„Mój mąż to klaun, który dowcipkuje na każdym kroku. Mam już dosyć tego cyrku i nie będę dłużej znosić jego występów”
„Wstałam i poszłam do kuchni, niby po herbatę. Tak naprawdę musiałam jednak złapać powietrze. Kiedyś wystarczało, że mnie przytulił, rzucił jakimś tekstem i wszystko przechodziło. A teraz? Teraz każda jego riposta zostawiała na mnie rysę. Nie chciałam już śmiechu. Chciałam usłyszeć własny głos. Bez jego głupawego komentarza na końcu”.

- Redakcja
Zawsze mówił, że śmiech to zdrowie. Że jak się przestaniemy śmiać, to umrzemy. „Prędzej od smutku niż od choroby” — rzucał przy porannej kawie, jeszcze w piżamie w kratę. W takich chwilach go kochałam. Naprawdę. Śmiałam się z jego głupich min, opowiadanych kawałów, komentarzy rzucanych mimochodem. To była nasza magia. To, co nas niosło w tym związku. Ale potem zaczęło się robić dziwnie. Najpierw tylko z lekka, bo sama przed sobą udawałam, że wciąż się śmieję. Jak wtedy, gdy przy znajomych powiedział:
— Gośka nawet jak płacze, wygląda jak klaun. Czerwony nos i wszystko gra!
Śmiali się. Ja zresztą też — z zewnątrz.
Później był wieczór, kiedy rzucił:
— Rozmowa z Gosią to jak loteria. Albo się wciągniesz i nawijasz do rana, albo wali gafę za gafą i nie wiesz, gdzie podziać oczy.
I znowu wszyscy się śmiali, a ja... już tylko patrzyłam w stół.
Kiedy to się stało? Kiedy przestałam być jego partnerką, a zaczęłam być ulubionym tematem żartów? Przecież kiedyś śmiałam się z nim, a dziś... mam wrażenie, że on śmieje się ze mnie. Ja z kolei już dawno przestałam się śmiać tak naprawdę.
Nie mogłam już tego powstrzymać
Stałam przy kuchence i mieszałam sos. Piotr wszedł do mieszkania głośno jak zwykle, rzucając klucze na komodę i wesoło wołając:
— Pachnie jak w knajpie, tylko kelnerka bez napiwków!
Zignorowałam to. Ale on nie odpuszczał.
— A wiesz, co dzisiaj powiedział Marek? — odezwał się. — Że gdybyś miała mniej kompleksów, to może byś mnie kochała tak, jak ja siebie kocham!
Zaczął się głośno śmiać.
Odłożyłam widelec, odwróciłam się i spojrzałam na niego. Nie powiedziałam ani słowa, jedynie patrzyłam, zawierając w tym spojrzeniu wszelkie swoje emocje.
— No co, przecież to żart! — próbował się tłumaczyć.
— A śmiałbyś się, gdybyś mnie naprawdę kochał? — spytałam.
Zamilkł na moment, zaskoczony moim tonem.
— No pewnie! Kochać i się nie śmiać? To jak jeść pizzę bez sera! — rzucił z wymuszonym uśmiechem.
— Wiesz co… nasze małżeństwo to chyba też jeden wielki żart — powiedziałam chłodno.
Poczerwieniał na twarzy. Usiadł przy stole i w końcu bąknął:
— Gośka, przecież ty zawsze lubiłaś moje żarty...
Ale coś we mnie wybuchło, a ja nie mogłam już tego powstrzymać.
— Lubiłam... gdy były o wszystkim. Nie o mnie.
Wróciłam do mieszania sosu. Ręce mi się trzęsły. Czułam, jak coś się we mnie zamyka, jakbym robiła krok w tył, do miejsca, gdzie on już nie miał wstępu.
Nie chciałam już śmiechu
Wieczorem usiadłam obok niego na kanapie. Włączył jakiś program, gdzie ludzie krzyczeli na siebie z ekranu. Odgłosy sprzeczki mieszały się z ciszą między nami.
— Mogę coś powiedzieć? — spytałam cicho.
Piotr spojrzał na mnie kątem oka, nie wyłączając telewizora.
— Jasne, mów.
— Dlaczego ty nigdy nie potrafisz być poważny?
Zamilkł na chwilę, a potem wzruszył ramionami.
— Bo życie jest za krótkie na smutki, Gośka — stwierdził ot tak.
— A na prawdę? — spytałam cicho. — Na miłość? Na to też jest za krótkie?
— Zaczynasz dramatyzować… — mruknął niezadowolony. — Jak zawsze.
Westchnęłam. Wiedziałam, że ten dialog już się kiedyś odbył — słowa były nieco inne, ale sens ten sam.
— Kiedyś twoje żarty mnie bawiły — przyznałam. — Teraz mam wrażenie, że chowasz się za nimi, żeby mnie nie słyszeć. Żeby nie zobaczyć, że coś się psuje.
— Oj, przestań — burknął, sięgając po pilot. — Przecież ty zawsze mówiłaś, że uwielbiasz moje poczucie humoru.
— Uwielbiałam — zgodziłam się. — Ale nie wtedy, gdy zaczęło mnie zamieniać w klauna. Może już nie wiem, kim dla ciebie jestem.
Wstałam i poszłam do kuchni, niby po herbatę. Tak naprawdę musiałam jednak złapać powietrze. Kiedyś wystarczało, że mnie przytulił, rzucił jakimś tekstem i wszystko przechodziło. A teraz? Teraz każda jego riposta zostawiała na mnie rysę. Nie chciałam już śmiechu. Chciałam usłyszeć własny głos. Bez jego głupawego komentarza na końcu.
Nie bałam się ciszy
Był późny wieczór. Siedzieliśmy osobno: ja z kubkiem herbaty przy stole w kuchni, on w salonie, zapatrzony w jakiś mecz. Cisza mi ciążyła. Nawet komentatorzy w tle brzmieli jak z innego świata. Wstałam. Weszłam do pokoju i stanęłam między nim a telewizorem.
— Powiedz mi szczerze, kiedy ostatni raz mnie słuchałeś tak na poważnie?
Zmarszczył brwi, jakby musiał się zastanowić, co ja właściwie mówię.
— Gośka, co ty znowu...
— Nie. Naprawdę — przerwałam mu. — Nie mów przez chwilę, tylko mnie posłuchaj. Jestem twoją żoną. A ty... traktujesz mnie jak publiczność.
Zamknął usta. Oparł się o kanapę i westchnął.
— Mówiłam ci, że boli mnie, gdy żartujesz z naszych intymnych spraw — ciągnęłam. — Gdy śmiejesz się ze mnie przy innych. Że czuję się... wystawiona na pośmiewisko. A ty nawet tego nie zauważyłeś.
— Przesadzasz — mruknął. — Przecież to tylko słowa.
— Nie — zaprzeczyłam gwałtownie. — To lata słów. I milczenia, kiedy naprawdę chciałam coś powiedzieć. — Usiadłam naprzeciwko niego i popatrzyłam mu w oczy. — Chcę separacji.
Wyprostował się. Zbladł. I pierwszy raz się nie śmiał.
— To przez jakiś głupi żart?
— Nie. Przez to, że ja cię kochałam naprawdę — oświadczyłam. — A ty nawet tego nie zauważyłeś.
Chciał coś powiedzieć, ale nie miał żadnej gotowej odpowiedzi. Może po raz pierwszy w życiu nie był gotowy na komentarz. A ja... po raz pierwszy od dawna nie bałam się ciszy. Rano pakowałam się w ciszy. Spakowałam tylko to, co konieczne — kilka ubrań, kosmetyczkę, dokumenty. Reszta mogła poczekać. On siedział przy stole w kuchni z kubkiem kawy, którą sam sobie zrobił. Po raz pierwszy od lat.
Nie odezwał się. Ja też nie. Tylko kiedy przechodziłam obok z torbą w dłoni, spojrzał na mnie bezradnie, jakby sam nie rozumiał, kiedy to wszystko się rozpadło.
— Gdzie się zatrzymasz? — zapytał cicho.
— U Izy. Tylko na chwilę — odpowiedziałam.
Kiwał głową. Ja rozkleiłam się na klatce schodowej. Łzy leciały bezgłośnie stamtąd, dokąd nie docierał już jego śmiech. Zadzwoniłam do Izy. Odebrała od razu:
— Gośka, spokojnie. Czekam na ciebie. Mam czystą pościel i wino.
— Dzięki. Jadę — szepnęłam tylko.
Po drodze myślałam o wszystkim. O tej wersji siebie, którą zostawiam – wiecznie udającej, że żarty jej nie ranią. O tej, która uśmiechała się przez zaciśnięte zęby. W lusterku zobaczyłam zmęczoną kobietę i... ulgę w jej oczach.
Iza przywitała mnie uściskiem i jednym zdaniem:
— Gośka, ty zawsze byłaś roześmiana. Czas się znów pośmiać: tylko z życia, a nie z siebie.
Może jeszcze się spotkamy
Spotkaliśmy się miesiąc później. To on napisał SMS-a: „Możemy pogadać? Na spokojnie”. Odpisałam: „Dobrze. Kawiarnia przy rynku, 17:00”.
Czekał już przy stoliku. Bez żartów i głupich min. Patrzył na mnie uważnie, jakby pierwszy raz widział mnie bez filtra ironii.
— Dzięki, że przyszłaś — powiedział.
Skinęłam głową i zamówiłam herbatę.
— Nie wiedziałem, że tak cię ranię — wyznał. — Naprawdę nie wiedziałem. Myślałem, że to... nasz styl.
— Bo ty nigdy nie słuchałeś, Piotr. Tylko mówiłeś. Grałeś — odpowiedziałam.
Westchnął, spuścił wzrok. Nie był już pewny siebie. Nie szukał riposty.
— Może nigdy nie dorosłem do tego, żeby być mężem — rzekł po chwili. — Zawsze lepiej mi szło bycie klaunem. Klaun nie musi czuć. Wystarczy, że bawi.
— A ja już nie chcę być twoim widzem — powiedziałam spokojnie. — Chciałam być partnerką. A to wymaga ciszy, bliskości i zrozumienia. Nie oklasków.
Zamilkliśmy. W tle grała cicho jakaś jazzowa piosenka. Kelnerka przyniosła nasze zamówienia.
— Tęsknię za tobą, Gośka — powiedział po chwili.
— Ja za sobą też — odpowiedziałam.
Wyszliśmy z kawiarni bez planu. On w swoją stronę, ja w swoją. Może jeszcze się spotkamy, a może nie. Tego dnia po raz pierwszy nie czułam się głupio z tym, co czuję. Byłam dorosła. I gotowa zacząć żyć po swojemu.
To nowy początek
Siedzę na ławce w parku. Listopad, ale słońce jeszcze próbuje się przebić przez chmury. Obok dzieciaki biegają z kasztanami, śmieją się na całe gardło. Ten śmiech mnie nie boli. Ten jest czysty. Patrzę na nie i zastanawiam się, kiedy ostatni raz ja się tak śmiałam: nie z obowiązku, nie przez grzeczność, tylko dlatego, że coś mnie naprawdę rozbawiło. Chyba wtedy, gdy Iza upuściła korek od wina prosto do mojego kubka z herbatą. Prawdziwe życie — chaotyczne, ciepłe i niedoskonałe.
Piotr był moją pierwszą miłością. Zakochałam się w jego lekkości, dowcipie, energii, ale nikt mnie nie nauczył, że śmiech może też być bronią. Że można nim zagłuszyć cudze łzy. Dziś nie chcę już błyszczeć na cudzej scenie. Chcę mieć swoje miejsce: mówić poważnie, kiedy trzeba, płakać, kiedy boli i śmiać się wtedy, gdy naprawdę czuję, że coś jest śmieszne, a nie wtedy, gdy ktoś oczekuje mojego uśmiechu.
Zamykam oczy. Oddycham głęboko. Jestem sama, ale nie czuję się samotna. To nowy początek. Jeszcze nie wiem, dokąd mnie zaprowadzi. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu śmiać się ze mnie, kiedy mi nie do śmiechu.
Małgorzata, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa zna się na wszystkim, a najlepiej na wychowywaniu dzieci. Znalazłam niezawodny sposób na jej złote rady”
- „Nienawidzę swojej pracy, a za coś żyć trzeba. Codziennie idę do tego Mordoru jak za karę”
- „Teściowa »na wszelki wypadek« dorobiła sobie klucz do naszego mieszkania. Gdy obejrzałam nagranie z kamerki, zatkało mnie”

