Reklama

Zawsze myślałam, że jak facet nie pracuje, to przynajmniej ma wyrzuty sumienia. No bo jak można całymi dniami siedzieć w domu i żyć na koszt innych — i jeszcze mieć z tego satysfakcję? A jednak mój własny mąż codziennie mnie zaskakiwał. Może i nie miał pracy, ale miał gust. O, to trzeba mu przyznać — najnowszy smartwatch, designerskie trampki jak u jakiegoś instagramera. Czasem tylko brakowało mu pieska pod pachą, bo przecież wszystko inne już miał. Tylko że to wszystko było za pieniądze jego mamusi i tatusia.

A ja? Prowadziłam salon kosmetyczny. Mój własny mąż wpadał tam co drugi dzień i z uśmieszkiem pytał, czy może „pożyczyć stówkę”. Bo, jak sam twierdził, „szukał siebie”. Szkoda tylko, że w tym czasie zdążył znaleźć wyłącznie nowe buty. Moja cierpliwość ma granice. I ta granica właśnie się zbliżała.

Znałam te uśmieszki

– Masz może stówkę?

Usłyszałam ten tekst po raz pięćsetny. Michał stał oparty o framugę, jakby zaraz miał mi wyznać miłość. Tylko że ja już znałam ten teatrzyk.

– Już sama nie wiem, czy prowadzę salon kosmetyczny, czy bankomat bez PIN-u.

– Ale ja ci oddam, przecież wiesz… Tata mi przeleje.

– Twój tata? Czyli znowu żebrzesz u rodziców, zamiast ruszyć tyłek i znaleźć pracę?

– Przesadzasz. Nie „żebrzę”, tylko chwilowo korzystam z pomocy rodzinnej. Zresztą mama mówiła, że to normalne, że młodym trzeba pomagać…

– Masz trzydzieści sześć lat!

Zrobił obrażoną minę i przewrócił oczami.

– No dobrze, widzę, że znowu masz swój „humory”. A ja chciałem zaprosić cię dzisiaj na sushi.

– Na co?!

– No na sushi. Widziałem, że nowa knajpa się otworzyła.

Za moje pieniądze?

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Masz czelność zapraszać mnie na sushi, kiedy twoje konto świeci pustkami?

Przestań się tak czepiać…

– A ty przestań udawać, że to normalne. To nie jest normalne. Dorosły facet powinien mieć pracę. A nie żyć na garnuszku własnej żony.

Odsunął się, skrzywił i rzucił przez ramię:

– No dobra, nie to nie. Nie masz co się tak napinać. I tak nie lubię sushi.

– Ale lubisz wydawać moje pieniądze, co?

Nie odpowiedział. Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.

Nie wytrzymałam

Wróciłam do domu z pracy późnym wieczorem, bo jedna z klientek uparła się na hennę brwi o dwudziestej. Ledwo przekroczyłam próg, a już poczułam ten znajomy zapach… pizzy. Na stoliku w salonie stały dwa puste pudełka, a obok nich leżał paragon. 126 złotych. Z kuchni dobiegł mnie entuzjastyczny głos Michała:

Zrobiłem nam kolację!

Weszłam i… prawie mnie zamurowało.

I wszystko zjadłeś?! – wskazałam na pudła.

– Tak, ale pomyślałem o tobie! Zamówiłem też twoją ulubioną. Tylko, no... trochę się zagapiłem i… zjadłem.

– Czyli „zrobiłeś nam kolację”, czyli zamówiłeś pizzę za moje pieniądze i wszystko zjadłeś sam?

– No bez przesady… Poza tym przez cały dzień się stresowałem.

– Czym?! – wybuchłam.

– To teraz nie wolno mi się zrelaksować?

– Relaksujesz od dwóch lat.

Zrobił urażoną minę.

– Masz coś do mnie, to powiedz wprost.

– Dobrze. Powiem. Masz trzy pary butów za ponad sześć stów, ale nie masz pracy. Masz najnowszy zegarek, który liczysz jako „inwestycję”, ale nie masz pojęcia, ile wynosi czynsz. Nie stać nas na twoje zachcianki.

– A ty mnie nie wspierasz.

– Nie wspieram?!

Odsunął się od blatu kuchennego z miną dziecka, któremu zabroniono deseru.

– No dobra, dobra. Chciałem dobrze. I zamówiłem ci prezent.

– Co?!

– No, bluzkę. Z tej strony, co ci pokazywałem. W twoim rozmiarze. Dziś akurat była promocja.

– Naprawdę kupiłeś mi bluzkę za moje własne pieniądze?

– Ale z miłości!

Nie wytrzymałam. Przykryłam twarz dłońmi i roześmiałam się, choć bardziej z rozpaczy niż z rozbawienia.

Myślałam, że się obrazi

Sobota rano. Zamiast wyspać się jak człowiek, obudził mnie dźwięk silnika — Michał odpalał swoją hulajnogę elektryczną pod oknem sypialni. Hulajnogę, dodam, za dwa tysiące, którą „musiał mieć”, bo „taksówki są za drogie”. Chociaż, oczywiście, sam ich nie opłacał. Zerwałam się z łóżka i poleciałam w piżamie do salonu. Michał właśnie pakował się do torby.

– Co ty wyprawiasz?

Jadę do galerii. Obiecałem mamie, że jej coś pomogę wybrać. I jeszcze do księgarni zajrzę, może coś mi wpadnie...

– Do księgarni?! Za co tam chcesz coś kupić?

– Nie udawaj księgowej. Przecież mamy wspólne konto.

– Raczej: ja mam konto, a ty kod do aplikacji

Przesadzasz. Wspólnota majątkowa, coś ci to mówi?

– Jedyne, co wnosisz do naszego wspólnego majątku, to rachunki i puste pudełka po pizzy.

– Czyli teraz będziesz mnie obrażać?

– Nie. Próbuję ci uzmysłowić, że nie jesteś bogatym rentierem, tylko trzydziestosześcioletnim mężczyzną bez pracy, który codziennie żyje jak bohater reklam.

– Kochanie, przesadzasz. Przecież wczoraj wypełniłem formularz o pracę.

– I co? Zatrudnili cię?

– Jeszcze nie, ale to proces! Mam swoje wymagania.

– Może byś sobie poszukał czegokolwiek?!

Zamilkł. Myślałam, że się obrazi, ale on… rozpromienił się.

– A może założę kanał na platformie streamingowej?

– O nie…

–Mógłbym robić recenzje gadżetów. Albo uczyć ludzi, jak żyć oszczędnie!

– Żyć oszczędnie?!

– No… wiesz, mam oko do promocji…

Zabrał torbę i wyszedł, jakby właśnie miał spotkanie z menadżerem gwiazd.

Zakrztusiłam się ziemniakiem

Teściowa zadzwoniła z zaproszeniem na obiad. Typowa niedziela: schabowy, ziemniaki i duszona marchewka. Siedziałam przy stole i grzebałam widelcem w surówce, próbując nie zabić nikogo spojrzeniem. Michał rozwalony na krześle opowiadał właśnie o pomysłach na biznes.

– …i teraz wszyscy inwestują w pasywne dochody. Trzeba działać z głową, a nie harować jak wół – wyjaśniał z pełną powagą.

– A ty właściwie szukasz pracy, czy już nie? – zapytał go ojciec.

Michał napił się kompociku i odpowiedział, nie odrywając wzroku od talerza:

– Mam kilka opcji, ale nie chcę niczego robić na siłę. Szukam czegoś zgodnego z moimi kompetencjami.

– A te kompetencje to konkretnie jakie? – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Teściowa się wtrąciła:

– Oj, daj mu spokój. Michaś jest ambitny, nie będzie brał byle czego.

Prawie zakrztusiłam się ziemniakiem.

– Oczywiście, lepiej, żeby żona go utrzymywała – powiedziałam.

Michał spojrzał na mnie z miną obrażonego księcia:

– To takie rzeczy mówisz przy moich rodzicach?

– Takie rzeczy mówię codziennie, tylko że wtedy udajesz, że nie słyszysz.

Teść pokiwał głową i spojrzał na syna.

– Jakbyś tak połowę tej energii, co masz do gadania, przerzucił na robotę, to byś był premierem.

– Tato, nie każdy musi być trybikiem w maszynie.

– Ale każdy powinien płacić za rachunki – wtrąciłam bezczelnie.

Teściowa nabrała głęboko powietrza, ale nic nie powiedziała. A ja po raz pierwszy od dawna poczułam się… spokojna.

Podjęłam decyzję

Tydzień później Michał oznajmił, że „coś się ruszyło”.

– Miałem rozmowę! – oświadczył z dumą. – Dynamiczny zespół, młoda energia. Powiedziałem, że jestem gotowy na wyzwania.

– A wynagrodzenie? – spytałam.

– No właśnie… Oni teraz nie płacą, ale jak projekt wypali, to dostaję udziały. To się nazywa myślenie przyszłościowe, kochanie.

– Czyli… znowu za darmo?

– Nie za darmo. Za wizję. Za potencjał.

– Już piąty raz pracujesz bez wynagrodzenia.

– Nie rozumiesz nowoczesnej ekonomii. To wszystko się opiera na zaufaniu, marce osobistej…

Wstałam od stołu i poszłam do łazienki. Musiałam ochłonąć, zanim zrobię coś, czego potem będę żałować. Spojrzałam w lustro, wzięłam kilka głębokich oddechów i w końcu podjęłam decyzję. Wróciłam do salonu, gdzie Michał dalej siedział przy laptopie.

Chcę, żebyś się wyprowadził.

Zamarł.

– Słucham?

– Słyszysz dobrze. Nie chcę być twoją matką, sponsorką ani terapeutką. Przez dwa lata robiłam za cały zespół ratunkowy, ale teraz rzucam ręcznik. Nie kocham cię już. Kocham spokój. Kocham stabilność. Kocham siebie.

– Przecież ja się staram…

– Nie myl „starania się” z „mówieniem, że się starasz”. To nie to samo.

Wstał, jakby nie wierzył, że to naprawdę się dzieje. Ale nie protestował. Nie płakał. Po prostu zamilkł, po raz pierwszy od miesięcy. Tydzień później wyniósł się do rodziców.

Nie żałowałam

Minął miesiąc, odkąd Michał się wyprowadził. W salonie zrobiło się ciszej. Nikt nie wyjadał już hummusu za czterdzieści złotych i nie zostawiał pustych opakowań z lodami na górnej półce. Rachunki zmalały. Moje ciśnienie też. Klientki zauważyły różnicę.

– Pani Ilonko, jakoś pani promienieje ostatnio – mówiły, a ja tylko się uśmiechałam.

Nie wiedziały, że to nie zasługa żadnego zabiegu, tylko… spokoju. Braku dzieciaka w ciele dorosłego faceta. Michał czasem pisze, ale ja już nie mam ochoty pić kawy z kimś, kto traktował mnie jak bankomat z dołączoną funkcją emocjonalnego wsparcia. Może w końcu zrozumie, że kiedy się jest bezrobotnym księciem, to nie każda kobieta będzie twoją królową.

I wiecie co? To była najlepsza decyzja w moim życiu. Wreszcie czuję, że żyję.

Ilona, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama