Reklama

Niemal każda dziewczynka od małego karmiona jest bajkami o miłości od pierwszego wejrzenia, uczuciu aż po grób i niczym niezmąconym szczęściu. Każdą historię o księciu na białym koniu, bogaczu, który pokochał dziewczynę z biednego domu czy przystojniaku, który obdarzył szczerym uczuciem brzydulę, kończy sakramentalne „i żyli długo i szczęśliwie”. Im wcześniej jednak ta dziewczynka zorientuje się, że prawdziwe życie nie ma nic wspólnego z bajkami, tym lepiej dla niej.

Wierzyłam bajkom

Byłam tym dzieckiem, które bardzo lubiło czytać. Pochłaniałam wszelkie dostępne historie od małego. Oczywiście rodzice dbali, by nic niedostosowanego do mojego wieku nie wpadło w moje ręce, toteż najpierw czytałam głównie bajki i baśnie, później książki przygodowe, a jako nastolatka zaczytywałam się w romansach.

Świat na kartach książek przyjmowałam za pewnik. Wierzyłam, że rzeczywistość jest dokładnie taka, jak opisują ją autorzy czytanych przeze mnie historii. Miłość miała być uczuciem składającym się li tylko ze wzlotów, pojawiającym się znienacka i trwającym aż po grób. Byłam przekonana, że i ja spotkam swego księcia z bajki, doświadczę tych osławionych motyli w brzuchu, no i będę z nim potem żyła długo i szczęśliwie.

Dziecięca naiwność towarzyszyła mi nawet w wieku nastoletnim. Utwierdzały mnie w niej koleżanki, które zaczynały umawiać się na pierwsze randki. Ich opowieści o romantycznych spotkaniach, trzymaniu się za ręce i długich rozmowach doskonale korespondowały z tym, co znałam z książek. Dopiero pierwsze złamane serca sprowokowały mnie do refleksji nad tym, że świat nie jest chyba aż tak kolorowy...

Wyleczyłam się z naiwności

Nadal jednak wierzyłam w miłość aż po grób. Wiarą tą mocno zachwiały wydarzenia w mojej najbliższej rodzinie. Siostra mojego ojca, ukochana ciocia Tereska, rozstała się ze swoim mężem. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam słowo „rozwód” i z miejsca przekonałam się, że jest to zajście nad wyraz burzliwe. Karczemne awantury i przepychanki w sądzie, których świadkiem co prawda nie byłam, ale o których rozmawiało się w domu, dały mi do myślenia.

Pewnego dnia postanowiłam zapytać mamę o to wszystko.

– Powiedz mi, miłość naprawdę może się tak skończyć z dnia na dzień?

– Z dnia na dzień raczej nie... Ale do miłości trzeba dwojga, trzeba ją pielęgnować, dbać o wzajemne relacje.

Ciocia Tereska nie dbała?

– Nie wiem, chyba dbała. Może niewystarczająco. A może dbała tylko ona.

– Bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz?

– Tak, córciu. Ona musi dbać o niego, a on o nią. Jeśli zaczną się od siebie oddalać, to bardzo łatwo takie uczucie zaprzepaścić. Często wtedy jedna ze stron zaczyna szukać pocieszenia gdzie indziej. A stąd już tylko krok do rozwodu, jak wiesz.

To była dla mnie ważna lekcja. Długo myślałam nad tym, co usłyszałam od mamy. Wyciągnęłam wnioski, zrewidowałam nieco swoje poglądy na temat miłości aż po grób. Nawet trochę się śmiałam ze swojej dziecięcej naiwności. I zaczęłam sięgać po inną literaturę, taką, która przedstawiała świat również w odcieniach szarości.

Pojawił się książę z bajki

Aż pewnego dnia jednak znalazłam swojego księcia z bajki. Tak mi się przynajmniej wydawało. Romuald był elokwentny, towarzyski i szarmancki, sama nie wiem, którą z tych cech najbardziej w nim ceniłam. Potrafił mnie oczarować i owinąć sobie wokół małego palca, a ja ślepo wierzyłam we wszystko to, co mówił. A mówił, jaka to jestem wspaniała, jak mnie kocha i jaka szczęśliwa będę u jego boku. Która dziewczyna by w to nie uwierzyła?

Nasze narzeczeństwo trwało dość krótko. Kiedy tylko Romuś mi się oświadczył, radośnie wykrzyknęłam „tak!” i natychmiast przystąpiłam do organizowania ślubu. Najbliższa rodzina dzielnie mnie w tym wspierała i tylko ciocia Tereska patrzyła na mnie wielkimi, smutnymi oczami.

– Nie jestem pewna, czy dobrze robisz… – powiedziała mi pewnego razu.

– Dlaczego? – zdziwiłam się.

Nie za szybko? Jesteś pewna jego i swoich uczuć?

– Ciociu, przecież my się kochamy!

– I tego się właśnie obawiam. Miłość jest ślepa…

– Zazdrościsz mi? – palnęłam, zanim pomyślałam.

– Nie, moja droga. Po prostu nie chciałabym, by życie doświadczyło cię tak, jak mnie.

Byłam przekonana, że to ten jej burzliwy rozwód sprawił, iż straciła resztki zaufania do mężczyzn. Nie sądziłam, że dostrzega coś, czego ja – zakochana i szczęśliwa – najzwyczajniej w świecie nie widzę.

Ciocia miała rację

Pobraliśmy się hucznie, czego wszyscy nam zazdrościli. Otrzymaliśmy wiele pięknych życzeń na nową drogę życia. Romuald namawiał mnie, bym sprzedała niewielkie mieszkanko, które przepisała na mnie babcia, ja jednak wolałam je wynająć, a na kupno naszego wspólnego gniazdka po prostu wziąć kredyt. Mój mąż nie był z jakiegoś powodu zbytnio z tego zadowolony, ale ostatecznie postawiłam na swoim.

Przez pierwsze kilka lat czułam się jak w raju. Z pracy wracałam zawsze pierwsza i z pieśnią na ustach przygotowywałam obiad dla mojego małżonka. On za każdym razem chwalił moją kuchnię, a potem spędzaliśmy miły wieczór w swoim towarzystwie. W łóżku układało nam się świetnie, choć jakoś nie mogłam zajść w ciążę. Nie przejmowałam się tym z początku, wszak byłam młoda i miałam jeszcze na to czas.

Z biegiem czasu jednak zaczęłam mieć wrażenie, że Romek odsuwa się ode mnie. Coraz później wracał z pracy, coraz rzadziej komplementował moją kuchnię, a przede wszystkim coraz częściej wymawiał się zmęczeniem i zasypiał, gdy tylko jego głowa dotknęła poduszki. Początkowo myślałam, że jestem przewrażliwiona, potem jednak dostrzegłam ślady szminki na kołnierzyku jego koszuli… Miarka się przebrała, gdy wrócił z delegacji, a w jego walizce znalazłam damskie stringi.

W ogóle się nie krył

– Możesz mi to wyjaśnić? – zapytałam, trzymając czerwoną bieliznę w dłoni. – Co to jest?

– Przecież widzisz – odparł mój mąż.

– Nie rób ze mnie idiotki! Co damska bielizna robi w twojej walizce?

– Musiałem spakować przez przypadek. Nie dramatyzuj.

Masz romans?! – chciałam wiedzieć.

– Oj tam, zaraz romans. Troszkę wypiliśmy i tak jakoś wyszło. Naprawdę nic wielkiego.

Byłam zdruzgotana. Mój bajkowy książę na białym koniu właśnie przyznawał się do zdrady i jeszcze uważał, że to nic wielkiego! Pościeliłam mu na kanapie, zamknęłam się w sypialni i przepłakałam całą noc. Rano zadzwoniłam do Ireny, mojej przyjaciółki i zapowiedziałam, że po pracy idziemy do kawiarni. Musiałam z nią pogadać od serca, a ani u niej, ani tym bardziej u mnie nie było na to szans.

Gdy tylko zajęłyśmy miejsca przy stoliku i zagłębiłam się w menu, Irka szturchnęła mnie w ramię.

– Zobacz, tam w rogu. Czy to nie twój Romuś?

Spojrzałam we wskazanym kierunku. A tam… mój mąż obściskiwał właśnie jakąś blond dziunię.

– O, jest i właścicielka czerwonych stringów – mruknęłam.

– Że co? – Irka zrobiła wielkie oczy, a ja opowiedziałam jej o wszystkim.

Następnego dnia dała mi namiary na prawnika i obiecała, że ten przeprowadzi mnie przez rozwód bezboleśnie. Na szczęście nie mieliśmy dzieci, kredyt właśnie spłaciliśmy, a Romuald nawet nie zaprzeczał, że nie jestem jedyną kobietą w jego życiu.

Bałam się spojrzeć w lustro

Po rozwodzie totalnie się załamałam. Tym bardziej że mój były mąż najwyraźniej świetnie się bawił ze swoją nową partnerką. I choć byłam dziwnie spokojna, że i ją prędzej czy później zostawi, to wcale mnie to nie pocieszało. Obwiniałam się o rozpad małżeństwa, wmawiałam sobie, że jestem gruba, brzydka, stara i totalnie nieatrakcyjna. Byłam bardzo skuteczna i prawie w to wszystko uwierzyłam.

I nie wiem, jak długo bym się tak katowała, gdyby nie ciocia Tereska. Wpadłam na nią na zakupach. W pierwszej chwili jej nie poznałam – wyglądała zjawiskowo! Odmłodniała, zmieniła fryzurę, świetnie ubrana i umalowana, uśmiechała się od ucha do ucha. Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, westchnęła, wzięła pod ramię i siłą zawlokła do salonu piękności. Właścicielka była jej dobrą znajomą, a my miałyśmy szczęście, bo właśnie ktoś odwołał wizytę…

Gdy wychodziłyśmy stamtąd trzy godziny później, czułam się zupełnie inną kobietą. Następnego dnia byłyśmy umówione na siłownię i zakupy. Ciocia nie przyjmowała odmowy, a ja też jakoś szczególnie nie protestowałam. A gdy dwa miesiące później powiedziała mi, że mój trener personalny chciałby mnie zaprosić na kawę, tylko nie ma odwagi, najzwyczajniej w świecie rozpłakałam się i rzuciłam się jej na szyję.

Anastazja, 43 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama