Reklama

Byliśmy z Bartkiem razem od dziesięciu lat. Przez pierwsze lata mówiłam o nas z dumą: małżeństwo jak z obrazka. On, zaradny właściciel warsztatu samochodowego, ja, nauczycielka z powołania. Dwoje dzieci, domek na obrzeżach miasta, wspólne obiady w niedziele, wakacje nad morzem. Tylko że z czasem ten obrazek się przetarł jak stary plakat zostawiony na deszczu.

Na początku Bartek był czuły, zaangażowany. Potrafił po pracy przytulić, zapytać, jak minął mi dzień. Ostatnio nawet nie pamiętał, w której klasie uczę. Nigdy mnie nie uderzył, ale jego słowa… Bywały jak cios w samo serce. Krytyka, przytyki, kontrola – z roku na rok było tego więcej. Gdy śmiałam się raz przy kolacji, już się zaczynało:

Co ty się tak śmiejesz? – zapytał chłodno. – Znowu coś głupiego widziałaś? – I tak dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, aż nauczyłam się śmiać ciszej. Mniej. Aż przestałam się śmiać wcale.

Zaczęłam żyć tak, żeby go nie rozdrażnić. Nie zostawiać kubka po herbacie na stole, nie gadać przez telefon z Justyną po dwudziestej, nie komentować polityki, bo „nie masz pojęcia, to się nie odzywaj”. Wszystko było nie tak. Za dużo soli. Za krótka spódnica. Za wesoły ton, gdy mówiłam „dzień dobry”. Jakby bycie miłą było grzechem. Czułam się, jakbym mieszkała z tykającą bombą, która może wybuchnąć przy byle okazji. I nie wiedziałam, kiedy to się właściwie stało. Bartek nie był zły od zawsze. Po prostu się zmienił. Albo ja dopiero teraz zaczęłam zauważać, kim naprawdę jest?

Za szeroko się uśmiechnęłam

Wyszłam na chwilę do ogródka z kubkiem kawy. Sebastian, nowy sąsiad, też właśnie wyszedł i podlewał trawnik.

– Dzień dobry! – uśmiechnęłam się do niego.

– Dzień dobry pani Martyno. Piękny dzień, prawda?

– Tak, wreszcie trochę słońca – odparłam z lekkim śmiechem. – A trawa chyba wdzięczna, bo rośnie jak szalona.

– Oj tak, przydałby się ktoś z kosiarką – zażartował, a ja parsknęłam śmiechem.

Nawet nie zauważyłam, że podjechał Bartek. Zostawił samochód na podjeździe i z głośnym trzaskiem zamknął drzwi.

Co to za kabaret, co? – rzucił, zanim jeszcze zdążyłam się obrócić.

– Bartek, co ty...? – zaczęłam.

Uśmiechasz się tak do każdego chłopa, co? Może mu jeszcze numer telefonu dałaś?

Sebastian zdążył się tylko pożegnać i zniknął za płotem. Wiedziałam, że zaraz będzie awantura.

– To tylko sąsiad. Rozmawialiśmy o koszeniu trawy – powiedziałam spokojnie, jakbym próbowała uspokoić dziecko po złym śnie.

– A co mnie obchodzi, o czym gadaliście?! Ja cię widziałem, Martyna. Ten twój śmiech, spojrzenie. Ty się może nudzisz sama w domu, co?

– Bartek...

– Zresztą nieważne. Rób sobie, co chcesz. Tylko miej świadomość, że ludzie patrzą. A ja nie zamierzam się za ciebie wstydzić.

Wszedł do domu z hukiem. Zostałam sama, z sercem bijącym jak szalone. W głowie huczało mi jedno pytanie: czy ja naprawdę coś zrobiłam nie tak? Przecież to był zwykły uśmiech... A może nie chodziło o ten uśmiech, tylko o coś znacznie głębszego? Poczułam, jak pod skórą tli się złość. Nie ta bezradna, cicha. Inna. Taka, która nie daje się już tak łatwo uciszyć.

Wina zawsze była po mojej stronie

Tego samego wieczoru, gdy dzieci już spały, podeszłam do Bartka w kuchni. Stał przy blacie, kroił coś z głośnym stukotem noża.

– Bartek, możemy porozmawiać? – zapytałam cicho, żeby nie obudzić Julki.

A o czym tu gadać? – burknął, nie odwracając się.

– O dzisiejszym. O tym, jak się na mnie wydarłeś. Tylko dlatego, że powiedziałam „dzień dobry” sąsiadowi...

Odłożył nóż. Powoli się odwrócił, w oczach miał coś pomiędzy kpiną a pogardą.

– Ty naprawdę myślisz, że chodzi o „dzień dobry”? Ja cię znam, Martyna. Wiem, kiedy coś się kroi. Tak samo się śmiałaś do tego typa, jak kiedyś do mnie. Tyle że teraz jesteś znudzona. Tęsknisz za czymś nowym. Chcesz znów poczuć motylki, co?

Zaniemówiłam.

– Naprawdę uważasz, że tak trudno cię rozgryźć? – pokiwał głową. – Ale nie ze mną te numery. Nie dam się zrobić w balona jak jakiś nastolatek.

– Bartek, przestań. To nieprawda! Po prostu byłam miła. Nie można już z nikim porozmawiać bez podejrzeń?

– Miła?! – zaśmiał się bez radości. – Może powinienem ci dać zgodę na wszystko, co? Pójdziesz na kawę z sąsiadem, potem może na winko?

Nie wierzę, że ty to naprawdę mówisz...

– A ja nie wierzę, że udajesz taką świętą. Jak zawsze. Zawsze to ja jestem winny, prawda? Ty tylko sprzątasz, gotujesz i uczysz dzieci. A ja? Tyran, który nie pozwala ci się uśmiechnąć!

Jego głos wzrastał, ja milczałam. Każde moje słowo odbijało się jak groch o ścianę. Wyszłam z kuchni, trzęsąc się z bezsilności. W łazience usiadłam na krawędzi wanny. Wpatrzona w kafelki myślałam tylko o jednym: czy ja naprawdę coś zrobiłam nie tak, czy on po prostu chce, żebym w to uwierzyła?

Prawda wyszła na jaw przypadkiem

Nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, nasłuchując oddechu Bartka w sąsiednim pokoju. Spał. Albo udawał. A ja wciąż czułam w sobie tę duszną mieszankę złości i niepokoju, która nie dawała mi spokoju od tamtego ranka.

Nazajutrz, zaraz po pracy, pojechałam do Justyny. Miałam nadzieję, że kawa i rozmowa pozwolą mi trochę ochłonąć.

– Martyna, co się stało? – zapytała od progu. – Wyglądasz, jakbyś od tygodnia nie spała.

– Bo tak właśnie jest. Pokłóciliśmy się z Bartkiem. Przez sąsiada. Wyobraź sobie, że zrobił mi awanturę, bo się uśmiechnęłam.

Justyna zmarszczyła brwi, zapraszając mnie do kuchni.

Zrobił awanturę... jak zwykle?

– No tak... krzyczał, wypominał, że pewnie chcę skakać z kwiatka na kwiatek. A potem oczywiście zrobił ze mnie winną wszystkiego.

Justyna odstawiła filiżankę na blat. Milczała chwilę.

– Chyba już zapomniał, co wyprawiał dwa lata temu z tą z solarium?

Poczułam, jak coś we mnie zamarło.

– Co?

Myślałam, że wiesz... Ja nie chciałam się wtrącać, ale skoro robi z ciebie wariatkę za głupie „dzień dobry”, to może powinnaś znać całą prawdę.

– Justyna, jaka z solarium?

– Była taka jedna, blondynka, wiesz... chodziła do tego samego gabinetu, co ja. Zobaczyłam ich razem na mieście. Później słyszałam, że spędzili wspólny weekend w Karpaczu. Miał podobno jakąś delegację. No, delegacja... Wiesz, jak to się mówi.

Zatkało mnie. Przez chwilę miałam wrażenie, że zemdleję. Cały świat nagle zachwiał się pod moimi stopami.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

– Bo nie byłam pewna, czy to ciągnęli długo... Myślałam, że się domyślasz, że już o tym rozmawialiście.

– Nie. Nie rozmawialiśmy. Bartek nigdy do niczego się nie przyznał. I teraz wiem dlaczego...

Wyszłam od Justyny z głową pełną myśli. Czułam się jak idiotka. Jak ktoś, kto od lat żyje w teatrze iluzji, gdzie główną rolę gra kłamca, a ja – jego wierna publiczność.

Nawet nie zaprzeczał

Wieczorem usiadłam z nim w salonie. Dzieci już spały, w telewizorze leciał mecz, ale wiedziałam, że nie mogę dłużej milczeć. Miałam w sobie tyle emocji, że trzymały mnie przy życiu jak adrenalina.

– Bartek, powinieneś był mi powiedzieć – powiedziałam spokojnie, choć wszystko we mnie drżało.

– O czym znowu? – nie oderwał wzroku od ekranu.

O Karpaczu. I o tej blondynce z solarium.

W końcu spojrzał na mnie. W oczach miał coś, czego nie widziałam od dawna. Strach? Zaskoczenie? A może po prostu poczucie, że grunt usuwa mu się spod nóg?

– Kto ci naopowiadał tych bzdur?

– Czyli nie zaprzeczasz?

– Martyna, to było raz. Raz, rozumiesz? Nic nie znaczyło.

– To dziwne, bo ja się uśmiechnęłam do sąsiada i ty zrobiłeś z tego aferę stulecia. A sam... spałeś z inną kobietą. I masz czelność mówić, że „to nic nie znaczyło”?

Byłem wtedy w kiepskiej formie, wszystko się waliło, szukałem... nie wiem, czego. Ucieczki może.

– A ja wtedy siedziałam w domu z chorym dzieckiem, pamiętasz? Sama. I czekałam, aż wrócisz z tej twojej cudownej „delegacji”.

Zamilkł.

– I kto tu jest diabłem, Bartek? Ja, bo powiedziałam „dzień dobry” sąsiadowi? Czy ty, który mnie zdradziłeś i teraz próbujesz kontrolować każdy mój ruch?

Westchnął ciężko, jakby nagle stracił siły.

– Martyna, przepraszam. Popełniłem błąd. Ale ja naprawdę... Nie chciałem cię stracić.

– A myślałeś o tym, kiedy się z nią całowałeś?

Nie odpowiedział. Siedział zgarbiony, wlepiając wzrok w podłogę. I pierwszy raz od dawna poczułam, że to ja mam kontrolę. Że wiem coś, czego on się nie spodziewał. Ale ta siła była gorzka. Bo przyszła razem z bólem. I z pytaniem, które dudniło w mojej głowie jak echo: czy to się jeszcze da uratować?

Czułam tylko żal

Nie spałam prawie całą noc. Leżałam z oczami wlepionymi w sufit, analizując każdą scenę z przeszłości, która nagle nabierała nowego sensu. Kłamstwa. Delegacje. Późne powroty. Gdy wstałam rano, wciąż nie wiedziałam, co dalej. Ale musiałam wyjść z domu. Złapałam płaszcz i poszłam przed siebie, jakby nogi same mnie prowadziły.

Zatrzymałam się przy furtce Sebastiana. Stał akurat na podjeździe, wkładał coś do bagażnika.

– Dzień dobry – powiedział z wahaniem. – Przepraszam za ostatnią scenę. Nie chciałem...

To nie twoja wina – ucięłam.

Chwilę staliśmy w ciszy. A potem sama z siebie dodałam:

– Możemy chwilę porozmawiać?

Uśmiechnął się lekko i zaprosił mnie do ogrodu. Usiedliśmy na ławce, na której jeszcze lśniły kropelki rosy.

– U mnie ostatnio... wszystko się sypie – zaczęłam. – Bartek mnie zdradził. Dawno temu. Wczoraj się dowiedziałam. A mimo to to ja byłam tą złą. Bo powiedziałam „dzień dobry” innemu mężczyźnie.

Sebastian nie odzywał się przez chwilę.

– To bardzo niesprawiedliwe. Ale ja znam ten mechanizm. Moją żonę też dusiłem zazdrością, dopóki nie odeszła. Czasem człowiek boi się tak bardzo, że zaczyna atakować. I wszystko psuje.

– Ciekawe, że mówisz to spokojnie. Ja... ja się czuję, jakby mnie ktoś obrabował z poczucia własnej wartości.

– Czasem trzeba, żeby coś się rozpadło, żeby można było zbudować coś prawdziwego – odpowiedział.

Spojrzałam na niego z wdzięcznością. Nie flirtował. Nie udawał wybawcy. Po prostu słuchał. I po raz pierwszy od dawna poczułam, że jestem w obecności kogoś, kto mnie nie ocenia.

– Nie wiem, co zrobię. Nie wiem, czy odejdę, czy zostanę. Ale już nie chcę być tą samą kobietą, która milczy i wszystko znosi.

Sebastian skinął głową.

– Cokolwiek zdecydujesz – masz prawo być szczęśliwa.

To było wszystko. A jednocześnie – aż tyle.

Nie będzie powtórki

Minął tydzień. Dzieci chodziły do szkoły jak zwykle, Bartek wychodził do pracy i wracał o tej samej porze, udając, że nic się nie stało. W kuchni stawiał herbatę, nie pytając, czy chcę. Kładł się obok mnie do łóżka, ale z milczeniem cięższym niż jakiekolwiek słowo. Przeprosił – raz. Bez łez. Bez tłumaczeń. „To się więcej nie powtórzy”. Nie zapytał nawet, co teraz czuję.

Nie odpowiedziałam. Przestałam się tłumaczyć. Przestałam łagodzić napięcia. W tej ciszy czułam się mocniejsza niż kiedykolwiek.

Wieczorem siedziałam na kanapie z herbatą. Dzieci spały. Bartek wszedł do pokoju, usiadł naprzeciwko mnie. W rękach trzymał jakąś starą fotografię – nas dwoje sprzed lat. Ja w białej sukience, on w garniturze.

– Martyna... ja wiem, że nie jestem dobrym mężem. Że się pogubiłem. Ale nie chcę cię stracić.

Spojrzałam na niego. Nie widziałam już tego mężczyzny z tamtego zdjęcia. I nie wiedziałam, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczę.

– To nie ja cię odepchnęłam, Bartek. To ty mnie straciłeś. Lata temu. Tylko wtedy jeszcze o tym nie wiedziałeś.

Nie powiedział nic. Tylko odłożył zdjęcie na stolik i wyszedł z pokoju. A ja siedziałam dalej. W tym samym fotelu. Tylko nie taka sama jak zawsze. Nie wiem, co dalej. Dzieci nic nie wiedzą. Dom nadal stoi, herbata nadal parzy w język. Ale coś się we mnie zmieniło. Już się nie boję. Już nie muszę się tłumaczyć. Już nie milczę.

Nie wrócę do roli kobiety, która udaje, że wszystko gra. Nie jestem już tą Martyną sprzed tygodnia. Teraz wiem, ile jestem warta. Nie pozwolę już nikomu mówić mi, co mi wolno. Nawet jeśli tym kimś jest mój mąż.

Martyna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama