„Mój mąż zachowuje się jak dziecko, a ja nie mam siły go wychowywać. Tym już dawno powinna zająć się teściowa”
„– Artur, co to ma być? – zapytałam, gdy wszedł do kuchni z chipsami w ręku. – No co? Przecież jak wrócisz, to i tak wszystko zrobisz. Ty to lepiej ogarniasz. Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że to padło z jego ust”.

- Redakcja
Kiedy brałam ślub z Arturem, wydawało mi się, że wchodzę w związek z dorosłym mężczyzną, który potrafi wziąć odpowiedzialność za siebie i za nas. Minęło siedem lat, a ja coraz częściej mam wrażenie, że zamiast męża, mam w domu wiecznego chłopca. Nie chodzi o jedną czy drugą wpadkę, ale o całą codzienność, którą muszę udźwignąć sama, bo on ciągle „zapomina”, „nie wie”, „nie umie”. A kiedy próbuję to zmienić, on obraża się jak przedszkolak.
Wieczny chłopiec z pilotem w ręku
– Kochanie, wyrzucisz w końcu te śmieci? – zapytałam już trzeci raz w przeciągu dwóch godzin, stojąc w kuchni z rękami w wodzie.
– Zaraz, tylko skończy się ten odcinek – burknął Artur, nawet nie odrywając wzroku od telewizora.
Odcinek się skończył, zaczęła się kolejna powtórka „Jak oni śpiewają”. Śmieci nadal leżały, a ja zaczynałam gotować się w środku. Poszłam do salonu i stanęłam naprzeciwko niego.
– Naprawdę? Czy ty jesteś dzieckiem, które potrzebuje matki, żeby mu sto razy powtarzać to samo?
– No ale co ty się tak wściekasz? Przecież mówiłem, że zaraz! – oburzył się, jakbym go co najmniej obraziła.
– „Zaraz” u ciebie znaczy „nigdy”! Wszystko olewasz, a ja mam dość bycia twoją niańką!
Artur wstał, teatralnie rzucił pilotem na kanapę.
– Masz zły dzień, co? Może się położysz?
– Nie! Po prostu mam dość mieszkania z dużym chłopcem, który nie rozumie, że nie jestem jego służącą!
Zabrałam siatkę ze śmieciami i sama zeszłam do kontenera. Na klatce minęłam sąsiadkę. Uśmiechnęła się i rzuciła:
– Mąż ci się znowu zawiesił przed telewizorem?
Nie odpowiedziałam. Już nawet sąsiedzi widzieli, że Artur to duży dzieciak w ciele dorosłego faceta. Wieczorem w łóżku leżał obrażony. Przekręcony tyłem, wzdychający co chwilę. Ja tylko wpatrywałam się w sufit i liczyłam w głowie: śmieci, zakupy, rachunki, pranie, obiad… Dorosły facet. Jasne.
Ja tu sprzątam, a on się obraża
– Oczywiście, że znowu się obraził – opowiadałam przez telefon mojej siostrze, machając w drugiej ręce mopem. – Bo mu powiedziałam, że nie jestem od sprzątania po nim.
– A co zrobił?
– Nic. Chodzi po domu w milczeniu jak duch, robi wielkie westchnienia i udaje, że mnie nie ma.
Rzuciłam mop na podłogę i westchnęłam, ale z zupełnie innego powodu niż Artur. Bo miałam serdecznie dosyć tej dziecinady. Godzinę wcześniej zdarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Wróciłam z pracy i zastałam kuchnię wyglądającą jak po wybuchu granatu. Na stole talerze z resztkami obiadu, zlew zawalony garami, a na blacie rozsypana kawa i skórki po bananie.
– Artur, co to ma być? – zapytałam, gdy wszedł do kuchni z chipsami w ręku.
– No co? Przecież jak wrócisz, to i tak wszystko zrobisz. Ty to lepiej ogarniasz.
Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, że to padło z jego ust. Owszem, ogarniałam. Przez ostatnie siedem lat. Ale czy to znaczy, że muszę?
