Reklama

Zawsze się zastanawiałam, co sprawia, że ktoś decyduje się zdradzić. Poczucie braku? Znudzenie? Egoizm? A może po prostu można być tak podłym, że nawet się nie myśli o tym, co zostanie połamane po drodze. Przez długi czas myślałam, że mnie to nie dotyczy. Że mój Łukasz to taki porządny facet, że nas to ominie.

Byliśmy młodym małżeństwem, dopiero trzy lata po ślubie. Zaczęliśmy poważnie myśleć o dziecku. Wydawaliśmy się szczęśliwi. Ot, codzienne problemy, trochę spięć, trochę śmiechu. Dwa lata staraliśmy się o dziecko. Każda miesiączka była dla mnie porażką, każde spóźnienie – nadzieją. Chodziłam po lekarzach, brałam suplementy, liczyłam dni cyklu. Łukasz wspierał mnie, choć wiem, że to wszystko też go męczyło.

Wreszcie się udało. Jedna kreska, potem druga. Patrzyłam na ten test jak zaczarowana, a w brzuchu miałam tornado emocji. Łukasz się ucieszył. Przytulił mnie, uniósł w ramionach. Zajął się pokojem dla dziecka, kupował farby, wybierał meble. Nie chciał zostawać po godzinach, ale czasem musiał. Mówił, że szef się uwziął. Dziś już wiem, że nie o szefa chodziło. O coś zupełnie innego. Coś, co wydarzało się wieczorami, gdy ja leżałam z książką i marzyłam o naszej przyszłości.

Kiedyś był bałaganiarzem, chaotycznym chłopem z wiecznie porozrzucanymi skarpetkami. A potem się zmienił. Sprzątał, gotował, mył okna. Myślałam, że zrobił się odpowiedzialny. Że dorósł. Ale nie. To były wyrzuty sumienia. Dziś widzę to jasno. Zresztą nie musiałam się domyślać. Dwa miesiące po porodzie prawda sama zapukała do moich drzwi.

Przyszła coś wyjaśnić

Zobaczyłam ją przez wizjer. Stała przed drzwiami w jasnej kurtce, ściskając na rękach dziecko. Przez chwilę pomyślałam, że może to moja mama – że przyjechała z niespodzianką, bez zapowiedzi. Ale potem spojrzałam jeszcze raz. Młoda. Młodsza ode mnie. Zgrabna. Piękna. I to dziecko, zawinięte w miękki kocyk. Serce mi zadrżało.

– Dzień dobry – powiedziała cicho, gdy otworzyłam drzwi. – Szukam Martyny. Żony Łukasza.

– To ja – odpowiedziałam, jeszcze nie domyślając się niczego. – A pani to…?

– Inga. Ja… przepraszam, to bardzo niezręczne. Ale musimy porozmawiać.

Nie wiedziałam, co robić. Gapiłam się na nią jak zamurowana. Moje dziecko w łóżeczku zaczęło płakać, jakby przeczuwało, że coś się właśnie rozpada. Odsunęłam się od drzwi.

– Proszę… wejdź.

Usiadła na kanapie, a ja naprzeciwko niej. Wciąż w szoku, w szlafroku, z kubkiem zimnej herbaty w dłoni.

To jego syn – powiedziała w końcu, patrząc na mnie z żalem. – Dziecko Łukasza.

Poczułam, jak coś we mnie się łamie. Mój żołądek ścisnął się, jakby ktoś uderzył mnie pięścią. Nie mogłam mówić. Tylko patrzyłam. Na nią, na dziecko, na jej dłoń gładzącą jego policzek. I wszystko we mnie krzyczało: „To nieprawda. To nie może być prawda. To pomyłka”.

Nie wiedziałam, że on ma żonę – zaczęła się tłumaczyć. – Mówił mi, że jest sam. Spotykaliśmy się kilka miesięcy. A potem nagle zniknął. Przestał odbierać. Zablokował mnie. Dopiero gdy zobaczyłam go z tobą w sklepie, zrozumiałam.

Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Czułam się jak widz we własnym życiu. Kobieta przede mną była młodsza, piękniejsza, miała dłuższe rzęsy, bardziej błyszczące włosy. I trzymała w ręku dziecko mojego męża.

Dwa tygodnie różnicy. Dwa tygodnie dzieliły nasze dzieci. Poczułam gorzki smak w ustach. Złość. Upokorzenie. Wściekłość.

A jednak… ona też była ofiarą. Spojrzałam na nią – zakłopotaną, zdenerwowaną, bezbronną – i wiedziałam, że to nie ona jest winna.

– Poczekamy na niego – powiedziałam sztywno. – Zobaczymy, co powie nam twój kochanek. Mój mąż.

Myślał, że się nie wyda

Czekałyśmy w ciszy. Inga bujała swojego synka, ja tuliłam do siebie córkę. Dwie kobiety, dwa niemowlaki i jeden mężczyzna, który wszystko to zniszczył. Myślałam, że jak Łukasz wejdzie do mieszkania, to rzucę mu się na szyję, a potem z całej siły uderzę. Że będę wrzeszczeć, krzyczeć, może nawet wyć z bólu. Ale gdy w końcu przekręcił klucz w zamku, nie zrobiłam nic. Stałam na środku pokoju, trzymając dziecko, jakby jego obecność miała mnie ochronić przed całkowitym rozpadem.

– Martynka, wróciłem wcześniej, bo... – zamarł w progu. Spojrzał na mnie. Potem na Ingę. I zbladł. – Co się tu dzieje?

Zgubiłeś się chyba, Łukasz – powiedziałam powoli. – Dwie kobiety, dwoje dzieci. Oboje twoje. Chyba czas coś wyjaśnić, nie?

Nie odpowiedział. Wpatrywał się w nas jak w koszmarny sen.

– Ty naprawdę myślałeś, że to się nigdy nie wyda? – zapytałam. – Że będziesz ojcem dwóch dzieci dwóch kobiet i nikt się nie zorientuje?

– Martyna... ja... to nie tak... – jąkał się. – To się po prostu… wymknęło spod kontroli.

Inga siedziała w milczeniu. Nie chciała patrzeć mu w oczy.

– Przestań – warknęłam. – Nawet nie próbuj tego racjonalizować. Przez dwa lata razem walczyliśmy o dziecko, a ty w tym czasie... spałeś z inną. Zaszła w ciążę prawie równocześnie ze mną. I co? Myślałeś, że jakoś to ogarniesz? Że się uda? Że żadna się nie dowie?

– Ja nie chciałem, żeby tak wyszło... – spuścił głowę.

– To trzeba było nie zdradzać. To nie jest coś, co się „przytrafia”. To jest coś, co się robi z pełną świadomością.

Zapanowała cisza. Dzieci przestały płakać, jakby wiedziały, że ich życie właśnie się zmienia. Patrzyłam na mężczyznę, którego kochałam. Który miał być ojcem mojego dziecka, moim partnerem. A widziałam tchórza, który bał się własnych decyzji.

– Czy Inga wiedziała, że masz żonę? – zapytałam.

– Nie... Na początku nie. A potem, jak się zorientowała, to... to już było za późno. Przestałem się z nią kontaktować.

Inga podniosła wzrok i spojrzała na mnie.

– Ja naprawdę nie wiedziałam. Jak się dowiedziałam, to chciałam zerwać kontakt. Ale już byłam w ciąży. Nie chciałam, żeby moje dziecko nie znało ojca. A on... po prostu zniknął.

Wzięłam głęboki oddech. Wszystko było jasne. I wszystko bolało.

– Masz pięć minut – powiedziałam do Łukasza. – A potem pakujesz swoje rzeczy i wynosisz się stąd. Nie jesteś już częścią tej rodziny.

