„Mój mąż wpadł jak grzyb do barszczu przez kłamstwa. Zamiast ubijać interesy w delegacji, konsumował nadmorską flądrę”
„Nagle coś mnie zatrzymało. Serce zabiło mi mocniej. – Zaczekajcie – powiedziałam i wbiłam wzrok w mężczyznę idącego kilka metrów przed nami. Sylwetka znajoma do bólu. Sposób, w jaki poprawił koszulkę, jak przechylił głowę w bok. Zamarłam. To on”.

- Redakcja
Małżeństwo z Markiem od początku nie było idealne, ale przez lata nauczyłam się nie oczekiwać zbyt wiele. Praca, dom, samotne wieczory i krótkie rozmowy przez telefon, kiedy „był w delegacji” – tak wyglądało moje życie. Jego nieobecność i chłód w relacji tłumaczyłam zmęczeniem.
Kiedy Iza zaproponowała wypad nad morze, nie wahałam się. Chciałam odpocząć, nabrać dystansu, złapać oddech. Nie spodziewałam się, że właśnie tam, wśród szumu fal i zapachu smażonej ryby, moje życie rozpadnie się na kawałki. I że sama zobaczę prawdę, której nie chciałam znać.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom
Słońce powoli chowało się za horyzontem, malując niebo nad Ustką ciepłymi barwami. Deptak tętnił życiem – dźwięk muzyki, śmiechy dzieci, zapach gofrów z bitą śmietaną. Szłam powoli między Izą a Karoliną, każda z nas z kubkiem mrożonej kawy w dłoni, i po raz pierwszy od dawna czułam się naprawdę lekko.
Nagle coś mnie zatrzymało. Serce zabiło mi mocniej.
– Zaczekajcie – powiedziałam i wbiłam wzrok w mężczyznę idącego kilka metrów przed nami. Sylwetka znajoma do bólu. Sposób, w jaki poprawił koszulkę, jak przechylił głowę w bok. Zamarłam.
– Co jest? – Iza spojrzała na mnie z niepokojem.
– To Marek – szepnęłam. – Przysięgam. Mój mąż.
Karolina przewróciła oczami.
– Może ci się tylko wydaje. Powiedziałaś, że jest w Niemczech.
– Nie. Znam go. To był on.
Zrobiłam kilka kroków do przodu, wyprzedzając ludzi. Zza reklam lodziarni wyłoniła się scena, której nie zapomnę do końca życia. Marek całował kobietę. Piękną, młodą. A chwilę później schylił się po małą dziewczynkę, którą podniósł z uśmiechem na rękach.
Zatrzymałam się jak wryta. Tego się nie dało pomylić. Widziałam jego twarz. Jej twarz. I to dziecko.
– To niemożliwe – mruknęłam do siebie. Przecież miał być w Niemczech. To… nie może być on. Ale przecież widziałam jego twarz. I to dziecko... kim ono jest?
– Ewa, co się dzieje? – Iza dotknęła mojego ramienia.
– To był Marek – powtórzyłam. – I to dziecko… wygląda jak jego.
Musiałam to sprawdzić
Nie spałam tej nocy prawie wcale. Obrazy z deptaka nie chciały mnie opuścić – Marek, kobieta z długimi włosami, uśmiechnięta dziewczynka w różowej sukience. Z każdą godziną byłam coraz bardziej pewna, że to nie był przypadek. To był on. Mój mąż. Mężczyzna, któremu ufałam, którego znałam – a przynajmniej tak mi się wydawało.
Rano nie wytrzymałam. Wyszeptałam Izie całą prawdę, kiedy siedziałyśmy na tarasie hotelu.
– Ewa, co, do cholery, on tu robi? – zapytała z szeroko otwartymi oczami.
– Nie wiem. Ale muszę się dowiedzieć. Muszę to zobaczyć jeszcze raz.
Iza bez wahania chwyciła kluczyki od auta.
– Jedziemy. Będziemy go szukać. Razem.
Karolina dołączyła niechętnie.
– Ewa, może nie znasz wszystkich faktów.
Zaczęłyśmy krążyć po mieście. W końcu go zobaczyłyśmy – wychodził z tej samej lodziarni, trzymając dziecko za rękę. Obok szła tamta kobieta.
