„Mąż nigdy nie odbiera moich telefonów po 18:00. Zamarłam, gdy odkryłam, czym i kim zajęte ma wtedy ręce”
„Ale z czasem przestał odbierać. Najpierw tłumaczył, że był w trakcie rozmowy z klientem, że zapomniał telefonu w aucie, że bateria padła. Ale nie dało się nie zauważyć, że kiedy dzwoniłam po 18:00, prawie nigdy nie podnosił słuchawki”.

- Redakcja
Zawsze sądziłam, że związek opiera się na zaufaniu. Z Piotrem byliśmy razem dwanaście lat. Mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale nigdy nie przypuszczałam, że mogłabym go o cokolwiek podejrzewać. Kiedy zaczął częściej wychodzić z domu, mówił, że ma „pilne sprawy” do załatwienia. Praca, klienci, delegacje – tłumaczył spokojnie, a ja, choć czułam lekki niepokój, nie dopytywałam. Ufałam. Do czasu. Coraz częściej łapałam się na tym, że siedzę wieczorami sama, patrząc w okno i zastanawiając się, co naprawdę robi. A potem odkryłam prawdę. I nie byłam na nią gotowa.
Coraz częstsze wyjścia
– Kochanie, muszę jeszcze podskoczyć do klienta, nie będzie mnie na kolacji – rzucił Piotr, zakładając marynarkę i nerwowo zerkając na telefon.
Spojrzałam na zegarek. Była osiemnasta. W kuchni pachniało zapiekanką, na stole czekały dwa talerze. Westchnęłam.
– Znowu? To już trzeci raz w tym tygodniu.
– No wiem, przepraszam, ale sam rozumiesz, taki projekt… Tylko ja się znam na tym systemie. Obiecałem, że im pomogę.
Wzruszyłam ramionami. Ostatnio te „projekty” mnożyły się jak grzyby po deszczu. Zawsze był jakiś nowy klient, jakieś nagłe zadanie, które wymagało jego obecności w godzinach, kiedy normalni ludzie wracają do domu. Piotr nigdy nie miał aż tylu zleceń. A może po prostu wcześniej się tym nie chwalił?
Z czasem zaczęłam prowadzić kalendarz jego nieobecności. Poniedziałek – nie wrócił na obiad, środa – nocował u klienta z Gdańska, piątek – wrócił po północy. Każdego wieczoru zostawałam sama z jego talerzem, który lądował w lodówce. Mówił, że jestem przewrażliwiona. Ale coś nie grało.
Pamiętam, jak któregoś wieczoru usiedliśmy razem przed telewizorem. Mój telefon zawibrował, wiadomość od siostry. Zerknęłam, a kątem oka zauważyłam, jak Piotr szybko odwrócił ekran swojego telefonu w dół. Tak po prostu, bez powodu. Wtedy poczułam, że nie jestem już jego najbliższą osobą. Zaczęłam się przyglądać.
Telefony bez odpowiedzi
Zaczęłam do niego dzwonić częściej. Z pozoru niewinnie – chciałam zapytać, czy kupić coś do domu, co zje na kolację, czy wróci na noc. Ale z czasem przestał odbierać. Najpierw tłumaczył, że był w trakcie rozmowy z klientem, że zapomniał telefonu w aucie, że bateria padła. Ale nie dało się nie zauważyć, że kiedy dzwoniłam po 18:00, prawie nigdy nie podnosił słuchawki. Zawsze odpisywał później: „Przepraszam, miałem spotkanie”, „Oddzwonię za chwilę” – i zwykle już nie oddzwaniał.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Zadzwoniłam trzy razy pod rząd. Cisza. Po godzinie znów spróbowałam, a po kolejnych trzydziestu minutach usłyszałam w końcu jego głos.
– Co się stało? – zapytał, jakby nic się nie działo.
– Nic. Po prostu chciałam pogadać. Trzy godziny nie miałam z tobą kontaktu.
– Przesadzasz. Miałem robotę. Klient mnie zasypał problemami, nie mogłem się wyrwać.
– A nie mogłeś chociaż napisać, że wszystko okej?
– Nie miałem głowy.
To zdanie wróciło do mnie jak bumerang. Nie miał głowy. Dla mnie, dla wiadomości, dla rozmowy. Ale jakoś miał głowę, żeby codziennie znikać na kilka godzin. Wieczorami zaczęłam czuć się obca we własnym domu. Gdy tylko przekraczał próg, siadał ze swoim telefonem, udając, że czyta branżowe fora. A ja patrzyłam, jak nasze życie rozpływa się między ekranami.
Zapach obcych perfum
To był czwartek. Wrócił późno, jak zwykle. Właściwie już się do tego przyzwyczaiłam. Siedziałam w salonie z kubkiem herbaty, oglądając w półśnie jakiś film, którego nawet nie pamiętałam. Drzwi się otworzyły, Piotr wszedł cicho, jakby chciał się przemknąć niezauważony. Miał lekko rozczochrane włosy, marynarkę zarzuconą na jedno ramię i… inny zapach.
Nie był to jego zwykły dezodorant ani woda kolońska. To były perfumy. Delikatne, słodkawe, kobiece. I nie moje.
– Byłeś u klienta czy w perfumerii? – rzuciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Zamarł na sekundę, a potem się zaśmiał.
– Co? Zwariowałaś? Musieliśmy się trochę poprzepychać w zatłoczonym tramwaju, może ktoś przede mną miał mocne perfumy. Przestań, serio.
Przytaknęłam, ale coś mi nie pasowało. Piotr od lat nie jeździł komunikacją miejską. Zawsze samochodem. Poza tym, nawet jeśli byłby tramwaj – zapach był zbyt wyraźny, zbyt intensywny. Jakby ktoś wtulił się w niego twarzą.
Następnego dnia rano jego koszula leżała na podłodze w łazience. Powąchałam ją. Ten sam zapach. Perfumy. Czułam się upokorzona. Przecież nie byłam głupia. A mimo to łapałam się na tym, że chciałam wierzyć w jego wersję. Bo alternatywa bolała. Bolała tak bardzo, że wolałam trzymać się kłamstwa, niż stanąć twarzą w twarz z prawdą.
Ślad na tylnej szybie
W sobotę Piotr powiedział, że jedzie na spotkanie z kontrahentem z innego miasta. Niby miał wrócić wieczorem, ale wiedziałam, że nie wróci. Wzięłam auto, żeby pojechać do mamy – potrzebowałam rozmowy, zwykłej bliskości. W połowie drogi zorientowałam się, że zapomniałam torby z dokumentami. Zawróciłam. Jego samochód wciąż stał na podjeździe. Zgaszony. Nikogo nie było w domu. Klucz od garażu miałam ja.
Podeszłam bliżej, coś mnie tknęło. Tylna szyba była lekko zaparowana od środka, jakby ktoś w środku siedział. A może spał? Przejechałam dłonią po szybie. Na wewnętrznej stronie został odcisk – jakby ktoś się o nią opierał czołem lub dłonią. Obok ślad… ust?
Poczułam ścisk w żołądku. Otworzyłam drzwi od strony pasażera. Na siedzeniu leżał damski szalik. Bordowy, cienki, pachnący tymi samymi perfumami co koszula Piotra. Wzięłam go do ręki. Drżały mi palce. Chciałam coś krzyknąć, zareagować, rzucić nim o ścianę. Ale tylko stałam. W tej ciszy, z kawałkiem cudzego życia w dłoni.
Gdy wrócił późnym wieczorem, udawałam, że śpię. Leżałam w łóżku odwrócona plecami, a on wszedł do sypialni, jakby nic się nie stało. Pachniał tymi perfumami. Nawet się nie przebrał. Nie zapytał, jak minął mój dzień. Położył się i zasnął. Wiedziałam, że to nie był przypadek. To nie był „projekt”, nie był „kontrahent”. To była kobieta. Prawdziwa, obecna, bardziej obecna niż ja.
Twarz z galerii
W niedzielę wybrałam się do galerii handlowej. Potrzebowałam przestrzeni, ludzi, czegokolwiek, co pozwoli mi na chwilę przestać myśleć. Weszłam do kawiarni, zamówiłam latte i usiadłam przy oknie. Obserwowałam przechodniów, pary, dzieci biegające z balonami. Poczułam, jak bardzo jestem sama. I wtedy go zobaczyłam.
Piotr. Stał przy jednej z witryn. Z tą samą bordową kurtką, którą dostał ode mnie na urodziny. Ale nie był sam. Stała obok niego kobieta – wysoka, z długimi nogami, uśmiechnięta, w czarnym płaszczu. Szli obok siebie, rozmawiali, śmiali się. W pewnym momencie ona złapała go za rękę. A on nie zabrał swojej.
Zrobiło mi się słabo. Serce waliło mi jak młot. Nie mogłam oderwać wzroku. To nie była przypadkowa znajoma, nie klientka, nie koleżanka z pracy. To była kobieta, z którą mój mąż dzielił czas, uśmiechy, dotyk. Czułość, której od miesięcy nie dostawałam ja. Wyszłam z kawiarni, szłam za nimi z bezpiecznej odległości. Weszli razem do restauracji. Piotr otworzył jej drzwi, jak kiedyś mnie. Usiadła naprzeciw niego, nachyliła się i pocałowała go w policzek. A on znów – nie odsunął się. Śmiał się. Był sobą. Tylko nie dla mnie.
Nie weszłam tam. Wróciłam do domu pieszo, ponad godzinę marszu. Przez całą drogę myślałam tylko o tym, jak bardzo się myliłam. Jak bardzo pozwoliłam się oszukać. I jak długo jeszcze zamierzałam w tym tkwić.
Zamknęłam przed nim drzwi
Nie zrobiłam awantury. Nie wykrzyczałam mu w twarz wszystkiego, co widziałam. Nie rzuciłam szalikiem, nie pokazałam zdjęć, które zrobiłam ukradkiem w galerii. Po prostu czekałam. Wiedziałam, że przyjdzie moment, kiedy to wszystko samo się ułoży. Albo rozpadnie. I nie musiałam długo czekać.
Tydzień później Piotr oznajmił, że „musi przemyśleć swoje życie”. Że „coś w nim się zmienia”, że „potrzebuje przestrzeni”. Kiwałam tylko głową. Pozwoliłam mu mówić, wiedząc doskonale, co stoi za tymi słowami. Gdy skończył, wstałam od stołu i poszłam do sypialni. Walizka już była spakowana. Jego.
– Nie musisz nic przemyśleć. Już wybrałeś – powiedziałam spokojnie, wręczając mu uchwyt walizki.
Nie protestował. Nie tłumaczył się. Wyszedł cicho, jakby chciał zniknąć bez śladu. I może tak było lepiej. Nie potrzebowałam więcej kłamstw. Wystarczyła mi cisza. Zamknęłam drzwi. Usiadłam na kanapie i wzięłam głęboki oddech. Było mi ciężko, bolało. Ale była też ulga. Już nie musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. Nie musiałam czekać na wieczorne powroty, czuć się gorsza od jego „pilnych spraw”.
Czasem, kiedy mijam ludzi trzymających się za ręce, wciąż czuję ukłucie w sercu. Ale potem przypominam sobie, że prawda – nawet bolesna – daje wolność. A ja ją właśnie odzyskałam. Dla siebie. Na nowo.
Alicja, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż ma 40 lat, a zachowuje się jak dziecko we mgle. Jedyne, co potrafi wokół siebie zrobić, to rozgardiasz”
- „Gdy ja tyrałem w Niemczech, by zarobić na bułki, moja żona przyprawiała mi rogi. Nieźle to sobie zaplanowała”
- „Córka zamiast wybierać kreację na studniówkę, kupuje śpioszki. Inaczej wyobrażałam sobie jej egzamin dojrzałości”

