„Mój mąż wyliczał mi pieniądze z mojej własnej wypłaty. Zbuntowałam się i go zdradziłam, ale wcale nie tak, jak myślał”
„– Naprawdę musiałaś znowu wydawać na te... bzdury? – zapytał chłodno. – Bzdury? – Kawa na mieście. Przekąska. Jakiś krem za pięć dych. Madziu, czy ty naprawdę nie widzisz, że to się rozłazi? Ty nie umiesz planować. Staramy się trzymać budżet”.

- Redakcja
Mam 34 lata i pracuję w administracji w szpitalu. Moje życie wygląda jak rozkład jazdy PKS-u – codziennie to samo, wszystko zgodnie z planem, bez niespodzianek. Budzik o 5:45. Śniadanie dla Klary, mojej dziewięcioletniej córki. Kawa w biegu. Autobus. Praca. Dom. Zakupy. Obiad. Kolacja. Sen. I tak w kółko.
Marek, mój mąż, jest informatykiem. Mamy wspólne konto, wspólne rachunki i wspólną codzienność. Tyle że wspólnota kończy się tam, gdzie zaczynają się decyzje. Bo decyzje – zwłaszcza te finansowe – należą do Marka. On ustala budżet, planuje wydatki i dzieli pieniądze, również te z mojej wypłaty. Ja dostaję „przydział”. Na szampon, na szminkę, na fryzjera – o ile „zmieszczę się w limicie”. Jakbym była nastolatką z kieszonkowym.
Nie kłócimy się o to. Już nie. Dawno temu próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, że to upokarzające, ale on zawsze ma logiczne wytłumaczenie. A logika Marka to beton – nie przebijesz się. Przestałam. Odpowiadam półsłówkami. Uśmiecham się, choć w środku jestem kłębkiem frustracji.
Tego dnia przy kolacji znów wyjął kartki i długopis. Miesięczny bilans.
– Daję ci stówkę na drobne. Starczy ci, Madziu?
– Jasne – odpowiedziałam, jak zwykle.
Ale wieczorem w łazience wyszeptałam do słuchawki:
– Sylwia… ja muszę coś zmienić. Bo inaczej się uduszę.
Już nie wytrzymałam
Nie pamiętam, co dokładnie go wyprowadziło z równowagi. Może to, że kupiłam Klarze nowy zeszyt bez pytania? Może to, że przyszłam do domu pół godziny później niż zwykle? A może po prostu jego świat się zachwiał, bo raz czegoś nie zapisał w tabelce. Stał przy kuchennym blacie z rękami opartymi na biodrach, marszczył czoło jak księgowy przed kontrolą skarbową.
– Naprawdę musiałaś znowu wydawać na te... bzdury? – zapytał chłodno.
Spojrzałam na niego znad talerza, na którym zostawiłam nietknięty makaron z warzywami.
– Bzdury?
– Kawa na mieście. Przekąska. Jakiś krem za pięć dych. Madziu, czy ty naprawdę nie widzisz, że to się rozłazi? Ty nie umiesz planować. I wiesz przecież, że staramy się trzymać budżet.
– My? – zapytałam powoli, podnosząc się z krzesła. – Ty wszystko trzymasz. Ja tylko dostaję ochłapy. Z moich własnych pieniędzy. Nic nie mam z życia.
– Oj, nie przesadzaj. Ustalamy to razem.
– Nie! Ty ustalasz. Ja przytakuję, żeby nie było awantury. Ale wiesz co? Może ja wcale nie potrzebuję twoich pieniędzy. Może... mam już swoje.
Zamilkł. Patrzył na mnie, jakby zobaczył kogoś obcego. A ja, pierwszy raz od miesięcy, czułam, że to, co powiedziałam, naprawdę coś znaczy.
– Magda... Czy ty mnie oszukujesz? – zapytał ostro.
Uśmiechnęłam się bez cienia lęku.
– Może już cię oszukałam. Tylko nie tak, jak się obawiasz. Nie zdrada w łóżku. W głowie. A może to jeszcze gorsze?
Zamilkł. A ja poczułam coś dziwnego. Nie strach. Nie wstyd. To był początek buntu.
To będzie mój sekret
– I co zrobiłaś? – Sylwia prawie wyskoczyła z krzesła w kawiarnianym ogródku. – Powiedziałaś mu to prosto w twarz? Magda, no brawo! W końcu!
Siedziałam naprzeciw niej z gorącą herbatą malinową, której nie tknęłam. Ręce mi drżały, ale nie ze strachu – raczej z adrenaliny. Zrobiłam coś nieprzewidywalnego. Coś mojego.
– Sama nie wiem, co mi strzeliło do głowy. To się po prostu przelało.
– Bo już się w tobie nie mieściło. Magda, ty się przez niego kurczysz, naprawdę. On cię tłamsi. Od lat to mówię.
Sylwia była moim przeciwieństwem. Zawsze mówiła, co myśli. Zmieniała facetów, pracę, kolor włosów, jakby życie było testem do wypełnienia ołówkiem. Ale nie oceniała. Nigdy.
– Zastanawiałam się... – zaczęłam cicho – czy nie podjąć drugiej pracy. Tylko dla siebie. Żeby mieć coś własnego.
– Nareszcie. I wiesz co? Mam coś dla ciebie. Piotrek, znajomy menedżer z baru na Długiej, szuka ludzi. Nic wielkiego – wieczory, weekendy. Kelnerowanie. Nie ma kokosów, ale gotówka od razu i luz.
Zamarłam.
– Sylwia, ja? W barze? Po pracy? Przecież Marek mnie zabije.
– To nie Marek będzie ci dawał napiwki. Magda, to nie zdrada. To ratunek. Przed nim. I przed sobą samą. Chcesz dalej liczyć, czy ci starczy na szampon?
Milczałam chwilę. A potem skinęłam głową.
– Daj mi numer do tego Piotrka.
Zaczęłam tajne życie
Piotrek okazał się sympatyczny. Trochę starszy ode mnie, z rozczochraną czupryną i luźnym podejściem do wszystkiego. Gdy weszłam do baru pierwszy raz jako „ta nowa”, puścił do mnie oko i rzucił:
– Kelnerowanie to nie fizyka kwantowa. Dasz radę. Uśmiech i taca to podstawa.
Praca była prosta, choć męcząca. Po ośmiu godzinach w szpitalu rzucałam torbę w kąt, wciągałam czarne spodnie, białą koszulę i biegłam do baru. Obsługiwałam stoliki, nosiłam piwa, zbierałam napiwki. I – pierwszy raz od lat – czułam, że oddycham.
Nie musiałam się nikomu tłumaczyć. Miałam własną gotówkę, której nikt nie notował w tabelkach. Marek nie miał pojęcia, myślał, że zostaję po godzinach w szpitalu. A ja czułam się, jakbym prowadziła drugie życie. Takie, w którym jestem... kimś.
Któregoś wieczoru Piotrek podszedł do mnie, gdy wycierałam stolik.
– Fajnie się z tobą pracuje, wiesz? – powiedział, opierając się o bar. – Jest w tobie coś... ciepłego. Ale silnego.
– Dzięki – uśmiechnęłam się, lekko zmieszana. Wiedziałam, że między nami coś iskrzy, ale trzymałam dystans. Nie po to zaczęłam wszystko od nowa, by od razu wskakiwać w kolejną zależność.
W domu Marek przyglądał mi się coraz uważniej.
– Coś się zmieniło – powiedział, mrużąc oczy. – Ty się zmieniłaś.
– Tak? – zapytałam niewinnie.
– Tak. Jesteś... jakaś inna. I często cię nie ma wieczorami. Gdzie ty właściwie chodzisz?
Uśmiechnęłam się.
– A może mnie zdradzasz? – rzucił nagle.
– Może... – odpowiedziałam z tajemniczym uśmiechem. – Ale nie tak, jak myślisz.
Złapał mnie na gorącym uczynku
Wiedziałam, że któregoś dnia to się wydarzy. Marek przestał zadawać pytania, ale nie przestał podejrzewać. Patrzył mi na ręce, sprawdzał, o której wracam, zaglądał do kosza na śmieci, jakby miał tam znaleźć dowód zdrady. Gdy któregoś dnia zgubiłam paragon z baru, miałam pewność – coś się szykuje.
To był sobotni wieczór. W barze jak zwykle panował gwar, światła migotały, a Piotrek włączył jakąś przyjemną listę piosenek. Miałam za sobą dwa stoliki, jeden rozlany drink i napiwek, który z dumą schowałam do kieszeni. Nagle usłyszałam znajomy głos. Głos, który nie powinien tu być.
– A więc to tak? Tak wygląda twoja „zdrada”?
Odwróciłam się. Stał w wejściu. Marek. W ciemnej kurtce, z rozpaloną twarzą, jakby wbiegł tu z innego świata.
– Pracujesz tu?! – wykrzyknął. – Ty naprawdę się zniżyłaś do kelnerowania?
– A co w tym złego? – zapytałam spokojnie, ścierając blat. Czułam na sobie spojrzenia ludzi przy barze. Cisza rozlała się po lokalu.
– Zamiast być w domu z córką, ty się szlajasz po barach? Z facetami?! Z tym? – Wskazał na Piotrka, który wstał zza kontuaru.
– Uważaj z tym tonem – wtrącił Piotrek chłodno.
Marek zrobił dwa kroki w moją stronę. W oczach miał panikę.
– Tak mnie zdradzasz?
Popatrzyłam mu prosto w oczy.
– Tak. Zdradziłam cię. Ale nie z innym mężczyzną. Z wolnością. Z prawem do własnych pieniędzy i decyzji. Z tym wszystkim, czego mi od lat odmawiasz.
Piotrek stanął obok mnie.
– Proszę pana, jeśli ma pan ochotę na sceny, to nie tutaj.
Marek stał przez chwilę w milczeniu, a potem, bez słowa, wyszedł z baru. Nie oglądając się za siebie.
Nie dałam się stłamsić
Wróciłam do domu późno, choć praca skończyła się wcześniej. Nie chciałam, żeby Klara słyszała kolejną awanturę. Ale w mieszkaniu panowała cisza. Klara spała, a Marek siedział w salonie, w półmroku, z pilotem w dłoni i zgaszonym telewizorem. Nie podniósł głowy, kiedy weszłam.
– Zadowolona z przedstawienia? – rzucił chłodno.
Nie odpowiedziałam. Zdjęłam buty, powiesiłam płaszcz, weszłam do kuchni i nalałam sobie wody.
– Zastanawiam się tylko – ciągnął – od kiedy planowałaś prowadzić podwójne życie. I ile jeszcze przede mną ukrywasz.
– Niczego nie ukrywam – powiedziałam spokojnie. – Po prostu w końcu zrobiłam coś dla siebie.
– Dla siebie... Praca w barze? Serio, Magda?
Usiadłam naprzeciwko. Czułam, jak wewnętrzne napięcie zderza się z jego chłodem. Ale nie byłam już tą samą Magdą co miesiąc temu.
– Potrzebuję przestrzeni, Marek. Potrzebuję mieć coś własnego. Własne pieniądze. Własną decyzję, co kupię i za ile. Ty mnie od lat prowadziłeś za rękę, ale ja mam dość.
– Zniszczyłaś nasze małżeństwo.
– Nie – powiedziałam cicho. – Ty zabiłeś je wieczną kontrolą.
Zamilkł. Przez chwilę tylko zegar na ścianie tykał głośno, jakby odliczał koniec.
– I co teraz?
– Teraz? Teraz nie wiem. Ale nie wrócę do dawnego układu. Nawet jeśli to oznacza, że będziemy żyć obok siebie. Jak współlokatorzy. Jak... cienie.
Po raz pierwszy od dawna Marek nie miał gotowej odpowiedzi.
Nie żałuję tego
Minął miesiąc. Śpimy w jednym mieszkaniu, ale każde z nas we własnym świecie. On wciąż robi zakupy, gotuje dla Klary, siada wieczorami do swojego laptopa i udaje, że wszystko działa jak wcześniej. Ale nie działa. Bo coś się zmieniło i już nie wróciło na miejsce.
Ja dalej pracuję w barze. Piotrek nie zadaje zbędnych pytań. Lubię to – że jestem tam po prostu Magdą, a nie „żoną Marka”, „matką Klary” czy „tą od biurka numer 12”. Po każdej zmianie odkładam część pieniędzy na osobne konto. Pierwszy raz od lat mam swoją poduszkę bezpieczeństwa. Moje własne pieniądze.
Marek niczego mi już nie zabronił. Nawet nie zapytał. Chyba się boi, że jeśli pociągnie za sznurek, rozsypię się zupełnie. A może już wie, że i tak mnie nie zatrzyma. Z Klary nie chcę robić zakładniczki. Rozmawiam z nią więcej. Tłumaczę, że czasem dorośli się mijają. Że to nie jej wina. I że ją kocham. Zawsze.
Czasem patrzę w lustro. Pierwszy raz od dawna widzę kobietę, nie funkcję. Widzę oczy, które nie boją się popatrzeć w swoje odbicie. Zmarszczki od stresu, cienie od zmęczenia, ale też uśmiech. Inny niż ten, który pokazywałam Markowi przy stole. Nie wiem, co będzie dalej. Czy odejdę, czy zostanę. Ale jedno wiem na pewno. Znowu kocham siebie.
Magdalena, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wygrałam w totolotka i uwierzyłam, że kasa naprawi moje małżeństwo. Mąż miał to gdzieś, bo ktoś dał mu lepszą ofertę”
- „Mąż sądzi, że będę spłacać jego długi i zadowalać go na każdym kroku. A ja nie jestem ani bankomatem, ani służącą”
- „Zaręczyliśmy się po pół roku, a on poprosił o 1 podpis. Dzięki przypadkowej kobiecie nie popełniłam błędu życia”

