Reklama

Kiedy zakładaliśmy firmę, wierzyłam, że to będzie nasze wspólne dziecko. Ja i Dawid – równi partnerzy, wspólnicy, małżonkowie. Przez pierwsze lata tak właśnie było. Pracowaliśmy ramię w ramię, cieszyliśmy się z sukcesów, wspieraliśmy przy porażkach. Ale z czasem coś zaczęło się psuć. Dawid stał się niecierpliwy, wiecznie sfrustrowany, jakby dusił się w naszej firmie. Coraz częściej miałam wrażenie, że przestał mnie słuchać, a każda rozmowa kończyła się kłótnią. Czułam, że to nie jest już tylko kryzys w interesach. Coś większego wisiało w powietrzu.

Zrobił mi awanturę przy ludziach

– Klaudia, masz mnie za swojego pionka, prawda? – Dawid wszedł do biura jak burza, trzaskając drzwiami. Wszyscy pracownicy zamilkli, udając, że są bardzo zajęci ekranami komputerów.

– Dawid, nie teraz, proszę cię... – powiedziałam cicho, ale jego już nic nie powstrzymywało.

– Teraz, właśnie teraz! – podszedł do mojego biurka i pochylił się nade mną. – Myślisz, że bez ciebie nie potrafiłbym prowadzić firmy? Że jestem tu tylko dodatkiem do twojego nazwiska na szyldzie?

Czułam, że serce bije mi szybciej, ale starałam się zachować spokój. Nie przy ludziach.

Porozmawiamy w domu – wyszeptałam, lecz Dawid wyprostował się i powiedział już głośniej:

– Nie, Klaudia. Nie ma o czym rozmawiać w domu. Mam tego dość! Skoro tak mnie traktujesz, to ja się z tobą rozwodzę i biorę swoją połowę firmy!

W biurze zapadła grobowa cisza. Spojrzałam mu w oczy. Nie widziałam w nich nienawiści. Tam była urażona duma, gniew, który w końcu musiał znaleźć ujście. Ale kiedy powiedział o rozwodzie i „swojej połowie”, coś we mnie drgnęło. Może nawet Dawid dostrzegł to w moim spojrzeniu, bo nagle jego pewność siebie lekko się zachwiała.

Nie wiedział, że podpisując tę umowę przedślubną, oddał mi firmę bezpowrotnie. Umowę, którą przez lata ignorował, bo „to tylko papierek”. Renata zawsze powtarzała, że lepiej ją mieć. Wtedy nie przypuszczałam, że będę musiała ją kiedyś wykorzystać. A teraz Dawid właśnie poprosił mnie, żebym to zrobiła.

Duma przesłoniła mu rozum

– Klaudia, otwórz te drzwi, nie będziemy czekać do rana! – Dawid walił pięścią w drzwi mieszkania, gdy wrócił z biura. Otworzyłam, nie mówiąc ani słowa.

– Słucham cię – skrzyżowałam ręce na piersi, opierając się o framugę.

– Ty naprawdę myślisz, że ze mną wygrasz? – wszedł do środka, zrzucając kurtkę na podłogę. – Że ja się nie upomnę o swoje? Klaudia, nie żyjemy już w twojej bańce iluzji. Rozwodzimy się. I podzielimy wszystko po równo.

– Dawid, uspokój się. Nie jesteśmy na wojnie – próbowałam zachować rozsądek, choć miałam ochotę krzyczeć.

– Wojnie? – zaśmiał się gorzko. – A czym jest twoje traktowanie mnie, jakbym był wiecznie niewystarczający? Zawsze musiałaś mieć ostatnie słowo, Klaudia. Zawsze to ty byłaś ta mądrzejsza, ważniejsza. A ja? Ja miałem ci tylko przytakiwać?

– Naprawdę myślisz, że firma trzymała się tylko na twoim ego? – odpowiedziałam ostro. – Nie masz pojęcia, ile razy ratowałam nas przed upadkiem, kiedy ty biegałeś z nowymi wizjami, zostawiając mnie z papierami, z prawnikami, z księgową.

– Przestań – warknął, a jego dłoń zacisnęła się w pięść. – Znajdę prawnika. Znajdę kogoś, kto zrobi z ciebie bankruta i odzyska to, co moje.

Stałam tam i patrzyłam na niego. Zobaczyłam mężczyznę, który kochał bardziej siebie niż mnie. Przez chwilę pomyślałam, czy on kiedykolwiek naprawdę mnie kochał. A może chodziło mu tylko o władzę.

Zapomniał o jednym szczególe

– Klaudia, musisz w końcu przestać go chronić – Renata spojrzała na mnie znad dokumentów. – On już wybrał swoją drogę. Teraz twoja kolej.

Siedziałam w jej kancelarii i zaciskałam dłonie na filiżance kawy. Dawid był moim mężem, moim wspólnikiem, ojcem naszych planów. Nie wyobrażałam sobie, że pewnego dnia wykorzystam przeciwko niemu ten papier, który traktował jak pustą formalność.

– On nie rozumie, że sam sobie to zrobił, prawda? – zapytałam cicho.

– Nie rozumie i nie zrozumie, dopóki nie zobaczy tej umowy przed sobą – Renata położyła przede mną kopię dokumentu. – Nie chciałaś jej nigdy wyciągać, wiem. Ale on ci nie zostawia wyboru.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo drzwi kancelarii otworzyły się gwałtownie.

– No proszę, a jednak spotkanko – Dawid wszedł nagle bez pukania. – Świetnie się składa. Przyszedłem załatwić sprawę podziału majątku. Im szybciej to zamkniemy, tym lepiej.

Renata podniosła wzrok i z chłodnym spokojem odpowiedziała:

– Dawid, zanim zaczniemy, powinieneś rzucić okiem na to – przesunęła w jego stronę umowę.

On parsknął śmiechem i chwycił dokument. Czytając, bladł z każdą linijką. Kiedy dotarł do fragmentu, że firma została zarejestrowana wyłącznie na mnie i umowa przedślubna zabrania mu jakichkolwiek roszczeń, jego uśmiech zamarł.

– Co to za brednie? – wyszeptał, choć wiedział, że nie ma tu miejsca na brednie. W tej chwili jego wojna właśnie się skończyła. Przypomniał sobie.

Próbował to odkręcić

– To podstęp! – Dawid z hukiem zrzucił stos dokumentów ze stołu. – Klaudia, ty mnie oszukałaś! Wiedziałaś, co robisz, zmusiłaś mnie do podpisania tej śmiesznej umowy!

Renata nie drgnęła ani na moment. Siedziała spokojnie, oparta o oparcie fotela, jakby właśnie omawiała standardowe warunki kredytu, a nie rozkład małżeństwa.

– Dawid, podpisałeś tę umowę świadomie. Byłeś obecny na spotkaniu z notariuszem. Nikt cię nie zmuszał – powiedziała rzeczowo, a jej głos dźwięczał w tej ciszy jak młotek sędziego.

Mąż zbliżył się do mnie, czerwony z gniewu, z oczami, które błagały, żebym mu to wytłumaczyła po swojemu. Po ludzku.

– Klaudia, powiedz jej, że to bzdura. Powiedz, że to tylko papier. Ty nie chcesz mi tego zrobić, prawda? My możemy to jeszcze załatwić inaczej...

Patrzyłam na niego, czując, jak cała ta scena przepala mi serce. Nie czułam triumfu. Nie czułam satysfakcji. Tylko pustkę.

– Dawid, to nie ja ci to zrobiłam. Sam to zrobiłeś sobie dawno temu, kiedy przestałeś mnie słuchać.

W tej chwili wyszła na jaw coś więcej niż tylko jego arogancja. Zniknęła iluzja, że możemy cokolwiek jeszcze naprawić. Dawid opadł na krzesło, jakby nagle jego ciało nie miało siły dźwigać ciężaru tej porażki. Bez firmy, bez prawa do czegokolwiek. Wyszedł z kancelarii z niczym.

Zwycięstwo smakowało gorzko

Siedziałam sama w biurze, patrząc przez ogromne, szklane okno na panoramę miasta. Światła ulic rozmywały się w deszczu, a echo ostatnich wydarzeń dźwięczało mi w głowie jak niechciana melodia. Dawida nie było. Jego rzeczy zniknęły z gabinetu, zostawiając po sobie tylko puste półki i ciszę, która ciążyła mi bardziej niż jego krzyki.

Osiągnęłam to, czego podobno powinnam chcieć. Firma była tylko moja. Każdy papier, każda decyzja, każdy podpis. Nikt nie podważy mojej władzy. Nikt nie będzie mnie kontrolował ani wytykał mi błędów. A jednak, siedząc tu, czułam, jak ta „wygrana” staje mi w gardle.

Wspominałam początki. Te noce, kiedy razem z Dawidem spaliśmy na podłodze w naszym pierwszym biurze, bo nie było pieniędzy na wynajem mieszkania. Te rozmowy do rana o marzeniach, o tym, że stworzymy coś wielkiego, razem.

Tylko wtedy byliśmy razem. Z czasem każdy sukces oddalał nas od siebie. Ja szłam w stronę stabilizacji, on – w stronę adrenaliny. I w pewnym momencie już nie potrafiliśmy mówić tym samym językiem.

Zwycięstwo smakuje gorzko, kiedy kosztuje cię wszystko, co miało dla ciebie znaczenie. Nie wiem, co będzie dalej. Może nauczę się być samotnym kapitanem tego statku. A może, po raz pierwszy od lat, będę musiała zapytać siebie: czego ja właściwie chcę? Bez Dawida. Bez wojny.

Patrzyłam na puste biurko naprzeciwko i zrozumiałam, że wygrałam, ale przegrałam wszystko.

Klaudia, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama