Reklama

Kiedy mój mąż Michał zaczął coraz częściej wspominać o siłowni, uznałam to za chwilową fanaberię. Każdy ma prawo zadbać o swoje zdrowie i sylwetkę, a po czterdziestce mężczyźni często przeżywają drugą młodość. Nie przeszkadzało mi to, dopóki jego treningi nie zaczęły wypełniać całych popołudni i wieczorów. Początkowo tłumaczył się nowym planem ćwiczeń, potem – dodatkowymi sesjami cardio. Znikał na siłowni na długie godziny, wracał zmęczony, a między nami pojawiła się niewidzialna ściana. Zaczęłam czuć się ignorowana, jakby jego życie zaczęło się toczyć gdzieś indziej. W końcu postanowiłam sprawdzić, co tak naprawdę Michał tam trenuje.

Zmiana rytmu dnia

Początkowo nie zwróciłam na to większej uwagi. Michał, odkąd przeszedł na tryb pracy zdalnej, zaczął narzekać na brak ruchu. Wspominał, że źle się czuje we własnym ciele, że mu brakuje endorfin, że coś musi zmienić. Zapisał się na siłownię niedaleko domu i w pierwszych tygodniach rzeczywiście chodził tam trzy, może cztery razy w tygodniu, zawsze po pracy. Wracał zlany potem, ale uśmiechnięty. Patrzyłam na niego z lekkim podziwem. To dobrze, że coś go cieszy – myślałam.

Po jakimś czasie coś zaczęło się zmieniać. Michał wychodził coraz wcześniej i wracał coraz później. W soboty znikał na całe poranki, w niedziele po południu też „szedł na szybki trening”. Zapytałam raz:

– Naprawdę musisz chodzić aż tak często?

– No wiesz, jak się wchodzi w rytm, to szkoda przerywać – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.

Zamiast spędzać wieczory razem, jedliśmy osobno. Ja kolację w kuchni, on – coś lekkiego po treningu, samotnie, z białkowym shake’em w dłoni. W weekendy nie proponował już wspólnych spacerów. Mówił, że po treningu jest zmęczony i potrzebuje drzemki. Nie kłóciliśmy się, jednak coś między nami przycichło, jakbyśmy oboje bali się dotknąć tego, co zaczynało boleć. Ja udawałam, że mi to nie przeszkadza. On – że wszystko jest w porządku. W tej ciszy najgłośniejsze były moje domysły.

Nowy obiekt pożądania

Któregoś dnia, czysto z ciekawości, zajrzałam na profil siłowni Michała na Instagramie. Nie jestem typem detektywa, ale coś mnie podkusiło. Zaskoczyło mnie, jak często przewijało się tam jedno konkretne imię – Dominika. Trenerka personalna, uśmiechnięta blondynka z perfekcyjną sylwetką i nogami tak długimi, że mogłaby nimi zawijać precle. Publikowała relacje z treningów, filmiki z klientami, czasem ktoś z jej podopiecznych wrzucał wspólne zdjęcia. Nie musiałam długo szukać – Michał też się tam pojawił. Najpierw na drugim planie, potem już całkiem wyraźnie.

– Michał, trenujesz z kimś? – zapytałam mimochodem, udając, że przeglądam wiadomości w telefonie.

– Tak, mam plan treningowy od Dominiki. Profesjonalistka, zna się na rzeczy – odpowiedział spokojnie, jakby mówił o naprawie pralki.

– Dużo z nią ćwiczysz?

– No, ze dwa razy w tygodniu mam z nią sesje personalne. Potem jeszcze robię swoje.

Uśmiechnęłam się słabo. Nagle poczułam, że mój mąż zna lepiej rozkład dnia jakiejś Dominiki niż mój. Pomyślałam, że przesadzam, że przecież nie mogę być zazdrosna o trenerkę. Wieczorem podeszłam do lustra. Spojrzałam na siebie krytycznym wzrokiem. Brak makijażu, stary dres, włosy związane byle jak. Michał nie powiedział mi nic złego. Czułam się niewidzialna. A Dominika? Ona była jak żywy filtr z Instagrama – wyraźna, kolorowa i ciągle obecna. Nagle zaczęłam rozumieć, dlaczego Michał tak chętnie „trenuje”.

O jeden trening za dużo

Pewnego piątkowego popołudnia Michał zadzwonił, że się spóźni. Powiedział, że „Dominika przedłużyła zajęcia, bo coś było nie tak z techniką martwego ciągu”. Powiedział to z taką pasją, jakby mówił o koncercie ukochanego zespołu. Westchnęłam, nie komentując. Ale w środku aż mnie skręcało.

Zadzwoniłam wtedy do Weroniki, mojej przyjaciółki, i poprosiłam, by podjechała po mnie. Bez słowa pojechałyśmy pod siłownię. Czekałam w aucie, nerwowo bawiąc się obrączką. W końcu z budynku wyszedł Michał. Nie sam. Obok niego szła Dominika. Śmiali się, ona trzymała rękę na jego ramieniu, a on coś jej szeptał do ucha. Przystanęli przy jej aucie, jeszcze chwilę rozmawiali. Potem ona go objęła. Tak, objęła. Nie jak trenerka. Jak kobieta, która ma do mężczyzny słabość.

– Chcesz, żebym ci coś powiedziała? – zapytała Weronika cicho.

– Nie – odparłam, czując, jak zbiera mi się w oczach. – Widziałam wystarczająco.

Wieczorem Michał wrócił jak zwykle. Ucałował mnie w czoło, zapytał, czy jadłam, i poszedł się kąpać. Udawałam, że czytam książkę, ale w rzeczywistości słuchałam każdego jego kroku. Wiedziałam już, że nie chodzi tylko o mięśnie, pot czy technikę ćwiczeń. On trenował coś znacznie bardziej niebezpiecznego – emocjonalne przywiązanie. Tylko nie do mnie.

Ciche wieczory

Z każdym kolejnym dniem w naszym domu robiło się coraz ciszej. Michał mówił mniej, jakby całą swoją energię zostawiał gdzieś między seriami ćwiczeń a rozmowami z Dominiką. Kiedyś potrafiliśmy godzinami siedzieć przy stole, gadając o wszystkim i niczym. Teraz wymienialiśmy zdawkowe uprzejmości. „Jak minął dzień?” – „W porządku”. – „Co jadłeś?” – „Kurczaka.” To nie były rozmowy. To były raporty.

Czasem próbowałam go zatrzymać. Proponowałam, żebyśmy poszli razem do kina albo na kolację. Za każdym razem miał już coś zaplanowane – trening, regenerację, „ważną konsultację” z Dominiką. Przestałam pytać. Przestałam się starać. Po co, skoro on był mentalnie gdzie indziej?

Którejś nocy obudziłam się i zorientowałam, że Michała nie ma w łóżku. Zeszłam na dół i zobaczyłam światło w kuchni. Stał przy blacie, jadł jogurt i scrollował coś w telefonie.

– Nie śpisz? – zapytałam szeptem.

– Obudziłem się głodny – odparł bez emocji, nie odrywając wzroku od ekranu.

Z kim piszesz?

Spojrzał na mnie zaskoczony. Zbyt długo milczał.

– Z Wojtkiem... z siłowni – rzucił w końcu.

Nie uwierzyłam. Nie powiedziałam nic więcej. Wróciłam do łóżka i położyłam się plecami do niego, kiedy wszedł po kilkunastu minutach. Udawałam, że śpię. Czułam, jak wchodzi pod kołdrę, jak się przekręca, ale nie przytula mnie. Leżałam tak w ciszy, zastanawiając się, jak długo można jeszcze udawać, że nic się nie zmieniło.

Ostatnia seria na siłowni

W niedzielne popołudnie siedziałam w salonie z laptopem na kolanach, próbując zabrać się za zaległą pracę. Michał, jak zwykle, był na siłowni. Coś mnie tknęło. Otworzyłam jego profil w mediach społecznościowych, z którego rzadko korzystał. Ostatni post – zdjęcie z Dominiką. Podpis: „Trening z najlepszą to czysta przyjemność”. Komentarze pełne uśmiechów, żartów, serduszek. I jedno zdanie od niej: „Ciało to nie wszystko, ale dbałość o nie mówi o charakterze”.

Zamknęłam laptopa. Wzięłam kluczyki i pojechałam. Do tej samej siłowni. Weszłam do środka, czując, jak serce wali mi w piersi. Recepcjonistka spojrzała na mnie z uśmiechem.

– W czym mogę pomóc?

– Szukam męża. Michał K. Powiedział, że ma dziś trening.

– Ach, Michał! Tak, jest na sali treningowej z Dominiką.

Zamarłam tylko na moment. Potem ruszyłam w stronę sali, choć w głowie miałam chaos. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ich. Michał siedział na ławce, Dominika stała blisko, zbyt blisko. Śmiali się. Poczuł moją obecność, spojrzał w moją stronę, jakby zobaczył duchy.

– Co ty tu robisz? – zapytał, podchodząc.

– Przyszłam zobaczyć, co tak naprawdę trenujesz – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.

Nie odpowiedział od razu. W jego oczach coś się zapaliło, a potem zgasło. Może wstyd. Może strach. A może zwykłe zmęczenie graniem roli, której nikt mu nie powierzył. Wyszłam bez słowa. To była jego ostatnia seria. Moja też.

Trening się skończył

Nie zapytał mnie o tamto popołudnie. Nie próbował tłumaczyć. Przez kilka dni unikał kontaktu wzrokowego, jakby sądził, że im mniej powie, tym mniej będzie bolało. To milczenie było gorsze niż każde kłamstwo. Którejś nocy postawiłam walizkę na środku sypialni. Zaczął mówić, że to nic takiego, że przesadzam, że Dominika tylko mu pomagała. Ja już nie chciałam słuchać.

– Wiesz, co boli najbardziej? – spytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Że nie widziałeś, jak bardzo mnie gubisz. Jak każdego dnia wybierałeś ją, nawet jeśli tylko w myślach.

Nie odpowiedział. W końcu zrozumiał, że to nie o zdradę fizyczną chodzi. To było coś gorszego. Zamiast trenować mięśnie, trenował dystans. Coraz dłuższy i dłuższy – aż między nami nie zostało nic.

Wyprowadziłam się na początku miesiąca. Wynajęłam małe mieszkanie, w którym na początku nie mogłam się odnaleźć. Czułam się, jakby ktoś wyrwał mi część siebie. Dzień po dniu zaczynałam oddychać. Poszłam na jogę. Zadzwoniłam do starych znajomych. Zaczęłam czytać przed snem. Patrzyłam w lustro i widziałam kobietę, która nie zgodziła się być opcją rezerwową.

Czasem myślę o nim. Ciekawe, czy dalej chodzi na siłownię. Czy dalej szuka czegoś, czego nie potrafił znaleźć w domu. Już mnie to nie boli. Bo wiem, że jego największy biceps nie udźwignął tego, co naprawdę się liczyło – lojalności, uwagi, bliskości.

Alicja, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama