Reklama

Nigdy nie byłam kobietą, która bujała w obłokach. Wiedziałam, że życie to nie bajka – że są rachunki, że czasem trzeba zacisnąć zęby, że nie każdy dzień przynosi szczęście. Ale wierzyłam, że z odpowiednim człowiekiem można stworzyć coś trwałego. Dom, rodzinę, wspólne plany, nawet jeśli nie wszystko zawsze idzie zgodnie z planem.

Paweł miał w sobie ogień. Mówił, że świat można zaczarować, że wystarczy tylko chcieć. Zachłysnęłam się tą jego pewnością. Kochałam go za to, czego sama nie miałam – za marzenia. Ale dziś, po dziesięciu latach wspólnego życia, siedzę z kalkulatorem w dłoni i liczę, czy starczy nam na czynsz. Bo marzenia Pawła wciąż się nie spełniły, a ja już nie jestem tą samą kobietą. Nie wiem, kiedy to się stało, ale przestałam wierzyć, że coś się zmieni. Że on się zmieni. Może zawsze taki był, tylko ja zbyt długo udawałam, że tego nie widzę.

Mąż był jak dziecko

– Paweł, to ile mamy na koncie? – zapytałam chłodno, rzucając rachunki na stół. – Bo tu jest 1786 zł do pierwszego. A ja jeszcze nie zapłaciłam za czynsz i leki dla mamy.

– Spokojnie, jeszcze dostanę przelew za zlecenie z lutego – powiedział, nie odrywając wzroku od laptopa.

– Z lutego?! Paweł, mamy październik!

Wstał od biurka i podszedł do mnie, próbując mnie objąć, ale odsunęłam się.

– Kochanie, przecież wiesz, że to chwilowe. Tamten projekt z Maciejem… wszystko ruszy lada moment.

– Lada moment, lada moment… – powtórzyłam z goryczą. – Od pięciu lat wszystko ma „lada moment” ruszyć. A ja mam już dość stania w miejscu. Mam 35 lat, Paweł. Nie mogę już dłużej żyć obietnicami!

– Anka… – jego głos zadrżał. – Przecież wiesz, że nie chcę tak żyć. Ale nie porzucę czegoś, co może zmienić nasze życie.

Nasze życie zmienia się tylko na gorsze. Nie widzisz?

W jego oczach pojawił się bunt.

– Myślałem, że jesteś po mojej stronie.

– Byłam. Latami. Ale teraz… jestem po swojej. Bo ktoś musi tu myśleć o realnym życiu.

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostałam sama, znów. I pomyślałam, że ta rozmowa już kiedyś się odbyła. I że wróci. Tylko że za każdym razem boli trochę bardziej.

Miałam klapki na oczach

– On cię po prostu wykorzystuje, Anka – powiedziała Ewa, podając mi kubek z herbatą. – Serio. Od lat. A ty się oszukujesz, że to „kryzys twórczy”.

– Przesadzasz – westchnęłam, patrząc w okno. – On naprawdę ma talent.

– W jego przypadku talent nie zapłaci rachunku za gaz. Ile jeszcze będziesz bronić faceta, który siedzi całymi dniami w dresie i tworzy? Ty harujesz jak wół, a on czeka, aż wszechświat mu coś ześle.

– To nie tak. On… on po prostu wierzy, że się uda.

– On ucieka, Anka. A ty codziennie zamiatasz po nim ten bałagan. Jeszcze masz siłę?

Nie miałam. Ale miałam lojalność. I wspólne zdjęcia w szufladzie. I to głupie, drżące „a może jednak”.

– Nie rozumiesz – szepnęłam. – My kiedyś naprawdę byliśmy szczęśliwi.

– No i co z tego? Ja też kiedyś miałam psa. I co? Nie będę go trzymać martwego w salonie, bo był fajny.

Parsknęłam śmiechem przez łzy. Taka właśnie była Ewa – bezlitosna, szczera do bólu. I zwykle miała rację.

– Wiesz, co jest najgorsze? – powiedziałam po chwili. – Że ja już nie wiem, czy ja go jeszcze kocham… czy się go po prostu boję zostawić.

Ewa milczała. Nie musiała mówić nic więcej. Wiedziałam, co myśli. A w głębi serca... sama już też zaczynałam to myśleć.

Nie chcę go sponsorować

To był przypadek. Szukałam ładowarki w jego torbie, bo moja się gdzieś zapodziała, a jego rzeczy zawsze walały się po całym mieszkaniu. I wtedy zobaczyłam notatnik. Zwykły, w kratkę, na okładce kawałek taśmy z napisem „Projekt: Genesis 2.0”. Otworzyłam. Serce mi zamarło. Dalej były rysunki, szkice, nazwiska… i coraz więcej notatek, które wyglądały jak plan na kolejny genialny start-up. Tyle że głównym źródłem finansowania miałam być ja. Znów.

Kiedy Paweł wrócił, siedziałam na kanapie z notatnikiem w dłoni.

– O, skarbie, to nie miało… To tylko takie zapiski – zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć.

– Zobaczysz, za rok będziesz dumna, że mnie nie zostawiłaś – powiedział spokojnie, jakby to miało mnie uspokoić.

– Nie chcę być dumna. Chcę po prostu nie tonąć! – wyrzuciłam, wstając. – Mam dość bycia twoim sponsorem, Paweł. Dość twoich marzeń, które mnie kosztują każdą noc i każdą złotówkę!

Wtedy coś w nim pękło. Ale już mnie to nie obchodziło. Wyszłam z salonu i zamknęłam się w łazience. Usiadłam na kafelkach, objęłam kolana i pierwszy raz od lat... zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałoby moje życie bez niego.

Miał do mnie pretensje

Walizkę spakowałam szybko. Aż za szybko. Jakby moje ręce wiedziały lepiej niż serce, co trzeba zrobić. Kilka sukienek, kosmetyczka, dokumenty, ładowarka. Cisza w mieszkaniu dzwoniła w uszach.

– Anka, możemy pogadać? – Paweł stał w drzwiach sypialni, blady jak ściana. – Tak normalnie. Bez krzyków.

Nie odpowiedziałam. Zapięłam walizkę i postawiłam ją przy drzwiach.

Zniszczysz wszystko, bo się boisz poczekać? – jego głos zadrżał. – Jesteśmy tak blisko, jeszcze tylko trochę… już prawie…

– Nie. Zniszczę to, bo za długo czekałam – powiedziałam cicho. I chyba to go uderzyło najmocniej.

– Ale przecież… my… – zaczął, ale urwał. Może sam poczuł, że już nie ma „my”.

Podszedł i złapał mnie za rękę. – Przecież ja cię kocham.

– A ja już nie wiem, co czuję. Ale wiem jedno. Boję się z tobą zostać bardziej niż zostać sama.

Spojrzał na mnie jak dziecko, które zgubiło się w sklepie. A ja… ja byłam już gdzie indziej. W głowie układałam sobie plan na jutro: gdzie się zatrzymam, co powiem mamie, jak to wytłumaczę koleżankom. Nie czułam ulgi. Czułam lęk. Ale to był pierwszy raz od lat, kiedy ten lęk mnie nie paraliżował – tylko prowadził. Wzięłam walizkę. Paweł nie zatrzymał mnie już. Może zrozumiał. A może po prostu… nie miał już czym.

Lepiej mi będzie bez niego

– No i co teraz? – spytała Ewa, kiedy wtaszczyłam walizkę do jej mieszkania. – Chcesz się rozkleić, czy mam ci nalać wina?

Usiadłam na kanapie, wpatrzona w ścianę.

– Nie wiem. Może jedno i drugie.

Nie było we mnie triumfu. Ani ulgi. Była cisza. Ta sama, która przywitała mnie, gdy weszłam do mieszkania Ewy.

– Zrobiłaś dobrze – powiedziała cicho, siadając obok. – Lepiej być samą, niż dawać komuś wszystko, ryzykując długi.

– Tylko że ja już nie mam czego dawać – westchnęłam.

– I to wystarczy – odpowiedziała. – Zresztą, ty nawet nie wiesz, jaka jesteś silna. Żeby przez tyle lat ciągnąć to wszystko na plecach i jeszcze chodzić do pracy z uśmiechem?

To nie była siła, tylko przyzwyczajenie. I strach.

– A teraz?

Spojrzałam na nią i powiedziałam coś, co zaskoczyło mnie samą.

– Teraz jestem pusta. Ale po raz pierwszy od dawna… czuję, że nic nie muszę.

Ewa nie odpowiedziała. Tylko ścisnęła moją dłoń. Może wiedziała, że ten moment nie potrzebuje więcej słów.

Anna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama