Reklama

Zawsze wierzyłam, że razem przetrwamy wszystko. Że jak będzie ciężko, to razem zaciśniemy zęby, pomyślimy, jak z tego wyjść, i będzie dobrze. Tak się przecież robi w małżeństwie, prawda? Pomaga się sobie, wspiera, czasem milczy, kiedy ma się dość, ale się nie ucieka. On jednak postanowił inaczej. Spakował walizkę i wyjechał do Anglii niby „do pracy”. Nie wrócił. Zostawił mnie z trójką dzieci, z kredytami, z telefonami z banku i pytaniami, na które nie miałam odpowiedzi. Przez pewien czas jeszcze miałam nadzieję. Dziś już wiem – on po prostu zaczął nowe życie. A my przestaliśmy istnieć.

Ostatnia wspólna kolacja

To była zwykła środa. Dzieci hałasowały przy stole, a ja próbowałam dopilnować, żeby zjadły coś więcej niż tylko chleb z masłem. On siedział cicho, popychał ziemniaki po talerzu i co chwilę zerkał na telefon. Myślałam, że miał zły dzień w pracy. Nie pytałam. Bałam się usłyszeć coś, czego nie chciałam wiedzieć.

– Może jutro pójdziemy z dziećmi do lasu? – zagadnęłam, chcąc rozładować napięcie.

– Nie mogę. W piątek lecę do Anglii – powiedział, nie podnosząc wzroku.

– Słucham?

– Praca. Dostałem robotę u znajomego. Dobre pieniądze. Muszę lecieć.

Zamarłam. Patrzyłam na niego, czekając, aż się uśmiechnie i powie, że żartuje. Ale on tylko podniósł szklankę z herbatą i pociągnął łyk, jakby właśnie poinformował mnie, że zabrakło cukru.

– I co z nami?

– Poradzisz sobie. Jesteś silna.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek wcześniej. „Poradzisz sobie”. Jakbyśmy nie byli rodziną. Jakbym była jakimś etapem, który można zostawić za sobą bez żalu. Dzieci jeszcze nie rozumiały. Igor się roześmiał:

– Tata leci samolotem! Kupisz mi coś w Anglii?

On przytaknął, nawet nie próbując wytłumaczyć, że nie wróci szybko. A może wcale. Po kolacji poszedł do sypialni, a ja zostałam w kuchni. Siedziałam w ciszy, patrząc na puste talerze. Coś się skończyło. Ale jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek.

Jego angielski sen

Wyjechał w piątek rano. Nie było łez, nie było pożegnania na lotnisku. Pocałował dzieci w czółka, wziął walizkę i wyszedł. Przez okno widziałam, jak łapie taksówkę. Nie obejrzał się ani razu. Tego samego dnia wieczorem przysłał wiadomość: „Jestem. Wszystko okej”. I tyle. Pierwsze dni były trudne, ale trzymałam się nadziei, że to chwilowe. Że wróci za kilka miesięcy z oszczędnościami i jakoś się podniesiemy. Codzienność nie poczekała. Praca, dzieci, dom. W nocy zasypiałam przytulona do poduszki, jakby mogła zastąpić jego ramię.

Z czasem kontakt się rozluźnił. Coraz rzadziej dzwonił, coraz częściej nie miał czasu. Dzieci zaczęły pytać, kiedy tata wróci. Odpowiadałam wymijająco, nie chcąc ich zasmucać. Sama jeszcze wtedy wierzyłam, że wszystko da się uratować. A potem przestał przesyłać pieniądze. Najpierw spóźnił się tydzień. Potem miesiąc. W końcu przestał całkiem. Pisałam do niego, prosiłam, błagałam, czasem byłam wściekła. Odpowiadał krótko: „Nie mam teraz”. A potem przestawał odpowiadać w ogóle.

Któregoś dnia zobaczyłam zdjęcie na jego profilu. Nowe miasto, nowa fryzura, nowy samochód. Podpis: „Nowy rozdział”. Stałam w kuchni i patrzyłam na ekran, czując, jak powietrze ucieka z płuc. To był moment, w którym przestałam wierzyć, że jeszcze wróci.

Moje konto było puste

Pewnego poranka, tuż po tym jak wyprawiłam dzieci do szkoły, zadzwonił bank. Miły głos poinformował mnie, że zalegam z ratą kredytu i że jeśli nie ureguluję zaległości, sprawa trafi do windykacji. Zrobiło mi się gorąco. Jeszcze tydzień wcześniej sprawdzałam saldo i miałam pewność, że na wspólnym koncie zostało parę tysięcy. Wystarczyło na najbliższe opłaty.

Weszłam w aplikację. Na koncie: zero. Próbowałam się dodzwonić do niego, do Anglii, ale nie odbierał. Napisałam: „Gdzie są pieniądze?”. Odpisał po dwóch dniach: „Musiałem spłacić coś tutaj. Nie panikuj”. Nie panikuj?

W nocy siedziałam w naszym – teraz już moim – łóżku, patrząc na sufit. Jego strona była pusta od miesięcy. I już nie pachniała jego perfumami. Pachniała kurzem i samotnością. Czasem dzieci przychodziły w nocy, wtulały się we mnie, szukając ciepła. Ale mnie samej brakowało sił.

Zaczęłam kombinować – pożyczyłam od brata, potem od sąsiadki. Sprzedałam biżuterię po babci. Kupiłam tylko to, co konieczne: mleko, pieluchy, książki do szkoły. Każda decyzja była jak wojna – czy zapłacić za światło, czy za jedzenie? W tym wszystkim najbardziej bolała obojętność. To, że przestał dzwonić. Że nie pytał, czy dzieci są zdrowe, czy ja daję radę. Jakbyśmy zniknęli. Jakby ktoś wyciął nas z jego życia, zostawiając puste miejsce. A ja, mimo wszystko, próbowałam trzymać się na nogach. Bo dzieci patrzyły. Bo nie miałam wyjścia.

Kiedy dzieci pytają o tatę

Z czasem dzieci przestały pytać codziennie. Ale przychodziły takie dni, kiedy jedno z nich ni stąd, ni zowąd wypalało:

A tata jeszcze nas kocha?

Nie umiałam odpowiedzieć. Jak powiedzieć pięcioletniemu dziecku, że ojciec ich porzucił? Że wybrał inne życie? Więc kłamałam. Delikatnie, po cichu, jak matka, która sama chce w to wierzyć:

– Oczywiście, że tak. Tylko dużo pracuje.

Najstarszy, Michał, przestał wierzyć pierwszy. Pewnego wieczoru, kiedy układałam pranie, podszedł i powiedział:

– On nie wróci, prawda?

Zatrzymałam się w pół ruchu, z koszulką w dłoniach.

– Czemu tak mówisz?

Bo nie pisze. Bo nie dzwoni. Bo nie przysłał mi nawet życzeń na urodziny.

Usiadłam na podłodze i przyciągnęłam go do siebie. Miał dopiero dziewięć lat, ale w tamtej chwili wydawał się starszy ode mnie. Już nie płakał. On się zamykał, zamieniał rozczarowanie w milczenie. To bolało najbardziej.

Każde z dzieci reagowało inaczej. Hania zaczęła moczyć się w nocy. Igor robił się agresywny, rzucał zabawkami. Michał udawał, że go to nie obchodzi. A ja? Ja walczyłam. Z rachunkami, ze smutkiem, z własną frustracją. Czasem krzyczałam, czasem płakałam w łazience, gdy nie słyszeli.

Byłam matką i ojcem. Pocieszycielem i kucharką. Taksówką i psychologiem. Tylko kobietą... kobietą przestałam być dawno. A on? Wciąż publikował zdjęcia. Z nią. Z jej dziećmi. Jakbyśmy my nigdy nie istnieli.

Gorzka prawda zza granicy

Pewnego dnia przyszedł mój brat. Przyniósł siatkę z zakupami i nie mówił zbyt wiele, ale widziałam, że coś go gryzie. W końcu, przy kawie, położył na stole telefon.

Musisz to zobaczyć – powiedział cicho.

Na ekranie był filmik. Kręcony z ukrycia. Mój mąż wychodził z jakiegoś brytyjskiego sklepu, trzymając za rękę kobietę. Obok szła dwójka dzieci. Śmiał się, niósł torby, wyglądał na szczęśliwego. Na końcu pocałował ją w policzek, a potem zrobił z nimi wspólne zdjęcie. Zatkało mnie. Nawet nie zapytałam, skąd brat ma to nagranie. To nie miało już znaczenia. Wszystko było jasne. On nie tylko wyjechał „do pracy”. On stworzył nowe życie. Od zera. Z nową kobietą, z nową rodziną. I nie zamierzał się oglądać za siebie.

– Pojechałem tam – przyznał brat. – Spotkałem go. Nie przeprosił. Nawet nie zapytał, co u was.

Pokręciłam głową. Nie płakałam. Może dlatego, że już dawno wypłakałam wszystko. To był ten moment, kiedy w końcu puściłam. Odpowiedzi, których tak bardzo chciałam, nagle przestały być ważne. Zrozumiałam jedno – nie jestem winna. Nie zrobiłam nic złego. To on odszedł. To on uciekł. A ja... ja zostałam. Z trójką dzieci i tysiącem problemów. Ale też z czymś, czego on nigdy nie będzie miał: sumieniem. Świat się nie zatrzymał. A ja musiałam iść dalej.

Już nie czekamy

Z czasem przestałam zaglądać na jego profil. Odinstalowałam komunikatory, zablokowałam numer. Już nie czekałam na wiadomość, że przemyślał, że przeprasza, że wraca. Bo wiedziałam, że to się nie wydarzy. I że nawet gdyby wrócił – nie chcę już go w swoim życiu.

Dzieci też się zmieniły. Michał stał się poważniejszy, bardziej opiekuńczy wobec młodszego rodzeństwa. Igor zaczął rysować. Hania przestała pytać o tatę i częściej tuliła się do mnie bez słowa. Mieliśmy swój rytm, swoje problemy i małe radości. Wieczorem gotowałam obiad, w weekendy chodziliśmy do parku, śmialiśmy się, choć czasem z pustymi lodówkami. Ale razem.

Pomoc przyszła z różnych stron – brat, sąsiadka, nawet nauczycielka z przedszkola. Powoli stawałam na nogi. Spłacałam to, co się dało. Znalazłam drugą pracę – sprzątałam w przychodni po godzinach. Nie było lekko, ale nie musiało być idealnie. Miało być uczciwie. Zrozumiałam, że nie muszę być silna przez cały czas. Że czasem mogę paść na kolana, byle potem wstać. Nie dla niego. Dla dzieci. Dla siebie.

Czasem mijam pary na ulicy i zastanawiam się, czy któraś z nich też kiedyś zostanie sama. Ale szybko przestaję się nad tym zatrzymywać. Bo życie idzie dalej. A ja już nie czekam. Już nie patrzę na drzwi. Patrzę przed siebie. Jestem. Dla nich. Dla siebie. I to wystarczy.

Natalia, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama