„Mój mąż wydaje na ciuchy i kosmetyki więcej niż zarabia. Nie mam na czynsz, bo ważniejsze są jego luksusowe perfumy”
„To nie była miłość, to była iluzja. Przez kilka dni chodziłam jak w transie. W głowie wciąż słyszałam jego słowa: «Każdy ma swoje potrzeby». A moje pragnienie stabilizacji i spokoju, a nie zastanawianie się, czy zapłacimy czynsz?”.

- Redakcja
Kiedyś myślałam, że znalazłam mężczyznę jak z bajki. Patryk miał w sobie coś, co przyciągało – elegancja, nonszalancja, pewność siebie. Pachniał drogimi perfumami, ubierał się tak, że nawet przechodnie odwracali się na ulicy, a ja – skromna dziewczyna na niskim stanowisku w korpo, chodząca w garsonkach z wyprzedaży – czułam się przy nim jak Kopciuszek, który właśnie dostał szansę na bal życia.
Imponował mi
Nie byłam z tych, co gonią za błyskotkami. Marzyłam o stabilizacji, ciepłym domu, wspólnych wieczorach z kubkiem herbaty. Nie potrzebowałam luksusów – wystarczałby mi normalny facet, z którym mogłabym dzielić codzienność. Praca w marketingu nie była moją pasją, ale dawała poczucie bezpieczeństwa – comiesięczna pensja, ubezpieczenie, kawa w biurze. Nie narzekałam. Zawsze wierzyłam, że lepiej być ostrożną, planować, oszczędzać. A potem pojawił się Patryk.
– Magda, nie możesz całe życie kisić się w tej swojej rutynie – mówił z uśmiechem, wręczając mi bukiet czerwonych róż. – Życie jest jedno. Trzeba korzystać, ile się da!
I korzystał. Zabierał mnie do modnych restauracji, zamawiał najdroższe dania, a ja siedziałam z szeroko otwartymi oczami, nie do końca wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Kiedy patrzyłam, jak nonszalancko składa zamówienia kelnerom, a potem dyskutuje o winach, miałam wrażenie, że jestem w jakimś filmie.
– Jesteś wyjątkowa – mówił, a ja czułam, jak moje serce mięknie.
Pamiętam ten wieczór jak przez mgłę, ale emocje z tamtej chwili wciąż mam wypalone w pamięci jak blizny. Siedziałam przy stole, w dłoniach ściskałam zeszyt z wydatkami, a głos mi drżał, kiedy mówiłam, że musimy zacząć oszczędzać.
Musieliśmy zacisnąć pasa
Patryk rozłożył się na kanapie, nogi wyciągnął na pufie, w ręku trzymał kieliszek czerwonego wina, jakby słowa, które wypowiadałam, nie miały dla niego żadnego znaczenia.
– Patryk, brakuje nam na podstawowe rzeczy – zaczęłam ostrożnie. – Wiesz, ile wydałeś w tym miesiącu na swoje rzeczy? Rachunki, jedzenie, tego nie da się z niczego zapłacić.
Spojrzał na mnie z politowaniem, po czym upił łyk wina i odparł, jakby mówił do dziecka:
– Magda, z całym szacunkiem, ale ty naprawdę nie rozumiesz, co to znaczy żyć. Mam wrażenie, że ciągle tylko liczysz, odkładasz, odmawiasz sobie wszystkiego. Nie tak wygląda prawdziwe życie.
Zacisnęłam pięści.
– Nie rozumiesz? Ja nie chcę ciągle się martwić, czy wystarczy do pierwszego. Chcę czuć się bezpiecznie, mieć pewność, że jak coś się stanie, to nie wpadniemy w długi.
– Długi? – parsknął śmiechem. – Przecież wszystko jest pod kontrolą. Przesadzasz. Nie można tak żyć w strachu. Zaufaj mi, wiem, co robię.
Nie obchodziło go to
– Naprawdę nie rozumiesz, jak się czuję? – zapytałam cicho. – Że każdego dnia zastanawiam się, co będzie, jeśli coś pójdzie nie tak? Że spłacamy raty, a ty wydajesz na jakieś bzdury tysiące?
– Jesteś przewrażliwiona. Zresztą, nie musimy się o to kłócić. Może powinnaś się nauczyć trochę luzu, a nie być taką sztywniarą.
Zacisnęłam szczęki. Sztywniara. Słowo, które powiedział z uśmiechem, ale które uderzyło mnie jak policzek. Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie się rozpada. Czy ja naprawdę tak bardzo się myliłam? Siedziałam tam w ciszy, z narastającym poczuciem, że nasze światy są tak różne, jakbyśmy żyli w innych rzeczywistościach.
To był zwykły, leniwy sobotni poranek. Prasowałam koszule Patryka, kiedy wypadł mi z szuflady plik paragonów. Usiadłam na podłodze, z początku zdezorientowana, potem zaczęłam je przeglądać.
– Krem za dwieście złotych? – wymówiłam na głos, czując, jak ściska mi się gardło. Kolejne: masaż za osiemset, jakiś zabieg za tysiąc pięćset… Wzrok biegł po kwotach, a w głowie dudniło jedno: przecież nie mamy na to pieniędzy.
Nie liczył się z kasą
Kiedy Patryk wszedł do pokoju, siedziałam po turecku na dywanie, otoczona stertą paragonów.
– Co to ma być? – zapytałam, trzymając w ręku fakturę z kliniki medycyny estetycznej.
Patryk wzruszył ramionami, sięgnął po kawę.
– Przesadzasz. Każdy ma swoje potrzeby.
– Potrzeby?! Toniemy w długach, a ty chodzisz na zabiegi i kupujesz kosmetyki za setki złotych?
– Uspokój się. To tylko pieniądze. Jakoś to ogarniemy.
Poczułam, że świat usuwa mi się spod nóg. To nie była miłość, to była iluzja. Przez kilka dni chodziłam jak w transie. W głowie wciąż słyszałam jego słowa: „Każdy ma swoje potrzeby”. A moje pragnienie stabilizacji i spokoju, a nie zastanawianie się, czy zapłacimy czynsz?
Któregoś wieczoru, kiedy Patryk znowu przeglądał Instagram i podziwiał swoje zdjęcia z ostatniego eventu, powiedziałam to na głos.
– Nie chcę być twoim bankomatem.
Uniósł brwi, jakby go to rozbawiło.
– Przestań dramatyzować. Nie znajdziesz lepszego ode mnie.
Przejrzałam na oczy
– Może nie znajdę lepszego, ale wolę być sama, niż tkwić w tym kłamstwie. Odchodzę.
– Co? – zaśmiał się, niedowierzając.
Nie odpowiedziałam. Podeszłam do szafy, zaczęłam pakować swoje rzeczy. Serce waliło mi jak szalone, ręce drżały, ale wiedziałam, że to jedyna słuszna decyzja. Wyszłam z mieszkania z długami, z poczuciem porażki, ale też z czymś nowym – z odzyskaną wolnością.
Minęło kilka miesięcy, a ja wciąż spłacam długi, które zostały mi po Patryku. Nie jest łatwo. Każdy dzień to walka z odsetkami, z brakiem oszczędności, z poczuciem, że dałam się oszukać. Ale mimo tego czuję spokój.
Wstaję rano, patrzę na swoje odbicie w lustrze i widzę kobietę, która coś przeżyła, która przeszła przez burzę i wyszła z niej silniejsza. Może zmęczona, może z bagażem problemów, ale silniejsza.
Zaczęłam więcej pracować, wzięłam dodatkowe zlecenia. Nauczyłam się liczyć każdy grosz. Wieczorami siadam na kanapie, piję herbatę, patrzę w okno i myślę: to moje życie, moja przestrzeń, moje zasady.
Odzyskałam siebie
Nie ma już luksusowych kolacji, perfum za tysiąc złotych, butików. Jest cisza, są książki i drobne przyjemności oraz świadomość, że już nigdy nie pozwolę nikomu robić ze mnie głupiej dziewczyny, która płaci za czyjeś marzenia.
Nie jestem już tą naiwną Magdą, która wpatrywała się w Patryka jak w obrazek. Teraz wiem, że nie wszystko złoto, co się świeci. I choć wciąż boję się przyszłości, czuję, że odzyskałam siebie.
Siedzę teraz na kanapie z kubkiem herbaty w dłoniach. Przez okno wpada ciepłe, popołudniowe światło. Na parapecie rosną moje zioła – bazylia, mięta, rozmaryn – które podlewam codziennie, jakby były symbolem mojego nowego życia.
Patryk? Czasem o nim myślę. Widuję go jeszcze czasami w mediach społecznościowych – zdjęcia z egzotycznych plaż, nowe garnitury, uśmiechy przy drinkach. Wygląda na szczęśliwego. Nie wiem, skąd teraz bierze na to pieniądze. Nie obchodzi mnie to już.
Magda, 34 lata
Czytaj także:
- „Mąż dał mi ultimatum: albo przestaję oglądać seriale, albo się wyprowadza. Myślałam, że żartuje”
- „Staś nazwał mnie babcią, chociaż była nią Halina. Zawistna baba nie rozumie, że na ten tytuł trzeba sobie zapracować”
- „Romans z sąsiadem zaczął się na osiedlowym grillu. Zamiast kiełbasek wyszła z tego jedna wielka kaszanka”

