Reklama

Nie wiedziałam, że w ogóle można tak po prostu zniknąć – bez słowa, bez pożegnania, bez jednej kartki na stole. Mój mąż wyszedł pewnego ranka do pracy i już nie wrócił. Z początku tłumaczyłam sobie, że może coś się stało, może miał wypadek, może ktoś go napadł. Ale im dłużej trwała cisza, tym wyraźniej docierało do mnie, że zrobił to świadomie. Trzy miesiące żyłam w zawieszeniu, nie wiedząc, czy jeszcze jestem żoną, czy już wdową, czy może tylko opuszczoną kobietą. Aż nagle usłyszałam jego głos w słuchawce telefonu.

Cisza, która bolała

Pierwsze dni po jego zniknięciu były jak koszmar, z którego nie mogłam się obudzić. Otwierałam rano oczy i przez ułamek sekundy wierzyłam, że wszystko jest normalnie. Że zaraz usłyszę szum czajnika i jego głos pytający, czy chcę kawę. Ale w mieszkaniu panowała głucha cisza, która przygniatała mnie jak ciężka kołdra.

Dzwoniłam na jego komórkę co kilka minut. Najpierw było wolne, potem odzywała się poczta głosowa. – Witaj, tu Adrian… – słowa, które znałam na pamięć, nagle brzmiały obco, jakby mówił je ktoś inny. Zostawiałam dziesiątki wiadomości, błagając o kontakt, o jedno zdanie, choćby o to, że żyje. Bez odpowiedzi.

Rodzina pytała, czy się nie pokłóciliśmy. Sąsiedzi patrzyli na mnie z mieszaniną litości i ciekawości. Mama powtarzała, że pewnie miał kryzys, że wróci, że muszę być cierpliwa. Ale ja czułam się jak ktoś wyrzucony z własnego życia. Codziennie wracałam z pracy do pustego mieszkania i łapałam się na tym, że ustawiam dwa talerze na stole, zanim przypominałam sobie, że przecież nie mam dla kogo gotować.

Wieczorami siedziałam przy oknie, wypatrując jego sylwetki. Wmawiałam sobie, że zobaczę znajomą kurtkę, że zaraz otworzą się drzwi i powie, że to był tylko zły sen. Ale mijały kolejne dni, a on nie wracał. Cisza między nami rosła jak mur, którego nie mogłam przebić. Najgorsze było to, że nie wiedziałam, kim jestem bez niego. Czy mam czekać? Czy mam uznać, że zostałam sama? Milczenie Adriana zabierało mi pewność siebie, odbierało sens codzienności i sprawiało, że każda noc była cięższa od poprzedniej.

Trzy miesiące w zawieszeniu

Mijały tygodnie, a ja zaczynałam czuć się jak bohaterka kiepskiego filmu, w którym wciąż powtarza się ta sama scena. Praca – powrót do domu – pusta kuchnia – samotna noc. Żyłam mechanicznie, jakbym tylko udawała, że wszystko jest w porządku. Ludzie wokół pytali mniej, bo widzieli, że każde ich słowo to dla mnie kolejna rana. Przestałam odbierać telefony od znajomych, unikałam spotkań. Wstydziłam się, że zostałam sama i nawet nie wiem dlaczego.

Najtrudniejsze były niedziele. Cisza w mieszkaniu wydawała się wtedy najgłośniejsza. Chodziłam po pokojach, dotykałam jego ubrań, zaglądałam do szuflad, jakby mogła tam znaleźć odpowiedź. Zaczęłam nawet chodzić po komisariatach i szpitalach, zgłaszać jego zaginięcie, chociaż w duchu wiedziałam, że to nie ma sensu. Policjant spojrzał na mnie współczująco i powiedział:

Czasem ludzie po prostu odchodzą – to zdanie brzmiało jak wyrok.

W pracy starałam się trzymać fason. Uśmiechałam się, gdy ktoś żartował, ale po powrocie do domu pękałam. Wieczorami płakałam w poduszkę, a czasami zasypiałam z telefonem w dłoni, jakby miało to przyspieszyć jego wiadomość.

Trzy miesiące zawieszenia sprawiły, że zaczęłam inaczej patrzeć na siebie. Kiedyś uważałam, że bez Adriana nie istnieje moje życie. Teraz uczyłam się, jak podnieść się z łóżka tylko dla siebie. Zmuszałam się do gotowania, do oglądania filmów, do rozmów z mamą. To nie była radość, raczej desperacka próba trzymania się powierzchni.

A jednak pod tą kruchą codziennością kryło się pytanie, które wracało jak echo: dlaczego? Nie miałam żadnej odpowiedzi, a brak słów ranił bardziej niż najgorsze wyznanie.

Niespodziewany telefon

To był zwyczajny wieczór. Siedziałam przy stole, jadłam zupę z torebki, bo nie chciało mi się gotować. W tle grało radio, jakieś bezbarwne wiadomości, których nawet nie słuchałam. I nagle zadzwonił telefon. Na ekranie wyświetliło się imię, które przez trzy miesiące widziałam tylko w historii połączeń: Adrian. Serce podskoczyło mi do gardła. Przez sekundę nie mogłam oddychać. Odebrałam drżącą ręką.

– Halo? – wyszeptałam, choć bardziej to zabrzmiało jak jęk.

– To ja – usłyszałam jego głos. Taki sam jak dawniej, a jednak obcy.

– Adrian?! Gdzie ty jesteś?! – wyrwało mi się. – Co się z tobą działo? Wiesz, że przez trzy miesiące żyłam jak w koszmarze?!

Po drugiej stronie zapadła cisza. Oddychał ciężko, jakby wahał się, czy mówić.

– Musimy się spotkać – powiedział w końcu. – To nie jest rozmowa na telefon.

– Spotkać? – prawie krzyknęłam. – Trzy miesiące cię nie było, a teraz dzwonisz i mówisz, że musimy się spotkać?! Należą mi się jakieś wyjaśnienia!

– Dostaniesz je. Wszystkie. Ale proszę cię, daj mi jeszcze jeden dzień. Jutro po pracy przyjdę.

Chciałam rzucić słuchawką, krzyczeć, że nie ma prawa stawiać warunków, ale zamiast tego powiedziałam tylko:

– Dobrze.

Kiedy rozłączył się, siedziałam w bezruchu. Czułam mieszaninę ulgi i wściekłości. Był żywy. Nie porzucił mnie dla innej, nie zginął w wypadku – po prostu odszedł. Ale dlaczego? Co takiego mógł mi powiedzieć, że zniknął bez słowa? Całą noc przewracałam się z boku na bok, wiedząc, że jutro moje życie zmieni się po raz drugi.

Spotkanie twarzą w twarz

Następnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. Mieszkanie lśniło, jakbym próbowała przykryć błyszczącymi powierzchniami ten bałagan, który nosiłam w sobie. Usiadłam na kanapie i patrzyłam na drzwi, czekając, aż się otworzą. Gdy wreszcie zadzwonił dzwonek, nogi miałam jak z waty. Otworzyłam i zobaczyłam jego. Stał z opuszczoną głową, zarostem, jakiego nigdy wcześniej nie nosił. W rękach żadnych kwiatów, żadnego gestu pojednania. Tylko cisza.

– Mogę wejść? – zapytał cicho.

Odsunęłam się, nie odpowiadając. Usiadł przy stole, ja naprzeciwko, jakbyśmy byli obcymi ludźmi.

– Adrian, powiedz wreszcie, o co chodzi – głos mi drżał, ale nie zamierzałam już udawać spokojnej. – Gdzie ty byłeś przez te miesiące?

Spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem.

– Musiałem zniknąć. Nie mogłem ci nic powiedzieć.

– Nie mogłeś?! – przerwałam mu ostro. – Wyszedłeś rano z domu jak zawsze i zostawiłeś mnie w pustce! Wiesz, przez co przeszłam? Policja, szpitale, bezsenne noce… A ty mówisz, że „musiałeś”?!

Zamilkł, a jego dłonie zacisnęły się w pięści.

– To nie była ucieczka przed tobą. Ani przed nami. To było coś, co zacząłem jeszcze przed naszym małżeństwem. Coś, co w końcu mnie dopadło.

Patrzyłam na niego, czując, że grunt usuwa mi się spod nóg.

– O czym ty mówisz?

Adrian spuścił głowę.

– Prawda jest taka, że całe nasze życie było zbudowane na kłamstwie.

Serce mi zamarło. Wiedziałam, że za chwilę powie coś, co odwróci wszystko, co do tej pory uważałam za pewne.

Nie chciałam tego wiedzieć

– Na długo przed tym, jak cię poznałem, – zaczął Adrian, ściskając dłonie tak mocno, że pobielały mu knykcie – wplątałem się w coś, z czego nigdy naprawdę nie wyszedłem. Długi, złe decyzje, ludzie, od których nie da się po prostu odejść. Myślałem, że to przeszłość. Ale oni w końcu się odezwali.

Siedziałam nieruchomo, słuchając, jakby ktoś opowiadał mi cudze życie.

– W końcu doszedłem do ściany. Gdybym został, ściągnąłbym na ciebie niebezpieczeństwo. Dlatego odszedłem, żeby ich odciągnąć od domu – podniósł na mnie wzrok. – Trzy miesiące ukrywałem się i próbowałem to zakończyć.

– A teraz? – wyszeptałam. – Zakończyłeś?

– Tak. Ale kosztowało mnie to wszystko, co miałem. Sprzedałem firmę, nasze oszczędności… Nic nie zostało – głos mu się załamał. – Wróciłem z pustymi rękami.

Zrobiło mi się zimno. Trzy miesiące strachu i samotności, a on teraz mówił mi, że zrujnował nasz wspólny świat.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej? – spytałam drżącym głosem. – Dlaczego nie pozwoliłeś mi być częścią tego, skoro jesteśmy małżeństwem?

Adrian spuścił głowę.

– Wstydziłem się. I bałem się, że odejdziesz, gdy poznasz prawdę.

Łzy napłynęły mi do oczu. Nie wiedziałam, czy bardziej boli mnie to, że nas okłamywał, czy to, że wybrał samotną walkę zamiast wspólnej.

– Wróciłem, bo mimo wszystko chcę zacząć od nowa. Ale wiem, że decyzja należy do ciebie – powiedział cicho.

Siedziałam naprzeciwko niego i czułam, że to, co powiem, przesądzi o naszej przyszłości.

Nowe, inne życie

Siedziałam wtedy naprzeciwko niego i miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Z jednej strony – wreszcie znałam prawdę. Nie zostawił mnie dla innej kobiety, nie przestał kochać. Z drugiej – zburzył nasze życie tak skutecznie, że nie było już do czego wracać.

– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedziałam cicho. – Zabrałeś mi trzy miesiące życia. Zabrałeś spokój, poczucie bezpieczeństwa, pewność, że mogę na tobie polegać.

Adrian skinął głową, jakby spodziewał się tych słów.

– Rozumiem. Ale będę walczył, jeśli mi pozwolisz.

Patrzyłam na niego długo. Nie byłam już tą samą kobietą, która ślepo ufała mężowi. Trzy miesiące samotności nauczyły mnie, że potrafię żyć sama, choć z bólem. To dało mi siłę, której wcześniej nie znałam. W tamtej chwili nie umiałam dać mu odpowiedzi. Został na noc na kanapie, a ja po raz pierwszy od dawna zasnęłam spokojnie – nie dlatego, że był obok, ale dlatego, że wreszcie skończyło się czekanie.

Dziś, kiedy piszę te słowa, minęło pół roku od jego powrotu. Jesteśmy razem, ale inaczej. Już nie wierzę w bajki o idealnym małżeństwie. Życie nauczyło mnie, że nawet najbliższa osoba może być dla nas tajemnicą. Staram się odbudować zaufanie, ale robię to ostrożnie, krok po kroku. Adrian mówi, że to dla niego szansa, by być wreszcie szczerym. A dla mnie? To droga, na której muszę sama zdecydować, czy chcę iść dalej u jego boku. Jedno wiem na pewno – nigdy więcej nie pozwolę, by ktoś zniknął z mojego życia bez słowa.

Ewelina, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama