„Mój mąż okazał się uciążliwym chwastem. Gdy udało mi się go wyplewić, moje serce od razu zabiło mocniej do innego”
„Moje małżeństwo zaczęło się sypać. Z początku poszło o dzieci. Adamowi bardzo się spieszyło, a ja mówiłam, że jeszcze nie jestem gotowa. Wtedy nie miałam o tym pojęcia, ale widać instynktownie wyczuwałam, że mój mąż to nie jest ten jedyny, ten na całe życie”.

Na osiedle, na którym dorastałam, sprowadziliśmy się, gdy miałam kilka tygodni. W nieotynkowanym bloku zamieszkały z początku tylko dwie rodziny: nasza i Marcina. Moja mama – nauczycielka – po wakacjach wróciła do pracy. Mną opiekowała się babcia, która właśnie przeszła na emeryturę. Z jej opowieści znam moment, w którym poznałam Maćka.
Znaliśmy się od małego
– Pchałam wózek przez błoto. Dokoła żywej duszy. Nagle usłyszałam za sobą plusk, siarczyste przekleństwo i… dziecięcy śmiech.
Odwróciłam się. W błocie leżała kobieta mniej więcej w moim wieku. A z jej przygody głośno naśmiewał się siedzący w wózku brzdąc! Ten brzdąc to był Maciek. Okazało się, że wprowadził się do naszego bloku z mamą, tatą i babcią trzy dni wcześniej. Od tego spotkania nasze babcie spacerowały po okolicy razem. Zaprzyjaźniły się. Siłą rzeczy ja musiałam zakolegować się z Maćkiem. Jakkolwiek to nie zabrzmi – muszę się przyznać, że Maciek był pierwszym przedstawicielem płci przeciwnej, któremu udało się mnie zainteresować swoim… siusiakiem. To ulubiona anegdota mojej mamy, którą do dziś zabawia znajomych na przyjęciach.
Potem Maciek poszedł do przedszkola, ja nie. Na nasze podwórko sprowadziło się sporo ludzi, więc ja miałam nowe koleżanki z piaskownicy, on kolegów z przedszkola. Spotykaliśmy się czasem na podwórku czy spacerze, ale nie byliśmy już nierozłączni.
Do szkoły poszłam w wieku sześciu lat. Gdy rok później trafił tu Maciek – był pierwszakiem i wstyd było się z nim zadawać.
Los co chwilę stykał nas ze sobą
To był początek trzeciej klasy. Usiadłam na swoim miejscu, w pierwszej ławce (ciągle byłam najmniejsza i przez to skazana na to, żeby siedzieć z przodu). Nagle ktoś pociągnął mnie za warkocz. Odwróciłam się, a tam – Maciek.
– Co ty tu robisz? To nie twoja klasa – oburzyłam się.
– Tak dobze sie ucyłem, ze mnie psenieśli – wyseplenił (właśnie stracił obie górne jedynki).
W trzeciej klasie już nie mogłam się z nim kolegować. Chłopaki są głupie – wiadomo. Ale los znowu nas szybko zetknął. Oboje byliśmy najmłodsi i najniżsi. Więc gdy na rytmice uczyliśmy się krakowiaka – okazało się, że będziemy razem tańczyć w pierwszej parze. Byliśmy na siebie skazani przez dwa lata, aż w końcu ja urosłam – on nie – i dostałam wyższego partnera.
W połowie piątej klasy wychowawczyni oznajmiła, że po raz pierwszy będziemy mieć nie „zabawę” klasową, a dyskotekę. Różnica był taka, że impreza miała zacząć się później – o 17 – i potrwać do 20. Wiedziałyśmy z koleżankami, że na dyskotece tańczy się z chłopakami. I że to oni powinni nas poprosić do tańca. Ale jakoś się nie kwapili. Stali pod jedną ścianą udekorowanej sali, a my pod drugą. Zdesperowana wychowawczyni chyba uznała, że to my mamy więcej odwagi, bo nagle zarządziła:
– Dziewczynki proszą chłopców, białe tango. Jazda, ruszamy – zawołała i porwała na parkiet matematyka.
