Reklama

Wiedziałam, że moje małżeństwo nie przypomina bajki, ale przez długie lata udawałam, że wszystko jest w porządku. Że da się przełknąć jego złośliwe docinki, wieczne narzekanie i to, że traktował mnie jak mebel, który powinien tylko stać, ładnie wyglądać i się nie odzywać. Kiedyś byłam pełna życia, marzeń i planów, ale z każdym rokiem przy nim czułam się, jakbym powoli zanikała. Mówił mi często: „Jak ci się nie podoba, to droga wolna. I tak zostaniesz na lodzie”. Powtarzał to tak wiele razy, że w końcu sama zaczęłam w to wierzyć. Ale nadszedł dzień, kiedy przypomniałam sobie, kim byłam, zanim go poznałam – i zaplanowałam, co zrobię, kiedy on znów zagrozi, że mnie zostawi.

Kiedyś byłam inna

– Boże, jak ty wyglądasz? Znów w tym rozciągniętym swetrze? – mruknął Michał, nie odrywając wzroku od telewizora.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Kiedyś jeszcze się broniłam, tłumaczyłam. Teraz wiedziałam, że to nie ma sensu. Zresztą, może miał rację? Ostatnio nawet nie chciało mi się malować. Coś się we mnie wypaliło. Dawna ja – ta, która lubiła chodzić w sukienkach, malować usta na czerwono i śmiać się bez powodu – gdzieś zniknęła.

– Zostaw to pranie na później, usiądź wreszcie – rzucił, jakby robił mi łaskę.

Usiadłam. Obok niego. Ale czułam się samotna. Tak jak przez ostatnie lata. Na początku byliśmy zakochani. Przynajmniej ja byłam. On mówił dużo o planach, o przyszłości, o domu z ogrodem. Miał błysk w oku, gdy opowiadał o wspólnym życiu. Wtedy to brzmiało pięknie. A teraz?

– Słuchaj, jakby cię kiedyś poniosło i chciałaś odejść, to pamiętaj, że nikt cię nie weźmie. Jesteś zależna ode mnie. Gdyby nie ja, to byś zdychała w tej swojej nędznej księgowości – zaśmiał się kiedyś, głośno, przy znajomych.

Zrobiło mi się wtedy niedobrze. Ale wszyscy się śmiali. Jakby to był tylko żart. Tylko ja wiedziałam, że mówił poważnie. A ja milczałam. Jeszcze wtedy milczałam.

Plan dojrzewał powoli

Zaczęłam myśleć o odejściu pewnej nocy, kiedy nie mogłam zasnąć, leżąc obok niego. Jego równy, głęboki oddech był dla mnie jak sygnał: on śpi spokojnie, bo nie wierzy, że kiedykolwiek się odważę. A ja gapiłam się w sufit i analizowałam swoje życie, krok po kroku. Co mi zostało? Kilka bluzek, trochę książek, stare zdjęcia sprzed lat. I żal, że tak długo pozwalałam, żeby ktoś inny decydował, kim jestem.

Następnego dnia, kiedy wyszedł do pracy, otworzyłam laptopa i zaczęłam szukać pracy. Jakiejkolwiek. Czułam się, jakbym robiła coś zakazanego. Ręce mi się trzęsły. Zaczęłam też powoli odkładać pieniądze. Sprzedawałam rzeczy, których nie potrzebowałam, a za które on i tak nie pytał. Małą biżuterię, książki, ubrania. Czułam się, jakbym szykowała ucieczkę.

– Znowu siedzisz na tym komputerze? I tak nic z tego nie będzie. Chyba że piszesz do księcia z bajki – drwił ze mnie, gdy raz przyłapał mnie na pisaniu CV. – Znowu te twoje bzdury.

Przywykł do tego, że nie podejmuję walki. Nie wiedział, że ta cisza jest już inna. Że ona nie jest poddaniem. Że w mojej głowie układa się plan. Plan, który miał zmienić wszystko.

– Zostawisz mnie i co? Zejdziesz na zimnie, jak ci mówiłem. I tak wrócisz – śmiał się pewnego dnia.

Uśmiechnęłam się pod nosem. „Zobaczymy,” pomyślałam.

Próbował mnie zatrzymać

Długo nie zauważał zmian. Myślał, że jestem jak stary fotel – przyzwyczaiłam się, przyrosłam, nie ruszę się. Ale z czasem zaczęłam znikać z domu wcześniej i wracać później. Powiedziałam, że chodzę na zajęcia jogi. Prawda była inna – złapałam pół etatu w kawiarni niedaleko osiedla. Potrzebowali kogoś na poranne zmiany, a ja potrzebowałam własnych pieniędzy.

– A to co znowu? Nowa torba? – rzucił podejrzliwie któregoś dnia.

– Odłożyłam. Z jogi zrezygnowałam – skłamałam spokojnie.

Spojrzał na mnie uważnie, jakby coś przeczuwał. Ale nie drążył. W dniu, kiedy złożyłam wypowiedzenie w swojej etatowej pracy – tej, którą on tak często wyśmiewał – nie powiedziałam mu nic. Miałam już inne zatrudnienie. Ciche, niezależne. I plan wyjazdu. Bez fajerwerków. Chciałam po prostu zniknąć. Cicho i skutecznie. Tak, żeby nie zdążył mnie zatrzymać. Ale on jednak poczuł, że coś się dzieje.

– Zachowujesz się dziwnie. Co kombinujesz? – zapytał pewnego wieczoru, zerkając na mnie spod oka.

– Nic. Może po prostu dojrzewam – odpowiedziałam, nie odwracając głowy od talerza.

– Uważaj. Zobaczysz, zostawię cię na lodzie i będziesz żałować.

Czasem lepiej być na lodzie niż tonąć – rzuciłam i po raz pierwszy od dawna spojrzałam mu prosto w oczy.

Zamilkł. A ja wiedziałam, że już się nie cofnę. Teraz trzeba tylko wybrać moment.

Ucieczka bez dramatów

Wybrałam wtorek. Michał miał jechać do Gdańska na dwa dni – służbowy wyjazd, który sam z dumą zapowiedział tydzień wcześniej. To była idealna okazja. Miałam już wynajęte małe mieszkanie na drugim końcu miasta, ledwo 35 metrów, ale z dużym oknem i ciszą, która nie bolała. Zapłaciłam za dwa miesiące z góry. Kartonów nie miałam – spakowałam się do dwóch walizek. Zostawiłam mu wszystko: meble, pościel, nawet swoją ulubioną filiżankę. Chciałam wyjść z pustymi rękami, ale pełną głową.

Nie zostawiłam żadnego listu. Nie czułam potrzeby tłumaczenia się. Przez lata mówił, że jestem nikim, że beze mnie da sobie świetnie radę – to teraz mógł pokazać, jak dobrze idzie mu samotność. Kiedy wrócił i zorientował się, że mnie nie ma, zadzwonił dopiero wieczorem. Telefon wibrował długo. W końcu odebrałam, tylko po to, żeby usłyszeć:

– To jakiś żart? Wracaj natychmiast. Zgłupiałaś?

– Nie. Po prostu zrobiłam to, o czym myślałam od dawna.

– Wracaj, zanim całkiem ci odbije. Zostawię cię, jak mówiłem. Na lodzie, dziewczynko!

– Za późno. Już mnie nie ma – powiedziałam i rozłączyłam się.

Potem próbował jeszcze kilka razy. SMS-y, głuche telefony. Ale nie odpowiedziałam na żaden. Po raz pierwszy czułam, że oddycham pełną piersią. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dopiero teraz naprawdę zacznie się mój nowy rozdział.

Jego mina – bezcenna

Spotkaliśmy się przypadkiem. Po trzech miesiącach. Ja z torbą zakupów, on z nową „koleżanką”. Zauważył mnie pierwszy. Zastygł. Chyba nie spodziewał się, że będę wyglądać… dobrze. Miałam nową fryzurę, uśmiech na twarzy i ten spokój w oczach, którego kiedyś we mnie nie znosił.

– O, jednak nie zamarzłaś – prychnął.

– Wręcz przeciwnie. Wiosna przyszła szybciej niż myślałam – odpowiedziałam z uśmiechem.

Jego towarzyszka przyglądała mi się z zainteresowaniem. Michał wyglądał, jakby chciał się wytłumaczyć, ale nie miał czym.

– Myślałem, że po tygodniu wrócisz na kolanach – rzucił, siląc się na obojętność.

– A ja myślałam, że będziesz chociaż przez chwilę żałował. Widzisz, oboje się myliliśmy.

Nie odpowiedział. Odwrócił się i odszedł. A ja… poczułam triumf. Nie dlatego, że miałam rację. Nie dlatego, że wygrałam. Tylko dlatego, że zobaczyłam w jego oczach coś, czego nigdy wcześniej tam nie było – zaskoczenie. I coś jeszcze... może cień żalu? Wieczorem, siedząc w moim małym mieszkaniu z kubkiem herbaty, wreszcie mogłam to powiedzieć na głos:

– Zrobiłaś to. Wyszłaś z tego. Sama.

I nie wróciłam. Ani razu nie spojrzałam za siebie.

Wreszcie jestem sobą

Zawsze myślałam, że jestem za słaba, żeby odejść. Że potrzebuję kogoś, kto będzie mnie trzymał za rękę, kto mi powie, co mam robić. Michał przez lata utwierdzał mnie w przekonaniu, że sama sobie nie poradzę. Że jestem przeciętna, nijaka, że bez niego zniknę. Tymczasem to właśnie przy nim przestawałam istnieć. Każdy jego komentarz, każde pogardliwe spojrzenie odkładało się we mnie jak kurz na starych półkach.

Ale teraz… teraz jestem inna. Nie dlatego, że mam nową pracę, inne mieszkanie czy krótsze włosy. Tylko dlatego, że przestałam się bać. Cisza w moim nowym domu jest cicha w inny sposób. Nie ma już w niej napięcia. Nie ma lęku przed tym, że ktoś znów powie za dużo, za mocno, zbyt celnie, żeby nie bolało.

Zdarza się, że nachodzi mnie strach. Że może sobie nie poradzę, że coś się posypie. Ale wtedy przypominam sobie ten wtorek. I tę chwilę, kiedy zamknęłam za sobą drzwi bez żalu. To był początek. I choć nie wiem, co dalej – wiem, że nie chcę już wracać tam, skąd uciekłam.

Dziś żyję. I choć moje życie nie wygląda jak z obrazka, choć dalej mam wiele do przepracowania – jedno wiem na pewno: już nigdy nikomu nie pozwolę odebrać sobie głosu. Bo ja też się liczę.

Alicja, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama