Reklama

Wigilia zawsze była dla mnie najważniejszym dniem w roku. Nieważne, czy padał śnieg, czy deszcz – starałam się stworzyć w naszym mieszkaniu atmosferę ciepła, bliskości i zapachu pierników. Przez dwanaście lat małżeństwa nigdy nie spędziliśmy tego dnia osobno. Tym bardziej nie rozumiałam, dlaczego w tym roku mąż po prostu zniknął. Bez słowa, bez wyjaśnień. Telefon milczał, a jego talerz z barszczem stygnął. Początkowo myślałam, że coś mu się stało, że może miał wypadek. Prawda, którą odkryłam kilka dni później, była o wiele bardziej... zaskakująca. I bolesna.

Wigilia bez kolęd

Wszystko było gotowe. Stół przykryty białym obrusem, dwanaście potraw ustawionych w równych odstępach, świece zapalone. Nawet sianko pod opłatkiem – drobiazg, który zawsze rozczulał mojego męża – czekało na swoją chwilę. Usiadłam na kanapie, zerkałam na zegarek co kilka minut i próbowałam nie denerwować się na zapas. Osiemnasta minęła, dziewiętnasta, a jego nadal nie było.

– Może utknął w korku – próbowałam mówić sobie na głos, choć nikt tego nie słyszał.

Wysłałam mu trzy wiadomości. Zadzwoniłam pięć razy. Bez odpowiedzi. W końcu wzięłam płaszcz i zeszłam na dół, wypatrując przez szybę jego znajomego auta. Nic. Żadnego znaku. Przez chwilę miałam ochotę pójść do sąsiadki, tej starszej pani spod czwórki, która zawsze zapraszała samotnych na kolację, ale przecież nie byłam samotna. Przynajmniej w teorii.

Wróciłam do mieszkania i usiadłam przy stole. Sama. Spojrzałam na puste krzesło naprzeciwko, na talerz, który przygotowałam specjalnie dla niego – z jego ulubionym barszczem z uszkami. Wzięłam do ręki opłatek, ale odłożyłam go zaraz z powrotem. Bez niego to wszystko nie miało sensu. Gdy wskazówki przekroczyły dwudziestą drugą, zrozumiałam, że tej Wigilii nie będzie. Nie w takim znaczeniu, jakim ją znałam. Pochowałam jedzenie do lodówki i zgasiłam światła. W salonie zostawiłam tylko lampki na choince. Migotały w ciszy, której nie potrafiłam już znieść.

Czerwony płaszcz w bagażniku

Następnego dnia rano obudziłam się wcześnie, chociaż spałam może trzy godziny. Miałam wrażenie, że ciało odpoczywało, ale umysł wciąż szukał odpowiedzi. Gdzie on był? Dlaczego nie wrócił? Może jednak coś się stało? Może powinno się zgłosić jego zaginięcie? Wyszłam na balkon i wtedy zauważyłam jego auto. Stało na naszym miejscu parkingowym, jakby nigdy nic. Pobiegłam w kapciach na dół, nie przejmując się zimnem. Drzwi nie były zamknięte na klucz. W środku nie było nikogo. Kluczyki leżały na siedzeniu. Przez szybę widziałam coś czerwonego wystającego z bagażnika. Otworzyłam go.

Płaszcz. Czerwony, długi, z białymi futrzanymi wykończeniami. Obok niego sztuczna broda i czapka z pomponem. Strój Mikołaja. Przez moment się zaśmiałam. Może poszedł rozdać prezenty dzieciakom? Tylko czemu nic nie powiedział? Zawahałam się, ale zabrałam rzeczy do mieszkania. Położyłam wszystko na kanapie i przez chwilę patrzyłam, jak absurdalnie wygląda ta scena – choinka, puste talerze i strój świętego Mikołaja. Włączyłam jego telefon, który był w kieszeni płaszcza. Wyłączony. Żadnych nowych powiadomień. Żadnych odpowiedzi na moje wiadomości.

O siedemnastej wrócił. Wszedł, jakby wracał z zakupów, nie patrząc mi w oczy.

– Gdzie byłeś? – zapytałam od razu.

– Miałem zlecenie – rzucił krótko i przeszedł obok mnie do łazienki.

Zamiast prezentu – rozczarowanie

Stałam w przedpokoju jak wryta. On po prostu przeszedł obok mnie, zniknął za drzwiami łazienki i puścił wodę w kranie. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie zostawił mnie samej w Wigilię. Jakby jego milczenie przez cały wieczór było czymś normalnym.

Możesz mi chociaż powiedzieć, gdzie byłeś? – zapytałam jeszcze raz, gdy wyszedł, wycierając twarz ręcznikiem.

– Pracowałem. Dorabiałem jako Mikołaj. Mówiłem ci, że w tym roku krucho z kasą.

– Nie, nie mówiłeś. A nawet jeśli, to Wigilia? Serio? – głos mi zadrżał. – Całą noc? Bez słowa?

– Zlecenie było dobrze płatne. I nie trwało całą noc. Potem... po prostu nie chciało mi się wracać.

– Nie chciało ci się wracać? – powtórzyłam, czując, że coś mnie w środku ściska. – Wiesz, że siedziałam tu sama, martwiąc się, czy żyjesz?

Wzruszył ramionami.

– Przesadzasz. To tylko jeden wieczór.

– Tylko jeden wieczór?! – podniosłam głos. – Wigilia to dla ciebie „tylko jeden wieczór”?

Spojrzał na mnie jak na osobę, której nie rozumie. Jakbym mówiła w obcym języku.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi. Zrobiłem to dla nas. Parę stówek ekstra.