– Wiesz co – powiedziałam spokojnie – jeśli umiesz zrobić bałagan, to umiesz też go posprzątać.
Zrobił wielkie oczy, odłożył chipsy i bez słowa wyszedł z kuchni. Potem był ten teatr obrażenia. A ja znowu zostałam sama ze zmywakiem i mopem. Wieczorem nie zjadł kolacji. Leżał na kanapie i oglądał film. Nawet się nie odezwał. Pewnie myślał, że zrobi mi tym na złość. A ja? Ja miałam nadzieję, że jak tak poleży wystarczająco długo, to może w końcu mu się coś w głowie rozjaśni.
Matka go rozpieściła
– On po prostu nigdy nie musiał nic robić – tłumaczyłam koleżance w pracy, kiedy ta zapytała, dlaczego jestem wiecznie zmęczona. – Jego mama załatwiała wszystko za niego.
– A ty teraz musisz robić to samo?
– No właśnie nie muszę. Ale jak nie zrobię, to nikt nie zrobi. I potem sama się wkurzam.
To nie był wymysł. Widziałam, jak to wyglądało, gdy jeszcze mieszkaliśmy chwilę z teściową. Artur potrafił wejść do kuchni, stanąć w drzwiach i rzucić:
– Mamo, coś bym zjadł.
A ona, jakby ktoś nacisnął guzik, rzucała wszystko i już robiła mu kanapki, naleśniki, albo odgrzewała obiad, choć garnek stał tuż obok na kuchence. Wystarczyło podgrzać. Wtedy wydawało mi się to zabawne. „Ale maminsynek” – mówiłam z uśmiechem. Teraz już mnie to nie śmieszyło. Teraz byłam na jej miejscu, tylko że bez uśmiechu.
– Nie rozumiem, dlaczego on tak się zachowuje. To nie jest głupi facet – żaliłam się mojej mamie, kiedy odwiedziłam ją na chwilę.
– Bo mu na to pozwalasz, córeczko – usłyszałam. – Gdyby wiedział, że nie podasz, to by wstał i sobie zrobił. Tak jak każdy.
Te słowa chodziły za mną cały dzień. Czy ja naprawdę sama sobie to zrobiłam? Czy przez lata opiekowania się nim nauczyłam go, że nie musi dorosnąć? Wieczorem, gdy Artur zapytał, co będzie na kolację, odpowiedziałam tylko:
– Sprawdź, co jest w lodówce.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Jakby naprawdę nie rozumiał, o co mi chodzi.
Wszystko na mojej głowie
– Dobrze, że cię mam – powiedział Artur, kiedy przyniosłam mu do łóżka termofor, syrop i ciepłą herbatę z miodem.
– Wiem – odparłam chłodno, siadając na skraju łóżka.
Od rana miał katar i ledwie 37,3 gorączki, ale zachowywał się, jakby umierał. Cały dzień leżał pod kocem, jęczał i wołał mnie co chwilę, jak dziecko.
– Może zrobiłabyś mi jeszcze kanapkę?
– A możesz wstać?
– Niby mogę, ale jestem taki słaby…
Wstałam. Nie dlatego, że miałam ochotę, tylko dlatego, że wiedziałam, że i tak nie odpuści. I zrobiłam tę kanapkę, ale potem, kiedy po raz kolejny mnie zawołał, postanowiłam sprawdzić coś innego. Nie przyszłam. Zrobiłam pranie, odkurzyłam, zadzwoniłam do klientki z pracy. On wołał raz, drugi, trzeci… W końcu usłyszałam, jak człapie do kuchni i szuka herbaty. A potem, jak sam z siebie westchnął:
– No nie wierzę…
I właśnie w tym westchnieniu było to wszystko, co od lat mnie w nim męczyło. To niezrozumienie, że ja też jestem zmęczona. Że ja też nie mam siły, ochoty ani supermocy. Ale to ja mam być tą, która nigdy nie choruje, nie odpoczywa i nie jęczy. A kiedy wieczorem usiadłam na chwilę przy stole i zamknęłam oczy, Artur przeszedł obok mnie, nie mówiąc nic. Nie zapytał, jak się czuję. Nie spytał, czy pomóc. Bo przecież „nic się nie dzieje”.
To nic nie zmieniło
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole. Zrobiłam herbatę, chociaż chciało mi się płakać. Miałam w głowie tylko jedno: albo on zrozumie, albo nie dam rady dalej z nim żyć.
– Musimy pogadać – zaczęłam spokojnie.
Artur uniósł brwi.
– Co znowu?
– O tym, że ja nie jestem twoją mamą. Że nie jestem służącą. Że nie chcę już wszystkiego robić sama. Że mam dosyć.
– Przesadzasz. Robisz z igły widły – odburknął, jakbym go oskarżyła o coś niewyobrażalnego.
– Naprawdę? A kto płaci rachunki, kto robi zakupy, kto gotuje, pierze, sprząta, umawia wizyty, myśli o twojej matce i o twoich sprawach? Kiedy ostatni raz zapytałeś, jak mi minął dzień?
Zamilkł. Spojrzał w bok.
– Myślałem, że ci to nie przeszkadza.
– Nie przeszkadza? Artur, ja się wypalam. Codziennie. I mam wrażenie, że żyję z kimś, kto nawet tego nie zauważa.
– No to trzeba było mówić wcześniej, a nie teraz robić z siebie męczennicę.
Poczułam, jak we mnie wszystko zamiera. Znów. Jak zwykle. Każda próba rozmowy kończyła się tak samo: zrzuceniem winy na mnie. Bo przecież to ja się „czepiam”. Bo przecież „nic się nie dzieje”. Wstałam od stołu.
– Nie rozumiesz. I nie chcesz zrozumieć. A ja już naprawdę nie mam siły.
Zostawiłam go z tą herbatą, której nawet nie tknął.
Nie mam już na to siły
Następnego dnia nie zrobiłam obiadu. Nie wyprałam jego koszul. Nie przygotowałam śniadania. Po prostu wyszłam z domu, zanim Artur zdążył wstać. Poszłam na spacer. Bez celu, bez planu. Potrzebowałam powietrza, dystansu, przestrzeni, w której nie muszę być dla kogoś. Tylko dla siebie. Telefon dzwonił kilka razy, ale nie odebrałam. Napisał tylko jedno zdanie: „Gdzie jesteś?”. Odpisałam: „Na zewnątrz. Oddycham”. I to była prawda. Oddychałam pierwszy raz od długiego czasu.
Nie wróciłam z żadną decyzją. Jeszcze nie. Ale wróciłam z jasnością. Że moje zmęczenie jest realne. Że nie jestem złośliwa, przewrażliwiona, ani histeryczna. Jestem kobietą, która po prostu już nie daje rady dźwigać dwóch dorosłych ludzi na barkach – siebie i jego.
Wieczorem usiedliśmy na kanapie. Nie mówiłam z wyrzutem. Mówiłam spokojnie. O tym, że jeśli coś się nie zmieni, to mnie po prostu nie będzie. Może nie od razu. Ale zniknę. Emocjonalnie, psychicznie, a może i fizycznie. Bo nie chcę mieć w domu dziecka, które trzeba uczyć wszystkiego od nowa. Bo nie mam siły być w związku, w którym jestem sama.
Artur patrzył, jakby pierwszy raz mnie widział. Może coś dotarło, a może nie. Ale to już nie miało znaczenia. Bo teraz to ja stawiam granice. Już nie czekam, aż on coś zrozumie. Teraz robię to dla siebie. I jeśli ma dorosnąć, niech zacznie. Bez mojego prowadzenia za rękę.
Ilona, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moi rodzice namówili mnie, żebym wzięła ślub dla pieniędzy. Nie kocham męża, ale żyję jak królowa”
- „Mój mąż nie mógł znieść, że w pracy zostałam jego szefową. Wolał się zwolnić i zająć się układaniem cegieł”
- „Na zebraniu w klasie syna doznałam szoku. Lista składek jest tak długa, że chyba wyprzedam biżuterię”

