Reklama

Siedziałam przy stole w kuchni, stukając palcami w brzeg kubka z zimną kawą. Zegar na ścianie tykał zbyt głośno, przypominając mi, że czas nie zamierza się zatrzymać. Moje małżeństwo, które jeszcze niedawno uważałam za stabilne, roztrzaskało się jak porcelanowy wazon.

Reklama

Nic nie zapowiadało katastrofy

Z Krzysztofem byliśmy razem prawie dwadzieścia lat. Poznaliśmy się na studiach – on był pewny siebie, zawsze w centrum uwagi, a ja zauroczona jego energią i żartami. Wspólne życie zaczęło się od marzeń, małego mieszkania i długich wieczorów przy winie. Później przyszły dzieci, kredyty, praca, codzienność. Może trochę zgubiliśmy siebie po drodze, ale kto tego nie robi? Wydawało mi się, że to normalne.

A potem dostałam ten filmik. Przysłał go kolega Krzysztofa, nieświadomy, jak bardzo zmieni moje życie. „Zobacz, jakie mieliśmy atrakcje na firmowej wigilii” – napisał, a ja kliknęłam w załącznik, spodziewając się żartobliwych wystąpień albo nietypowych prezentów. Zamiast tego zobaczyłam mojego męża, jak obejmuje Martę – swoją asystentkę – i całuje ją w sposób, którego nie można wytłumaczyć żadną firmową integracją. Pamiętam, że oglądałam to nagranie kilka razy, szukając jakiegoś wyjaśnienia. Może to był żart? Może coś źle zrozumiałam? Ale nie – każdy szczegół pasował.

Nie płakałam. Jeszcze nie. Siedziałam tylko w ciszy, czując, jak coś ciężkiego zaciska mi się w klatce piersiowej. To był ten moment, kiedy zdałam sobie sprawę, że moje życie nigdy nie będzie już takie samo.

– Krzysztof, co to ma być? – zapytałam, trzymając telefon w dłoni. Staliśmy w salonie, dzieci były u mojej mamy, więc mieliśmy ten komfort, że nikt nie słyszał naszego głosu. Na szczęście, bo od samego początku podniosłam ton.

– Agnieszka, nie zaczynaj – rzucił, unosząc ręce w obronnym geście. – To tylko zabawa. To nic nie znaczyło.

– Nic nie znaczyło? – powtórzyłam, czując, jak wzbiera we mnie wściekłość. – Ty myślisz, że to w ogóle ma jakieś znaczenie? Niech cię oświecę: znaczenie ma to, że cała twoja firma widziała, jak obmacujesz swoją asystentkę, i jeszcze to nagrali. Teraz krąży to po firmie. Rozumiesz, jak wygląda sytuacja? Nie tylko mnie zdradziłeś, ale zrobiłeś ze mnie idiotkę przed ludźmi!

Przeprosiny nie wystarczą

Przeszedł się nerwowo po pokoju, jakby szukał ucieczki. Jego twarz była napięta, ale nie widziałam w niej ani żalu, ani skruchy. Tylko irytację.

– Przestań dramatyzować. Przepraszam, okej? Przypadek, jeden głupi moment. Nie zamierzam zniszczyć naszego małżeństwa przez takie coś.

– Ty już je zniszczyłeś – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Krzysztof, nie chodzi o to, czy mnie przeprosisz. Chodzi o to, że ty mnie w ogóle nie szanujesz. Nawet teraz próbujesz to zbagatelizować.

– Bo wiem, że to był błąd – rzucił, podchodząc bliżej. – I wiem, że go nie powtórzę. Myślisz, że rzucę to wszystko dla Marty? Proszę cię.

Spojrzałam mu prosto w oczy. Te same oczy, które kiedyś kochałam, teraz wydawały mi się puste.

– Wiesz, czego nie rozumiesz? – zapytałam, trzymając się resztek opanowania. – Że chodzi o coś więcej niż ten jeden moment. Zaufanie... zniszczyłeś je. Jak mam teraz spojrzeć ci w twarz i uwierzyć, że cokolwiek, co mówisz, jest prawdziwe?

Chciałam powiedzieć więcej, wyrzucić z siebie cały ból i gniew, ale coś mnie zatrzymało. Może myśl o dzieciach, które za chwilę miały wrócić. Może świadomość, że moja furia niczego nie zmieni.

– Nie wiem, co dalej – dodałam. – Ale na pewno nie mogę tego tak zostawić.
Odwróciłam się i wyszłam do kuchni, zostawiając go samego z tym, co zostało z naszego małżeństwa.

Stałam się pośmiewiskiem

Filmik rozprzestrzenił się szybciej, niż mogłam się tego spodziewać. Najpierw dzwoniła Anka, moja dawna koleżanka z pracy:

– Aga, wszystko w porządku? Widziałam ten filmik... Przepraszam, że pytam, ale... no wiesz.

Oczywiście, że wiedziałam. Zaraz potem przyszedł SMS od Kasi z klubu fitness, a potem jeszcze dwie inne wiadomości od osób, z którymi nie rozmawiałam od miesięcy. Wszyscy nagle chcieli wiedzieć, „jak się trzymam”.

Nie trzymałam się. Czułam się osaczona. Wiedziałam, że każde ich współczujące spojrzenie, każde „daj znać, gdybyś potrzebowała pogadać”, kryło w sobie to samo: ulgę, że nie są na moim miejscu.

Przestałam odbierać telefony. Wyłączyłam powiadomienia. Najchętniej zaszyłabym się gdzieś na końcu świata, gdzie nikt nie wiedziałby, że istnieję.
Krzysztof tymczasem zachowywał się, jakby nic się nie stało. Przez kolejne dni wychodził do pracy, rozmawiał z dziećmi, robił zakupy, jak gdyby nasze życie nie legło w gruzach. Ale ja widziałam, jak zerka na mnie ukradkiem, jak unika niewygodnych tematów. Był tchórzem. Nie mężczyzną, za którego wyszłam, tylko kimś, kto boi się własnych błędów.

Najgorsze były noce. Zasypiałam wycieńczona, ale budziłam się w środku nocy, czując ból w piersi, jakby ktoś wyciął mi serce. Próbowałam się uspokajać, myśląc o dzieciach, ich śmiechu, radości z nadchodzących świąt. Ale nie mogłam przestać myśleć o tym, co powiedzą ludzie. Jak będą patrzeć na mnie na ulicy, w szkole dzieci, na zakupach.

Chyba to najbardziej mnie bolało – że przez jedną chwilę jego głupoty straciłam nie tylko małżeństwo, ale też resztki własnej godności. A jednak wiedziałam jedno: dzieci nie mogą tego zobaczyć. Nie mogą zrozumieć, co się dzieje. Dla nich musiałam trzymać się mocno, udawać, że wszystko jest w porządku.

Jak mamy dalej żyć?

Usiedliśmy w salonie po tym, jak dzieci poszły spać. Krzysztof miał minę, która świadczyła, że nie chce prowadzić tej rozmowy, ale wiedział, że nie ma innego wyjścia. Oparłam się o kanapę, krzyżując ramiona na piersi.

– Musimy ustalić, co dalej – zaczęłam, starając się mówić spokojnie, choć w środku cała wrzałam. – Święta za tydzień. Nie chcę, żeby dzieci cokolwiek podejrzewały.

– O czym ty w ogóle mówisz? – Krzysztof spojrzał na mnie, jakbym mówiła coś absurdalnego. – Aga, przecież możemy to naprawić. Nie musimy od razu podejmować drastycznych decyzji.

– Naprawić? – zaśmiałam się, choć brzmiało to bardziej jak gorzki chichot. – Myślisz, że kilka ładnych słów załatwi sprawę? Krzysztof, zrozum, ja już ci nie wierzę.

Westchnął i przetarł twarz dłońmi. Był wyraźnie sfrustrowany.

– I co, mamy się rozwieść? Tak po prostu? Myślisz, że to takie łatwe? Mamy dzieci, dom, wspólne życie! Nie zniszczysz tego przez jeden błąd.

Poczułam, jak narasta we mnie złość, ale wzięłam głęboki oddech. Nie chciałam krzyczeć.

– To ty to zniszczyłeś. Nie ja. Ale masz rację – dzieci są najważniejsze. Dlatego chcę, żebyśmy przeszli przez te święta razem. Udajmy, że wszystko jest normalnie, że jesteśmy rodziną. Ale po Nowym Roku podejmiemy decyzje, które pozwolą nam żyć dalej. Osobno.

Nie odpowiedział od razu. W jego oczach widziałam walkę – złość, bezradność, może nawet cień żalu.

– Naprawdę chcesz to wszystko rzucić? – zapytał w końcu.

– Nie chcę niczego rzucać. Ale nie potrafię udawać, że nic się nie stało.

Milczeliśmy przez dłuższą chwilę, każde pogrążone w swoich myślach. A potem wstałam i poszłam do sypialni. Tego wieczoru wiedziałam jedno – to będą nasze ostatnie wspólne święta.

Dla dzieci będę udawać

Choinka stała już w salonie, ozdobiona złotymi i czerwonymi bombkami. Dzieci biegały wokół niej, zachwycone widokiem światełek, które migały na gałązkach. Starałam się uśmiechać, komentować ich wybory ozdób, ale w środku czułam pustkę.

– Mamo, zobacz! Ten aniołek jest najładniejszy, prawda? – zawołała młodsza córka, podnosząc w górę porcelanową figurkę.

– Jest piękny – odpowiedziałam, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie.

Krzysztof stał obok i podawał synowi kolejne łańcuchy. W jego zachowaniu nie było nic niezwykłego, jakbyśmy faktycznie byli szczęśliwą rodziną, a tamten filmik nigdy nie powstał. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, jak łatwo przychodzi mu udawanie. Czy zawsze był taki? Czy wcześniej też mnie okłamywał, a ja tego nie widziałam?

Przygotowałam tradycyjne potrawy, tak jak co roku. Pierogi, barszcz, śledzie – wszystko musiało być na swoim miejscu. Dzieci biegały między kuchnią a salonem, czekając na pierwszą gwiazdkę, a Krzysztof pomagał mi nakrywać do stołu.

– Wygląda pięknie – powiedział, kiedy wszystko było gotowe.

– Tak – odpowiedziałam krótko, unikając jego wzroku.

Kolacja przebiegła spokojnie. Dzieci były zachwycone, opowiadały o prezentach, które mają nadzieję znaleźć pod choinką. Raz czy dwa złapałam się na tym, że uśmiecham się szczerze. Ale potem przypominałam sobie, że to tylko teatr.

Kiedy przyszła pora na rozdanie prezentów, usiadłam na kanapie, trzymając kubek herbaty. Patrzyłam, jak dzieci rozrywają papier, piszcząc z radości, jak Krzysztof z uśmiechem pomaga im otwierać pudełka. A ja? Czułam, że to wszystko jest jak śnieg na szybie – ładne z daleka, ale wystarczy jedno ciepłe spojrzenie, by wszystko się rozmyło. W środku wiedziałam, że to ostatni raz, kiedy celebrujemy coś wspólnie.

Nie jestem w stanie mu zaufać

Święta minęły, a w domu zapadła dziwna cisza. Krzysztof wrócił do pracy, dzieci bawiły się nowymi zabawkami, a ja zaczęłam porządkować dom, jakby to mogło oczyścić też mój umysł. Myśli krążyły wokół jednej decyzji – musiałam powiedzieć mu, że to koniec.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiedliśmy w kuchni. Krzysztof popijał herbatę, patrząc na mnie znad kubka.

– O co chodzi? – zapytał w końcu, kiedy przez dłuższą chwilę milczałam.

