„Mój mąż poniżał mnie na każdym kroku. Koleżanki zazdrościły mi, bo był przystojny, a ja płakałam po cichu w poduszkę”
„I tak to się kręciło. Razem, a jakby osobno: on — dusza towarzystwa, z ironicznym błyskiem w oku, ja — ozdoba. Czasem miałam wrażenie, że bardziej pasowałabym mu jako trofeum na półce, niż jako partnerka. Partnerka... Ciekawe słowo. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się przy nim jak równa z równym”.

- Redakcja
Kiedy ktoś patrzył z zewnątrz, nasze małżeństwo wyglądało... normalnie. Może nawet trochę bajkowo czy, jak kto woli, idealnie. Tak przynajmniej mówiły mi znajome.
„Adam to przystojniak, masz szczęście, Karolina!” – słyszałam nie raz. A ja się wtedy nieśmiało uśmiechałam, jakby z wdzięcznością, choć tak naprawdę miałam ochotę powiedzieć: „Szczęście? No nie wiem...”.
Bo to nie było takie oczywiste szczęście. Niby nie robił awantur, po domu nie fruwały talerze i nie rozgrywały się żadne dramatyczne scen z nami w rolach głównych. Najgorszy jednak był ten chłód — niezauważalny dla innych, ale przenikający mnie do szpiku kości.
Codzienność z Adamem wyglądała rzeczywiście jak z bajki — mieszkanko na obrzeżach miasta, kawa z ekspresu o poranku, wspólne zakupy w sobotę. Tylko że w tej codzienności ja byłam jak ładna filiżanka czy gustowny mebel — dobrze się prezentowałam na zdjęciach, ale w środku byłam pusta.
— Moja żona nie umie gotować, ale za to ładnie wygląda — rzucał Adam w towarzystwie.
I wtedy oczywiście wszyscy wybuchali śmiechem... tylko ja nie. Stałam wtedy obok, z kieliszkiem wina, z wymuszonym uśmiechem. Kiedyś myślałam, że to tylko żart, że przesadzam. Ale potem było coraz więcej takich „żartów”.
— Karola, nie przesadzaj — mawiał zwykle. — To był tylko żarcik. Nie bądź taka wrażliwa.
I tak to się kręciło. Razem, a jakby osobno: on — dusza towarzystwa, z ironicznym błyskiem w oku, ja — ozdoba. Czasem miałam wrażenie, że bardziej pasowałabym mu jako trofeum na półce, niż jako partnerka. Partnerka... Ciekawe słowo. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się przy nim jak równa z równym.
Na zdjęciach wyglądaliśmy ładnie, zawsze uśmiechnięci. Tyle że ja czułam się coraz mniejsza. Jakby mnie było coraz mniej. Jakbym przez lata zapominała, jak się mówi na głos o tym, co boli.
Wieczorami, kiedy on przeglądał telefon, a ja czytałam książkę, niby pozostawaliśmy blisko siebie, ale każde w innym świecie — łapałam się na tym, że zazdroszczę parom, które się kłócą, bo u nich przynajmniej coś się dzieje. U nas była cisza. I chłód. Ten sam chłód, który czułam, kiedy wracał późno z pracy i rzucał krótkie: „Cześć”. Żadnego: „Jak minął ci dzień?”, żadnego: „Potrzebujesz czegoś?”. Po prostu „Cześć”.
A ja? Milczałam. I uczyłam się tej ciszy. Aż pewnego dnia poczułam, że już nie pamiętam, jak się wypowiada różne rzeczy na głos.
Zrobiło mi się gorąco
— Karolina, opowiedz, jak ci wyszedł ten gulasz ostatnio — zaśmiał się Adam, opierając się nonszalancko o framugę drzwi kuchennych. — Moi drodzy, moja żona robi najlepszy gulasz... tylko że z proszku. – Roześmiał się sam z siebie, a kilka osób przy stole dołączyło, choć bardziej z grzeczności niż z rozbawienia.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się krótko, jak zawsze... Tylko że tym razem coś mnie tknęło.
— Ty za to gotujesz świetnie, prawda? — rzuciłam cicho, ale wyraźnie. — Szkoda, że twoi klienci nie mogą tego docenić. W końcu tyle czasu spędzasz w pracy, a efektów jakoś nie widać.
Zapanowała cisza. Niezręczna, lepka, zawieszona między nami a resztą gości.
Adam spojrzał na mnie przeciągle, w jego oczach błysnęła groźba.
— Znowu zaczynasz? — powiedział cicho, ale z taką siłą, że wszyscy się wyprostowali. — Zostawmy to może na później, dobrze?
Zrobiło mi się gorąco. Chciałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Wiedziałam, że przekroczyłam jakąś niewidzialną granicę. Po chwili rozmowy przy stole zaczęły się toczyć dalej, jakby nic się nie wydarzyło, ale ja już byłam gdzie indziej. Patrzyłam, jak Adam żartuje z kuzynem, jak jego matka kręci głową z niezadowoleniem, a ja siedziałam przy tym stole jak przypadkowa osoba, która pomyliła adres.
W samochodzie nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. On prowadził, jakby wracał sam, a ja siedziałam obok i patrzyłam w ciemność za oknem. Wiedziałam, że nie przeprosi, że nie wróci do tego, co powiedział. Dla niego to był tylko żart. Kolejny. A ja po prostu znowu przesadziłam.
Przypomniałam sobie nasz pierwszy wspólny wieczór. On był wtedy czarujący, opowiadał historie z pracy, chwalił się kontaktami, błyskotliwymi ripostami. Miał urok. Zaczęłam się wtedy śmiać i nie przestawałam, nawet kiedy z jego dowcipów przebijała lekka drwina. Uważałam, że to tylko taka niegroźna zabawa. Z czasem jednak te żarty przestały być śmieszne, a zaczęły mnie ranić. Tylko że długo tego nie zauważałam.
Siedząc w tej ciszy, poczułam coś nowego: potworne zmęczenie. Jakby ktoś we mnie szeptał: „Już wystarczy”. I może pierwszy raz od dawna naprawdę chciałam usłyszeć ten głos.
Nie spojrzałam na niego
Weszliśmy do mieszkania i od progu wiedziałam, że nie odpuści. Rzucił klucze na komodę i spojrzał na mnie z chłodną ironią, którą znałam aż za dobrze.
— Musiałaś się tak popisywać przy mojej rodzinie? — zapytał, jakby chodziło o wybór koloru serwetek, a nie o to, jak się do mnie odnosił. — Naprawdę nie mogłaś sobie darować?
Stałam w przedpokoju, w płaszczu, z torebką w dłoni. Jeszcze nie wiedziałam, co powiem. Może nic. Ale słowa zbierały się we mnie same.
— To nie był popis, tylko reakcja — odpowiedziałam spokojnie. — Ile razy mam się uśmiechać, kiedy robisz ze mnie pośmiewisko przy innych?
— Przecież nikt nie bierze tego serio! — Podniósł głos. — Tylko ty zawsze robisz z igły widły.
— Bo tylko ja wiem, jak to jest słuchać tego przez dziesięć lat — stwierdziłam. — I wiesz co? Nigdy mnie nie szanowałeś, tylko traktowałeś jak ładną ozdobę.
Przez moment wyglądał, jakby nie zrozumiał, co właśnie powiedziałam, a może... po prostu nie sądził, że to powiem. W jego oczach pojawiła się niepewność, ale szybko ją zamaskował.
— Przeczulona jesteś. Jak zwykle — westchnął. — To był żart. I to niezły, skoro się wszyscy śmiali. Po prostu ty już nie masz dystansu.
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się, weszłam do sypialni i zaczęłam się pakować. Bez nerwów i gwałtownych ruchów, składałam rzeczy starannie, jakbym szykowała się na weekendowy wyjazd, a nie na koniec pewnego rozdziału w życiu. On stanął w progu i patrzył.
— Co ty wyprawiasz? — rzucił w końcu.
Nie spojrzałam na niego. Złożyłam sweter i zapięłam walizkę.
— Odchodzę — oświadczyłam. — Nie przez to, co się dziś wydarzyło, tylko przez to, że przez dziesięć lat nie wydarzyło się nic.
— Przestań dramatyzować — rzucił. — I co niby teraz? Wychodzisz? Tak po prostu?
Podniosłam torbę.
— Tak po prostu.
Nie wołał mnie ani nie próbował zatrzymywać w żaden inny sposób. Może nie wierzył, że to zrobię albo był przekonany, że wrócę.
Zamknęłam za sobą drzwi i przez chwilę stałam na ganku. Czułam, że oddycham głębiej niż zwykle. Jakbym właśnie odpięła ciężki pas, który dusił mnie przez lata. Było mi trochę przykro, ale jednocześnie pojawiła się ulga. Bo wreszcie usłyszałam siebie. I postanowiłam nie uciszać tego głosu.
Nie było do czego wracać
Wróciłam tylko na chwilę, bo zostawiłam szczoteczkę do zębów i ładowarkę. Weszłam cicho, nie chciałam go widzieć. Zanim zdążyłam dojść do sypialni, usłyszałam jednak jego głos dochodzący z kuchni.
— Mówię ci, ona zawsze była przeczulona. Wszyscy się śmiali, tylko ona wiecznie miała jakiś problem. — Rozmawiał z kimś przez telefon.
— Kobiety tak mają — usłyszałam matkę Adama, która najwyraźniej była na głośniku. — I tak długo z tobą wytrzymała. Żadna inna nie byłaby tak cierpliwa.
Poczułam znajome ukłucie. To nie była złość — raczej ostatnia kropla, która przelała czarę goryczy. Stałam w korytarzu, cicho, z walizką w dłoni, wiedząc już, że nie było do czego wracać.
Zamknęłam drzwi głośniej, niż planowałam. Ich rozmowa urwała się, ale to już nie miało znaczenia. Schodziłam po stopniach spokojnie. Nie płakałam. Powtarzałam sobie, że już nigdy nie dam się zamknąć w ładnym pudełku.
Jeszcze nie byłam gotowa
Pierwsze dni były ciche. Wynajęłam sobie malutką kawalerkę na pobliskim osiedlu. Nie brakowało mi jego głosu, bo i tak niewiele mówił. Brakowało mi raczej codziennego planu. Tego, że ktoś wraca o osiemnastej i trzeba się dopasować. Teraz nie musiałam. Rano parzyłam kawę tylko dla siebie, chodziłam na długie spacery bez celu. W bibliotece wypożyczyłam książki, których nigdy wcześniej nie czytałam, bo nie wpasowały się w jego gusta. Gotowałam dla siebie — nie wymyślne potrawy, ale takie, które lubiłam. Uczyłam się tego od nowa: lubić coś sama, nie dlatego, że ktoś to lubi.
Spotkałam go przypadkiem. Stał przy stoisku z chlebem i rozmawiał z kobietą w zielonym płaszczu. Nie podeszłam. Przeszłam obok, a on nawet nie odwrócił głowy.
Kilka dni później, w kawiarni, usiadłam przy oknie z zeszytem i zaczęłam pisać. O rzeczach, które kiedyś chciałam powiedzieć, ale nie miałam komu. Mężczyzna przy sąsiednim stoliku zapytał, czy nie potrzebuję długopisu, bo mój się wypisał.
— Nie, dziękuję. Mam drugi — odpowiedziałam, ale spojrzałam na niego z wdzięcznością.
Zamieniliśmy kilka zdań. Był spokojny i nie narzucał się — pytał, a kiedy mówiłam, naprawdę słuchał. Zapytał o książkę, którą trzymałam. Nie poprawił mnie, nie uśmiechnął się pobłażliwie. Pożegnaliśmy się zwyczajnie, ale wtedy coś we mnie drgnęło. Choć jeszcze nie byłam gotowa, pierwszy raz od dawna pomyślałam, że może już niedługo.
Nie muszę być ładnym dodatkiem
Wróciłam kiedyś myślami do naszego ślubu. Stałam wtedy w białej sukience, zbyt skromnej jak na gust Adama, i słyszałam, jak mówi do kolegi: „Najważniejsze, że wygląda”. Nie zareagowałam. Byłam wtedy za bardzo zajęta tym, żeby się nie pomylić przy przysiędze. Dziś zrozumiałam, że to była zapowiedź wszystkiego, co miało nadejść.
Nie czułam już złości — ta minęła dawno temu. Był tylko żal, że tyle czasu żyłam wbrew sobie. Uczyłam się być cicha, grzeczna, dopasowana. Wierzyłam, że to ja muszę się zmienić, żeby nam się układało. A potem zrozumiałam, że nie chcę się już zmieniać pod czyjeś wymagania.
On do dziś pewnie powtarza, że byłam „przeczulona”. Że nie umiałam śmiać się z żartów. Może nawet opowiada znajomym, jak dramatycznie się spakowałam i wyszłam. Ale mnie to już nie dotyczy. Nie jestem częścią tej opowieści.
Spotykam się z tym mężczyzną z kawiarni. Czasem tylko na spacer, czasem na rozmowę o wszystkim i niczym. Nie wiem, czy będzie z tego coś więcej, ale teraz niczego nie udaję. Dla niego nie muszę być ładnym dodatkiem. W końcu to zrozumiałam, że Adam szukał kobiety, która ładnie wygląda i milczy. Ja szukałam z kolei kogoś, kto widzi we mnie coś więcej. I znalazłam.
Karolina, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po rozwodzie często wracałem myślami do licealnej sympatii. Nawet nie sądziłem, że młodzieńcza miłość może znów odżyć”
- „Od początku nie chcieliśmy dzieci. Teraz żona jest w ciąży i każe mi wybierać, bo jej się odwidziało”
- „Gdy pojechałem do pracy za granicę, kumpel dbał o moją żonę. Tak się rozpędził, że został głową mojej rodziny”