Szukał u niej pocieszenia

Łukasz siedział na brzegu kanapy, jakby nagle zrobiła się z żylety. Ręce zaciskał w pięści, próbując cokolwiek powiedzieć, ale żadnego słowa nie umiał wydusić. Czasami milczenie jest gorsze od krzyku. Patrzyłam, jak jego twarz co chwilę przybiera inny wyraz – zszokowania, skruchy, próby skręcenia się z winy. Było mi to zupełnie obojętne.

– No, mów – powiedziałam. – Albo się spakuj. Co wybierasz?

– Martyna, ja... Ja was kocham. Ciebie i naszą córkę. Z Ingą to był... błąd. Ja byłem wtedy zagubiony. Ty byłaś skupiona na staraniach, hormony, leczenie, a ja... czułem się na uboczu. Sam. Ona po prostu była, słuchała...

– Och, cudownie. Czyli to moja wina, tak? Że walczyłam o nasze dziecko? – warknęłam. – Że ty, biedny chłopczyk, musiałeś sobie znaleźć wsparcie w innej kobiecie, bo nie radziłeś sobie z odpowiedzialnością?

– Nie, nie o to chodzi... Ja to zniszczyłem. Wiem. Ale naprawdę... kocham cię. Chciałem być z tobą, tylko z tobą. Przestraszyłem się, gdy Inga powiedziała, że jest w ciąży. Nie wiedziałem, co robić.

– Więc postanowiłeś nic nie robić – powiedziałam sucho. – Klasyka tchórza. Nie odbierałeś, nie odpowiadałeś. Żyłeś, jakby nic się nie stało. Umeblowałeś pokój dla naszej córki i jednocześnie wymazywałeś drugie dziecko z istnienia.

Inga nie odzywała się. Tuliła chłopca do siebie i patrzyła w podłogę. Ale jej oczy też były czerwone.

I co teraz planujesz? – zwróciłam się do Łukasza. – Będziesz widywał jedno dziecko w soboty, drugie w niedziele? Tak sobie to wyobrażasz?

Nie odpowiedział. W końcu wstał i cicho powiedział:

– Spakuję się. Ale… chciałbym móc widywać naszą córkę. Proszę.

Spojrzałam mu w oczy. Zaskakująco puste.

– Zobaczymy. Najpierw wyjdź.

Poczułam z nią więź

Wyszedł, nie trzaskając drzwiami. Nawet na to nie miał odwagi. Jego walizka ciągnęła się za nim po korytarzu jak ogon winy. Kiedy zniknął za drzwiami windy, opadłam na fotel i przytuliłam córkę mocniej. Inga siedziała na kanapie, wpatrując się w ścianę. Jej synek spokojnie zasnął, nieświadomy całego tego bałaganu, który zgotował mu ojciec.

– Przepraszam – powiedziała nagle cicho. – Nie chciałam tego wszystkiego. Myślałam, że może on... że może będzie inny.

– Wiem – odparłam równie cicho. – Też kiedyś tak myślałam.

Milczałyśmy przez dłuższą chwilę. Dwie kobiety, każda poraniona, ale żadna nie podniosła ręki na drugą. W tamtym momencie wiedziałam już, że Inga nie była moim wrogiem. Może to brzmiało dziwnie, ale miałam wrażenie, że ona rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Przeszła przez ten sam emocjonalny walec. Z tą różnicą, że ja dostałam kłamstwo z opakowaniem „rodzina”, a ona tylko rozczarowanie i chłód.

– Nie wiem, co dalej – powiedziałam. – Naprawdę nie wiem.

– Ja też nie – odparła. – Ale może... może damy radę jakoś to ogarnąć. Nie dla siebie. Dla tych dzieci.

Kiwnęłam głową. To nie była deklaracja przyjaźni, raczej zawieszenie broni. Cichy sojusz matek w świecie, który właśnie zburzył ich życie.

Zaparzyłam herbatę, podałam jej kubek. Było późno, dzieci spały, a my siedziałyśmy razem na kanapie jak dwie niechciane, porzucone, trochę zbłąkane kobiety, które jeszcze tego samego dnia wierzyły w miłość.

W głowie wciąż słyszałam jedno: moja córka będzie dorastać bez ojca, który sam się pozbawił tej roli.

Nie robiłam mu złudzeń

Następne dni były zamglone. Działałam automatycznie – karmiłam córkę, przewijałam, usypiałam. Wieczorami siedziałam w ciszy i wpatrywałam się w ścianę, czasem przeglądałam zdjęcia z czasu ciąży. Łukasz na każdej klatce. Jak tuli brzuch, jak się śmieje, jak maluje pokój. To wszystko wyglądało jak z bajki, tylko że ja już znałam zakończenie. I wiedziałam, że jest złe.

Łukasz odezwał się po tygodniu. SMS-em. Że chce zobaczyć córkę. Że nie może bez niej wytrzymać. Że codziennie myśli, jak ją pierwszy raz kąpał, jak śpiewał jej kołysanki.

Trzeba ustalić jakieś zasady – powiedziałam Indze, która znów przyszła z synkiem, żeby oddać kilka rzeczy, które zostawił Łukasz.

– Myślisz, że będzie w ogóle chciał zająć się jego wychowaniem? – zapytała cicho.

– Myślę, że będzie chciał udawać, że chce. A potem się okaże – wzruszyłam ramionami. – Tacy jak on zawsze chcą wszystkiego, dopóki nie trzeba niczego oddać.

Zgodziłam się na jedno spotkanie. Przyszedł z kwiatami. Jakby bukiet miał zakleić pęknięcia, których już nic nie zasklepi. Córka zaczęła płakać, gdy tylko wziął ją na ręce. A ja poczułam coś, czego się nie spodziewałam – ulgę. Zobaczyłam, że ona wie. Że czuje. Że nie trzeba mieć słów, żeby rozpoznać, kto jest domem, a kto tylko go kiedyś udawał.

Łukasz był zagubiony. Zaczął coś mówić, że mnie kocha, że popełnił największy błąd życia. Że może spróbujemy jeszcze raz.

– Nie – przerwałam mu. – Teraz już nie ma „nas”. Teraz jestem tylko ja. I moja córka.

Patrzył na mnie przez chwilę, potem opuścił głowę. Już nie miał czego bronić.

Zniszczył moje marzenie

Czasem budzę się w nocy i nie wiem, czy to się wydarzyło naprawdę. Czy naprawdę byłam tak ślepa? Czy naprawdę uwierzyłam, że facet, który przestaje wracać do domu o normalnych porach i zaczyna sprzątać z przesadną gorliwością, to po prostu ojciec z katalogu?

Ale potem słyszę oddech mojej córki. Widzę, jak śpi z rączką zaciśniętą na rogu kocyka. I wiem, że to nie ja się pomyliłam. To on był fałszywą wersją siebie. To on zawiódł, nie ja.

Inga… z nią mam dziś więcej wspólnego niż z połową rodziny. Spotykamy się czasem na spacerze, dzieci bawią się obok siebie na huśtawkach. Dwa malutkie życia, tak bardzo podobne do siebie. Aż serce ściska.

Łukasz? Przelewa pieniądze. Spotyka się z dziećmi, każde w inny dzień tygodnia. Ma nową dziewczynę, młodą, bez dziecka. Może liczy, że tym razem się uda. Może tym razem nie będzie musiał uciekać przed sobą.

Ja? Jestem zmęczona. Ale też silniejsza. Może nie mam już w sobie tej samej naiwnej nadziei, którą miałam, gdy czekałam na pozytywny test ciążowy. Ale mam coś cenniejszego – świadomość, że dałam radę. Że nie złamał mnie ani mężczyzna, który mnie oszukał, ani samotność, która po nim została.

Nie czuję się przegrana. Moja wymarzona rodzina rozpadła się w kawałki, ale to w tych kawałkach – śmiechu córki, ciepłych porankach, cichych wieczorach – wciąż jest miłość.

Martyna, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama