„Mój mąż znikał z naszego pola borówek i wracał po 3 godzinach z lasu. Podejrzewałam, że chodzi tam nie tylko na jagody”
„Las. Tyle razy to słyszałam, że przestałam już wierzyć. Przecież znam ten las. Wiem, ile trwa spacer w jedną stronę, ile trzeba czasu, żeby obejść go wzdłuż i wszerz. A Marek znika na całe godziny. Wraca późno, z miną człowieka, który coś ukrywa”.

- Redakcja
Każdego ranka budził mnie zapach borówek. Przenikał przez firanki, rozlewał się po kuchni i przypominał mi, że wszystko tu kiedyś pachniało miłością. Dziś to tylko rutyna: zbieranie, sortowanie, sprzedaż. Gospodarstwo, które kiedyś budowaliśmy razem z Markiem, stało się moim więzieniem.
Marek milczy coraz częściej, a jego „spacery do lasu” powtarzają się tak regularnie, że to aż bolesne. Zostawia mnie samą z myślami, które coraz częściej przypominają podejrzenia. Może to tylko moja wyobraźnia, może przesadzam. Ale przeczucie nie daje mi spokoju. Coś się zmieniło. Coś się skończyło. A ja boję się dowiedzieć, co zaczęło się zamiast tego.
Wychodził do lasu na 3 godziny
– Gdzie byłeś tak długo? – zapytałam, gdy Marek wszedł do kuchni cały w liściach i z igłą sosny we włosach.
– W lesie. Na spacerze – odpowiedział beznamiętnie i zdjął buty.
Stał tam, jakby nic się nie stało. Jakby nie zostawił mnie samej przez trzy godziny w szczycie sezonu. Nawet nie spojrzał w moją stronę, tylko zajął się nalewaniem sobie herbaty.
– Codziennie ten sam spacer. Może masz tam jakieś specjalne atrakcje? – rzuciłam z przekąsem.
– Przewietrzam się, Karolina. Tyle – odpowiedział, a jego głos był pusty jak te wszystkie dni, które ostatnio razem spędzaliśmy. Czyli praktycznie żadne.
Siedziałam wieczorem w salonie i patrzyłam na jego kurtkę, którą rzucił niedbale na poręcz krzesła. Las. Tyle razy to słyszałam, że przestałam już wierzyć. Przecież znam ten las. Wiem, ile trwa spacer w jedną stronę, ile trzeba czasu, żeby obejść go wzdłuż i wszerz. A Marek znika na całe godziny. Wraca późno, z miną człowieka, który coś ukrywa.
„Nie kłóci się. Nie broni się. Nie zaprzecza” – myślałam. – „Czy to nie oznacza, że ma coś do ukrycia?”.
Kiedy zapytałam wprost, czy się z kimś spotyka, tylko się zaśmiał. Ten jego zimny śmiech. Jakby to ja postradała zmysły. Ale ja to czułam. Czułam w trzewiach, że coś jest nie tak. Zaczęłam sprawdzać jego kieszenie, śledzić wzrokiem, kiedy wychodzi. Robiłam zdjęcia numerów rejestracyjnych aut zaparkowanych przy lesie. Zaczęłam myśleć jak detektyw. A przecież chciałam tylko być żoną.
Odkryłam jego tajemnicę w lesie
Tego dnia wstałam i ubrałam się wcześniej. Udawałam, że idę zrywać borówki, ale po cichu schowałam się za szopą i czekałam. Marek wyszedł z domu chwilę po ósmej. Miałam serce w gardle, kiedy ruszałam za nim. Znałam każdą ścieżkę w naszym lesie, wiedziałam, gdzie stąpać, żeby nie trzeszczały gałęzie. Szłam kilka metrów za nim, chowając się za drzewami.
W pewnym momencie Marek zatrzymał się na polanie. Serce mi zamarło, gdy zobaczyłam, że nie jest sam. Stał tam młody mężczyzna, miał może dwadzieścia parę lat. Wysoki, z jasnymi włosami. Marek uśmiechał się do niego – uśmiechał, czego nie robił w moim kierunku od miesięcy. Zaczęli rozmawiać. Nie słyszałam wszystkiego, ale kilka słów doszło do mnie przez szum drzew.
– Synu... nie mów jeszcze nikomu.
Zatkało mnie. Zrobiło mi się niedobrze. Synu? Przysunęłam się bliżej, aż na tyle, by zrobić zdjęcie. Drżały mi ręce, ledwo utrzymałam telefon. Zrobiłam jedno, drugie, a potem odruchowo rzuciłam się do ucieczki, czując, że zaraz zwymiotuję z nerwów.
Uciekłam z lasu, jakby goniło mnie całe moje rozbite małżeństwo. W domu zamknęłam się w łazience. Patrzyłam na zdjęcia i nie wierzyłam. Młody chłopak, Marek, polana. I to słowo: „synu”.
Synu? Czy ja dobrze usłyszałam? Marek nie ma dzieci. Przynajmniej tak myślałam przez 27 lat naszego małżeństwa. A może nigdy tak naprawdę nie wiedziałam, z kim dzielę życie?
Prawda mnie dobiła
Wieczorem położyłam telefon z włączonym zdjęciem na stole w kuchni. Marek zamarł w progu. Nie odezwałam się od razu. Czekałam, aż sam coś powie. Ale tylko patrzył – raz na zdjęcie, raz na mnie.
– Kto to jest? – zapytałam, nie próbując już nawet udawać spokoju.
Milczał. Wstałam gwałtownie, krzesło zaskrzypiało na podłodze.
– Marek, do cholery, pytam cię! Kim on jest? Kim jest ten chłopak z twoich spacerów?!
– Karolina... – westchnął ciężko i usiadł. – To Damian.
– Damian?! I co z tego, że Damian? Mnie to nic nie mówi! Ja się pytam: kim on dla ciebie jest?!
Przez chwilę było słychać tylko tykanie zegara nad drzwiami. A potem powiedział:
– To mój syn.
Zamarłam. Stałam, jakby mnie poraziło.
– Twój... co?
– Syn. Zanim cię poznałem, miałem krótki romans. Nie wiedziałem, że ta kobieta zaszła w ciążę. Dopiero niedawno Damian mnie odnalazł. Chciał się spotkać. Porozmawiać.
Zaczęłam się śmiać. Głośno, histerycznie.
– Aha! Czyli miałeś syna przez te wszystkie lata. I nigdy mi nie powiedziałeś?! Żyłam z tobą, spałam z tobą, oddychałam tym samym powietrzem, a ty miałeś dziecko z inną kobietą?!
– Nie wiedziałem, Karolina. Naprawdę. Ona nie chciała kontaktu. Nie miałem pojęcia.
– I co teraz? Będziecie sobie budować więź ojciec-syn, a ja mam ci robić kanapki na drogę do lasu?!
Wybiegłam z kuchni i trzasnęłam drzwiami. W sercu miałam gniew, który nie mieścił się w żadnych słowach.
Długo nic o nim nie wiedział
Usiedliśmy nocą przy kuchennym stole. Nie odzywałam się ani słowem. Marek nalewał herbatę, jakby to był zwykły wieczór, a nie moment, w którym nasz świat się właśnie rozpadł.
– To było zanim cię poznałem – zaczął w końcu. – Miałem wtedy dwadzieścia kilka lat. Pojechałem na wiejski festyn, wpadłem w wir zabawy. Ona była... piękna. Spontaniczna. Nie wiedziałem nawet, jak bardzo zostanie mi w głowie.
– I co? Zapomniałeś o niej? – zapytałam chłodno.
– Nie. Po prostu... po kilku tygodniach powiedziała, że nie chce ze mną kontaktu. Że wyjeżdża, że nie potrzebuje mnie w tym wszystkim. Próbowałem... naprawdę próbowałem to jakoś rozwiązać. Pisałem listy. Odwiedziłem jej rodziców. Bez skutku.
Zaciskałam dłonie na filiżance, żeby nie wyrzucić wszystkiego, co cisnęło mi się na język.
– A kiedy mnie poznałeś, nie pomyślałeś, że warto mi powiedzieć?
– Nie chciałem cię stracić, Karolina. Byłaś światłem po tamtym bałaganie. Nie wiedziałem, że tamten związek coś po sobie pozostawił.
– A jednak pozostawił – rzuciłam ostro.
Milczeliśmy chwilę. W końcu powiedziałam szeptem:
– To i tak jest zdrada. Może nie ciała, ale duszy. Żyliśmy razem, a ty miałeś drugie życie. Gdy ten chłopak się z tobą skontaktował, też mi nie powiedziałeś.