Chciałam zapytać o strój, który miałam teraz za plecami, ale nie wiedziałam, czy chcę usłyszeć, co naprawdę robił. W jego oczach nie było cienia skruchy. Tylko obojętność. A może coś jeszcze, czego wtedy jeszcze nie umiałam nazwać.

Ślady brokatu i szminki

Dopiero trzeciego dnia po Wigilii odważyłam się ponownie sięgnąć po ten nieszczęsny strój. Coś mnie tknęło. Może to była kobieca intuicja, może zwykłe niedowierzanie. Miałam poczucie, że w jego historii coś się nie klei. Wzięłam płaszcz do łazienki i zaczęłam oglądać dokładnie – kieszenie, mankiety, kołnierz. W jednej z kieszeni znalazłam paragon za taksówkę – godzina 01:37, adres końcowy: ulica, której nie znałam.

Na kołnierzu przy futerku połyskiwał brokat. Niby nic nadzwyczajnego, ale znałam swojego męża – nie chodził na imprezy, nie miał znajomych, którzy byliby w stanie go brokatem ozdobić. Zaschnięta plama szminki na wewnętrznej stronie brody Mikołaja dopełniła reszty.

Usiadłam na brzegu wanny i patrzyłam na ten cyrkowy kostium, jakby miał mi coś powiedzieć. Próbowałam układać sobie w głowie scenariusze, w których to wszystko miałoby sens, ale każdy prowadził w jedno miejsce: on nie był u żadnych dzieci, nie rozdawał prezentów maluchom. Strój Mikołaja był tylko pretekstem.

Wieczorem zapytałam o tę ulicę. Powiedział, że to dom klientki, która zamówiła „atrakcyjniejszą wersję Mikołaja”.

– Jaką wersję? – zapytałam ostro.

– No... bardziej rozrywkową – odparł, jakby to była rzecz całkowicie normalna.

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Nagle to wszystko wydało mi się żałosne. I ja też – że próbuję to zrozumieć.

Samotność w duecie

Od tamtej rozmowy w mieszkaniu było cicho. Nie kłóciliśmy się, ale też nie rozmawialiśmy. Mijaliśmy się w kuchni, łazience, w przedpokoju, jakbyśmy byli gośćmi w cudzym domu. On zachowywał się, jakby wszystko było już załatwione – jakby jego wersja wydarzeń wystarczyła. Nie przeprosił, nie próbował tłumaczyć się bardziej. Tylko raz zapytał, czy robię obiad. Odpowiedziałam, że nie jestem głodna. Nawet nie zapytał dlaczego.

W sylwestra poszedł spać o dwudziestej trzeciej. Powiedział, że nie ma nastroju. Ja nie miałam już siły się łudzić. Siedziałam na kanapie, w piżamie, z kubkiem herbaty i patrzyłam w ekran telewizora, gdzie obcy ludzie odliczali ostatnie sekundy starego roku. Nowy rok przyszedł cicho. Bez życzeń, bez toastu, bez pocałunku. Leżeliśmy w jednym łóżku, ale tak naprawdę każdy z nas był osobno.

Zaczęłam obserwować go bardziej uważnie. Widziałam, że często patrzy w telefon, że wychodzi niby po zakupy, a wraca bez siatki. Zaczął nosić wodę po goleniu, której wcześniej nie znosił. Uśmiechał się do ekranu, kiedy myślał, że nie patrzę.

Nie chciałam być tą kobietą, która przekopuje wiadomości męża, ale też nie chciałam być tą, która żyje w kłamstwie. Kiedy zostawił telefon na stole i poszedł do łazienki, wzięłam go. Przeszukałam galerię, historię połączeń, aplikacje. W jednej z nich – tej z różowym logo – były wiadomości, których nie chciałam czytać. Zdjęcia, których nie dało się zapomnieć.

Odpowiedź, której nie chciałam

Nie zrobiłam awantury. Nie wyrzuciłam mu rzeczy przez okno, nie rozbiłam telefonu o ścianę. Po prostu usiadłam przy stole i czekałam, aż wyjdzie z łazienki. Gdy mnie zobaczył z jego telefonem w ręku, przez ułamek sekundy coś mignęło mu w oczach – może strach, może wstyd. Ale nie zaprzeczał. Nie udawał. Usiadł naprzeciwko i powiedział:

– Wiedziałem, że to znajdziesz.

– Dlaczego? – zapytałam cicho.

Wzruszył ramionami, jakby to była najtrudniejsza i jednocześnie najprostsza odpowiedź.

– Sam nie wiem. Poczułem, że czegoś mi brakuje. Że jestem gdzieś obok swojego życia. I ktoś mi dał poczucie... że znowu coś znaczę.

– A ja? My? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

– Ty jesteś... wszystkim, co dobre i znane. Tylko że ja... chyba nie jestem już tym samym facetem.

Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę. W ciszy. W jego słowach nie było nienawiści, tylko rezygnacja. Może siebie też nie lubił. Może zgubił się dużo wcześniej, zanim założył ten czerwony płaszcz.

Nie kłóciliśmy się. Tydzień później się wyprowadził. Zabrał kilka rzeczy, zostawił resztę. Przestałam go śledzić, nie sprawdzałam, z kim pisze. Odpuszczenie przyszło powoli, ale przyszło. Bo choć serce pękało, wiedziałam, że nie jestem winna jego zagubieniu. Nie mogłam być wszystkim, skoro on sam nie wiedział, kim jest.

Ewa, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama