Reklama

Nie wiem, kiedy to się dokładnie zaczęło. Nie potrafię wskazać jednej konkretnej chwili, w której zrozumiałam, że moje małżeństwo zaczyna się sypać. Może wtedy, kiedy przestał całować mnie na „do widzenia”? A może gdy któryś raz z rzędu wrócił do domu później niż zwykle, nawet nie przepraszając?

Mam trzydzieści osiem lat, dwójkę dzieci i męża, który kiedyś był moim całym światem. Maćka poznałam jeszcze na studiach, był tym cichym typem, który rzadko się odzywał, ale jak już coś powiedział, to z sensem. Ujął mnie swoją dojrzałością, spokojem, tym, że nie musiał udawać kogoś, kim nie był.

Pobraliśmy się po sześciu latach związku. Nie było wielkiego wesela, nie było spektakularnych zaręczyn – wszystko robiliśmy „po swojemu”. Pracujemy, wychowujemy dzieci, mamy dom na kredyt. Typowa polska rodzina z podwarszawskiej dzielnicy. Tak nam się przynajmniej wydawało.

Od kilku miesięcy coś zaczęło się psuć. Maciek coraz częściej siedzi po pracy. Tłumaczy się nadgodzinami, zleceniami, projektami. A ja… czuję się coraz bardziej sama. I zaczynam się bać, że może nie jestem już dla niego ważna.

Najgorsze jest to, że nie wiem, czy to tylko moje wyobrażenia, czy może naprawdę coś się dzieje. Czy on ma kogoś innego? A może po prostu jest zmęczony życiem i nie potrafi już inaczej?

Nie jestem typem paranoiczki. Nie chcę robić dramatu o każdą godzinę spóźnienia. Ale od jakiegoś czasu czuję się, jakbym grała w teatrze jednoosobowym – a on tylko czasem wpada na widownię.

Wychodził rano, wracał w nocy

– Maciek, który to już raz, kiedy wracasz po dwudziestej drugiej? – zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie w głosie.

– Mieliśmy zebranie zespołu, nowy projekt – odpowiedział, zdejmując buty w przedpokoju. – Mówiłem ci rano, nie pamiętasz?

– Mówiłeś coś o spotkaniu, ale chyba nie, że wrócisz po kolacji, kiedy dzieci już śpią.

Westchnął. Ten jego repertuar westchnięć znałam na pamięć – od „daj mi spokój” do „przestań się czepiać”. Wszystko poprzedzało takie westchnięcie.

– No przepraszam, Edyta, ale czasem muszę posiedzieć dłużej. Pracuję, a nie jeżdżę na kawki z koleżankami.

Zabolało. Odwróciłam się, żeby nie widział, jak zaczynają mi się zbierać łzy w oczach.

– Kolacja jest w kuchni. Odgrzejesz sobie. Ja idę spać – rzuciłam i wyszłam, zanim zdążył odpowiedzieć.

Leżałam w łóżku i słyszałam, jak po cichu otwiera lodówkę. Jakby się skradał we własnym domu. Kiedyś wracał z pracy z radością. Z torbą pełną zakupów, czasem z kwiatkiem. Teraz... był jak cień. Obcy cień.

Następnego dnia zadzwoniłam do Natalii.

– On znowu wrócił późno. I coraz częściej tak jest. Zaczynam się zastanawiać...

Edyta, on cię zdradza. Mówię ci to jako twoja przyjaciółka. Albo ma romans, albo coś kręci. Nie ma opcji, żeby był aż tak zapracowany codziennie.

– Nie chcę myśleć o najgorszym...

– Nie chodzi o paranoję. Chodzi o instynkt. Ty czujesz, że coś jest nie tak, prawda?

Nie odpowiedziałam. Już wiedziałam, że coś się zmieniło.

To wyglądało podejrzanie

Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrzona w ekran telefonu. Zainstalowałam aplikację „Znajdź moją rodzinę” kilka miesięcy temu – niby dla bezpieczeństwa dzieci. Teraz pierwszy raz użyłam jej do czegoś innego.

Lokalizacja Maćka: ulica Kasprzaka, biurowiec jego firmy. Była 19:45. Zamknęłam aplikację. Otworzyłam ją znowu dwie godziny później – i coś się nie zgadzało. Znacznik przesunął się o kilka ulic dalej. Nie do domu. Nie do sklepu. Po prostu… w zupełnie inną stronę miasta. Obok jakiejś kawiarni.

Nie jestem zazdrosna z natury. Zawsze ufałam Maćkowi. Ale odkąd Natalia powiedziała to na głos, coś we mnie się zmieniło. Coś, co wcześniej próbowałam uciszyć, teraz zaczęło krzyczeć.

Następnego dnia weszłam na konto bankowe. Karta Maćka – transakcja w kawiarni „Kawa z duszą”. 34,80 zł. Godzina 21:13.

– Kolacja w firmie, tak? – mruknęłam sama do siebie.

Zaczęłam łączyć fakty. Częstsze treningi, nowe perfumy, których nigdy wcześniej nie używał. A jego telefon? Ostatnio praktycznie nie wypuszczał go z rąk. Nawet do łazienki go zabierał.

– Nie chcę wyjść na wariatkę – powiedziałam do Natalii przez telefon. – Ale to wszystko zaczyna wyglądać podejrzanie.

To nie wymysły, Edyta. To intuicja. Posłuchaj jej.

Tego wieczoru położyłam dzieci spać i usiadłam przy stole z notatnikiem. Zaczęłam zapisywać wszystkie spóźnienia, transakcje, lokalizacje. Jak śledczy. Jak kobieta, która musi wiedzieć. Nie ufałam już słowom. Potrzebowałam dowodów.

Widziałam go na mieście

Siedziałam w aucie zaparkowanym przy ulicy, miałam zgaszony silnik, światła wyłączone. Czekałam. W dłoniach ściskałam telefon i robiłam wszystko, by nie drżeć z nerwów. Nie miałam planu, tylko przeczucie – i godzinę z kalendarza Maćka. „Spotkanie partnerskie” o 18:30 w kawiarni „Kawa z duszą”.

O 18:45 wyszedł. Sam. Ale nie szedł do auta. Szedł pieszo w kierunku pobliskiego skweru. Po pięciu minutach dołączyła do niego dziewczyna. Młoda. Wysoka. Blond włosy zebrane w niedbały kucyk. Miała na sobie długi beżowy płaszcz, taki jak z modnych kont w internecie.

Usiedli na ławce. Maciek się uśmiechał. Dotknął jej dłoni. Ona się roześmiała i odgarnęła włosy za ucho. A ja zrobiłam zdjęcie. Pierwsze. Potem jeszcze jedno. I jeszcze. Próbowałam nie płakać, nie myśleć, nie oddychać.

Nie pocałowali się. Ale nie musieli. Z ich ciał, spojrzeń i odległości między nimi biło wszystko to, czego mnie od miesięcy nie dawał.

Wrócił do domu o 21:07. Siedziałam w kuchni. Telefon ze zdjęciami leżał na stole.

Co to jest? – spytał, wchodząc.

Nie musiałam nic mówić. Tylko na niego spojrzałam.

– Edyta… to nie tak, jak myślisz.

– Nie? A jak jest? Bo ja widzę bardzo wyraźnie.

Wziął telefon do ręki. Nawet nie próbował tego ukryć. Po prostu patrzył. I milczał.

– Maciek, powiedz mi jedno – szepnęłam. – Czy ty mnie jeszcze kochasz?

Odpowiedział po chwili.

Nie wiem.

Najgorsze już się wydarzyło. Reszta to tylko formalność.

Wszystko się skończyło

Siedzieliśmy naprzeciw siebie przy kuchennym stole. Ten sam stół, przy którym przez lata jedliśmy śniadania z dziećmi, graliśmy w planszówki i kłóciliśmy się o pierdoły. Teraz był strefą wojny. Cichy, chłodny, pusty.

Maciek trzymał kubek z herbatą, choć jej nie pił. Ja miałam przed sobą puste miejsce. Nie chciałam niczego. Nie chciałam jego obecności, nie chciałam jego słów. Ale musiałam usłyszeć wszystko.

Kim ona jest? – zapytałam w końcu.

– Karolina. Pracuje u nas. Młodsza ode mnie o osiem lat.

– To wiele tłumaczy – parsknęłam z ironią. – I od kiedy?

– Kilka miesięcy. To się po prostu… wydarzyło.

– Wydarzyło? Maciek, to nie była burza. To nie był wypadek samochodowy. Ty to wybrałeś.

Zacisnął dłonie na kubku. Milczał. A ja mówiłam dalej, bo cisza była zbyt ciężka.

– Przez te wszystkie miesiące robiłam wszystko, żeby nas ratować. Gotowałam, pytałam, czekałam. A ty mnie... zostawiłeś. W środku dnia, w środku życia.

Spojrzał na mnie z tym swoim przegranym wzrokiem. Już nie udawał. Już nie tłumaczył. Było po wszystkim.

– Edyta… nie wiem, co mam ci powiedzieć. Nie chciałem cię ranić.

– A jednak to zrobiłeś.

Wstałam. Podeszłam do drzwi, wzięłam płaszcz z wieszaka.

– Muszę się przejść. Potrzebuję powietrza. Nie wiem, kiedy wrócę.

Nie zatrzymał mnie. Nie wybiegł za mną. Tylko drzwi się za mną zamknęły. Z hukiem. Po raz pierwszy naprawdę zrozumiałam: to koniec.

Do tego nie ma powrotu

Mieszkałam u Natalii od trzech dni. Spałam na rozkładanej kanapie, piłam kawę z jej kubków i wciąż czułam się, jakbym grała w cudzym filmie.

– Może powinnaś z nim porozmawiać? Tak naprawdę – zapytała któregoś ranka, gdy siedziałyśmy przy śniadaniu.

– Ale o czym? O tym, jak cudownie było, kiedy mnie okłamywał? Czy może o tym, że jeszcze dwa miesiące temu planowaliśmy wyjazd z dziećmi?

Natalia nie drążyła. Dobrze wiedziała, że nie jestem gotowa.

Wieczorami, kiedy dzieci już spały – u niego, u mnie, wszystko jedno – siadałam na balkonie i patrzyłam w ciemne niebo. W głowie miałam pytanie: co dalej?

Maciek dzwonił. Nie odbierałam. Pisał. Nie odpisywałam. W końcu przyszła wiadomość: „Chcę porozmawiać. Tylko porozmawiać. Wybierz miejsce. Albo czas. Będę”.

Odpisałam dopiero po dwóch dniach. Spotkaliśmy się w parku. Bez dzieci, bez świadków, bez emocji. Tak mi się przynajmniej wydawało.

– Edyta, nie chcę cię stracić. Naprawdę.

– Słucham? Teraz? Teraz już mnie straciłeś.

Może moglibyśmy spróbować… chociaż terapii?

– Na terapię to powinieneś iść sam ze sobą. Ja idę dalej.

Zamilkł. Może wreszcie zrozumiał. Zobaczyłam to w jego oczach – pierwszy raz naprawdę dotarło do niego, że mnie już nie ma. Że nie wrócę. Że powroty nie istnieją.

Podeszłam do mieszkania po rzeczy. Dzieci nie były zdziwione. Widziałam, że czuły, że coś się skończyło. Przytuliłam je mocno i powiedziałam tylko:

Teraz będzie inaczej. Ale damy radę.

Tak właśnie zaczęło się moje nowe życie. Bez Maćka. Bez złudzeń. Ale z oddechem.

Edyta, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama