„Mój mąż rwał się do sąsiadki jak do zbierania śliwek. Z boku patrzyłam jak robi z siebie pajaca”
„Przypadkowe spotkania pod klatką, wymienianie się numerami na wypadek, gdyby znów zalało łazienkę, jakieś paczki odbierane niby przypadkiem. Ale ja widziałam więcej. On nie tylko się zachwycał, on planował. Jakby miał szesnaście lat i właśnie szykował misterną strategię, jak poderwać dziewczynę z klasy wyżej”.

- Redakcja
Niektórym mężczyznom wydaje się, że wystarczy założyć nową koszulę i psiknąć się wodą toaletową z drogerii, by znów czuć się jak łowcy serc. Tak właśnie zachowywał się mój mąż, gdy wprowadziła się do nas nowa sąsiadka – dziewczyna ledwie po dwudziestce. Od razu się ożywił. Zaczął wychodzić z psem częściej niż kiedykolwiek, sam wynosił śmieci, a nawet zaproponował sąsiadce pomoc przy noszeniu mebli. Stałam z boku i patrzyłam, jak się miota, jak nastolatek przed pierwszą randką. I tylko zaciskałam zęby, choć w środku już wrzało...
Nowa w okolicy
Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy, niosła dwa pudła, z których jedno ledwo trzymała. Pomyślałam, że zaraz wywali się na schodach. Była drobna, w czarnych legginsach i bluzie, a włosy związała byle jak w kucyk. Mimo to wyglądała jak z Instagrama. I wtedy, jak spod ziemi, wyrósł mój mąż.
– Pomóc pani? – zagadnął z tym swoim głupkowatym uśmiechem, który przez lata uznawałam za uroczy.
Dziewczyna się uśmiechnęła, trochę niepewnie.
– O, dziękuję bardzo… Same książki, ciężkie jak cholera…
Obserwowałam ich przez wizjer. On śmiał się jak głupi do sera, ona coś mu tłumaczyła, a on kiwał głową, jakby to było najciekawsze, co słyszał w życiu. Gdy wrócił, rzucił tylko:
– Fajna dziewczyna. Z kierunku psychologii. Przeprowadziła się z chłopakiem, ale mówi, że już chyba ex.
– Skąd wiesz? – zapytałam beznamiętnie.
– No… Tak powiedziała.
Pierwszy raz od dawna widziałam go takiego... pobudzonego.
Aż się rwał do pomocy
Nigdy nie widziałam, żeby tak rwał się do jakiejkolwiek roboty. Przez ostatnie pięć lat to ja nosiłam zakupy, ja podlewałam kwiaty na balkonie, ja wymieniałam żarówki i ja chodziłam z psem – bo on po pracy był zmęczony. A tu nagle? Jak ręką odjął. Z pracy wracał szybciej niż zwykle, z psem wychodził trzy razy dziennie, śmieci wynosił nawet wtedy, gdy były puste.
– Wezmę śmieci, może coś się jeszcze uzbierało – rzucił pewnego wieczoru i już leciał w kapciach do windy.
Nie musiałam się domyślać, do kogo biegł. Wiedziałam. I wystarczyło mi jedno spojrzenie przez judasza, by to potwierdzić. Stała z mopem na korytarzu, włosy związane w koczek, na sobie krótkie szorty i wielki T-shirt z nadrukiem. On oczywiście podszedł, jakby przypadkiem, i znowu się zaczęło – gadanie, śmiechy, coś jej pokazywał na telefonie. Jakby świat zniknął, a została tylko ona.
– A co z tym mopem? Pani taka drobna, a tyle nosi – usłyszałam przez drzwi.
– Spokojnie, daję radę – odpowiedziała, śmiejąc się.
– Zawsze można zawołać sąsiada – dodał z miną bohatera.
Wrócił po dziesięciu minutach, rozanielony.
– Pomogłem jej trochę z wiadrem. Fajna babka. Naprawdę. Taka... normalna.
Patrzyłam na niego bez słowa. I tylko myślałam: „Zaraz się potkniesz o własną głupotę, chłopie”.
Planował jak szpieg z PRL-u”
Zaczęło się niewinnie. Przypadkowe spotkania pod klatką, wymienianie się numerami „na wypadek, gdyby znów zalało łazienkę”, jakieś paczki odbierane niby przypadkiem. Ale ja widziałam więcej. On nie tylko się zachwycał, on planował. Jakby miał szesnaście lat i właśnie szykował misterną strategię, jak poderwać dziewczynę z klasy wyżej.
– Wiesz może, czy ona lubi psy? – zagadnął mnie kiedyś mimochodem przy obiedzie.
Zatrzymałam widelec w połowie drogi do ust.
– A co cię to interesuje?
– Tak pytam. Bo mówiła, że nigdy nie miała psa, ale zawsze chciała mieć. Myślałem, żeby kiedyś z Tofikiem… wiesz, może ją zabrać na spacer, pokazać, jak to jest.
No jasne. Spacer edukacyjny z psem. Świetna przykrywka. Pewnie zaraz zacznie tłumaczyć, jakie są zalety rasy i jak się cudownie nadaje do życia w małym mieszkaniu. Widziałam go oczami wyobraźni, jak rzuca Tofikowi patyk, a potem patrzy, czy sąsiadka go podziwia. Zaczęłam go obserwować. Przeglądał się w lustrze dłużej niż ja. Używał perfum, które od roku kurzyły się w łazience. Nawet kupił nowe buty sportowe – rzekomo „bo stare się rozkleiły”.
A kulminacją był wieczór, kiedy ubrał się w koszulę – taką, w której był ostatnio na weselu szwagra – i powiedział:
– Wyjdę na chwilę, bo sąsiadka poprosiła, żebym rzucił okiem na pralkę. Podobno coś nie domyka się klapa.
Ręce mi opadły. Mój mąż, hydraulik z powołania. Tyle lat się ukrywał.
Tłumaczenia jak z kiepskiego serialu
Czekałam. Minęło piętnaście minut. Potem kolejne dziesięć. W końcu po pół godzinie wrócił. Włosy miał rozczochrane, koszula rozpięta pod szyją, a na twarzy wypieki, jakby właśnie wbiegał po schodach. Zresztą słyszałam, jak ją przywoływał. Weszłam do przedpokoju z założonymi rękami.
– I co, pralka naprawiona?
Zająknął się. Autentycznie. Jakby nie miał przygotowanego scenariusza.
– No… wiesz co? To tylko taka pierdoła była. Uszczelka się zawinęła. Pokazałem jej, jak to poprawić.
– Godzinę?
– No bo… jeszcze zalała podłogę. I w ogóle była zestresowana. Rozmawialiśmy chwilę, no. Przecież nie zostawię jej samej.
– A może jeszcze masaż jej zrobiłeś, żeby się odstresowała?
Spojrzał na mnie jak zbity pies. I nie powiedział nic. Wtedy wzięłam głęboki oddech, poszłam do kuchni, wyciągnęłam z szuflady otwieracz do wina i nalałam sobie kieliszek. Potrzebowałam tego. Usiadłam przy stole, obserwując, jak drepcze po mieszkaniu, niby spokojny, ale co chwila zerkający na telefon. Mój mąż – domowy agent 007, który potyka się o własne kłamstwa.
Po godzinie podszedł do mnie niepewnie.
– Naprawdę nie ma się czym przejmować. Ona jest miła, ale przecież wiesz, że tylko ty się dla mnie liczysz…
Wywróciłam oczami. Tłumaczenia jak z kiepskiego serialu. Jeszcze trochę, a zacznie mówić, że sąsiadka przypomina mu siostrę, a rozmowy z nią mają terapeutyczny wymiar. Znałam ten scenariusz. Nie pierwszy raz słyszałam bajki o tym, że „nic się nie dzieje”. Ale tym razem… coś się we mnie zagotowało.
Nie spodziewał się tego
Następnego dnia przygotowałam się. Założyłam sukienkę, w której byłam na naszym rocznicowym obiedzie dwa lata temu – tę samą, którą tak wtedy chwalił. Włosy spięłam niedbale, ale z pomysłem. Trochę tuszu na rzęsy, odrobina szminki. Nie po to, żeby wyglądać jak jego sąsiadeczka. Po to, żeby przypomnieć mu, że jestem kobietą. I że umiem być złośliwa.
Usiadłam na balkonie z książką i lampką wina. Czekałam, aż znowu wyjdzie. I nie zawiodłam się – około osiemnastej wyszedł z psem. Tym razem Tofik nie był głównym celem wycieczki. Już po chwili słyszałam jego głos zza ściany.
– Hej, może masz ochotę na spacer z nami?
Zerknęłam i zobaczyłam ją – stała w drzwiach, w dresie i z kubkiem w ręce. Nie wyglądała na zachwyconą.
– Wiesz co, chyba nie dzisiaj. Jestem trochę zajęta…
– A, jasne, jasne. Może innym razem – mruknął i odszedł z miną skopanego kundla.
Wrócił po dziesięciu minutach, zły jak osa.
– Co się stało? – zapytałam słodko.
– A nic. Ludzie są dziwni, niektórych nie warto…
– No coś ty. Może po prostu nie miała czasu. Albo… może miała dość nachalnego sąsiada?
Spojrzał na mnie ostro.
– To znaczy?
– To znaczy, że niektórym się wydaje, że jak się starzeją, to muszą sobie coś udowadniać. Ale nie każda dziewczyna leci na żonatych gości z brzuszkiem i psem na smyczy.
Zamilkł. Nawet nie próbował się tłumaczyć. Bo wiedział, że trafiłam.
Nieźle się ośmieszył
Przez następne dni był cichy jak mysz pod miotłą. Żadnych wycieczek z psem poza standardowe pięć minut, żadnych spojrzeń na drzwi sąsiadki, żadnych tekstów o pralkach, mopach i psychologii. Zaczął nagle interesować się naszym balkonem. Nawet sam kupił nowe pelargonie.
– Może coś posadzimy razem? – zapytał nieśmiało, jakby miał nadzieję, że tym gestem odkupi winy.
Nie odpowiedziałam od razu. Nie dlatego, że chciałam się mścić, ale dlatego, że nie byłam pewna, czy to nie kolejna jego maskarada. Ale nie. On naprawdę wyglądał jak ktoś, kto zrozumiał, że się ośmieszył. Wystarczająco mocno, żeby przestać się łudzić.
Sąsiadka? Okazało się, że tydzień później się wyprowadziła. Podobno wróciła do chłopaka, z którym była wcześniej. Jak stwierdziła jedna z sąsiadek – „po prostu była między nimi przerwa”. A mój mąż był w tym całym zamieszaniu tylko statystą. I, o zgrozo, chyba naprawdę sądził, że ma u niej jakieś szanse.
Wieczorami siadaliśmy razem przed telewizorem, on podsuwał mi herbatę, ja udawałam, że nie widzę, jak co chwilę zerka, czy jestem zła. Nie byłam. Już nie. Byłam zawiedziona. Zmęczona tym jego głupim wybrykiem. Ale wiedziałam też, że czasem trzeba się ośmieszyć, żeby się obudzić. I może, może on właśnie się budził. A ja wciąż jeszcze miałam w sobie resztki cierpliwości. Bo czasem zdrada nie zaczyna się w łóżku. Zaczyna się od chęci bycia kimś, kim już się nie jest. A kończy się na świadomości, jak bardzo się pogubiło.
Narratorka: Bożena, 52 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na strychu w gospodarstwie mamy znalazłam starą skrzynię. Nie sądziłam, że 1 list może tak mi podnieść ciśnienie”
- „Gdy wygraliśmy w totka, żonie poprzewracało się w głowie. Kasa odebrała jej rozum, godność i szacunek do męża”
- „Pojechałam sama do sanatorium, bo mąż marudził jak stary grzyb. Teraz już wiem, że nie ma co wieźć drewna do lasu”

