„Mój mąż po śmierci zostawił mi same niespodzianki. Puste konto to był dopiero początek odkrywania prawdy”
„Nie wiem, ile tam siedziałam. Może dziesięć minut, może godzinę. W końcu wzięłam głęboki wdech i wyjęłam z torebki wydruk przelewów, który dostałam w banku. Ciągle powtarzało się to samo nazwisko. Regularne przelewy. Co miesiąc. Przez osiem lat”.

- Redakcja
Śmierć Szymona przyszła nagle. Zbyt nagle, żeby się przygotować, choć kto z nas kiedykolwiek jest gotowy na coś takiego? Wciąż pamiętam ten dziwny spokój, jaki panował w domu po pogrzebie. Ciszę, która nie była zwykłą ciszą, tylko czymś cięższym – jakby powietrze stało się gęstsze, jakby każdy oddech musiał pokonać opór wspomnień. Nie było jego śmiechu, kroków na schodach, ani tego krótkiego „zaraz wracam”, które zawsze mówił, wychodząc do pracy.
Pierwsze tygodnie po jego śmierci przetrwałam jak w letargu. Chodziłam do szkoły, prowadziłam lekcje, odpowiadałam na pytania uczniów, ale nie pamiętałam ani jednego dnia. W domu wszystko stało w miejscu – jego kubek, szalik na wieszaku, książka z zakładką w połowie zdania. Zawsze myślałam, że Szymon to ktoś, kto trzymał nasze życie w ryzach. Spokojny, rozsądny, odpowiedzialny. Moje przeciwieństwo. Ja byłam emocjami, on – logiką. Dlatego, kiedy po miesiącu poszłam do banku, żeby uporządkować jego sprawy, byłam pewna, że wszystko znajdę uporządkowane, jak zawsze.
– Dzień dobry, przyszłam w sprawie wspólnego konta – powiedziałam do konsultantki, podając dowód.
Kobieta wpisała coś w komputer, po czym uniosła wzrok, a w jej oczach zobaczyłam niepewność.
– Pani Joanno… Na tym koncie nie ma żadnych środków. Saldo wynosi zero.
– To niemożliwe – wyszeptałam. – Przecież mieliśmy oszczędności, wpływy z jego pracy…
– Przelewy były wykonywane regularnie – odpowiedziała. – Odbiorca: Mila R. Stałe zlecenie od 2017 roku.
Świat zadrżał. Poczułam, jak serce uderza mi o żebra. Mila R.? Kim była Mila R.?
Zostawił mi puste konto
Kiedy wróciłam z banku, przez kilka minut siedziałam w samochodzie, wpatrując się w kierownicę. Na zewnątrz padał deszcz – ciężki, uporczywy, jakby niebo też miało dość milczenia. Nie wiem, ile tam siedziałam. Może dziesięć minut, może godzinę. W końcu wzięłam głęboki wdech i wyjęłam z torebki wydruk przelewów, który dostałam w banku. Na każdym wierszu widniało to samo nazwisko: Mila R. Regularne przelewy. Co miesiąc. Przez osiem lat. W domu czekał nasz syn, Oskar. Od śmierci ojca rzadko się odzywał. Zamknął się w sobie, tak jak ja próbowałam się zamknąć na ból. Kiedy weszłam do salonu, spojrzał znad laptopa.
– Byłaś w banku? – zapytał.
– Byłam.
– I co?
Zamiast odpowiedzieć, położyłam przed nim plik kartek. Patrzył na nie chwilę, a potem na mnie.
– Mamo… co to jest?
– Wydruk z naszego konta – głos mi się załamał. – Wszystkie nasze pieniądze zniknęły.
Oskar wziął jedną kartkę, zmarszczył brwi.
– To musi być jakiś błąd.
– Nie. Sprawdzałam kilka razy. Zobacz nazwisko. Mila R. Przelewy od 2017 roku.
– Mila… – przeczytał wolno. – Może to jakaś fundacja? Albo kobieta, której pomagał?
– Pomagał? – prychnęłam z goryczą. – Co miesiąc, przez osiem lat? I nigdy mi o tym nie wspomniał?
– Mamo, nie możesz go teraz oczerniać. On nie żyje!
– Nie oczerniam! – krzyknęłam, wstając gwałtownie. – Ja tylko chcę wiedzieć, dlaczego pieniądze, które odkładaliśmy przez lata, trafiały do obcej kobiety!
