„Mój mąż od lat na mnie żerował i nie dawał nic w zamian. Gdy zakręciłam źródełko z kasą, zażądał czegoś bezczelnego”
„– To nie moja wina, że jestem bardziej domowy typ – powiedział Łukasz, kiedy zadzwoniłam, żeby zapytać, czy to żart. – Ty zawsze chciałaś być tą silną. No to byłaś. – Ty... ty naprawdę nie masz wstydu. – Nie rób z siebie ofiary. Sama to wybrałaś”.

- Redakcja
Czasem się zastanawiam, kiedy to wszystko zaczęło się sypać. Może wcale nie „zaczęło” – może to nigdy się nawet nie zbudowało. Może tylko ja próbowałam coś ulepić z niczego, łudząc się, że z człowieka, który sam siebie nie umie ogarnąć, da się stworzyć partnera.
Łukasza poznałam na imprezie u wspólnej znajomej. Miałam wtedy 27 lat i właśnie kończyłam studia podyplomowe. On był kilka lat starszy, opowiadał, że „szuka nowej drogi w życiu”. Mówił to z takim przejęciem, że uwierzyłam. Miał smutne oczy, znał się na muzyce, potrafił słuchać – a ja, jak ostatnia idiotka, pomyślałam, że wystarczy dać mu czas. Że ja będę tą, która „pomoże mu się odnaleźć”.
Minął rok. Potem drugi. Ja zaczęłam pracę w agencji reklamowej, szybko awansowałam, dorabiałam po godzinach, żeby spłacić kredyt za mieszkanie. On… dalej szukał siebie. A raczej siebie znajdował na kanapie, z piwem w ręku i padem od konsoli. I miał całą kolekcję wymówek. „Nie teraz”, „Złożyłem CV, ale się nie odezwali”, „Z tym szefem i tak bym się nie dogadał”. Gdy pytałam, czemu nic nie robi, odpowiadał: „Bo ty wszystko robisz za mnie. Ja nie muszę”.
Było mi głupio przed mamą, głupio przed przyjaciółką, Kingą, która nie raz mówiła wprost, że się staczam, ale najbardziej wstydziłam się przed sobą. Bo przecież to ja go wybrałam. Ja go karmiłam, prałam mu gacie, płaciłam za jego telefon. On obiecywał, że „to tylko przejściowe”, a ja w to brnęłam przez prawie siedem lat.
Ta kropla przelała czarę
Siedzieliśmy przy stole w kuchni. Ja – w dresie, z rozmazanym tuszem po ciężkim dniu w pracy. On – z miską chipsów, w tym samym T-shircie co wczoraj i przedwczoraj. W tle brzęczał telewizor, z którego leciał jakiś głupi serial. Jak zwykle.
– Łukasz, musimy pogadać – rzuciłam.
– Pogadajmy jutro, mam teraz końcówkę meczu – mruknął i nawet nie spojrzał w moją stronę.
Wzięłam pilota i wyłączyłam telewizor.
– Nie ma żadnego jutra. Chcę rozwodu.
Zamarł. Odłożył chipsy, spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a potem… parsknął śmiechem.
– Ooo, znowu masz humory? Czy może ktoś cię dzisiaj w pracy wkurzył?
Zacisnęłam pięści. Czułam, jak złość pali mnie od środka.
– Nie, Łukasz. Po prostu mam dość utrzymywania darmozjada, który od siedmiu lat nie kiwnął palcem. Mam dość ciebie, twoich wymówek, twojego lenistwa i tego, że od lat jestem twoją matką, gosposią i bankomatem w jednym.
– Ej, ej, spokojnie... – podniósł ręce w obronnym geście. – Przecież się starałem. Przesłałem ostatnio dwa CV...
– Dwa CV?! – niemal krzyknęłam. – W ciągu pół roku?! Ja w tym czasie zrobiłam kampanię dla trzech dużych marek, dostałam awans, spłacam kredyt, płacę za twoją siłownię, na której zresztą i tak cię nikt nie widział od miesiąca!
– Ale nie musisz tak zaraz krzyczeć – obruszył się. – Zachowujesz się, jakbyś była święta.
– Nie jestem święta. Jestem idiotką, która przez lata dawała się wykorzystywać. Ale to koniec, Łukasz. Koniec. Składam pozew.
Przez chwilę patrzył na mnie z tępym wyrazem twarzy. A potem tylko wzruszył ramionami.
– Jak chcesz. I tak nie znajdziesz nikogo lepszego. Prędzej czy później będziesz błagać, żebym wrócił.
Zamknęłam oczy i poczułam, jak łzy napierają mi do powiek – ale nie z żalu. Ze złości. Z rozczarowania. Z ulgi. W mojej głowie wracały tamte momenty, kiedy płakałam ze zmęczenia, a on odwracał się na drugi bok. Kiedy prosiłam, żeby poszedł do urzędu, a on zasypiał na kanapie. Kiedy błagałam, żeby choć raz to on zrobił zakupy, a wracał z colą i paczką chipsów.
Teraz, w tej chwili, wiedziałam jedno: ten człowiek nigdy mnie nie kochał. On tylko korzystał z okazji.
Nie mogłam w to uwierzyć
– On co?! – wrzasnęła Kinga przez telefon. – Powtórz to, bo chyba mam omamy słuchowe.
– Złożył wniosek o alimenty – powiedziałam cicho. – Na siebie.
– Na siebie?! – zaklęła, a potem zapadła cisza. – Basia, on chyba całkiem odleciał.
Ja już nie krzyczałam. Nie płakałam. Nie śmiałam się. Nic. Tylko siedziałam przy stole i patrzyłam w ten głupi, urzędowy papier, gdzie czarno na białym stało: „wnioskodawca wnioskuje o zasądzenie alimentów na podstawie utrwalonego poziomu życia, do którego się przyzwyczaił w trakcie trwania związku małżeńskiego”.
Utrwalony poziom życia. Poziom życia, który ja mu fundowałam, zapieprzając w dwóch pracach, podczas gdy on siedział w domu i „szukał siebie”.
– To nie moja wina, że jestem bardziej domowy typ – powiedział Łukasz, kiedy zadzwoniłam, żeby zapytać, czy to żart. – Ty zawsze chciałaś być tą silną. No to byłaś.
– Ty... ty naprawdę nie masz wstydu.
– Nie rób z siebie ofiary, Baśka. Sama to wybrałaś.
Usiadłam na łóżku, sparaliżowana. Nagle przypomniałam sobie coś, co dawno wyparłam – jak kiedyś, kiedy przypadkiem spojrzałam mu przez ramię, widziałam, jak kasuje wiadomość z agencji pracy. Ofertę z dobrą pensją.
– To błąd – rzucił wtedy, nieświadomy, że widziałam. – Wysłałem przez pomyłkę. To jakiś spam.
Wtedy jeszcze uwierzyłam. A teraz? Teraz zaczęłam składać puzzle. Wszystko do siebie pasowało. To, jak niechętnie szedł na rozmowy. Jak zawsze wracał z tekstem: „oni mnie nie rozumieją”, „to nie dla mnie”. A ja za każdym razem tłumaczyłam go przed światem i przed sobą. Teraz czułam tylko jedno – wściekłość. I nową, nieznaną mi wcześniej determinację.
Prawda bolała bardziej niż rozwód
– Ty naprawdę przez tyle lat to znosiłaś? – Kinga patrzyła na mnie jak na kogoś, kto właśnie przyznał się do zbrodni.
Siedziałyśmy w jej kuchni. Ona nalewała kawę do naszych wyszczerbionych kubków z uczelni, ja grzebałam łyżeczką w cukrze, jakby w tej czynności było coś, co mnie uratuje.
– Wiesz, ja... nie wiem. Myślałam, że go kocham. Że jak mu pokażę, że może na mnie liczyć, to on też się ogarnie.
Kinga parsknęła, ale bez złośliwości. Bardziej z bólu. Tego za mnie.
– Baśka, on cię robił w konia od lat, tylko ty nie chciałaś tego widzieć. I wiesz co? To jeszcze bym zrozumiała. Ale że teraz składa wniosek o alimenty? To już nie jest głupota. To jest perfidne.
– On mówi, że się przyzwyczaił do poziomu życia – wycedziłam. – Że to moja wina, że nie ma pracy, bo czuł się „zdominowany”.
– Masz coś na niego? Jakikolwiek dowód, że to wszystko było z jego strony celowe?
Zamilkłam. A potem przypomniałam sobie.
– Mam.
Złapałam telefon, weszłam w stary folder w chmurze. Zdjęcia zrzutów ekranu. Rozmowy Łukasza z jakimś kumplem.
– Zobacz to – podałam jej telefon. – „Po co pracować, skoro głupia baba zapieprza i jeszcze robi kolację?” – przeczytała na głos.
A potem kolejne: „Żyję jak król. Konsola, piwko, zero stresu”.
Kinga spojrzała na mnie poważnie.
– Baśka. To jest złoto. To cię uratuje.
Pokiwałam głową, ale w środku coś się we mnie buntowało. Kiedy widzisz na ekranie telefonu, czarno na białym, że człowiek, którego kochałaś, śmiał się z ciebie za twoimi plecami... To boli gorzej niż rozwód. Ale jednocześnie... po raz pierwszy poczułam, że nie jestem już tylko ofiarą. Że mogę się bronić. Że już nie dam się ponownie stłamsić.
Mogłam się bronić
Łukasz wszedł do kancelarii mojego prawnika z tą samą miną, jakby przyszedł na pogawędkę do osiedlowego baru. Ręce w kieszeniach, lekki uśmieszek, nonszalancja w każdym geście.
– No, no, Baśka... – rzucił, siadając naprzeciwko mnie. – Widzę, że na bogato. Prawnik? Przestraszyłaś się alimentów?
Nie odpowiedziałam. Przed sobą miałam teczkę. Grubą, uporządkowaną. A w niej – wszystko.
– Łukasz – zaczęłam spokojnie, z taką pewnością siebie, której nie znałam przez całe nasze małżeństwo. – Skoro chcesz grać ostro, to gramy. Ale wiedz, że nie wygrasz.
Wyciągnęłam wydrukowane rozmowy, screeny, kopie maili, nawet zdjęcia paczek z jego piwem i rachunki z lat, w których nie zapłacił ani jednej faktury. Położyłam je przed nim. Jedno po drugim.
Na początku był jeszcze pewny siebie.
– To nie tak... Ja nie chciałem cię wykorzystać... Po prostu życie mnie przerosło...
– Nie, Łukasz. Ty po prostu poszedłeś na łatwiznę.
Milczał. Twarz zaczerwieniła mu się lekko, spojrzenie uciekło w bok. Wreszcie nie miał nic na swoją obronę.
– Myślisz, że to wystarczy, żeby sąd uznał mnie za pasożyta? – rzucił z cieniem irytacji.
– Myślę, że wystarczy, żeby sąd zrozumiał, że alimentów chcesz nie z potrzeby, ale z czystej chciwości. Że nasze małżeństwo było jednym wielkim oszustwem. A ja – już nie zamierzam cię więcej sponsorować.
Poczułam coś dziwnego. Nie triumf. Nie satysfakcję. Poczułam, że odzyskałam głos. Że nie jestem już tą cichą kobietą w cieniu, która pozwala innym decydować, jak wygląda jej życie. Łukasz już się nie uśmiechał, kiedy wychodził. A ja – po raz pierwszy od lat – poczułam ulgę.
Miałam swój triumf
Podpisaliśmy papiery rozwodowe w środę o 11:00. Nie płakałam. Nie trzęsły mi się ręce. Nie myślałam nawet o tym, żeby się odwrócić i spojrzeć, czy on jeszcze stoi w holu sądu. Po prostu wyszłam.
Wyszłam i zaczerpnęłam powietrza. Głębokiego, zimnego, listopadowego. I choć pachniało smogiem i deszczem, dla mnie miało zapach wolności.
– I jak się czujesz? – zapytała Kinga, kiedy wieczorem spotkałyśmy się w barze.
– Jakby ktoś zdjął ze mnie plecak pełen kamieni.
– I bardzo dobrze – uniosła kieliszek. – Za ciebie. Za nową Basię. Bez pasożyta.
Uśmiechnęłam się. Może trochę gorzko, ale jednak szczerze. Łukasz już był dla mnie tylko cieniem wspomnienia. Czasem jeszcze pojawiał się w snach – z tym samym tonem, tym samym „Baśka, nie przesadzaj”. Ale już się go nie bałam.
Planuję z Kingą wspólny wyjazd – może Sardynia, może po prostu Beskidy. Chcę znowu poczuć, że moje życie należy do mnie. Że nie muszę się nikomu tłumaczyć, pytać o zgodę, prosić o prawo do odpoczynku. Odzyskałam siebie. Spokojnie, kawałek po kawałku.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zaufam mężczyźnie. Ale wiem jedno – już nigdy nie pozwolę, by ktoś żył moim kosztem. I nie dlatego, że jestem twarda. Tylko dlatego, że jestem wreszcie wolna.
Barbara, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż musiał zawsze wygrywać. W końcu może się rozkoszować zwycięstwem, bo ja oddałam nasze małżeństwo walkowerem”
- „Mąż zzieleniał z zazdrości, gdy usłyszał o moim awansie. Liczyłam, że będzie mnie wspierał, a on podcinał mi skrzydła”
- „Brudna szczoteczka męża śniła mi się po nocach. To ona była czynnikiem zapalnym do rozpadu naszego małżeństwa”