Pierwsza odważyła się pójść w jej ślady Kasia – niekoronowana królowa naszej klasy. Lekko rumiana, podeszła do Damiana i wyciągnęła do niego rękę. Reszta chłopców zaczęła buczeć, ale Damian cały w pąsach dał się zaprowadzić na środek sali. W ślady Kasi poszły inne dziewczyny. I nagle pod jedną ścianą stałam już tylko ja – pod drugą Maciek. Nie mogłam być gorsza. Podeszłam do niego i bez słowa zaciągnęłam na parkiet. Położyłam mu wyprostowane ręce na ramionach. Można powiedzieć, że po raz pierwszy byłam wtedy w objęciach mężczyzny.
Kilka tygodni później Kasia miała urodziny. I po raz pierwszy urządziła „prywatkę”. Rodzice byli wprawdzie w sąsiednim pokoju, ale zgodnie z umową mieli do nas nie zaglądać. Tym razem oderwaliśmy się od ścian trochę szybciej. Już po godzinie tańczyło kilka par. A potem ktoś rzucił odważny pomysł: – Zagrajmy w butelkę!
Pocałował mnie
Prawdopodobnie byłam jedyną osobą, która nie wiedziała, o co chodzi. Więc gdy padła propozycja, żebym to ja jako pierwsza zakręciła butelką, nie miałam nic przeciwko. Pusta butelka po cytronecie przez chwilę wirowała po podłodze, aż jej szyjka zatrzymała się wycelowana w Maćka. Dzieciaki ryknęły śmiechem.
– Pocałuj go, pocałuj– piszczały koleżanki.
– Co mam zrobić? – zapytałam, czując, że jestem na twarzy purpurowa.
– No pocałować. Co ty, nie umiesz grać w butelkę?
Byłam przerażona. Maciek chyba też. Ale to w końcu on odważnie podszedł do mnie i cmoknął mnie w policzek. Zawstydziłam się tak bardzo, że zerwałam się z podłogi i pobiegłam do domu.
Jak było do przewidzenia – pierwszą dziewczyną w klasie, która zaczęła z kimś chodzić była Kasia. Jej chłopakiem został oczywiście Damian. W połowie ósmej klasy z naszej paczki bez pary byłam już tylko ja i Maciek. Siłą rzeczy, gdy szliśmy wszyscy do kina, to siedziałam koło niego. Tak samo w autokarze, gdy jechaliśmy na wycieczkę… Nie będąc parą – trochę nią jednak byliśmy.
Spotkaliśmy się na tańcach
Widywaliśmy się czasem koło bloku, wymieniając zdawkowe „cześć” i „co słychać?”. W czwartej klasie dziewczyny uznały, że przed studniówką trzeba się zapisać na kurs tańca. Jak to zwykle bywa, jeden chłopak przypadał na trzy dziewczyny. Walca i fokstrota tańczyłam z Anką. Na kolejnej lekcji padło tajemnicze słowo: „łacina”.
– Dziś przejdziemy do tańców latynoamerykańskich. Na początek zmysłowa rumba – oświadczył instruktor.
Zostałam pod ścianą sama, bo Anka miała anginę. Niezadowolony instruktor rozejrzał się dookoła. Nagle wyszedł na korytarz. Po chwili wrócił prowadząc za rękę… wściekłego Maćka!
– Wyraźnie słyszałem, jak kierownik domu kultury mówił, że masz być u nas od wszystkiego. W tej chwili jesteś mi potrzebny tutaj – oświadczył instruktor i postawił Maćka przede mną.
– Cześć – zagadnęłam…
– O, znacie się? To doskonale.
Gdyby to był niewinny walc… Że też musiało paść na tę przeklętą rumbę!
– I ruszamy zmysłowo bioderkami… I patrzymy na naszego partnera… Rumba to taniec miłości. Patrzcie na siebie, jakbyście nie mogli się powstrzymać… – przemawiał aksamitnym głosem instruktor, a ja wiedziałam, że moje koleżanki umierają ze śmiechu.
Byłam zawstydzona
Na wszelki wypadek ani razu nie spojrzałam Maćkowi w oczy. Na pewno bym się popłakała ze wstydu. Po zajęciach wybiegłam jako pierwsza, nie czekając na dziewczyny. Maciek dogonił mnie mnie po kilku minutach.
– Zaczekaj, dokąd tak pędzisz?
Mój wstyd zamienił się we wściekłość.
– Co ty w ogóle tam robiłeś? Skąd się wziąłeś? Nie rozumiesz, że teraz będziemy pośmiewiskiem? – wrzeszczałam.
Maciek zaczął się śmiać.
– Dorabiam w domu kultury jako didżej. A czasem złota rączka. Jeżeli myślisz, że zaplanowałem tańczenie z tobą ognistej rumby i skompromitowanie cię, to przeceniasz moje możliwości.
Prychnęłam ze złością. Na kurs więcej nie poszłam. I w sumie nie wiem, czemu byłam wściekła, gdy okazało się, że Maciek przyszedł na moją studniówkę z Anką.
Po maturze straciliśmy się z oczu. Maciek studiował prawo w innym mieście. Kilka razy spotkaliśmy się w windzie. Nasze rozmowy sprowadzały się do zdawkowych: „Co u ciebie? Jak studia? Pozdrów rodziców. Wesołych Świąt”.
Mogłam na niego liczyć
Jacka, mojego pierwszego chłopaka, poznałam na studiach. Na trzecim roku wybraliśmy się w kilka osób na narty do Austrii. Zamieszkaliśmy w małym pensjonacie w górach. Tamtego wieczoru była straszna zadymka. Wszyscy siedzieli w barze, bo na dwór nie dało się nawet nosa wychylić. Chłopcy chyba przesadzili z drinkami. Jacek zrobił się głośny i rubaszny.
Kazałam mu iść do pokoju. Pokłóciliśmy się. Nie chciał iść spać, więc ostentacyjnie odeszłam w drugi koniec baru. Nagle otworzyły się drzwi. Razem ze śniegiem i wiatrem do środka wpadła jakaś okutana postać. Nieznajomy powoli otrzepywał się ze śniegu i zdejmował z siebie kolejne warstwy.
– Maciek?! – wybałuszyłam oczy.
Spojrzał na mnie i widać było, że go wbiło w ziemię…
– Góra z górą się nie zejdą… – zaczął, ale przerwał i roześmiał się.
W tej chwili podszedł do nas chwiejnym krokiem Jacek.
– O, już sobie gacha przygruchałaś – zabełkotał i chciał mnie do siebie przyciągnąć.
– Hola, hola! Nie wiem, kim pan jest, ale proszę zostawić w spokoju moją przyjaciółkę – zaoponował Maciej i stanowczym ruchem zdjął ze mnie rękę Jacka.
Koledzy w końcu zabrali Jacka na górę. Usiadłam z Maćkiem przy barze. Okazało się, że przyszedł z wizytą do znajomych, którzy też zatrzymali się w tym pensjonacie.
– Jak wychodziłem od siebie, tylko lekko prószyło. A potem nie było już sensu zawracać – tłumaczył.
Ten wieczór spędziłam z Maciejem i jego znajomymi. Świetnie się bawiliśmy. Jacka rzuciłam następnego dnia rano.
Kolejny raz spotkaliśmy się dopiero dwa lata później. Maciek wrócił ze studiów do naszego miasta. Wpadliśmy na siebie w spożywczaku, poszliśmy na kawę.
– Jak tam? Żadnych natrętów, którymi mógłbym się zająć? – zażartował.
Pokiwałam przecząco głową.
– Nie. Spotykam się od kilku miesięcy z Adamem. To romantyk. Gra mi na gitarze ukraińskie dumki… A jak twoje życie uczuciowe? – zapytałam.
Maciek skrzywił się i machnął ręką
– Szkoda gadać.
Wyszłam za mąż
Pół roku później Adam poprosił mnie o rękę. Moi rodzice na wesele zaprosili rodziców Maćka. Nie miałam pojęcia, że przyjdzie i on. Zauważyłam go dopiero, gdy… złapał moją wiązankę. Tak się zamachnęłam, że kwiaty przeleciały nad głowami wszystkich panien i wylądowały na kolanach siedzącego przy stoliku Macieja.
– A myślałem, że mi się uda nie zostać nakrytym – zażartował.
W czasie wesela widziałam go jeszcze kilka razy, ale nie było szans na rozmowę.
Na następnych kilka lat straciliśmy się z oczu. Od mamy wiedziałam, że Maciej nie ma rodziny i że został sędzią. O szczegóły nie pytałam. Byłam zajęta ratowaniem mojego małżeństwa, które zaczęło się sypać. Z początku poszło o dzieci. Adamowi bardzo się spieszyło, a ja mówiłam, że jeszcze nie jestem gotowa. Wtedy nie miałam o tym pojęcia, ale widać instynktownie wyczuwałam, że Adam to nie jest ten jedyny, ten na całe życie.
Kiedy ciągle odmawiałam Adamowi dziecka – on sprawił sobie psa. Pitbulla, który od początku darzył mnie antypatią. Do innych się łasił – na mnie tylko warczał. Czasem nawet podejrzewałam, że mój mąż celowo nastawia psa przeciwko mnie. Kiedy Rex zeżarł mi całą torebkę z ważnymi materiałami z pracy, powiedziałam: basta.
– Rex albo ja – postawiłam sprawę jasno.
Wybór Adama jednak trochę mnie zaskoczył. Następnego dnia razem z psem zniknął z mojego życia. Przez adwokatów ustaliliśmy, że chcemy jak najszybciej mieć rozwód za sobą. Nie mieliśmy dzieci ani majątku. Kiedy na salę rozpraw wszedł sędzia, nawet na niego nie spojrzałam.
– Kurczę, ale nam się trafiło. Jedyny facet w sądzie rodzinnym. Mam nadzieję, że nie będzie robił kłopotów – wyszeptała mi do ucha adwokatka.
Jego głos poznałam od razu
Nie miałam pojęcia, że orzekał w sądzie rodzinnym. „To w ogóle nie w jego stylu” – przemknęło mi, w sumie bez związku, przez głowę. Spojrzałam na Macieja. Chyba się do mnie uśmiechnął.
– Czy strony są pewne, że ich związek jest nie do uratowania? – zapytał. Potwierdziliśmy. Po kwadransie byłam znowu wolną kobietą.
W drzwiach sali rozpraw zaczepił mnie woźny sądowy.
– Pan sędzia prosi, żeby pani na niego zaczekała – przekazał mi.
Adwokatka spojrzała na mnie dziwnie.
– Wszystko w porządku, to stary znajomy – uspokoiłam ją.
Po kwadransie na korytarzu zjawił się Maciej. Pocałował mnie w policzek.
– Miło cię zobaczyć. Szkoda, że w takich okolicznościach.
– To małżeństwo dawno było fikcją. Oboje to wiedzieliśmy. Cieszę, się że mam już to za sobą.
Maciej zaproponował kawę
Okazało się, że czujemy się w swoim towarzystwie tak samo dobrze, jak wtedy, gdy bawiliśmy się razem na podwórku. Ale dopiero teraz zauważyłam, że Maciek ma piękne zielone oczy i jest bardzo przystojny. Nigdy na to nie zwracałam uwagi. Z kawy płynnie przeszliśmy do kolacji, a potem do drinka w barze. Zanim się zorientowałam, było po północy.
Maciek odprowadził mnie do domu. Wymieniliśmy się numerami telefonów.
– Do zobaczenia, chyba bardzo niedługo… – rzucił na pożegnanie.
W nocy nie mogłam zasnąć. Zaczęłam sobie powoli uświadamiać prawdę. Ale czy to możliwe? Przez tyle lat szukałam tego jednego jedynego, a on był obecny w moim życiu od początku? Z rozmyślań wybudził mnie sygnał esemesa: „Podejrzewam, że też nie możesz spać… Pogadamy?”. Uśmiechnęłam się i wcisnęłam guzik: połącz.
Magdalena, 36 lat
Czytaj także: „Odziedziczyłem w spadku działkę na wsi. Zamiast patrzeć na wiosenne krokusy wolałem łowić wzrokiem sąsiadkę zza płotu”
„Z litości wzięłam synową z rodziną pod swój dach i pożałowałam. Wstyd mi za nią, bo ma dwie lewe ręce do roboty”
„Tajemniczy gość na działce pojawiał się jak wiosenny deszcz. Powinnam go wyrzucić jak chwast, ale zrobiłam coś innego”

