„Mój ojciec ożenił się z dziewczyną młodszą ode mnie. Teraz oboje mną pomiatają i traktują jak służącą”
„– Łucja, skoro już siedzisz, mogłabyś ogarnąć łazienkę. Wiktoria się brzydzi tej całej chemii – rzucił ojciec, nie odrywając wzroku od telefonu. – Słucham? – podniosłam głowę znad notatek. Myślałam, że się przesłyszałam”.

- Redakcja
Zawsze byłam blisko z tatą. Po rozwodzie rodziców zostałam z nim, bo jako jedyny dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Gotowaliśmy razem obiady, sprzątaliśmy mieszkanie, wspieraliśmy się. Czasem mówił, że bez mojej obecności nie przetrwałby tego wszystkiego. Studiowałam wtedy zaocznie i dorabiałam po godzinach, ale wieczory były nasze – wspólne seriale, rozmowy, śmiech.
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy pojawiła się Wiktoria. Młodsza ode mnie o trzy lata, niegdyś znajoma z osiedla. Na początku myślałam, że to tylko przelotna znajomość. Ale szybko się okazało, że jest poważnie. Zbyt poważnie. Po kilku tygodniach ojciec oznajmił, że się pobierają. Próbowałam zrozumieć. Naprawdę. Ale kiedy Wiktoria wprowadziła się do nas, a ojciec zaczął mówić do mnie chłodnym tonem, coś we mnie pękło.
Z dnia na dzień stałam się intruzem we własnym domu. Komentarze, aluzje, rozkazy. Coraz częściej słyszałam, że „czas się usamodzielnić”, że „powinnam się dostosować”. Byłam córką, nie lokatorką. Ale dla niego byłam już tylko problemem. I miałam się niedługo o tym boleśnie przekonać.
To było upokarzające
– Łucja, kolacja! – krzyknęła Wiktoria z kuchni, przeciągając samogłoski jakby w reklamie płatków śniadaniowych.
Zeszłam po schodach bez słowa, czując już ten ciężar w żołądku, zanim jeszcze usiadłam do stołu. Na talerzach – makaron z jakimś sosem i kiełkami. Wiktoria wpatrywała się w swoje dzieło z zachwytem.
Usiadłam cicho. Ledwo wzięłam widelec do ręki, już padł komentarz:
– Fajnie by było, gdybyś też czasem coś przygotowała, nie? – rzuciła, uśmiechając się do ojca, który wcale nie wyglądał, jakby chciał się śmiać.
Podniosłam wzrok. Ojciec unikał mojego spojrzenia, dłubał widelcem w talerzu.
– Słucham? – zapytałam cicho, bardziej do siebie niż do nich.
– No, przecież nie mieszkasz tu na stałe, prawda? – Wiktoria błysnęła zębami. – Studiujesz, pracujesz, pewnie niedługo się wyprowadzisz. Tak mówiłeś, Mareczku?
Zamarłam. Ojciec wzruszył ramionami.
– Łucja, naprawdę, mogłabyś czasem się włączyć. Choćby zmyć naczynia. Wiktoria się dziś narobiła.
Wbiłam wzrok w niego. Jeszcze miesiąc temu razem śmialiśmy się w tej kuchni. A teraz? Siedział naprzeciwko mnie i patrzył jak na ucznia, któremu trzeba przypomnieć obowiązki.
– To ty mi każesz zmywać po niej? – powiedziałam ostrożnie, czując, jak trzęsą mi się ręce. – Bo ja tu nic nie robię?
– Łucja, bez przesady – westchnął. – Nie dramatyzuj. To tylko naczynia.
Wstałam, popychając krzesło, które zaskrzypiało głucho. Spojrzałam na niego raz jeszcze. Nic. Żadnego poruszenia.
– Jasne. Pozmywam po waszej kolacji. Dostosuję się.
I wyszłam, zanim poleciały mi łzy.
Miałam żal do ojca
Czekałam, aż Wiktoria wyjdzie. Słyszałam, jak stuka obcasami po schodach, jak trzaska drzwiami łazienki. Wiedziałam, że mam kilka minut. Ojciec siedział w salonie z pilotem w dłoni. Oglądał mecz, ale nie widziałam, żeby naprawdę patrzył na ekran.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam, stając przy framudze.
– Teraz? – nie odrywał wzroku od telewizora.
– Tak, teraz – odpowiedziałam spokojnie, choć serce waliło mi jak oszalałe.
W końcu wyciszył dźwięk. Nie spojrzał.
– Słucham.
– Co się z tobą stało? – zaczęłam, siadając na fotelu naprzeciwko. – Pamiętasz, jak mówiłeś, że zawsze będziemy drużyną? Że mama może odejść, ale my się trzymamy?
Milczał.
– A teraz? Traktujesz mnie jak intruza. Jak służącą. Pozwalasz, żeby twoja… żona wbijała mi szpilki, a sam stoisz z boku i udajesz, że nic się nie dzieje.
W końcu uniósł wzrok. Ale to nie był ten sam mężczyzna. Ten wzrok był zimny, obcy.
– Łucja… Wiktoria wnosi do domu świeżość. Jest młoda, pełna energii. My… utknęliśmy w rutynie.
– Rutynie?! To była rodzina, tato.
Prychnął.
– Rodzina to też umiejętność dostosowania się. Ty, zamiast próbować ją poznać, robisz z siebie ofiarę.
– Bo nią jestem! – głos mi się załamał. – Ty mnie wypychasz z domu, bo znalazłeś sobie dziewczynę młodszą ode mnie! Wiesz, jak to brzmi?
Wstał. Nie krzyczał. To było najgorsze. Powiedział to cicho, jakby już podjął decyzję.
– Może czas się wyprowadzić, Łucja. Jesteś dorosła.
I tyle. Koniec rozmowy. Koniec domu.
Potrzebowałam porady
– Nie wytrzymałam. Musiałam gdzieś pójść – rzuciłam, gdy mama otworzyła mi drzwi. Jeszcze w korytarzu rzuciła mi spojrzenie pełne niepokoju.
– Co się stało? – zapytała tylko.
W kuchni nalała herbaty, choć wcale nie prosiłam. Wiedziała, że potrzebuję tego bardziej niż koca czy ciepłych słów.
– Ojciec mi powiedział, że może czas się wyprowadzić. Wiesz? Że jestem dorosła.
Mama spojrzała gdzieś w bok. W jej oczach pojawił się cień, znajomy grymas rozczarowania.
– A mówiłam ci… – zaczęła, ale od razu przerwała. – Przepraszam. Nie będę mówić „a nie mówiłam”.
– Mów, jeśli chcesz – wzruszyłam ramionami. – Może powinnam była wtedy wybrać ciebie.
Mama odchyliła się na krześle, zaciągnęła się papierosem i wypuściła dym wolno, jakby to on miał z siebie wypluć cały ten żal.
– On zawsze był… podatny na zachwyty. Wiesz? Potrzebował kogoś, kto go adoruje, śmieje się z jego żartów, podaje mu herbatę, zanim o nią poprosi.
– Czyli idealna Wiktoria – mruknęłam.
Potem poszłam do Kamila. Gdy otworzył drzwi, wystarczyło jedno jego spojrzenie i już wiedział, że coś jest nie tak.
– Herbata czy piwo?
– Dzisiaj? Ognista woda – rzuciłam, siadając na jego kanapie.
Słuchał. Nie oceniał. I dopiero, gdy umilkłam, powiedział:
– Wiesz, że ona cię znała, zanim z nim była? Może nie przez przypadek do niego zagadała.
– Myślisz, że to celowe?
– Myślę, że niektórzy ludzie wiedzą, jak ułożyć sobie życie. Nawet jeśli muszą przy tym zdeptać cudze.
Zamilkłam. Przez chwilę nie było nic prócz ciszy.
– Zawsze masz u mnie miejsce – powiedział nagle. – Gdybyś chciała.
Nie odpowiedziałam. Jeszcze.
Nie jestem służącą
– Łucja, skoro już siedzisz, mogłabyś ogarnąć łazienkę. Wiktoria się brzydzi tej całej chemii – rzucił ojciec, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Słucham? – podniosłam głowę znad notatek. Myślałam, że się przesłyszałam.
– Wiesz przecież, że ona ma delikatną skórę. Nie może wdychać tych środków. Poza tym i tak masz więcej czasu.
Wiktoria właśnie przemykała obok w satynowym szlafroku. Zerknęła na mnie z pobłażaniem, jakby była panią domu, a ja służącą do zadań specjalnych. Czułam, jak wszystko się we mnie gotuje.
– Czy ja tu jestem gosposią? – zapytałam, patrząc prosto na ojca.
Zawahał się przez sekundę. Ale tylko przez sekundę.
– Nie dramatyzuj. Każdy coś robi. Ty też powinnaś się na coś przydać. Nie możesz być tu wiecznie na mój koszt – wskazał głową na siebie.
To było jak cios. Bez słowa wstałam. Nie chciałam krzyczeć. Nie chciałam dawać mu satysfakcji. Weszłam do swojego pokoju, spakowałam się w ciszy. Torba, laptop, parę ubrań. Gdy przechodziłam przez przedpokój, Wiktoria zdążyła jeszcze rzucić:
– Jak coś, to zostawiłaś po sobie trochę bałaganu. Ale się tym zajmę. Dla porządku.
Nie odpowiedziałam. Zamknęłam za sobą drzwi i poczułam, jak ciśnienie ze mnie spada. Jakby ten dom naprawdę był klatką. Tylko nie zauważyłam, kiedy zatrzasnęli za mną kraty.
Wieczorem zadzwonił ojciec. Na chwilę zawahałam się, czy odebrać. Odebrałam.
– Zostawiłaś klucz? – zapytał sucho.
– Też mi miło – odpowiedziałam i rozłączyłam się.
I wtedy się rozpłakałam. Jak dziecko. Po raz pierwszy od dawna.
Teraz jest mi lepiej
Kamil pomógł mi znaleźć pokój. Małżeństwo z jego osiedla wynajmowało jedno pomieszczenie w swoim mieszkaniu – tanio, skromnie, ale ciepło i z drzwiami, które mogłam zamykać od środka. I nikt nie komentował, kiedy wracałam późno albo piłam herbatę o północy. Na początku czułam się jak intruz. Patrzyłam w ściany i nie wiedziałam, co dalej. Ale z czasem... zaczęłam oddychać.
Dorywcza praca stała się pełnoetatową, uczelnia dała mi stypendium. Zaczęłam układać codzienność od nowa. Powoli, krok po kroku. Bez ojca, bez jego krzywych spojrzeń i Wiktorii w satynie. Bez komentarzy o "przydawaniu się".
Pewnego dnia wyszłam wcześniej z pracy i przypadkiem wpadłam na Wiktorię. Stała w drogerii i rozmawiała z jakąś dziewczyną – tą samą, z którą kiedyś obgadywała koleżanki z osiedla. Zobaczyła mnie. Na sekundę zamarła, a potem ruszyła prosto w moją stronę.
– O, Łucja. Jak żyjesz?
Uniósł mi się kącik ust. Nie ze złości. Ze zdziwienia. Bo nic już nie czułam.
– Nie moja wina, że twój ojciec mnie wybrał – dodała, z tą swoją irytującą pewnością siebie.
Spojrzałam jej w oczy. I po raz pierwszy nie chciałam nic udowodnić. Nic wykrzyczeć. Niczego wygrać.
– Wiesz co? Zrobiłaś mi przysługę.
I odeszłam. Bez potrzeby odwracania się.
Łucja, 26 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa nie uwierzyła, gdy wygrałem fortunę. Stwierdziła, że to dziwne, by szczęście uśmiechnęło się do takiej niedojdy”
- „Odkryłam zdradę męża, ale nie płakałam. Zamiast awantury wybrałam zimną zemstę na kobiecie, która mi go ukradła”
- „Zgodziłam się na wspólne konto z mężem i to był błąd. Gdy chcę kupić podpaski, muszę pytać go o zgodę”