Oskar opuścił wzrok.
– Może miał powód. Może… nie wszystko ci mówił.
– No właśnie – usłyszałam własny głos jak echo. – Nie wszystko mi mówił.
Wtedy po raz pierwszy naprawdę dotarło do mnie, że Szymon mógł mieć tajemnice. Nie, nie „mógł”. Miał je na pewno.
Musiałam się dowiedzieć
Nie spałam tej nocy ani minuty. Przekładałam się z boku na bok, słuchając tykania zegara, który jeszcze Szymon powiesił w sypialni. Co godzinę dźwięk był coraz głośniejszy, jakby mnie poganiał. O trzeciej nad ranem podjęłam decyzję – musiałam ją odnaleźć. Tę Milę R. Rankiem spakowałam dokumenty, wzięłam kluczyki od samochodu i ruszyłam w drogę. W wydruku z banku widniała miejscowość: Ruczajewo, jakieś małe miasteczko na Mazurach. Nigdy o nim nie słyszałam. Gdyby Szymon tam bywał, na pewno bym wiedziała. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Droga ciągnęła się godzinami. Szarówka, puste pola, stacje benzynowe, gdzie kawa smakowała jak woda. Cały czas powtarzałam w myślach to imię. Mila. Mila. Mila. Zajechałam pod niewielki dom na końcu ulicy, przy której czas się zatrzymał – drewniane ogrodzenia, stare jabłonie, zapach dymu z pieca. Na skrzynce widniało to samo nazwisko, które widniało w przelewach. Zanim zdążyłam zapukać, drzwi się uchyliły. W progu stanęła starsza kobieta w wełnianym swetrze.
– Pani Joanna? – zapytała, jakby się mnie spodziewała.
– Skąd pani…?
– Mila mówiła, że kiedyś pani przyjedzie – kobieta otworzyła szerzej drzwi. – Wreszcie pani jest.
Zamarłam.
– Przepraszam… A kim pani jest?
– Matką Mili. Proszę, niech pani wejdzie, bo zimno.
Wnętrze domu pachniało herbatą i wilgocią. Na stole leżały stare zdjęcia. Na jednym z nich rozpoznałam Szymona – młodszy, uśmiechnięty, z dzieckiem na kolanach.
– Skąd pani ma to zdjęcie? – zapytałam szeptem.
– Zawsze coś zostawiał. Bywał tu często, zwłaszcza przed świętami. Zawsze zostawiał coś dla Lili.
– Dla kogo? – wyrwało mi się. – Kto to jest Lila?
Starsza kobieta spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
– Córka Mili. Taka sama jak on… z oczami, które wszystko widzą.
Nie pamiętam, jak wyszłam z tego domu. Pamiętam tylko, że dłonie mi drżały, a serce biło mi jak oszalałe. Szymon… i dziecko. Po pewnym czasie odnalazłam bibliotekę, w której podobno pracowała Mila. Stała przy ladzie, układając książki. Spojrzała na mnie spokojnie, jakby wiedziała, kim jestem.
– Nie spodziewałam się pani tak szybko – powiedziała cicho.
– Czyli wiedziałaś, że przyjadę – głos mi się załamał.
Uśmiechnęła się smutno.
– Wiedziałam, że prędzej czy później każda prawda musi zapukać do drzwi.
Wszystko wyszło na jaw
Mila zaprosiła mnie do swojego domu następnego dnia. Nie wiedziałam, po co tam jadę. Może po dowód, że się mylę. Może po kolejne kłamstwo, które dałoby się jeszcze jakoś oswoić. Dom był prosty, czysty, pełen książek i ciepłego światła. Pachniało pieczonym ciastem. Z pozoru nic niezwykłego – gdyby nie to, że na ścianie, nad kanapą, wisiały zdjęcia Szymona. Na jednym obejmował Milę. Na drugim trzymał za rękę dziewczynkę o oczach tak znajomych, że aż zakręciło mi się w głowie.
– To Lila – powiedziała spokojnie Mila, zauważając, jak wpatruję się w ramki.
Nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Czułam, jak podłoga usuwa mi się spod nóg.
– Kim ona… – zacięłam się, bo słowo „jest” nie chciało przejść mi przez gardło. – Kim ona dla niego była?
Mila uniosła głowę.
– Córką.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– To kłamstwo – wyszeptałam. – On nie mógł… Mieliśmy razem wszystko!
– On was kochał – odparła cicho. – Ale nie potrafił zrezygnować z nas.
– „Nas”? – powtórzyłam drżącym głosem. – Mówisz o sobie i o tym dziecku, jakbyście mieli do tego prawo!
– Nie proszę o zrozumienie. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nie był potworem. Próbował to zakończyć, kilka razy. Ale zawsze wracał.
– Wracał do was? – parsknęłam. – A ja myślałam, że jeździ służbowo!
Mila spuściła wzrok.
– Nie chciał was skrzywdzić. Ale z każdym rokiem to się coraz bardziej wymykało spod kontroli.
Milczałyśmy. Miałam wrażenie, że stoję w jakiejś obcej scenie swojego życia.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? – spytałam w końcu.
– Nie mogłam. Obiecałam, że dopóki żyje, nikt się nie dowie.
Usiadłam ciężko w fotelu. Patrzyłam na zdjęcia, na tę dziewczynkę z jego oczami, i coś we mnie gasło. Nie krzyczałam. Nie płakałam. To było coś gorszego – pustka. Wiedziałam już, że wszystko, w co wierzyłam, przestało istnieć. Moje małżeństwo, wspomnienia, słowa, nawet ta nasza „stabilność”, którą tak chwaliłam. Szymon miał drugie życie. I drugą rodzinę.
To mnie zniszczyło
Kiedy wróciłam do domu, Oskar siedział przy stole z książkami rozłożonymi wokół jakby uczył się do egzaminu, ale w jego oczach nie było skupienia. Spojrzał na mnie z nadzieją – pewnie myślał, że wracam z odpowiedzią, która wszystko wyjaśni, że jego ojciec okaże się jednak bohaterem, a nie kłamcą. Ale ja nie potrafiłam już kłamać.
– I co? – zapytał. – Znalazłaś ją?
Usiadłam naprzeciwko.
– Tak.
– I co? – powtórzył, coraz bardziej niespokojny. – Kim ona jest?
Przez chwilę milczałam. Miałam wrażenie, że każde słowo, które zaraz wypowiem, wbije się w niego jak nóż.
– To… kobieta, z którą twój ojciec żył przez lata w ukryciu – przełknęłam ślinę. – I z którą ma dziecko.
Oskar zerwał się z krzesła.
– Co ty mówisz?!
– Prawdę – głos mi się załamał. – Widziałam ich zdjęcia. Widziałam dziewczynkę. Ona… ona jest jego córką.
– Nie! – krzyknął. – Nie wierzę ci! On by tego nie zrobił!
– Oskar…
– Przestań! – przerwał mi. – Przecież to był ojciec, rozumiesz? On nas kochał!
Wstałam i spróbowałam podejść, ale odsunął się gwałtownie.
– Zdradzał mnie latami, Oskar – wyszeptałam. – I ciebie też. Żyliśmy w kłamstwie.
– Nie mów tak! On nas kochał, wiem to! – jego oczy zaszły łzami.
– Miłości nie udowadnia się kłamstwem – odpowiedziałam cicho.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, oboje roztrzaskani tą samą prawdą. Potem wyszedł. Trzasnął drzwiami tak mocno, że echo rozniosło się po całym domu. Zostałam sama w pustce, w której jeszcze godzinę wcześniej słyszałam jego głos, kroki. Poszłam do sypialni, usiadłam na łóżku i dopiero wtedy zaczęłam płakać – po raz pierwszy od pogrzebu. Nie z żałoby, tylko z gniewu. Z bezsilności. Kiedyś myślałam, że zdrada to coś, co dzieje się cieleśnie. Teraz wiedziałam, że prawdziwa zdrada zaczyna się w chwili, gdy ktoś przestaje mówić prawdę.
Nie mogłam jej winić
Minęło kilka dni, zanim odważyłam się znowu wrócić do Ruczajewa. Oskar się do mnie nie odzywał, choć wiedziałam, że codziennie wraca do domu – jego buty stały przy drzwiach, a w kuchni znikała herbata. Zostawiałam mu karteczki z krótkim „zjedz coś” albo „kocham cię mimo wszystko”. Nie wiedziałam, czy je czytał. Tym razem nie szukałam już Mili. Szukałam Lili. Znalazłam ją w szkolnej świetlicy, gdzie pomagała młodszym dzieciom w lekcjach. Miała może czternaście lat, długie włosy splecione w warkocz i spojrzenie, które aż za dobrze znałam – to samo, którym Szymon patrzył, kiedy się zamyślał.
– Ty jesteś... Lila, prawda? – zapytałam. Dziewczyna skinęła głową.
– Tak. Mama mówiła, że pani przyjedzie.
Usiadłyśmy na ławce przed szkołą. Cisza między nami była ciężka, ale nie nieprzyjemna.
– Wiesz, kim jestem? – spytałam.
– Tak – spojrzała na mnie spokojnie. – Tata mówił o pani.
– O mnie?
– Mówił, że ma jeszcze jedną rodzinę. Że nie może nas połączyć, bo by was zranił.
Zabrzmiało to tak spokojnie, że przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Nie mógł przewidzieć, że prawda zrani mnie bardziej – wyszeptałam.
Lila spuściła wzrok.
– On się bał. Że któregoś dnia wszystko się zawali. Że mnie znienawidzicie.
– Ciebie? – zdziwiłam się. – Ty niczemu nie jesteś winna, dziecko.
Dziewczyna uniosła na mnie oczy, tak bardzo jego oczy, że serce ścisnęło mi się w piersi.
– Czasem mam wrażenie, że całe moje życie to coś, co nie powinno się zdarzyć.
Nie wiedziałam, co zrobić. Chciałam ją przytulić, a jednocześnie najchętniej uciekłabym z powrotem do samochodu. Zamiast tego tylko dotknęłam jej dłoni.
– Nie mów tak. Ty jesteś… częścią tego, co po nim zostało.
Kiedy wstałam, Lila uśmiechnęła się delikatnie.
– Dziękuję, że pani przyszła. Mama mówiła, że może pani mnie nienawidzić. Ale ja nie chciałam, żeby tak było.
Odchodziłam z ciężkim sercem, ale też z dziwnym spokojem. Po raz pierwszy od śmierci Szymona poczułam coś, co przypominało zrozumienie. Nie wybaczenie – na to było za wcześnie – ale cień współczucia.
Nie znałam własnego męża
Dom był cichy, kiedy wróciłam z Ruczajewa. Oskar siedział w kuchni, oświetlony blaskiem z lampy. Na stole leżał jego telefon, otwarta książka i talerz z niedojedzonym tostem. Spojrzał na mnie z niepewnością, jakby nie wiedział, czy powinien coś powiedzieć. Usiadłam naprzeciwko. Przez chwilę żadne z nas się nie odezwało.
– Byłam tam znowu – zaczęłam w końcu. – U niej. I u Lili.
– Po co? – zapytał ostro, ale w jego głosie nie było już gniewu, raczej zmęczenie.
– Bo chciałam zobaczyć, jak wygląda jego drugie życie. Żeby przestało mnie prześladować.
– I co zobaczyłaś?
– Dziecko, które niczemu nie zawiniło. I kobietę, która też żyła w kłamstwie. Tak samo jak ja.
Oskar wbił wzrok w blat stołu.
– Nie potrafię go nienawidzić, mamo.
– Ja też już nie – odpowiedziałam cicho. – Ale nie potrafię też kochać go w ten sam sposób.
Wstałam, podeszłam do szafki i wyjęłam stary notes Szymona. Ten, w którym kiedyś zapisywał rachunki, listy zakupów, jakieś drobne notatki z pracy. Usiadłam z nim przy stole i zaczęłam przewracać strony. Wśród papierów, między fakturami, znalazłam małe zdjęcie mnie i Szymona. „Nie wiem, kim był naprawdę” – pomyślałam. – „Miał dwa życia, a ja byłam tylko połową jego prawdy. Ale jeśli istniała w nim choć odrobina miłości, może to wystarczy, bym przestała nienawidzić”. Nie każda prawda przynosi ulgę. Niektóre po prostu zabierają złudzenia – i zostawiają nas samych z ciszą, która dopiero uczy, jak żyć dalej.
Joanna, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Spadek po rodzicach skrywał ich największą tajemnicę. Nie byłam gotowa na to, co odkryłam”
- „Mój mąż ma gdzieś nasze dzieci, bo ciągle gra na konsoli. Jeszcze chwilę, a zapomni, jak mają na imię i ile mają lat”
- „Mój mąż groził mi, że zostawi mnie na lodzie. Trzeba było widzieć jego minę, gdy zrealizowałam swój plan”