Szli wolnym krokiem w stronę plaży. Trzymał kobietę w talii, dziewczynkę nosił na barana. My posuwałyśmy się za nimi – w pewnej odległości, by nas nie zauważyli. Zatrzymali się przy niskim domku z niebieskimi okiennicami. Weszli do środka.
Stałam bez ruchu, patrząc na zamknięte drzwi.
– Ewa…? – szepnęła Iza.
– Marek ma drugą rodzinę – wyszeptałam. – Boże… Marek ma drugie życie.
Wciąż byłam w szoku
Spałam może dwie godziny. Gdy tylko otworzyłam oczy, poczułam ten sam ucisk w żołądku. Prawda nie zniknęła przez noc. Wciąż tu była. Chciałam się upewnić – jeszcze raz, jeszcze wyraźniej, jakby to coś zmieniało.
Wyszłam z hotelu o świcie, nie budząc dziewczyn. Dom, do którego weszli wczoraj, był pusty. Kilka godzin później znów ich zobaczyłam – Marek, kobieta i dziewczynka. Spacerowali po promenadzie. Marek trzymał małą za rękę, w drugiej niósł reklamówkę z jakiegoś sklepu.
Przysiadłam na ławce, kilka metrów dalej. Usłyszałam jego głos:
– Zosiu, tata kupi ci loda, tylko wybierz, którego chcesz.
Zosia. Dziewczynka nazywa się Zosia.
W głowie mi dudniło. Słowa Marka mieszały się z przeszłością, naszymi rozmowami o dzieciach, planach, których nigdy nie zrealizowaliśmy.
Podniosłam się, podeszłam bezmyślnie. Wszystko działo się, jakby poza mną.
– Zosia? – powiedziałam głośno.
Marek odwrócił się gwałtownie. Zbladł.
– Ewa… co ty tu robisz?
Kobieta zmarszczyła brwi.
– Marek, kim ona jest?
– Nazywam się Ewa – odpowiedziałam po chwili, patrząc kobiecie prosto w oczy. – Jestem żoną twojego faceta. Od siedmiu lat.
Zosia schowała się za nogę matki. Marek próbował coś powiedzieć, ale nie dałam mu szansy.
– To ja powinnam zapytać, co ty tu robisz, Marek. To raczej nie ta twoja delegacja.
Odwróciłam się i odeszłam. Nogi mi drżały, serce waliło, a łzy cisnęły się do oczu. Wróciłam do hotelu, zamknęłam się w łazience i rozpłakałam.
Straciłam wszystko, w co wierzyłam
W łazience było duszno, kafelki zimne pod plecami, ale nie miałam siły wstać. Siedziałam na podłodze, z kolanami przy brodzie, łkając bezgłośnie. Myśli waliły się jedna po drugiej – Marek, Zosia, tamta kobieta, wszystkie te wieczory, kiedy czekałam na telefon z Niemiec. A on? On zakładał dziecku buciki i całował inną kobietę w czoło.
Po godzinie podeszła Iza.
– Pukam od dziesięciu minut. Otwórz. Albo przynajmniej pozwól, że z tobą posiedzę.
Wyszłam i usiadłyśmy na łóżku. Iza nalała mi wina. Było ciepłe, ale i tak działało.
– Opowiedz mi wszystko – poprosiła cicho.
Opowiadałam. Jak przez mgłę. O tym, że Marek od kilku lat był mi coraz bardziej obcy. Że zbliżenia między nami stały się rzadkością. Że znikał na weekendy „w delegacjach”, a ja… Ja tłumaczyłam to sobie zmęczeniem, wypaleniem, życiem.
– Nigdy nie podejrzewałam zdrady – głos mi się łamał. – Myślałam, że po prostu... nie kocha mnie już tak jak kiedyś. Ale że dziecko? Że rodzina? Że stałam się tylko dodatkiem do jego innego życia?
Iza przytuliła mnie mocno.
– Chcesz, żebym pojechała z tobą do niego i mu przyłożyła?
– Nie – pokręciłam głową. – Chcę tylko wiedzieć jedno. Kiedy przestałam być jego żoną? Czy to było w dzień, w którym powiedział mi, że musi zostać dłużej w Poznaniu? Czy wtedy, gdy mówił, że „jest wykończony”? Kiedy on się mnie pozbył… tylko zapomniał mi powiedzieć?
Chciałam to usłyszeć od niego
Zgodził się na spotkanie bez wahania. „Przyjdę sam” – powiedział przez telefon. Głos miał cichy, przygaszony, jakby rozumiał, że nie da się tego już odkręcić. Usiedliśmy na ławce z widokiem na morze. Morze było spokojne. Ja – nie.
– Ile lat to trwa? – zapytałam bez zbędnych wstępów.
– Cztery – odpowiedział, patrząc gdzieś ponad falami. – Poznałem ją w Warszawie. Nie planowałem tego, Ewa. Naprawdę.
– Nie planowałeś dziecka? – warknęłam. – Nie planowałeś całego życia, które ułożyłeś sobie gdzie indziej?
– Zosia była… zaskoczeniem. Sandra zaszła w ciążę, kiedy jeszcze my... kiedy jeszcze próbowałem to poukładać. Nie potrafiłem zrezygnować z żadnej z was.
Zaśmiałam się gorzko.
– A więc przez cztery lata byłam tłem. Też jestem zaskoczeniem?
– Nie mów tak. Zosię kocham. Ale ciebie też. Nie wiem, jak to wszystko się stało.
Pokręciłam głową.
– To wszystko brzmi, jakbyś zgubił portfel i nie wiedział, kiedy. Jak można przez lata prowadzić dwa życia? Dwa domy? A ja… w żadnym z nich.
Milczał. Nie umiał już nawet się bronić. Może nie chciał.
– Gdyby mnie nie zobaczyła na deptaku… ile jeszcze by to trwało, Marek?
Nie odpowiedział. Tylko spuścił głowę. Wstałam.
– Nie wiem, co będzie dalej. Ale jedno wiem. Już nie muszę na ciebie czekać.
Zostawiłam go na tej ławce. Samotnego. W końcu.
Przynajmniej już to wiem
Wróciłam do domu sama. Pociąg z Ustki jechał długo, ale nie przeszkadzało mi to. Patrzyłam w okno, pozwalając myślom płynąć razem z mijanym krajobrazem. Marek nie zadzwonił. Nie przysłał wiadomości. Może wiedział, że nie ma już nic do powiedzenia. A może po prostu był już w swoim drugim domu, ze swoją córką.
W mieszkaniu panowała cisza. Zdjęcia na komodzie wydawały się nagle obce – nasze uśmiechy z wakacji w Chorwacji, urodziny, wspólne święta. Zastanawiałam się, które z tych chwil były prawdziwe, a które tylko fasadą. Czy kiedy się śmiał, myślał już o niej? Czy kiedy mnie obejmował, czekał na powrót do tamtej?
Nie zabrałam jeszcze jego rzeczy. Nie wiem, co zrobię. Iza dzwoni codziennie, Karolina też, choć jej „a nie mówiłam” wisi w powietrzu. Nie mam im nic do zarzucenia – były przy mnie. Ale nie mam też siły na rozmowy.
Czuję pustkę, ale i coś nowego. Coś, co przypomina... ulgę. Już nie muszę udawać, że wszystko gra. Nie muszę się zastanawiać, dlaczego nie odbiera telefonu. Już wiem. I choć boli, to jednak wiem.
Na razie nie wiem, co dalej. Czy się rozwiodę? Czy wybaczę? Ale pierwszy raz od lat to ja decyduję. O sobie. O swoim czasie. O swojej przyszłości. Może nie będzie łatwo. Ale przynajmniej będzie prawdziwie. Nie jestem już żoną Marka. Może jeszcze formalnie, ale nie w sercu. I to wystarczy na początek.
Ewa, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na wakacjach nad Bałtykiem straciliśmy ponad 10 tysięcy, czas i nerwy. Za rok za taką kasę polecimy do Grecji”
- „Nigdy nie miałam prawa głosu we własnym małżeństwie. Mój mąż to pan domu i mojego życia”
- „Wypaliłam się jako żona i matka. Codziennie udaję szczęście, a w środku marzę o byciu singielką”