– Krzysztof, nie ma sensu tego przedłużać – zaczęłam, czując, jak głos mi drży. – Nasze małżeństwo... to już przeszłość. Po Nowym Roku składam pozew o rozwód.

Przez chwilę patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie wierzył, że to, co powiedziałam, jest prawdą.

– Aga, błagam cię – powiedział w końcu, odkładając kubek. – Możemy to naprawić. Wiem, że zawaliłem, ale... Przecież mamy tyle wspólnego. Możemy to odbudować.

Pokręciłam głową.

– Krzysztof, nie chodzi tylko o zdradę. Chodzi o to, że ty w ogóle tego nie rozumiesz. Zniszczyłeś coś, co było podstawą naszego związku – zaufanie. I nawet gdybym chciała, nie potrafię tego posklejać.

– Ale kocham cię – powiedział nagle, a jego głos się załamał. – Kocham cię, Aga. Będę walczył o nas, zrobię wszystko.

Spojrzałam na niego. Widziałam w jego oczach coś, co mogło być prawdziwym żalem, ale było już za późno.

– Może kochasz – odpowiedziałam cicho. – Ale ja nie mogę żyć w cieniu twojej zdrady. Nie chcę, żeby dzieci dorastały w domu, w którym coś udajemy. One zasługują na szczerość.

Odszedł do salonu, zostawiając mnie w ciszy, która zdawała się ciążyć bardziej niż kiedykolwiek.

Nic nie będzie jak dawniej

Siedziałam w sypialni z albumem na kolanach. Przewracałam kolejne strony, zatrzymując się na zdjęciach z naszych dawnych świąt. Uśmiechnięte twarze dzieci, Krzysztof obejmujący mnie ramieniem, ja z gwiazdkowym piernikiem w ręku. Wszystko wyglądało tak idealnie.

Wpatrywałam się w jedno z ostatnich zdjęć – z tegorocznej Wigilii. Dzieci w roześmianych pozach otwierające prezenty, choinka błyszcząca w tle, ja z wymuszonym uśmiechem. Krzysztof gdzieś z boku, patrzący na nas z czymś, co mogło być nostalgią albo żalem. Zamknęłam album i odstawiłam go na półkę.

Nie płakałam. Już nie. Chyba wykorzystałam wszystkie łzy w ostatnich tygodniach. Teraz czułam coś innego – coś na kształt ulgi. Decyzja została podjęta. Było mi ciężko, oczywiście, ale wiedziałam, że to jedyny sposób, by odzyskać siebie. Spojrzałam na leżący na biurku kalendarz. Kolejny rok zbliżał się wielkimi krokami. W głowie układałam listę rzeczy do zrobienia: porozmawiać z prawnikiem, znaleźć czas na rozmowy z dziećmi, zacząć myśleć o nowym początku.

Kiedy dzieci zapytały, dlaczego tata już z nami nie mieszka, powiem im prawdę – ale taką, która nie złamie ich dziecięcych serc. Byliśmy dorośli. Czasem dorośli nie potrafią się dogadać, nawet jeśli kiedyś się kochali.
Ostatni raz spojrzałam na wspólne zdjęcia i poczułam dziwny spokój. Czas pozwoli zabliźnić rany, odbudować życie. Dla nich, ale przede wszystkim dla mnie. Wstałam, zgasiłam światło i wyszłam z pokoju. Nadszedł czas, by zacząć od nowa.

Agnieszka, 37 lat

Reklama

„Siostrzenica dla zasiłków narobiła sobie dzieci. Paskuda wyssała z matki kasę, a teraz śmie zaglądać mi do portfela”
„Mąż był jak ciepłe kapcie, a mi było już za gorąco w małżeńskim piekle. Prawie posunęłam się do ostateczności”
„Syn przywiózł na Święta narzeczoną z miasta. Zamiast lepić pierogi tylko leży i pachnie, bo boi się że połamie tipsy”

Reklama
Reklama
Reklama