„Mój mąż to leń, który rozlał się na kanapie. Nie robi nic tylko ogląda seriale i opróżnia lodówkę”
„W soboty miałam zwykle trochę luzu, ale i tak dzień zaczynał się od listy obowiązków. Śniadanie, pranie, zakupy, rachunki. Tomek? On wciąż spał, owinięty kocem jak burrito, z telefonem przyklejonym do dłoni. W tle leciały powtórki seriali, które znał już chyba na pamięć”.

Zawsze wierzyłam, że małżeństwo to partnerstwo. Dwie osoby, które wspólnie dzielą radości, obowiązki i codzienność – tę szarą, niepozorną, ale istotną. Gdy poznałam Tomka, był ambitny, pełen energii, z błyskiem w oku, który mówił: „Świat należy do nas”. Po ślubie przez chwilę wszystko wyglądało obiecująco. Ale z czasem coś się zmieniło. Nie nagle, bez dramatycznych zwrotów. Po prostu... powoli. Dzień za dniem stawał się odbiciem poprzedniego. I zanim się obejrzałam, mój mąż przekształcił się w kogoś, kogo nie poznawałam. Nie partnera, nie towarzysza, tylko... cień leżący wiecznie na tej samej kanapie. A ja? Ja wciąż czekałam, aż wróci ten dawny Tomek.
Dzień świstaka
Budzik zadzwonił o 6:30, jak co dzień. Wyciągnęłam rękę spod kołdry i stuknęłam go dłonią, żeby uciszyć ten natarczywy dźwięk. W kuchni czajnik już parował, a ja szykowałam sobie kawę i kanapki na wynos. Zerknęłam przez ramię – w salonie leżał Tomek. Dokładnie w tej samej pozycji jak wczoraj, przedwczoraj i tydzień temu. Koc zsunięty na podłogę, pilot w dłoni, ekran wciąż świecił jakimś serialem, który brzęczał w tle.
– Tomek, znowu tu spałeś? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.
– No... jakoś tak wyszło. Włączyłem coś tylko na chwilę i zasnąłem – mruknął, nie otwierając oczu.
– A łóżko? Nasze łóżko jeszcze stoi, nie wywieźli go – rzuciłam, starając się brzmieć lekko.
– Daj spokój, nie rób scen od rana.
Westchnęłam, dopiłam kawę i zaczęłam się zbierać do pracy. On w tym czasie zdołał tylko podrapać się po brzuchu i sięgnąć po telefon. Na ekranie pojawił się nowy odcinek jakiegoś serialu. Gdy zamykałam drzwi, słyszałam znajome intro. Ten sam rytuał. Każdego dnia.
– Miłego dnia, kochanie – powiedziałam cicho, ale odpowiedziała mi cisza.
Kanapowy król
W piątkowy wieczór wróciłam do domu nieco wcześniej. Miałam nadzieję, że może tym razem coś się zmieniło. Że usłyszę szczęk naczyń w zlewie albo zobaczę go w kuchni, jak przygotowuje kolację. Może nawet zapyta, jak mi minął dzień. Ale nie. Drzwi skrzypnęły, a ja weszłam do świata Netflixa i podgrzewanych w mikrofali parówek.
– Hej – powiedziałam, stawiając torbę przy drzwiach.
– O, już jesteś? – Tomek uniósł głowę znad koca, jakby naprawdę się zdziwił. – Chcesz coś obejrzeć? Mam jeszcze dwa odcinki.
Rozejrzałam się. Na stole puste kubki, chipsy, okruchy, butelka po coli przewrócona na bok. Kanapa dosłownie się w niego wtopiła. Jego brzuch wystawał spod wyciągniętego T-shirtu, a na policzku miał odciśnięty wzór z poduszki.
– Tomek, czy ty dziś w ogóle wstałeś z tej kanapy?
– Jasne. Poszedłem po pizzę.
– Zamówiłeś ją z aplikacji i odebrałeś od dostawcy. To nie to samo.
– No to też ruch, nie? – zaśmiał się, ale ja nie odwzajemniłam uśmiechu.
Usiadłam na skraju łóżka, patrząc w telewizor, ale nie widząc niczego. W głowie miałam tylko jedno pytanie: kiedy to się stało? Kiedy mój mąż zamienił ambicje na pilot, a mnie – na widownię jego wiecznego relaksu?
– Tomek, nie myślałeś o tym, żeby coś ze sobą zrobić? – zapytałam ostrożnie.
– Ale przecież ja jestem szczęśliwy. Pracujesz, mamy za co żyć. Co w tym złego?
Nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową i poszłam do łazienki. Zostawiłam go tam, króla swojego serialowego królestwa.
Ja pracuję, on odpoczywa
W soboty miałam zwykle trochę luzu. Praca zdalna pozwalała mi odetchnąć od korporacyjnego biegu, ale i tak dzień zaczynał się od listy obowiązków. Śniadanie, pranie, zakupy, rachunki. Tomek? On wciąż spał, owinięty kocem jak burrito, z telefonem przyklejonym do dłoni. W tle leciały powtórki seriali, które znał już chyba na pamięć.
– Tomek, idę do sklepu. Potrzebujesz czegoś? – zapytałam, zerkając na niego przez drzwi.
– Eee… może chipsy. I weź te z papryką, nie te dziwne zielone, co ostatnio kupiłaś.
– Może byś poszedł ze mną? Przewietrzyłbyś się trochę.
– Ale ja mam zaraz nowy sezon do skończenia.
Westchnęłam i wyszłam. Na zewnątrz padał lekki deszcz, ale czułam, jakby to była upragniona wolność. Chociażby na te trzydzieści minut. W sklepie złapałam się na tym, że wybieram nie tylko według potrzeb, ale też według jego zachcianek. Ulubione przekąski, sosy do pizzy, nawet nowe baterie do pilota. Stałam przy kasie i wtedy coś we mnie pękło. Wróciłam do domu, rozładowałam zakupy. Tomek nie ruszył się z miejsca.
– Może byś chociaż śmieci wyniósł? – rzuciłam chłodno.
– Serio? Teraz? Przecież leje.
– No to może jutro? A może nigdy?
Popatrzył na mnie zaskoczony, jakbym go obudziła ze snu, mimo że przecież nawet nie drzemał. I wtedy zrozumiałam, że nasz związek wyglądał jak ten jego serial – odcinek za odcinkiem, wszystko to samo, żadnego rozwoju.
Awantura o pilot
To był poniedziałek. Jeden z tych dni, kiedy wszystko się sypie. W pracy zawalony projekt, szef naciskał, komputer się zawiesił, a ja dostałam mandat za złe parkowanie. Marzyłam tylko o tym, żeby wrócić do domu, zjeść coś ciepłego i obejrzeć odcinek serialu, który ostatnio odkryłam. Chciałam, żeby choć wieczór był mój.
Gdy tylko przekroczyłam próg, zobaczyłam znajomy obrazek. Tomek na kanapie, nogi podciągnięte, twarz rozmazana światłem telewizora. Oczy miał półprzytomne, ale uśmiechnięte.
– Hej – rzuciłam, zdejmując buty. – Oddasz mi pilot? Chcę coś obejrzeć.
– Co? Teraz? Ale ja jestem w połowie sezonu.
– Tomek, ja też żyję. Mam za sobą koszmarny dzień. Proszę, po prostu daj mi pilot.
Spojrzał na mnie niechętnie i przycisnął go do piersi.
– Obejrzyj sobie na laptopie. Ja pierwszy zacząłem.
Zagotowałam się. Nie chodziło już o pilot. Nie chodziło nawet o serial. Chodziło o to, że przestałam mieć jakiekolwiek miejsce w tym domu. Jakby moje potrzeby, zmęczenie, emocje – wszystko przestało się liczyć.
– Masz mnie za powietrze. Jakby tylko twoje przyjemności były ważne. Ja tu żyję, oddycham, walczę o każdy dzień, a ty... ty tylko leżysz i oglądasz.
– Przesadzasz. Masz jakiś kryzys czy co?
– Kryzys? Ty jesteś moim kryzysem!
Złapałam pilot z jego ręki i poszłam do sypialni, trzaskając drzwiami. Płakałam. Cicho, z goryczą. Bo to nie był już tylko związek bez równowagi. To było życie, które coraz mniej przypominało moje własne.
Cichy bunt
Od tamtej awantury minęło kilka dni. Tomek przestał się odzywać. Nie obraził się, nie unikał – po prostu trwał. Leżał jak zawsze, oglądał swoje seriale, zamawiał jedzenie i od czasu do czasu rzucał jakieś zdawkowe „cześć”. A ja? Ja milczałam. Ale w środku wrzało. Zaczęłam wychodzić częściej. Po pracy nie wracałam od razu do domu. Spotykałam się z koleżankami, chodziłam na długie spacery, czasem siadałam w kawiarni z książką. Niby drobiazgi, ale czułam, że odzyskuję kawałki siebie. Tomek nie pytał, gdzie byłam. Może nie zauważył. Może nie chciał.
Pewnego dnia zastałam go w tej samej pozycji, z tym samym wyrazem twarzy – pustym, zadowolonym, nieświadomym. Usiadłam naprzeciwko niego i patrzyłam. Długo. On w końcu zerknął na mnie z irytacją.
– Co jest?
– Wiesz, że ja już z tobą nie rozmawiam? Że od tygodnia nie powiedziałam ci nic, oprócz „cześć”?
– No i?
– No i to, że chyba nawet tego nie zauważyłeś, mówi mi wszystko, co muszę wiedzieć.
Nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i wbił wzrok z powrotem w ekran. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że on sam wybrał tę kanapę zamiast mnie. I że nie ma sensu czekać, aż coś się zmieni. Zmiana musiała zacząć się ode mnie. Wstałam, wzięłam torebkę i bez słowa wyszłam z domu. To nie była ucieczka. To był pierwszy krok.
Ostatni odcinek serialu
Minął miesiąc, odkąd się wyprowadziłam. Znalazłam małą kawalerkę na drugim końcu miasta. Nie było luksusów – kuchnia była klaustrofobiczna, łazienka miała cieknący kran, a w sypialni mieściło się tylko łóżko i stolik nocny. Ale była cisza. I przestrzeń. Dla mnie. Na początku było ciężko. W nocy budziła mnie samotność. Złapałam się nawet na tym, że próbowałam sięgnąć po telefon, by napisać do Tomka. Ale zaraz potem przypominałam sobie, że nie tęsknię za nim. Tęskniłam za kimś, kim kiedyś był. A ten ktoś dawno odszedł, zanim ja spakowałam walizkę.
Od czasu do czasu dostawałam od niego wiadomość – beznamiętne „Jak tam?”, „Żyjesz?” albo „Zamówiłem pizzę, wziąć dla dwóch?”. Nie odpowiadałam. On nigdy nie zapytał, dlaczego odeszłam. Może myślał, że to chwilowe. Może czekał, aż wrócę jak kolejny sezon. Ale ja już byłam poza tym serialem.
Pewnego wieczoru, siedząc przy oknie z kubkiem herbaty, zdałam sobie sprawę, że nie jestem już zła. Nie miałam w sobie żalu. Tylko spokój. Wreszcie nikt nie rozkładał się na mojej kanapie. Wreszcie to była moja przestrzeń. Moje życie. I jeśli kiedyś ktoś się w nim pojawi, nie będzie musiał walczyć o pilota. Tylko o mnie.
Kasia, 34 lata
Czytaj także:
- „Siostra chciała zgarnąć całą ojcowiznę, a mnie traktowała jak intruza. Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”
- „W wieku 50 lat żona już skreśliła mnie jako faceta. Musiałem jej udowodnić, że daleko mi jeszcze do trumny”
- „Nie mogę dać młodej żonie tego, co chce. Boję się, że któregoś dnia będę dla niej tylko niepotrzebnym starym dziadem”

