„Mój mąż przyznał się do zdrady, zanim wyznałam mu własne grzeszki. Teraz wszyscy mi współczują, bo nikt nie zna prawdy”
„Zatkało mnie. Chciałam coś powiedzieć, ale język odmówił posłuszeństwa. Czułam, jak ręce zaczynają mi drżeć. Serce waliło jak młotem. I jednocześnie... gdzieś głęboko pojawiła się ulga. Bo przecież też nie byłam bez skazy. Ale on nie musi wiedzieć”.

- Redakcja
Zawsze uważałam, że jesteśmy „tym” typem pary. Razem od studiów, dziesięć lat, wspólne wakacje, święta u rodziny, zakupy w sobotnie popołudnia. Mieliśmy nawet nasze własne żarty, które nikt poza nami nie rozumiał. Ale ostatnio... siedzimy na kanapie obok siebie przez dwie godziny i nie zamieniamy ani słowa. Cisza już nie jest komfortowa – jest po prostu pusta.
Marcin... On się wycofał. Nie z dnia na dzień, ale powoli, po cichu. Zaczął pracować dłużej, więcej projektów, więcej delegacji. Gdy pytam, jak było w pracy, rzuca: „w porządku” i sięga po telefon. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spojrzał na mnie tak, jak kiedyś – z tą mieszanką dumy i pożądania. Teraz, jeśli już na mnie patrzy, to raczej tak, jak patrzy się na znajomą współlokatorkę. Nie kobietę, którą się kocha.
W pracy wszystko wygląda inaczej. Wchodzę do biura i widzę, jak Igor się uśmiecha. Czasem rzuci głupi żart, czasem poprawi mi krzesło. Niby nic, ale... czuję się zauważona. Doceniana. Potrzebna. Tego brakuje mi najbardziej w domu – uczucia, że ktoś mnie naprawdę widzi.
Igor nie jest typem podrywacza, raczej kumpel, taki z błyskiem w oku. Ale czasami, gdy się śmiejemy przy ekspresie do kawy, czuję, jak serce bije mi szybciej. Nie planowałam tego. Przysięgam. Ale coś we mnie zaczęło się przesuwać. Jakby jakaś część mnie, ta zmarznięta, zaczęła się rozmrażać.
Ostatnio złapałam Marcina, jak pisał z kimś przez komunikator i szybko schował telefon. Nie mam dowodów, ale chyba coś jest nie tak. Zbyt często znika, zbyt często pachnie perfumami, których nie znam. I nie chce się już kochać. Nie pyta, jak się czuję. Jakby bycie ze mną było tylko logistyką.
To stało się tylko raz
Pewnego dnia pojechaliśmy na wyjazd integracyjny z pracy.
– Dobra, jeszcze jeden kieliszek i idziemy spać – rzuciła Magda, a cała ekipa ryknęła śmiechem, bo wiedzieliśmy, że to już chyba dziesiąty „ostatni”.
Siedzieliśmy na tarasie hotelu, noc była ciepła, a powietrze pachniało lasem i dymem z grilla. Wszyscy byli rozluźnieni – alkohol zrobił swoje. Igor usiadł obok mnie, blisko. Trochę za blisko. Poczułam jego ramię muskające moje, a potem jego zapach – męski, drzewny, znajomy.
– Może zatańczymy? – zapytał cicho.
Spojrzałam na niego. W oczach miał coś... innego. Nie był już tylko kolegą z pracy. Skinęłam głową.
Muzyka płynęła z przenośnego głośnika. Ktoś puścił coś wolniejszego. Przystanęliśmy na środku i zaczęliśmy się kołysać. Najpierw z dystansem, ale on zbliżył się o centymetr. Potem ja. W końcu nasze ciała były już przyciśnięte. Czułam jego dłoń na moich plecach. A potem – jego oddech przy uchu.
– Wiesz, że nie mogę przestać o tobie myśleć? – wyszeptał.
Zamarłam.
– Igor...
– Przepraszam, ale... nie udawaj, że ty też tego nie czujesz – powiedział, zanim zdążyłam się odsunąć.
Zatrzymałam się. Patrzyliśmy sobie w oczy, a potem... pocałował mnie. Delikatnie, nieśmiało. Jakby pytał, czy może. Nie protestowałam. Przez chwilę zapomniałam, kim jestem, gdzie jestem. Odpowiedziałam pocałunkiem.
Ale tylko przez chwilę. Ocknęłam się, jakby ktoś mnie oblał zimną wodą. Odsunęłam się gwałtownie.
– Nie... Nie mogę – wyszeptałam i wybiegłam z tarasu.
Zamknęłam się w pokoju, z sercem walącym jak oszalałe. Co ja zrobiłam?
Chciałam się przyznać
Drzwi zamknęły się za mną z trzaskiem. Była niedziela wieczór, torba jeszcze pachniała dymem z grilla, a ja ledwo powstrzymywałam się przed tym, żeby nie powiedzieć wszystkiego natychmiast. Musiałam to z siebie wyrzucić. Czułam się winna.
Zastałam Marcina w salonie, siedział na kanapie, zapatrzony w telewizor, ale pilot leżał obok. Ekran był wyciszony. Nie oglądał.
– Marcin, chyba… musimy pogadać – powiedziałam, stając w drzwiach.
Podniósł na mnie wzrok. Jego twarz... była zupełnie inna niż zwykle. Napięta. Powaga i coś jeszcze – niepokój?
– To prawda. Muszę ci coś powiedzieć – uprzedził mnie.
Zamarłam.
– Dobra... mów pierwszy – powiedziałam powoli, czując, jak żołądek zamienia mi się w kamień.
Marcin wstał. Podszedł do mnie, ale nie za blisko. Jakby potrzebował dystansu.
– Patrycja, ja... nie wiem, jak to powiedzieć. Nie chcę cię ranić, ale... zakochałem się.
Zrobiło mi się niedobrze. Wszystko się zatrzymało. Nie tego się spodziewałam. Jak to…?
– Co...?
– To znaczy... Jest ktoś. Ale nic się jeszcze nie wydarzyło. Nic fizycznego. Przysięgam. Po prostu... nie mogę przestać o niej myśleć. I nie mogę cię dalej oszukiwać.
Zatkało mnie. Chciałam coś powiedzieć, ale język odmówił posłuszeństwa. Czułam, jak ręce zaczynają mi drżeć. Serce waliło jak młotem. I jednocześnie... gdzieś głęboko – pojawiła się ulga. Bo przecież też nie byłam czysta.
– Nie spałeś z nią? – zapytałam sucho.
– Nie. Ale chciałbym. Chcę z nią być na serio. Przepraszam.
Westchnęłam i spojrzałam na jego twarz – spokojną, może nawet lżejszą. Ja natomiast poczułam coś, czego się po sobie nie spodziewałam: satysfakcję. Bo to on pierwszy się wyłamał. I dlatego... nie powiedziałam nic o Igorze.
Czułam się usprawiedliwiona
– Całował mnie. I to nie był przypadek. Ja mu na to pozwoliłam – powiedziałam, mieszając cappuccino łyżeczką tak, jakbym nie powiedziała właśnie czegoś, co powinno rozsadzić stół w kawiarni.
Aneta wpatrywała się we mnie bez słowa. Jej brwi powędrowały do góry, ale nie przerwała. Znałyśmy się od lat. Wiedziała, kiedy milczeć, żeby ktoś powiedział więcej.
– Wiem, wiem – zaczęłam znowu – nie powinnam. Ale... zanim zdążyłam mu to powiedzieć, Marcin mnie uprzedził. Powiedział, że się zakochał. Zostawia mnie. Więc, no... w sumie kto tu był pierwszy?
– Patrycja – odezwała się w końcu, bardzo cicho. – Ty naprawdę uważasz, że to tak działa?
– A co, mam mu się przyznać? Po co? Żeby miał czyste sumienie, że nie tylko on? Żebyśmy się teraz licytowali, kto kogo bardziej zdradził?
– Nie chodzi o licytację, tylko o... o uczciwość. O to, żebyś ty mogła kiedyś spojrzeć sobie w oczy.
Parsknęłam śmiechem. Prawdziwym, głośnym.
– Uczciwość? Po tym, co zrobił? Zakochał się w innej, będąc moim mężem. Tak po prostu. I zostawia mnie z dziesięcioma latami wspólnego życia, jakbyśmy byli jakimś cholernym wynajmem z miesięcznym wypowiedzeniem. To ma być uczciwość?
Aneta zamilkła na chwilę. Odstawiła filiżankę, spojrzała mi prosto w oczy.
– Ale ty się tym cieszysz. Tym, że możesz być ofiarą. Że nikt nie wie o Igorze. Masz swoją piękną zemstę, w której jesteś czysta, a on... jak śmieć.
– Bo nim jest – warknęłam.
– A ty nie? – spytała spokojnie.
Zatkało mnie. Po raz pierwszy od tamtej nocy nie miałam odpowiedzi.
– Wiesz co – dodała z przekąsem – jak chcesz to wszystko zostawić za sobą, to zrób to. Ale nie udawaj, że jesteś skrzywdzona. Bo grasz. I dobrze ci w tej roli.
Wstała i wyszła, zanim zdążyłam się odezwać. A ja zostałam z niedopitą kawą i czymś znacznie gorętszym niż kawa – z wstydem. Ale i tak wiedziałam, że mam rację.
Niczego od niego nie chciałam
– Przejrzałem papiery. Możemy złożyć wspólny wniosek, będzie szybciej – powiedział Marcin bez emocji, wręczając mi teczkę. W środku były rozwodowe standardy: oświadczenia, zgody, lista majątku.
Siedzieliśmy przy kuchennym stole jak księgowi podsumowujący dekadę współpracy. W tle tykał zegar. To było jedyne, co dawało znać, że czas nadal płynie.
– Podział majątku? – zapytałam chłodno.
– Chcę tylko mieszkanie. Ty możesz wziąć samochód. I oszczędności – rzucił jakby od niechcenia. – Tylko... nie chcę dramatów. Serio. Jesteśmy dorośli.
Dorosłość. Tak to nazywał. W jego ustach brzmiało to jak wymówka, nie zaleta.
– Nie chcę nic – odpowiedziałam po chwili. – Tylko wolności. I uczciwej połowy pieniędzy na koncie.
Podniósł wzrok, jakby coś go zdziwiło. Może myślał, że będę walczyć? Że urządzenie awantury da mi ulgę? Nie dało.
– Serio? – zapytał.
– Serio. Zatrzymaj sobie swoje zakochanie i te wszystkie swoje „nowe początki”. Ja po prostu chcę już nie być częścią tego cyrku.
Wziął głęboki oddech, potem podpisał dokumenty.
– Jak chcesz – powiedział cicho.
A ja, patrząc na jego podpis, poczułam coś, czego się nie spodziewałam. Wcale nie ulgę. Nie złość. Pustkę. I jednocześnie – coś w rodzaju triumfu. Bo on nie wiedział. Nie miał pojęcia o Igorze. O pocałunku. O tym, jak bardzo nasza historia jest brudniejsza, niż mu się wydaje.
Jego zdrada staje się oficjalnym powodem końca. Mnie nikt nie będzie sądził. Byłam czysta. Przynajmniej w oczach innych. I to mi wystarczało. A przynajmniej... tak wtedy myślałam.
Wcale nie chodziło o niego
– Wyglądasz jakoś inaczej – powiedział Igor, gdy tylko usiedliśmy przy biurowym ekspresie. Miał na sobie nową koszulę i ten sam błysk w oku, który wcześniej działał na mnie jak prąd.
– W sensie? – zapytałam, unikając kontaktu wzrokowego.
– W sensie... jakbyś już nie była tamtą Patrycją. Z wyjazdu.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
– Może nie jestem.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zawahał się.
– Chciałem tylko zapytać... co teraz? Bo wiesz, ja nie jestem typem, który całuje koleżanki z pracy bez powodu. Myślałem o tobie. Myślę dalej. Może... moglibyśmy się gdzieś spotkać po pracy?
Westchnęłam. Chciałam być delikatna, ale nie potrafiłam udawać.
– Igor... To był tylko impuls. I tak miało zostać.
– Ale...
– Nie rób z tego coś więcej, niż było. U mnie teraz dużo się dzieje. Nie jestem gotowa na nic nowego.
Zamilkł. A potem, po długiej chwili, rzucił:
– To nie ja zaczynałem ten taniec, pamiętasz?
Zacisnęłam zęby. Pamiętałam aż za dobrze.
– Daj spokój. Już i tak wszystko się posypało. Nie dokładajmy do tego jeszcze niepotrzebnych komplikacji.
Zostawiłam go z niedopitą kawą. W łazience spojrzałam na swoje odbicie. Wszystko powinno być proste. Jasne. Odszedł, zdradził – ja jestem czysta. Uratowana.
A tymczasem... wszystko we mnie się chwiało. Prawda była taka, że może żadna z naszych zdrad nie była prawdziwa. Ani jego wielka miłość, ani mój pocałunek. To była tylko ucieczka od pustki. I teraz, kiedy pustka została... nie było już dokąd uciekać. Przynajmniej u mnie.
To była tylko wymówka
Nowe mieszkanie było... ciche. Mała kawalerka na trzecim piętrze z balkonem wychodzącym na ścianę sąsiedniego budynku. Tynk odpadał. W oknach naprzeciwko ktoś często palił papierosy.
Na stole stała otwarta butelka czerwonego wina. Nie drogiego. Po prostu – wystarczającego. Nie miałam już od kogo ani do kogo uciekać. Igor się nie odzywał. Aneta przestała dzwonić. Marcin... no cóż, on teraz układał sobie życie z kimś innym, „zakochany od nowa”.
Zostałam z tą wersją historii, którą znałam tylko ja. I z tą świadomością, że nikt – absolutnie nikt – nie zna całej prawdy. Ani Marcin, który nigdy nie dowie się, że miałam własne tajemnice. Ani Aneta, która była jedyną osobą, której mogłam to powiedzieć – i której już nie było. Ani Igor, który widział tylko wycinek mnie, ten szukający dotyku i czułości. Usiadłam przy oknie, patrząc w ciemność.
Czy wygrałam? Wyszłam z tego związku bez szwanku. Z twarzą. Ze statusem „tej porzuconej”, której wszyscy współczuli. Ale im dłużej siedziałam tu sama, tym bardziej wiedziałam, że to ja siebie zdradziłam najbardziej.
Uśmiechnęłam się lekko do siebie.
– On też nie był święty – powiedziałam półgłosem. To musiało mi wystarczyć.
Patrycja, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żona była zimna jak grobowiec, a dziewczyna syna gorąca jak ogień w kominku. Nikt miał nie wiedzieć o naszym układzie”
- „Wyrabiałem trasy w Holandii, żeby żona i córka miały godne życie. Poświęcałem im wszystko, aż dostałem to 1 zdjęcie”
- „Wzięłam ślub z kolegą, żeby zadowolić rodzinę. To był największy błąd, bo sprawy wymknęły się spod kontroli”

