„Mój mąż zaszalał na Black Friday, a dla mnie to był gwóźdź do trumny związku. Wcale nie chodziło już o pieniądze”
„W tym roku miało być inaczej. Miałam zrobić święta, które dzieci zapamiętają. Ciepłe, pachnące cynamonem. Z kolędami i wspólnym pieczeniem pierników. Miałam. Bo ja chyba jestem jedyną osobą w tym domu, która jeszcze o czymś takim marzy”.

- Redakcja
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wypiłam kawę do końca. Bez wrzasku dzieci w tle, bez odgrzewania jej trzy razy w mikrofali. Kiedyś myślałam, że z czasem będzie łatwiej – że dzieci podrosną, Tomek się ogarnie, a ja w końcu złapię oddech. Ale byłam naiwna.
Mam 35 lat, pracuję na etacie, ogarniam dom, dwójkę dzieci i męża, który zawsze „jest zmęczony”. Rano budzę się o 5:30. Śniadania, pakowanie plecaków, potem przypominanie Tomkowi, że „już siódma”, praca, zakupy, obiady, lekcje, rachunki. Wieczorem padam na kanapę, ale jeszcze trzeba nastawić pranie, podpisać zeszyty, zaplanować jadłospis.
Tomek pomaga… czasem. Ale tylko jak mu powiem. Sam z siebie nic. Święta? Już od września kombinuję. Udało mi się odłożyć trochę pieniędzy – na prezenty, jedzenie, może nowe buty dla dzieci. Byłam z siebie dumna.
W tym roku miało być inaczej. Miałam zrobić święta, które dzieci zapamiętają. Ciepłe, pachnące cynamonem. Z kolędami i wspólnym pieczeniem pierników. Miałam. Bo ja chyba jestem jedyną osobą w tym domu, która jeszcze o czymś takim marzy.
W niczym mi nie pomagał
– Tomek, możesz obrać ziemniaki? – zawołałam z kuchni, odkładając torbę z zakupami. – Tylko proszę, nie wrzucaj ich z łupinami do garnka jak ostatnio.
Nie odpowiedział. Siedział na kanapie z laptopem na kolanach, wpatrzony w ekran.
– Tomek, słyszysz mnie?
– No przecież słyszę – westchnął. – Ale muszę to dokończyć, promocja zaraz się kończy.
– Ziemniaki nie mogą poczekać, dzieci zaraz wrócą ze szkoły – powiedziałam spokojnie, choć już czułam, że mnie nosi.
– Milena, przecież ja też jestem zmęczony. Cały dzień harowałem.
– A ja co? Latałam po spa? – parsknęłam. – Tomek, ja też pracuję. A potem ogarniam wszystko: zakupy, dzieci, obiady, pranie. Ty wchodzisz do domu, rzucasz torbę i znikasz w internecie!
– Zaczyna się... – mruknął, podnosząc się z kanapy. – Nie możesz chociaż raz nie robić afery?
– To nie jest afera, to jest życie! Ja już nie daję rady, rozumiesz?
Wpadł do kuchni, obrał dwa ziemniaki, po czym rzucił nóż do zlewu.
– Masz, szczęśliwa?
– Nie. Wcale nie – odpowiedziałam cicho. – Nie chcę od ciebie łaski. Ja chcę partnera.
– No to może sobie znajdź kogoś lepszego! – rzucił, szurając krzesłem, i trzasnął drzwiami.
Stałam sama, z tymi dwoma nędznie obranymi kartoflami w dłoni. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: czy tak ma wyglądać moje życie?
Miałam nadzieję, że to pomyłka
Zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle. Dzieci już spały, Tomek jeszcze nie wrócił. Usiadłam przy stole z laptopem i kubkiem zimnej herbaty. Miało być planowanie świąt – lista prezentów, budżet, zakupy. Miałam wszystko zapisane w tabeli: kwoty, priorytety, nawet kolumnę „okazje”.
Zalogowałam się na wspólne konto. Wpisałam hasło i… zamarłam. Zamiast planowanych czterech tysięcy na święta, było niewiele ponad siedemset złotych. Serce mi zamarło. Zalogowałam się jeszcze raz. Potem weszłam w historię transakcji. Przewijałam i nie wierzyłam własnym oczom: „Sklep RTV AGD – 2499 zł”, „Media Ok – 1890 zł”, „Portal – 450 zł”, „Przesyłka – opłata pobraniowa”…
Miałam nadzieję, że to jakiś błąd banku. Że ktoś się włamał. Ale wszystko prowadziło do jednego imienia – Tomek. Transakcje zgodne z jego stylem zakupowym. I wszystko z ostatnich dni. Zrobiło mi się słabo.
Sięgnęłam po telefon. Wybrałam numer Kasi.
– Hej… – zaczęłam niepewnie, ledwo łapiąc oddech.
– Milena? Co się stało? Jesteś cała?
– Tomek prawie wyczyścił konto. Wydał wszystko. Całe oszczędności na święta.
– Ale jak to…? On wiedział, że to na prezenty dla dzieci?
Zamilkłam. Nagle nie byłam już taka pewna.
– Myślałam, że wiedział… Przecież mówiłam… Chyba mówiłam…
– Milena – przerwała mi cicho Kasia – on nie słucha. Od dawna.
Patrzyłam w ekran jak ogłuszona. Bo chyba właśnie uświadomiłam sobie coś gorszego niż pusty rachunek. Ja naprawdę jestem w tym sama.
Dla niego to były okazje
Czekałam. Siedziałam na kanapie z założonymi rękami, światło w przedpokoju było zapalone. Drzwi otworzyły się koło dwudziestej drugiej. Tomek wszedł jak gdyby nigdy nic, z siatką w ręku.
– Kupiłem mleko, mówiłaś, że się skończyło – rzucił wesoło.
– A konto też wyczyściłeś z taką samą lekkością? – zapytałam zimno, nie ruszając się z miejsca.
Zamarł w pół kroku.
– Co?
– Nie rób ze mnie idiotki, Tomek. Widziałam transakcje. Telewizor, głośniki, ekspres do kawy, jakieś graty, gadżety. Ponad trzy tysiące na to poszło.
– Milena, spokojnie. To wszystko były super okazje na Black Friday! Telewizor za połowę ceny. Takiego sprzętu byśmy normalnie nigdy nie kupili.
– A wiesz, co my mieliśmy za to kupić? Lalkę dla Oli. Nowe buty dla Filipa. Karpia, bombki, choinkę. Święta, Tomek. Mieliśmy za to mieć normalne święta!
– No ale to przecież też są prezenty! – próbował się bronić. – Dla całej rodziny. Ten soundbar to jakość dźwięku jak w kinie!
– Ty tak serio? – zapytałam, czując jak ciśnienie we mnie wrze. – A dzieci obejrzą ten nowy dźwięk przy pustym stole?
Tomek skrzywił się.
– Nie przesadzaj, jakoś się to ogarnie. Pożyczy się, może premia wpadnie…
– Nie ma żadnego „ogarnie”! – wrzasnęłam. – Ty żyjesz w jakimś innym świecie! Ja miesiącami odkładam każdy grosz, a ty to przepuszczasz w weekend!
Zamilkł. Po raz pierwszy chyba zrozumiał, że przesadził. Ale nie powiedział „przepraszam”. Tylko westchnął, wzruszył ramionami i poszedł do łazienki. A ja stałam w tym samym miejscu, ze ściśniętym gardłem. I już nie byłam tylko wściekła. Było mi po prostu... żal. Siebie.
Szkoda mi było dzieci
W nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, a obok Tomek chrapał, jakby nic się nie stało. W końcu wstałam. W kuchni paliłam światło nad zlewem, patrząc na karton po ekspresie, który jeszcze stał przy drzwiach.
Wzięłam jeden z kubków, nowych, oczywiście z zestawu do ekspresu, i nalałam sobie herbaty. Świątecznej – kupionej wcześniej na promocji, pachnącej cynamonem i pomarańczą. Powinna mnie uspokajać. A tylko przypomniała, że te święta już nie będą takie, jakie planowałam.
Przeszłam do salonu. Zamiast choinki – pustka. Miała stać tutaj, między szafką a kanapą. Dzieciaki już pytały, czy będziemy robić ozdoby. Filip rysował projekt bombki w zeszycie technicznym. A teraz? Z łazienki dobiegło ciche kapanie wody. Wszystko mnie przytłaczało. Mieszkanie, hałas, bałagan, pudła, kartony z nowym sprzętem, którego nie potrzebowaliśmy. Czułam, jakbym tonęła.
Usiadłam na podłodze i płakałam. Bezgłośnie, żeby dzieci nie usłyszały.
– Mamusiu? – cichy głos Oli wyrwał mnie z otępienia.
Otarłam łzy i uśmiechnęłam się, jak mogłam najcieplej.
– Co ty tu robisz, skarbie?
– Przyśniło mi się, że nie będzie choinki w tym roku. Będzie?
Zacięło mnie w gardle. Chciałam skłamać. Chciałam powiedzieć: „Oczywiście, że będzie”. Ale tylko przytuliłam ją mocno i wyszeptałam:
– Zrobię wszystko, żeby była, kochanie.
Jeśli mam zostać z tym wszystkim sama, to może uda mi się ich nie zawieść.
Przestałam się gryźć w język
Tomek siedział w kuchni i mieszał łyżką w kubku. Nawet nie spojrzał, kiedy weszłam. Wzięłam głęboki wdech. Serce waliło mi jak młotem.
– Musimy o czymś pogadać.
– Dobrze… – mruknął, wciąż patrząc w herbatę. – Jeśli znowu chcesz o świętach, to…
– Nie chodzi tylko o święta – przerwałam mu. – Chodzi o wszystko.
Podniósł wzrok. W jego oczach – zaskoczenie. Może pierwszy raz od dawna słyszał mnie tak poważną. Albo po prostu pierwszy raz mnie naprawdę słuchał.
– Tomek… Ja nie wiem, czy jeszcze chcę być w tym małżeństwie.
Zamarł. Odstawił kubek. Cisza dłużyła się nieznośnie.
– Milena, co ty wygadujesz? Pokłóciliśmy się, jasne, ale...
– To nie kłótnia. To lata zmęczenia, złości, samotności. Ja wszystko dźwigam. Ty tylko bierzesz. I nawet nie zauważasz, że ja już nie mam siły naprawiać twoje błędy.
– Przesadzasz.
– Nie. Ty się po prostu przyzwyczaiłeś, że ja jestem na straży. Że ogarniam. Że milczę. Ale ja już nie chcę tak żyć. Nie wiem, czy dam radę tak dalej ciągnąć.
Zacisnął usta. I znów – zamiast skruchy, usłyszałam tylko:
– No ale przecież... Jakoś to działało. Mamy dzieci, dom…
– Nie chcę „jakoś”. Chcę czuć, że nie jestem sama. A przez ciebie czuję tylko ciężar. I lęk.
Wstałam. Wzięłam płaszcz z krzesła.
– Muszę to jeszcze przemyśleć. Sama.
Wyszedł za mną do przedpokoju, ale nie powiedział nic. Może zrozumiał, że coś się właśnie skończyło. A może – jak zawsze – po prostu nie wiedział, co powiedzieć.
Już łatwiej będzie mi samej
Minęły trzy dni. Tomek nie zadzwonił. Nie zapytał, gdzie jestem, chociaż dobrze wiedział, że pojechałam do Kasi. Dzieci były u mojej mamy – jedyna osoba, która nie zadawała pytań, tylko po prostu zaparzyła mi herbaty i przytuliła.
Siedziałam na kanapie w dresie, owinięta kocem. I myślałam. Po raz pierwszy od lat nie planowałam nikomu obiadu, nie włączałam pralki, nie układałam grafiku. I… nie czułam się winna. Czułam spokój. I strach. Ale ten drugi był jakiś inny – nie paraliżujący, tylko… uczciwy.
Wiedziałam jedno: jeśli mam wrócić, to nie jako służąca, nie jako „ta, co ogarnia”. Tylko jako kobieta, która zasługuje na szacunek. A jeśli nie da się tak żyć z Tomkiem – to nie będę z nim żyć wcale.
Wieczorem zadzwoniła Ola.
– Mamusiu… To postawimy w tym roku choinkę?
Patrzyłam przez okno na puste podwórko. W głowie miałam echo: „choinka”, „prezenty”, „magia świąt”.
– Tak, kochanie – powiedziałam cicho. – Postawimy. Dla ciebie. I dla mnie też.
Odłożyłam telefon i wyciągnęłam zeszyt. Zaczęłam spisywać: co kupić, co pożyczyć, co zrobić tanim kosztem. Bo święta będą. Ale już nie dla Tomka. Nie dla pokazów. Tylko dla nas. Spojrzałam w kąt salonu. Może w tym roku wreszcie postawię choinkę dla siebie.
Milena, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż okradł własne dziecko, żeby kupić prezent kochance. Myślałam, że nie upadnie tak nisko, ale było nawet gorzej”
- „Dla syna byłam tylko bankomatem. Raz odmówiłam mu wypłaty i nie miał skrupułów, by wymazać mnie ze swojego życia”
- „Zięć stale ze mnie drwił, że nie mam grosza przy duszy. Gdy wygrałam dużą sumkę, pierwszy wyciągnął ręce po pieniądze”

