„Mój mąż zrujnował wakacje moich marzeń w Prowansji. Wszystko przez jego skarpety do sandałów i stare podkoszulki”
„W knajpce usiedliśmy naprzeciwko pary z Polski. Pani w jedwabnej bluzce, pan w koszuli i mokasynach. Przez chwilę złapaliśmy kontakt wzrokowy. W jej oczach widziałam współczucie. To był dzień, w którym zaczęłam czuć się samotna”.

- Redakcja
Gdyby ktoś mnie zapytał, co jest dla mnie najważniejsze w życiu, powiedziałabym: estetyka. Lubię, kiedy rzeczy są na swoim miejscu, kiedy wszystko współgra – kolory, kształty, faktury. Może to skrzywienie zawodowe, bo jako architektka wnętrz od lat układam przestrzeń w harmonijną całość. Ale dotyczy to też mojej codzienności – posiłków, ubrań, otoczenia, a nawet... relacji. Chciałabym, żeby były tak samo poukładane jak mój regał z próbkami tkanin.
I może dlatego pokochałam Norberta. Poznaliśmy się dziesięć lat temu. On – student fizyki, człowiek odległy od mojej estetycznej bańki o milion lat świetlnych. Jego mieszkanie wyglądało jak składowisko kabli, książek i puzzli bez pudełek. Ale miał coś, co mnie urzekło – spokój. Nie oceniał, nie unosił się, nie potrzebował fajerwerków. Patrzył na mnie z uśmiechem, kiedy po raz dziesiąty przestawiałam mu kubki w kuchni.
– Karina, nie martw się. Ja i tak piję z tego, który stoi najbliżej – mówił, a ja śmiałam się wtedy z czułością.
Przez lata udało nam się wypracować jakiś balans. On tolerował moje obsesje na punkcie zasłon i dobierania serwetek do talerzy, ja starałam się nie zwracać uwagi na jego dziwaczne skarpety i plecak z dzieciństwa, który nadal nosił. Dobraliśmy się na zasadzie przyciągania przeciwieństw. Zostaliśmy małżeństwem.
Ale w głębi serca wciąż marzyłam o czymś więcej. O chwili, która byłaby nasza – piękna, romantyczna, jak z filmu. O wymarzonych wakacjach, podczas których wszystko się zgra. On odłoży na bok wygodę, ja odpuszczę kontrolę. Dlatego, kiedy po miesiącach planowania zarezerwowałam tydzień w Prowansji – czułam się jak bohaterka własnej bajki. Szukałam hotelu z klimatem, restauracji z lokalną kuchnią i najładniejszych miasteczek. Nawet dla Norberta kupiłam zestaw ubrań – lniane koszule, przewiewne spodnie, skórzane mokasyny. Uśmiechnął się tylko, gdy wręczyłam mu torbę.
– Czy to oznacza, że moje sandały mają urlop? – zażartował, a ja tylko skinęłam głową, marząc, że wreszcie zacznie porządnie wyglądać.
Nie wiedziałam wtedy, że ta podróż nie stanie się spełnieniem moich marzeń, tylko początkiem końca iluzji.
To był pierwszy zgrzyt
Dojechaliśmy do Prowansji późnym popołudniem. Słońce zalewało wzgórza złotym światłem, a ja miałam wrażenie, że znajduję się wewnątrz katalogu podróżniczego. Kamienny hotelik wśród lawendowych pól pachniał świeżo wypiekaną bagietką i cyprysem. Moje marzenie się spełniało.
Po przyjeździe mieliśmy się odświeżyć i pójść na kolację. Ja wyszłam z łazienki w lnianej sukience, z kapeluszem na głowie i apaszką, którą specjalnie dobrałam pod kolor torebki. Odwróciłam się do Norberta... i wtedy go zobaczyłam. Stał po środku pokoju, trzymając w ręku niebieską siatkę z logo dyskontu. Na sobie miał stare szorty z trzema plamami po kawie (chyba po kawie...) i rozciągnięty t-shirt z jakimś napisem. Ale to nie był najgorszy element. Na stopach miał te sandały. Te, które przypominały wyrób z epoki braku gustu. I szare skarpety.
– Może założysz coś innego? Kupiłam ci przecież lnianą koszulę – powiedziałam z cieniem uśmiechu, jeszcze próbując nie dramatyzować.
– Jest 30 stopni, serio chcesz mnie gotować? – odparł z absolutną powagą.
Zrobiłam szybki wdech, po czym zacisnęłam zęby. Już miałam powiedzieć, że przecież len jest idealny na upadł. Ale odechciało mi się wszystkiego.
W hotelowym lobby recepcjonista spojrzał na mnie z uśmiechem, ale jego wzrok powędrował obok, na Norberta. Czułam to. Czułam, jak lawenda w mojej duszy usycha.
Podczas kolacji na tarasie on opowiadał o jakimś artykule naukowym, a ja z każdą minutą oddalałam się myślami. Wpatrzona w jego sandały. One nijak nie pasowały. Nie do Prowansji. Nie do lnianych sukienek. Nie do mnie.
To był pierwszy moment, kiedy coś we mnie się przełamało. Nie krzyczałam, nie robiłam awantur. Ale w środku zrobiło się chłodniej.
Nadchodziły kolejne rozczarowania
Nazajutrz postanowiłam dać nam szansę na nowy początek. W końcu jesteśmy w miejscu, które przez lata było na mojej liście marzeń. Włożyłam zwiewną sukienkę w odcieniu kości słoniowej, owinęłam się apaszką w drobne kwiatki. Nawet delikatnie się umalowałam – mimo upału. Czułam się pięknie. Gotowa na dzień, który miał przywrócić równowagę.
Norbert wychylił się z łazienki, trzymając szczoteczkę w ustach.
– Kiedy mamy tę wycieczkę do miasteczka? – wymamrotał z pianą na brodzie.
– Za godzinę. Później zrobiłam nam rezerwację w knajpce nad rynkiem. Podają tam mule w białym winie i figowy sorbet.
– Brzmi jak coś, po czym skończę w aptece – parsknął. – Może zjem bagietkę po drodze?
Wróciłam do pakowania torebki. Chciałam jeszcze wierzyć, że się przebierze. Że zaskoczy mnie. Że dostrzega, jak się staram.
Ale gdy wyszedł z łazienki, serce mi zapadło się w siebie. Szare, sprane szorty, które powinny już być ściereczką. Rozciągnięta koszulka z logo zespołu, który przestał istnieć w latach 90. I oczywiście – sandały. Bez skarpet tym razem, ale... z plastrem na pięcie. Całość wieńczyła czarna nerka w pasie.
– Nie możesz tak chodzić po restauracjach. Ludzie patrzą – powiedziałam cicho, z trudem łapiąc oddech.
– To nie wybory mistera Francji. Nie przyjechałem tu się popisywać – wzruszył ramionami.
– Ale ja się staram... – zaczęłam, ale odwrócił się do okna.
Podczas spaceru wśród brukowanych uliczek czułam się jak zderzenie dwóch światów. On – z innej planety, ja – na granicy wytrzymałości.
W knajpce usiedliśmy niedaleko pary z Polski, słyszałam ich rozmowy. Pani w białej jedwabnej bluzce, pan w koszuli i mokasynach. Przez chwilę złapaliśmy kontakt wzrokowy. W jej oczach widziałam współczucie. To był dzień, w którym przestałam czuć się widziana. A zaczęłam czuć się samotna.
Narobił mi wstydu
Tę kolację planowałam starannie. Miejsce z widokiem na zachód słońca, stolik na tarasie, kelner w fartuchu i obrusy w niebieską kratę. To miała być nasza chwila. Bez pośpiechu, bez zgrzytów. Miałam nadzieję, że Norbert zobaczy, jak bardzo mi zależy.
Ubrałam najładniejszą sukienkę, lekką, z odkrytymi plecami. Włosy związałam w niedbały kok, jak z francuskich filmów. Pachniałam figami i wanilią. Nawet nie oddychałam głęboko, żeby wszystko zostało na swoim miejscu. Weszłam do pokoju i stanęłam w progu.