Marek spuścił wzrok.
– Nigdy nie przestałem cię kochać, nie chciałem cię stracić – powiedział cicho.
Ale na te słowa było już za późno.
To nie była jego wina
Spotkaliśmy się w lesie, na tej samej polanie, gdzie pierwszy raz go zobaczyłam. Tym razem to ja go zaprosiłam. Damian przyszedł punktualnie, bez cienia niepewności. Patrzył mi prosto w oczy, zupełnie inaczej niż jego ojciec.
– Dzień dobry, pani Karolino – powiedział uprzejmie. Miał w sobie jakąś miękkość, może niepewność, której się po nim nie spodziewałam.
– Usiądźmy – wskazałam pień starego drzewa. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. W końcu zaczęłam mówić pierwsza.
– Po co tu przyjechałeś?
– Nie żeby coś zabrać. Nie żeby zburzyć... cokolwiek. Chciałem tylko poznać mojego ojca. Nie miałem go nigdy. Mama nigdy nie mówiła o nim źle. Po prostu... nie mówiła nic.
– I co, kiedy w końcu go znalazłeś? Byłeś rozczarowany?
– Nie. Był dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałem. Milczący, ale uważny. Przez kilka spotkań tylko słuchał. Ale to było więcej, niż miałem przez całe życie.
Przyglądałam się mu. Był podobny do Marka – w geście, w spojrzeniu. Ale miał w sobie coś łagodniejszego.
– Nie chcę wchodzić w wasze życie – dodał. – Wiem, że to trudne dla pani. Że wszystko się zmieniło.
– Zmieniło się, to prawda. Ale nie twoja wina, że żyłeś w cieniu.
Spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Nie chcę waszego majątku, nie chcę rodziny na siłę. Chciałem tylko wiedzieć, kim jestem.
– A ja... muszę na nowo zdecydować, kim jestem – odpowiedziałam.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że mogę nie mieć do niego żalu.
Coś się skończyło, coś się zaczęło
Siedziałam na polu borówek w rękawiczkach poplamionych sokiem, wpatrując się w rzędy krzewów, które sadziliśmy razem. Marek był gdzieś w stodole, ale od kilku dni nie rozmawialiśmy więcej, niż musieliśmy. Dobrze wiedział, że wszystko się zmieniło. I ja też to wiedziałam.
Damian odjechał. Obiecał, że wróci, ale nie wiedziałam, czy tego chcę. Nie dlatego, że był winny – nie był. Ale boję się, że jego obecność na nowo rozdziera coś, co i tak było już kruche. Nasze małżeństwo z Markiem było jak to pole – z pozoru uporządkowane, pod linijkę. Ale pod ziemią coś się przeżerało. Niewypowiedziane słowa, przemilczane rozczarowania.
Zastanawiałam się, co teraz. Czy mogę jeszcze ufać Markowi? Czy można odbudować coś, co przez lata było oparte na niepełnej prawdzie? A może ja też przez te lata czegoś nie chciałam widzieć? Może sama byłam zbyt skupiona na tym, by być „dobrą żoną”, „porządną gospodynią”, by zauważyć, że coś nam ucieka?
Prawda była taka, że przez lata żyliśmy obok siebie. I kiedy coś się wreszcie poruszyło – zabolało, ale też obudziło. Wróciło mi czucie.
Nie wiem, co dalej. Nie wiem, czy zostanę, czy odejdę. Nie wiem, czy Marek jeszcze potrafi być mężem, a ja – żoną. Ale wiem jedno: nie ma powrotu do tego, co było. Trzeba wymyślić siebie od nowa. I choć to boli, może właśnie to oznacza początek.
Karolina, 52 lata
Czytaj także:
- „Chciałem zaimponować dziewczynie i zabrałem ją na Jurę. Prawdziwy szok jednak przeżyła, gdy w domu otworzyła plecak”
- „W moim ogrodzie pojawiały się hordy ślimaków. Myślałam, że to naturalna sprawa, ale prawda nieomal zwaliła mnie z nóg”
- „Po śmierci męża nasza działka była dla mnie skarbem. Przez syna, zamiast własnej cukinii i ogórków, zostałam z niczym”

