„Mój mąż zawsze marzył o dziecku, więc dostanie je jako prezent pod choinkę. Ja chcę tylko, by prawda nie wyszła na jaw”
„Kupiłam małe, wełniane buciki. Pudełko owinęłam papierem w renifery i zawiązałam czerwoną wstążką. Wsunęłam je pod choinkę. Zaczęłam więcej się do Jacka uśmiechać, pytać go o dzień, gotować jego ulubione dania. Musiałam odegrać rolę dobrej żony”.

Wiem, że niektóre rzeczy, które zrobiłam, są nie do obrony. Sama czuję się z nimi podle. Był grudzień, początek miesiąca, zimno, ciemno, a ja znów pakuję walizkę do delegacji. Niby służbowy wyjazd jak każdy inny, ale od kilku tygodni nosiłam w sobie jakieś napięcie. Mój mąż Jacek coraz częściej zaczynał temat dziecka. Chciałby go, bardzo. A ja… nie umiałam się zmusić do entuzjazmu. Nasze życie stało się rutyną, rozmowy przypominały komunikaty, a dotyk – coś wymuszonego.
W Poznaniu na delegacji spędzałam czas głównie z Pawłem z działu IT. Zawsze był uprzejmy, dowcipny, miał coś w sobie. Pewnego wieczoru wypiliśmy trochę wina w hotelowym barze. Potem… reszta potoczyła się jak sen. Wtedy wcale nie czułam, że robię coś złego. Potrzebowałam tego – bliskości, kogoś, kto na mnie patrzył z pożądaniem.
Wróciłam do domu. Kilka dni później zrobiłam test ciążowy. Nie dlatego, że czułam się inaczej. Po prostu… coś mi kazało. Dwie kreski. Panika. To nie mogło się dziać naprawdę. Zdecydowałam się działać. Bez zastanowienia.
Zaczęłam realizować plan
– Zrobimy coś dziś? Może pójdziemy do kina? – zapytał Jacek, podnosząc wzrok znad laptopa.
Siedziałam przy stole, dłubiąc widelcem w makaronie.
– Dziś? – mruknęłam. – Jestem padnięta. Cały dzień spędziłam na szkoleniu, potem miałam zaległości w mailach…
– No to może jutro. Już nawet nie pamiętam, kiedy byliśmy razem gdzieś wieczorem, tak po prostu.
– Może dlatego, że wieczory spędzasz z komputerem – rzuciłam zgryźliwie.
Popatrzył na mnie zdziwiony, jakby go uderzyło coś, czego się nie spodziewał.
– To nie tak – powiedział cicho. – Po prostu myślałem… że jesteśmy na etapie, kiedy już nie trzeba nic udowadniać. Dlatego...
– A może właśnie trzeba – burknęłam, wstając od stołu. – Nie mam siły na rozmowy, Jacek.
W łazience usiadłam na brzegu wanny. Test wciąż leżał na dnie kosza, przykryty chusteczką. Nie miałam odwagi go wyrzucić. Tak jak nie miałam odwagi powiedzieć Jackowi prawdy. Jeśli chcę, żeby uwierzył, że dziecko jest jego, muszę zadziałać szybko.
Następnego wieczoru, w łóżku, dotknęłam go pierwsza.
– Pamiętasz, jak mówiłeś, że chciałbyś znów poczuć bliskość?
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale bez słowa przyciągnął mnie do siebie. Tamtej nocy nie myślałam o Pawle. Zepchnęłam tamten obraz w najciemniejszy kąt. Byłam tylko ja i mój Jacek. A jeszcze dokładniej – ja i mój plan.
Sama siebie nie poznawałam
Tydzień później stałam w sklepie, w dziale dziecięcym, z pudełkiem małych, wełnianych bucików w ręce. Szare, miękkie, z delikatnym wzorkiem. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie z radości – z nerwów.
– Dla chłopca czy dziewczynki? – zapytała ekspedientka, podchodząc do mnie z uśmiechem.
Zająknęłam się.
– Jeszcze… nie wiem.
– To może neutralne? Te są takie, bardzo ładne – wskazała dokładnie te, które trzymałam.
Skinęłam głową. Kupiłam. Wróciłam do domu. Pudełko owinęłam papierem w renifery i zawiązałam czerwoną wstążką. Potem wsunęłam je pod choinkę. Zaczęłam też więcej się do Jacka uśmiechać, pytać go o dzień, gotować jego ulubione dania. Musiałam odegrać rolę żony, która właśnie nosi pod sercem jego dziecko. A on... chłonął to wszystko jak gąbka wodę.
– Jakoś ostatnio jesteś inna – powiedział pewnego wieczoru. – Taka… cieplejsza. Wraca do mnie moja dawna Gabrysia.
Pocałowałam go w policzek. Nie potrafiłam nic odpowiedzieć.
W wigilię wieczorem podałam mu prezent.
– To dla ciebie. Specjalnie. Tylko dla ciebie – szepnęłam.
Rozwiązał wstążkę. Gdy odsunął wieczko, na jego twarzy pojawił się grymas niezrozumienia, a potem – wzruszenie. Wyjął buciki, patrzył na nie chwilę, po czym spojrzał na mnie.
– Gabrysia… jesteś… w ciąży?
Pokiwałam głową. Na chwilę zapomniałam, jak się oddycha.
– Boże… naprawdę?! – objął mnie tak mocno, że aż zabolało. – Dziękuję. Kocham cię. Dziękuję!
Ja tylko uśmiechnęłam się słabo. A potem, w łazience, prawie zemdlałam z nerwów.
Wpadł w fazę tatusiowania
Święta minęły w euforii. Jacek chodził po mieszkaniu jak oczarowany. Wysłał zdjęcie bucików do swojej matki, która zadzwoniła w sekundę, płacząc ze szczęścia. Jego brat przysłał wiadomość: „W końcu! Gratulacje, stary!”. A ja… tonęłam.
– Nie powinnaś się już tak schylać – mówił Jacek, wyrywając mi z rąk odkurzacz. – Musisz na siebie uważać.
– To dopiero początek, Jacek. Nie przesadzaj.
– Nie przesadzam. Od teraz robisz tylko rzeczy, które cię relaksują. Kupiłem ci poduszkę do spania dla ciężarnych. I… umówiłem cię na wizytę u mojej kuzynki-ginekolożki.
Zamarłam. Tego się nie spodziewałam.
– Twojej kuzynki?
– Jasne. Zaufana. Prywatnie. Sprawdzona. A jakby coś było nie tak, załatwi wszystko od ręki. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
– Nie… oczywiście – wymusiłam uśmiech.
Wieczorem długo siedziałam w łazience, gapiąc się w lustro.
– W co ty się wpakowałaś, Gabi – szepnęłam do swojego odbicia. – Co teraz?
Nie mogłam iść do jego kuzynki. To byłoby zbyt ryzykowne. Gdyby termin porodu nie pasował… gdyby kazała zrobić USG… gdyby coś zauważyła… Następnego dnia zadzwoniłam do przychodni, którą znałam z poprzednich lat.
– Dzień dobry, chciałabym się umówić na badania ciążowe, ale bez wpisywania danych do systemu… Jest taka możliwość?
– Tylko jeśli płaci pani z góry i gotówką. Tak, zdarza się.
– Idealnie – odparłam. – Kiedy najbliższy termin?
Czułam, że gram w bardzo niebezpieczną grę. Już za daleko zaszłam, żeby się wycofać.
Musiałam dalej grać
Wizyta u ginekologa trwała może piętnaście minut. Pobrali mi krew, zrobili USG, dali wydruk.
– Jest pani w piątym tygodniu – powiedziała lekarka. – Na razie wszystko wygląda prawidłowo, ale musi pani przychodzić regularnie.
– Oczywiście – skinęłam głową. – Ale… czy możemy nie wpisywać mojego nazwiska do bazy? Chcę to zatrzymać tylko dla siebie przez jakiś czas.
Spojrzała na mnie badawczo, ale nie dopytywała.
– Rozumiem. Prywatność to podstawa.
Wyszłam z gabinetu z papierem w ręku i ciężarem w sercu. Tego samego wieczoru Jacek wrócił z pracy z naręczem tulipanów.
– Wiem, że to nie sezon, ale jak zobaczyłem te kwiaty, pomyślałem o tobie. Zawsze mówiłaś, że pachną jak wiosna.
Zaniemówiłam. Patrzyłam, jak wkłada je do wazonu, jak zerka na mnie z troską.
– Wszystko w porządku?
– Tak. Po prostu… to hormony. Czasem czuję się jak beczka emocji.
Przytulił mnie mocno, pocałował w czubek głowy.
– Będzie pięknie. Zobaczysz. Ten rok będzie najlepszy.
Nie odpowiedziałam.
W nocy nie mogłam spać. Leżałam na boku, gapiąc się w ciemność. Miałam ochotę płakać. A potem pisałam wiadomość do Pawła. „Musimy pogadać”. Skasowałam ją zanim dokończyłam. Co bym mu niby powiedziała? „Jestem w ciąży i to może być twoje dziecko”? Albo gorzej – „Już powiedziałam mężowi, że to jego”? Zacisnęłam powieki. Nic nie powiem. Musiałam w to brnąć dalej. Teraz to było moje życie i moje dziecko. Cokolwiek to znaczyło.
Niepotrzebnie się odzywał
Paweł odezwał się pierwszy. Zadzwonił w poniedziałek rano, kiedy byłam sama w domu. Na szczęście.
– Cześć. Przepraszam, że tak długo milczałem. Co u ciebie?
Zamarłam.
– W porządku – odparłam cicho.
– Chciałem ci podziękować. Za tamten wieczór. Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale dla mnie to… było ważne.
– Dla mnie też. W pewien sposób.
– Może się spotkamy? Na kawę?
Zacisnęłam dłoń na telefonie.
– Paweł, jestem w ciąży.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Okej… – wydukał w końcu. – Czy… czy to…?
– Nie wiem – weszłam mu w słowo. – Ale nie zamierzam tego sprawdzać. Powiedziałam mężowi, że to jego dziecko. Zrobiłam wszystko, żeby w to uwierzył.
Zamilkł znowu.
– Rozumiem. Nie będę się wtrącać. Choć… może powinienem?
– Nie. Nic nie mów. To był jeden błąd, który przekształcił się w coś, co muszę udźwignąć sama.
– A jeśli kiedyś się okaże…?
– Nie chcę tego nawet rozważać.
Rozłączyłam się pierwsza. Ręce mi się trzęsły. Potem poszłam do kuchni, nalałam sobie wody i patrzyłam przez okno na ludzi pędzących do pracy. Czy któreś z nich też właśnie ukrywa przed kimś swoje życie?
Wieczorem Jacek wrócił z książką o ojcostwie. Czytał mi fragmenty na głos, śmiał się, planował.
– Wiesz, jak się rodzi dziecko, faceci często mdleją. Ja nie zamierzam. Będę przy tobie.
Uśmiechnęłam się. Tak, będziesz. Tylko nie wiesz, przy kim tak trwasz.
Oby nie wyszło na jaw
Minęły trzy miesiące. Brzuch powoli zaczynał się zaokrąglać. Jacek codziennie przykładał do niego ucho, jakby już teraz chciał nawiązać kontakt z kimś, kogo jeszcze nie było.
– To będzie dziewczynka – powtarzał z przekonaniem. – Czuję to. Będziesz mieć włosy jak ty i spojrzenie jak ja. Taki mały miks.
Za każdym razem, gdy to mówił, ściskało mnie w środku. Miałam ochotę krzyczeć, że nie wiem, czy to jego spojrzenie. Że to może wcale nie będzie miks, tylko ktoś zupełnie obcy w jego rodzinie. Że kłamię. Nigdy tego nie powiedziałam.
Na zdjęciach z USG widzieliśmy kształtującą się istotę, a Jacek był coraz bardziej rozczulony. Kupował ubranka, czytał poradniki, przeliczał urlopy. Budował wokół nas świat, którego pragnął od lat, i w który ja mu pozwoliłam wierzyć.
Czasem myślę, że zrobiłam to z litości. A czasem, że z tchórzostwa. Co by mu dała prawda? Ból? Wyrzeczenie się dziecka, którego jeszcze nie widział, ale już kochał całym sobą? Tak więc trwam w tej iluzji, którą sama stworzyłam. Każdego dnia boję się, że kiedyś to wszystko się posypie, ale nadal wierzę, że może jednak nie wyjdzie na jaw. A jeśli kiedyś wyjdzie? To będę się martwić wtedy. Dziś… uczę się być matką.
Gabriela, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Postanowiliśmy nie kupować dzieciom prezentów na święta. Każdy miał zrobić coś od siebie i to była najlepsza decyzja”
- „Gdy żona urodziła naszego syna, całkiem straciła dla niego głowę. Zapomniała, że ma męża, który ma swoje potrzeby”
- „Od lat spędzałam Wigilię sama, ale nagle wydarzył się świąteczny cud. Zupełnie obcy ludzie podali mi pomocną dłoń”