– No i? – zapytałam, z lekkim uśmiechem.
– Pięknie. Wyglądasz jak z jakiegoś katalogu – odpowiedział z uznaniem, wychylając się z łazienki.
Serce mi drgnęło. Aż do chwili, gdy on wyszedł. Sandały. Znowu. Tym razem z granatowymi skarpetkami. I nie, nie nowymi – z jedną małą dziurą na dużym palcu. Na górze miał t-shirt z wyblakłym napisem i szorty, które pamiętałam z naszej podróży na Mazury. Dziesięć lat temu.
Na miejscu nie wytrzymałam.
– Czy ty siebie widzisz? Wiesz, jak wyglądasz? – powiedziałam stanowczo, nie kryjąc drżenia w głosie.
– To restauracja, nie teatr. Daj spokój – odparł, patrząc gdzieś obok mnie.
– Nie potrafisz się choć raz postarać? Raz na rok? Dla mnie?
Siedzący obok goście spojrzeli w naszą stronę. Ktoś szepnął coś do kelnera. Czułam, jak spływa na mnie fala wstydu. Siedziałam tam, z idealnym makijażem i pękniętym sercem, przy mężczyźnie, który nie widział nic niestosownego w tym, jak wygląda.
Kelner przyniósł nam jedzenie, więc zamilkłam.
– Zrobisz mi zdjęcie? – zapytałam cicho, podając mu telefon.
Zrobił, bez słowa. Ale nie poprosił o wspólne. Nie patrzył na mnie tak, jak wtedy, gdy wszystko było świeże i ekscytujące. Może już nie patrzył wcale.
Tamtego wieczoru poczułam się upokorzona. Nie przez ludzi. Przez niego. A może przez siebie samą – że nadal próbowałam udawać, że jesteśmy parą z katalogu.
Czara goryczy się przelała
Szliśmy do hotelu w milczeniu. Obcasy stukały o bruk, odbijając się echem w wąskich uliczkach. Norbert szedł dwa kroki za mną, ale nie próbował mnie dogonić. Nie zadawał pytań. Nie mówił nic. Może uznał, że to, co miałam mu do powiedzenia, powiedziałam już przy tamtym stoliku – na oczach ludzi, wśród zapachu tymianku i świec.
Gdy dotarliśmy do pokoju, nie włączył nawet światła. Rzucił się na łóżko i zaczął grzebać w telefonie. Ja zamknęłam się w łazience. Odkręciłam wodę w kranie, żeby nie słyszeć ciszy z pokoju. I wtedy się rozkleiłam.
Oparłam się o ścianę i zsunęłam na podłogę. Łzy leciały cicho. Ale nie były to łzy złości. Raczej żalu. I rozczarowania. Do siebie. Do niego. Do iluzji, którą sobie zbudowałam.
– To nie tylko o sandały chodzi... Czy tak będzie już zawsze? – wyszeptałam do lustra, które wyglądało, jakby też miało mnie już dość.
Kiedy w końcu wyszłam, Norbert podniósł głowę. Zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Cisza była jak gruba kołdra, którą zarzuciliśmy na wszystko, co się wydarzyło.
– Karina, naprawdę przesadzasz. To tylko ciuchy – powiedział w końcu, spokojnie, prawie obojętnie.
– Nie. To był brak szacunku – odpowiedziałam równie cicho, ale z ołowiem w głosie.
Zamilkł.
Po chwili zgasił lampkę i odwrócił się do ściany. Ja zostałam przy biurku, w sukience, z którą wiązałam tyle nadziei. Jeszcze pachniałam figami. Jeszcze miałam pomalowane usta.
Wtedy zrozumiałam, że między nami nie zapadła tylko noc. Zapadło coś o wiele głębszego. Cisza. Taka, która już nie czeka na słowa.
Nie miałam już złudzeń
Wyszłam z hotelu o świcie, zanim Norbert się obudził. Miasto jeszcze spało, a na kamieniach leżały cienie winorośli. Szłam bez celu, mijając zamknięte kawiarnie i budzące się z ciszy uliczki. Chciałam oddychać. Chciałam zrozumieć.
Usiadłam na murku nad małą doliną, gdzie cykady zaczynały swój poranny koncert. Wciągnęłam powietrze, jakby to miało zmyć to wszystko, co czułam. Ale nie zmyło.
Zaczęłam się cofać myślami. Do czasów, kiedy się poznaliśmy. Norbert był wtedy nieśmiały, trochę niezręczny, ale miał w sobie coś ciepłego. Pamiętam jego ręce – duże, spracowane, z paznokciami połamanymi od dłubania w jakichś głupich eksperymentach. Był inny niż wszyscy. I może właśnie to mnie ujęło.
Wierzyłam, że jego brak zainteresowania wyglądem to przejaw wyższej inteligencji. Że nie potrzebuje błyskotek, bo żyje mądrzej. A ja? Ja przez lata próbowałam go wpasować w mój świat. Kupowałam mu ubrania, zmieniałam pościele na takie, które do siebie pasowały. Wierzyłam, że z czasem stanie się mężczyzną z moich snów.
– Może nigdy nie był romantyczny. Może ja sobie go takim tylko wymyśliłam – szepnęłam sama do siebie.
I poczułam ból. Ale nie był już świeży. To był ból po czymś, co umierało długo. Cicho. I po kawałku.
Wróciłam do hotelu, kiedy słońce już oświetlało pokoje. Weszłam cicho. Norbert jeszcze spał. Na podłodze leżała jego koszulka, zmięta, bezwstydna. Patrzyłam na nią i pomyślałam: „Nie mogę już udawać. Po dziesięciu latach... nie mogę udawać, że jesteśmy tacy sami”.
Coś się zmieniło na dobre
Wieczorem spakowałam walizkę. Nie dlatego, że chciałam wyjechać. Nie podjęłam jeszcze żadnej decyzji. Potrzebowałam tylko poczuć, że mam wybór. Że jeszcze mam jakiś wpływ na swoje życie.
Norbert drzemał. Jego twarz była spokojna, może nawet odrobinę pogodna. Jakby nic się nie stało. Jakby nie zauważył, że coś się skończyło.
Usiadłam w fotelu przy oknie i spojrzałam na zamglone wzgórza. Pachniało lawendą, a w oddali cykady jeszcze grały. Nagle dotarło do mnie, że przecież o takich wakacjach marzyłam. Tu wszystko było piękne. Tylko my... nie.
Zamknęłam oczy i zobaczyłam siebie sprzed lat – pełną planów, oczekiwań, nadziei. Nie wiedziałam wtedy, że największe rozczarowania przychodzą od tych, których kochasz. I że można być samotną, siedząc obok człowieka, którego zna się na wylot.
Spojrzałam na walizkę. Może jeszcze pojedziemy razem. Może odwiedzimy kolejne miejsce z mojej listy marzeń. Ale już nie będziemy razem. Nie tak.
Ja będę znów w sukience i pachnąca perfumami, z głową pełną planów i estetyki. A on? W sandałach. Z gazetą i reklamówką pod pachą. Z tym samym uśmiechem, który kiedyś mnie oczarował, a teraz – przestał do mnie pasować.
Nie wiem, co zrobię, kiedy wrócimy do domu. Ale wiem jedno. Nie chcę już spełniać marzeń z kimś, kto nie chce nawet zdjąć dziurawych skarpet.
Karina, 34 lata
Czytaj także:
- „Na wakacjach znaleźliśmy portfel wypchany gotówką w euro. Poczułam zapach luksusu, ale potem ogarnął mnie odór wstydu”
- „Chciałam jechać pociągiem do Chorwacji, ale mąż uparł się na samolot. Po tych wakacjach już nic nie było takie samo”
- „Na wakacjach nad Bałtykiem po raz pierwszy zdradziłam męża. To właśnie wtedy w końcu poczułam, że żyję”

