„Mój mąż w domu nie kiwnie nawet małym palcem u stopy. Śmieci mogą się wysypywać, ale on udaje, że tego nie widzi”
„Zrobiło mi się niedobrze. Nie dlatego, że zupa była niedobra. Po prostu miałam dość. Cały dzień pracowałam, biegałam z odkurzaczem, gotowałam, a on... potrafił tylko kręcić nosem. Wcześniej nie byłam na to aż tak wyczulona, ale ostatnio wszystko się we mnie kumulowało”.

Kiedy brałam ślub, wierzyłam, że małżeństwo to partnerstwo – dzielenie się codziennością, obowiązkami i troskami. Myliłam się. Mój mąż w domu nie kiwnie nawet najmniejszym palcem. Śmieci mogą się wysypywać z wiadra, naczynia piętrzyć w zlewie, a on siedzi spokojnie na kanapie, jakby nic się nie działo. Początkowo starałam się nie robić z tego problemu. Myślałam: zmęczony po pracy, nie zauważył, zapomniał. Jednak z czasem zrozumiałam, że nie chodziło o roztargnienie. On po prostu nie czuł potrzeby, by się angażować. To była nasza codzienność – moja codzienność.
On tego nie widzi
Wracałam z pracy z siatkami zakupów, bo znowu nikt nie pomyślał, że w lodówce została jedynie musztarda i przeterminowany jogurt. Gdy otworzyłam drzwi, uderzył mnie znajomy zapach – przepełniony kosz na śmieci. Zerknęłam w stronę kuchni. Stał tam, jak zwykle, otwarty, z górą odpadków rozlewających się na podłogę. Zostawiłam siatki na blacie i spojrzałam na niego, siedzącego na kanapie z telefonem w dłoni.
– Michał, możesz mi powiedzieć, dlaczego ten kosz znowu jest pełny? – zapytałam bez podnoszenia głosu.
– Serio? Nie zauważyłem – odpowiedział, nawet nie odrywając wzroku od ekranu.
– Nie zauważyłeś? Śmieci się wysypują, Michał! – podniosłam torbę i postawiłam ją ostrożnie na podłodze.
– No to wyniosę zaraz. Przecież nie trzeba się od razu denerwować – mruknął zniecierpliwiony.
– „Zaraz” to twoje ulubione słowo. Od trzech dni śmierdzi, a ty siedzisz i scrollujesz telefon, jakby to była twoja główna misja w życiu.
– Przesadzasz. To tylko śmieci.
Zamilkłam. Bo co miałam powiedzieć? Że nie chodzi już tylko o te śmieci, tylko o to, że nie potrafi zauważyć niczego, co wykracza poza ekran jego smartfona? Że czuję się, jakbym żyła w jego cieniu, wykonując wszystkie domowe obowiązki sama, bez cienia wdzięczności? Stałam przez chwilę, patrząc, jak spokojnie siedzi i znowu zaczyna przewijać TikToka. Kosz został tam, gdzie był.
Przecież dom jest wspólny
W sobotę wstałam wcześniej niż zwykle. Czekało mnie sprzątanie, pranie, gotowanie. Michał spał jeszcze, jak zwykle rozłożony na całym łóżku, chrapiąc cicho. Zaczęłam od kuchni – zlewozmywak uginał się pod ciężarem brudnych naczyń. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio sam coś po sobie pozmywał. Chyba jeszcze w czasach narzeczeństwa, kiedy chciał zrobić na mnie wrażenie.
Włączyłam pralkę, wyjęłam miotłę i przetarłam podłogę w przedpokoju. Minęły dwie godziny, zanim usiadłam na chwilę z herbatą. Wtedy właśnie wszedł do kuchni. Rozczochrany, w bokserkach, ziewając teatralnie.
– Czemu tak wcześnie hałasujesz? – zapytał, przecierając oczy.
– Sprzątam – odpowiedziałam krótko.
– W sobotę? Przecież to wolny dzień.
– Wolny od czego, Michał? Od leżenia na kanapie? Bo ja wolnego nie mam.
Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, jakby zupełnie nie rozumiał, do czego piję.
– No ale przecież lubisz mieć porządek... – rzucił niby żartem.
– Lubię mieć porządek, to prawda. Nie lubię być jedyną osobą, która o ten porządek dba – powiedziałam ciszej, zrezygnowana.
Nie odpowiedział. Poszedł do łazienki, po drodze kopiąc jedną z moich ulubionych poduszek z kanapy. Wtedy uderzyła mnie pewna myśl. Mój dom wyglądał na wspólny tylko z zewnątrz. W środku byłam ja – jednoosobowa ekipa sprzątająca, kucharka, praczka i jeszcze do tego pełnoetatowa pracownica. A on? On żył tu po prostu jako gość, który oczekuje obsługi.
Zgniłe jabłko w koszyku
Wieczorem usiedliśmy razem do kolacji. Ja – zmęczona całym dniem, on – wyspany i zadowolony, bo wreszcie „nic go nie musiało dziś męczyć”. Przyniosłam mu talerz z gorącą zupą, postawiłam przed nim i wróciłam do kuchni po swój. Gdy wróciłam, już jadł.
– Coś ci nie smakuje? – zapytałam, widząc jego grymas.
– Jabłko do sałatki wzięłaś jakieś kwaśne – stwierdził tonem, jakby mówił o zdradzie stulecia.
– To jedz bez jabłka – odpowiedziałam sucho.
– No przecież mówię tylko – burknął, odkładając widelec.
Zrobiło mi się niedobrze. Nie dlatego, że zupa była niedobra. Po prostu miałam dość. Cały dzień pracowałam, biegałam z odkurzaczem, gotowałam, a on... potrafił tylko kręcić nosem. Wcześniej nie byłam na to aż tak wyczulona, ale ostatnio wszystko się we mnie kumulowało.
– Michał, ty kiedykolwiek gotowałeś coś sam z siebie?
– No przecież raz zrobiłem ci makaron z pesto – odparł bez cienia ironii.
– Siedem miesięcy temu – przypomniałam. – I to był gotowiec z paczki.
– Przesadzasz z tym liczeniem.
– Może. Bo gdybym naprawdę zaczęła liczyć wszystko, co robię sama, potrzebowałabym zeszytu.
Znowu zapadła cisza. Tylko łyżka uderzała o brzeg jego talerza, kiedy nabierał kolejną porcję. Nie przeprosił. Nie zaproponował, że coś zrobi. Jak zwykle. Tak, jakby to było całkowicie normalne, że jedno dźwiga wszystko, a drugie tylko komentuje. Zaczynałam coraz mocniej czuć, że zgniłe jabłko w tej sałatce to nie tylko problem kulinarny.
Próbowałam z nim rozmawiać
Postanowiłam spróbować inaczej. Bez złości, bez wyrzutów. Może naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem zmęczona. Może myślał, że wszystko ogarniam z łatwością. Czekałam, aż skończy pracę i zasiądzie jak zwykle na swojej kanapie. Usiadłam obok, wyciszyłam telewizor i odetchnęłam głęboko.
– Michał, możemy porozmawiać? – zapytałam spokojnie.
– No jasne. Co jest?
– Chodzi o to, jak funkcjonujemy w domu. Mam wrażenie, że wszystko spadło na mnie. Gotowanie, pranie, sprzątanie. Ty robisz... no, prawie nic. I ja już nie daję rady.
Wzruszył ramionami.
– Przecież pracuję. Ty też pracujesz. Po pracy chcesz mieć spokój, ja też.
– Tyle że ty masz ten spokój. Codziennie. Ja go mam tylko wtedy, kiedy już wszystko zrobię. A czasem nawet wtedy nie, bo już padam ze zmęczenia.
– Myślałem, że to ci nie przeszkadza. Nigdy wcześniej nie narzekałaś – powiedział, patrząc gdzieś obok mnie.
– Bo miałam nadzieję, że sam się zorientujesz. Może zauważysz, bo ci zależy.
W tej chwili spojrzał mi w oczy. Chwilę milczał, po czym powiedział:
– Dobra, to może zrobimy grafik? Ty w poniedziałki i środy, ja we wtorki i czwartki?
Zaniemówiłam. Grafik? Naprawdę sądził, że chodzi o jakiś harmonogram? O system jak z korporacji?
– To nie firma, Michał. To nasze życie. Chciałam tylko, żebyś poczuł się odpowiedzialny, żebyś zauważał. A nie żebyśmy podpisywali umowę na wynoszenie śmieci.
Patrzył na mnie, jakby mówiła w obcym języku. Moja próba rozmowy właśnie się kończyła.
Wszystko na mojej głowie
Następnego dnia obudziłam się przed budzikiem. Mimo zmęczenia, głowa pracowała od świtu. Na blacie w kuchni leżała kartka. Michał, zgodnie z obietnicą, rozpisał grafik. Kolorowy, z podziałem na obowiązki, z jego imieniem przy dwóch zadaniach. Reszta – jak zawsze – należała do mnie.
Zaparzyłam kawę i usiadłam przy stole, wpatrując się w tę kartkę. Miałam ochotę ją podrzeć. Nie dlatego, że grafik był zły. Po prostu był pusty. Pusty od zaangażowania, od chęci. Jakby ktoś wypełnił formalność, żeby mieć spokój. Zero rozmowy, zero pytania, co by mi pomogło, jak się czuję, czego potrzebuję.
Wieczorem Michał z dumą wrzucił śmieci do kontenera. Wrócił do domu i spojrzał na mnie, jakby czekał na oklaski.
– Zrobione. Nie musisz się czepiać – rzucił, nalewając sobie colę do szklanki.
– Nie czepiam się. Ja po prostu nie chcę żyć w układzie, gdzie podstawowe rzeczy stają się „bohaterstwem”.
Spojrzał na mnie, zaskoczony moim tonem.
– Czy ty naprawdę nie rozumiesz, że ja nie chcę mieć służbowego partnera do zadań domowych, tylko męża, z którym dzielę życie?
– To czemu robisz z tego taki problem?
– Bo to jest problem, Michał. Bo ja się czuję, jakbym żyła z kimś, kto mnie traktuje jak personel. Jakby moje zmęczenie, moje potrzeby się nie liczyły. Jakbyś mieszkał w hotelu, gdzie ja jestem obsługą.
Milczał. A ja, pierwszy raz od dawna, poczułam, że nie wiem, czy chcę jeszcze tak dalej żyć.
Czy tak ma wyglądać miłość?
Przez kilka kolejnych dni panowała między nami cisza. Żadne z nas nie poruszało tematu obowiązków ani uczuć. On jakby czekał, aż mi przejdzie, aż znowu wrócę do swojego rytmu – ogarnę wszystko i uśmiechnę się, jak gdyby nigdy nic. Ja z kolei coraz częściej łapałam się na tym, że wieczorami siedzę w ciszy i analizuję, co tak naprawdę mnie trzyma w tym związku.
Miłość? A może raczej przyzwyczajenie? Strach przed zmianą? Bo przecież kiedyś się kochaliśmy. Śmialiśmy się razem, planowaliśmy podróże, potrafiliśmy rozmawiać godzinami. Gdzieś po drodze to wszystko się rozmyło. A może tylko ja tego żałuję? Zadzwoniła moja siostra. Gadałyśmy godzinę. Powiedziała, że nie jestem sama, że to, co czuję, jest normalne. Że nikt nie powinien czuć się niewidzialny we własnym domu. Że czasem trzeba zawalczyć – o siebie.
Wieczorem spojrzałam na Michała. Siedział na tej samej kanapie, jak każdego dnia. Patrzył w ekran, zupełnie oderwany od rzeczywistości. Wstałam, założyłam kurtkę i wyszłam na spacer. Bez słowa. Po raz pierwszy od dawna poczułam spokój. Nie dlatego, że coś się rozwiązało. Bo się nie rozwiązało. Po prostu zrozumiałam, że jeśli ja nie zacznę traktować siebie poważnie, to nikt inny też tego nie zrobi.
Wciąż nie wiem, co dalej. Może się rozstaniemy. Może zawalczymy. Teraz jedno wiem na pewno – już nigdy nie pozwolę, by ktoś zepchnął mnie do roli tła.
Ola, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miałam idealny plan zakupów na Black Friday. Spalił na panewce, gdy tylko weszłam do galerii handlowej”
- „Wstałem się o świcie, by zdobyć sprzęt na wyprzedaży. W sklepie w Black Friday czułem się jakbym był w zoo”
- „Teściowa mianowała się kierowniczką naszego remontu. Gdy wybrała nam kafelki i panele, zrobiłam jej z życia piekło”

