Reklama

Nigdy nie byłam osobą, która robi sceny. Może to przez dom, w którym nauczyłam się, że lepiej nie mówić za dużo, bo słowa mają swoje konsekwencje. Moja mama zawsze twierdziła: „Milczenie jest złotem, Renatko. Nie mów wszystkiego, co myślisz, bo potem będziesz żałować”. Więc nie mówiłam. I tak też żyłam.

Z Adamem jesteśmy małżeństwem od pięciu lat. Ślub był po cichu, wiosną, bez wesela — tak, jak chciałam. Życie z nim... hm. Na pewno było bezpieczne. Nic się nie działo, ale też nic się nie psuło. Gotuję, sprzątam, rozmawiamy. Czasem się śmiejemy z jakiegoś mema. Czasem wychodzimy do kina. W łóżku... no, powiedzmy, że i tam jest w porządku.

Najczęściej słyszę, że jestem „fajna”. Fajna żona, fajna koleżanka. Cokolwiek to znaczy. A Teresa, jego mama? Jest, jaka jest. Czasem rzuci kąśliwe: „Nie każdy musi mieć talent kulinarny, Renatko” albo „Jak nie teraz dzieci, to kiedy?”, ale Adam zawsze mnie uspokaja:

— Nie przejmuj się, ona taka już jest.

Więc się nie przejmuję. Tylko że czasem czuję się, jakbym była dodatkiem do cudzego życia. Nie główną bohaterką, tylko postacią drugoplanową, która wszystko ogarnia, żeby inni mogli błyszczeć. Tylko że nikt nie wie, jak cicho i powoli potrafi pękać serce.

Stałam i słuchałam

To był zwykły wtorek. Wróciłam wcześniej z pracy, bo szefowa musiała nagle wyjść i puściła mnie do domu. Adam był już w mieszkaniu — kończył jakiś pilny projekt przy kuchennym stole, jak zwykle z telefonem na głośniku. Nie zauważył, że weszłam. Zdjęłam buty po cichu, planując od razu wskoczyć pod prysznic, ale wtedy usłyszałam głos Teresy. Zatrzymałam się w korytarzu jak zahipnotyzowana.

— I co, zjadłeś coś? — zapytała Teresa.

— Tak, tę jej soczewicę — zaśmiał się Adam. — Mamo, z tymi jej zupami to jakbym w klasztorze jadł. Jeszcze chwila i się będę modlił przy obiedzie.

Teresa parsknęła.

— A te jej notatki w budżecie… — podjęła. — Widziałaś, jak wszystko zapisuje? Śmieszna jest. Może powinna prowadzić księgowość u ciebie w firmie?

— No błagam cię, mamo. Jeszcze bym splajtował. — Adam się zaśmiał. — Ale serio, czasem mam wrażenie, że ona się w tym wszystkim zatraciła. Wiesz, oszczędzanie, rozsądek... I wiecznie dziękuje za wszystko. Jakby była gościem w naszym domu.

— Może tak się czuje — rzuciła Teresa dziwnym tonem. — Z taką powściągliwością... Jeszcze pomyślę, że jej się dziecko nie przydarzy, bo się nie opłaca.

Coś we mnie drgnęło. Serce zabiło zbyt mocno, gardło się zacisnęło. Stojąc boso na panelach, czułam, jak odpływam.

Nie weszłam do kuchni. Nie krzyknęłam, nie rzuciłam kubkiem ani nie zaczęłam płakać. Stałam i słuchałam, aż skończyli rozmowę. Potem weszłam do łazienki, zamknęłam się na klucz i wzięłam prysznic. Tak długi, aż przestałam drżeć.

Wcale nie było mi do śmiechu

Nie powiedziałam mu nic tego wieczoru. Ani następnego dnia, ani w ogóle przez cały tydzień. Byłam sobą: gotowałam, prasowałam jego koszule, śmiałam się z jego żartów. Nie przestawałam być tą „fajną” żoną, ale w środku... wszystko zaczęło się zmieniać.

Wieczorami przeglądałam ogłoszenia mieszkań do wynajęcia. Najpierw dla sportu, potem z ciekawości, a później już z kalkulatorem w ręku. Wiedziałam, ile mamy na koncie, ile mam swoich oszczędności, ile byłabym w stanie zapłacić za kawalerkę w średniej dzielnicy. Nie szukałam luksusów. Szukałam ciszy.

Adam nie zauważył. Myślał, że to jesień mnie przybiła.

— Hej, czemu jesteś taka zamyślona? — zapytał któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy na kanapie.

— Nie, nic — zbyłam go. — Zmęczona jestem.

— Weź nie bądź taka melancholijna, serio — rzucił jeszcze. — To chyba przez pogodę. Sam mam doła.

Uśmiechnęłam się, choć wcale nie było mi do śmiechu. Adam od zawsze unikał trudnych tematów. Przepraszał, rzucając „no już nie bądź taka wrażliwa” albo „daj spokój, przecież nic się nie stało”.
Zaczęłam więcej milczeć. Wyciszałam telefon, zanim wrócił z pracy. Przestałam się śmiać z jego opowieści — nie dlatego, że byłam zła, tylko… już mnie to nie bawiło.

Zaczęłam widzieć nasze życie takim, jakie było naprawdę — nie „stabilne”, a puste, przypominające sztywny harmonogram, od soboty do soboty. Bez głębi, bez pytań, bez prawdy. I po raz pierwszy od lat pomyślałam: „Może wcale nie jestem w tym małżeństwie. Może tylko udaję, że w nim jestem”.

Znalazł kartkę na moim biurku

Nie wiem, czy coś przeczuwał. Może po prostu coś mu się nie zgadzało. Może wyczuł zmianę we mnie, chociaż do tej pory tak wiele potrafił przegapić. Znalazł kartkę na moim biurku. Niedbale zapisaną ręcznie – adres, cena, nazwisko właściciela. Oferta mieszkania do wynajęcia — Nic więcej, a jednak wystarczyło.

— Ty chcesz ode mnie odejść? — zapytał mnie późnym wieczorem.

Odstawiłam kubek herbaty i podniosłam wzrok. Adam miał strach w oczach.

— Usłyszałam, co mówiłeś do swojej mamy — stwierdziłam spokojnie. — Tego dnia, gdy wróciłam wcześniej. Stałam w przedpokoju. Wszystko słyszałam.

Zamarł. Jego ręce zsunęły się z kolan, jakby nagle straciły oparcie.

— O Jezu… — zaczął. — To był żart! Przesadzasz. Tak się mówi. W każdej rodzinie się obgaduje. Ty pewnie też mówisz coś o mnie swojej mamie.

Milczałam przez chwilę. Próbowałam sobie przypomnieć. Czy rzeczywiście? Czy kiedykolwiek mówiłam coś o nim za jego plecami takim tonem, z takim brakiem czułości?

— Może i mówię — odpowiedziałam powoli. — Ale nigdy tak. Nigdy nie śmiałabym się z ciebie. Nawet jak mnie wkurzasz. Bo jesteś mój. Byłeś mój. A przynajmniej tak myślałam.

— No weź, serio... Renata. — Skrzywił się lekko. — Nie dramatyzuj.

Zamknęłam oczy. Tego nienawidziłam od zawsze. „Nie dramatyzuj”. Jakby uczucia kobiety były czymś nadprogramowym, czymś, co trzeba przefiltrować, zanim będzie można uznać je za „prawdziwe”.

— Nie wiem, Adam — powiedziałam cicho. — Może właśnie to jest największy dramat.

Po prostu słuchała

Pojechałam do Kingi w sobotę rano. Zadzwoniłam wieczorem wcześniej, mówiąc tylko: „Muszę pogadać.” Ona nigdy nie pytała o nic przez telefon. Wiedziała, że nie zadzwoniłabym bez powodu.

— Wejdź, woda już się gotuje — rzuciła, gdy tylko otworzyła drzwi.

W środku pachniało cynamonem i jakąś maseczką do twarzy. Kinga, moja siostra, zawsze potrafiła tworzyć ciepło.

Usiadłyśmy w kuchni, przy tym samym stole, przy którym dzieliłyśmy się sekretami z pierwszych randek i żalem po śmierci taty. Teraz znowu byłam tą młodszą siostrą, która nie rozumiała, co ją boli.

Opowiedziałam wszystko, niczego nie pomijając. O rozmowie Adama z Teresą, o milczeniu, o tym, jak udawałam, że nic się nie stało. I o mieszkaniu.

Kinga nie komentowała. Nie kiwała głową ze zrozumieniem — po prostu słuchała.

— Renka, jeśli ktoś śmieje się z ciebie za twoimi plecami, to znaczy, że cię nie szanuje — powiedziała w końcu.

— On mówi, że to był żart — szepnęłam, czując, jak moje gardło znów się zaciska. — I że ja pewnie też coś o nim mówię...

— A ty się śmiałaś? — Zerknęła na mnie z ukosa. — Bo chyba nie.

Pokręciłam głową.

— No właśnie — rzuciła. — Bo to nie był żart dla ciebie. Żarty są wtedy, kiedy obie strony się śmieją. Inaczej to po prostu upokorzenie.

Patrzyłam na nią i czułam, jak powoli wraca mi powietrze do płuc.

— Tylko… ja już nie wiem, czy go jeszcze kocham, czy tylko pamiętam, jak to było, kiedy go kochałam — przyznałam.

Kinga podeszła, objęła mnie i powiedziała cicho:

— To też jeszcze miłość. Ale taka, która się kończy.

Naprawdę oddychałam

Powiedziałam mu to przy śniadaniu. Usiadłam z przygotowaną w głowie listą słów, ale z niej nie skorzystałam. Po prostu spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:

Muszę wyjechać na kilka dni. Potrzebuję przestrzeni. I spokoju.

Zamarł z kubkiem w dłoni. Jego dłoń drgnęła, jakby kawa stała się nagle zbyt gorąca.

— To przez tę rozmowę? Serio? Przecież ci mówiłem, że to był żart... — próbował lekkim tonem, jakby to było coś, co da się naprawić szybkim: „sorry, nie chciałem”.

— To nie przez rozmowę. To przez wszystko, co się działo po niej. A raczej za to, co się nie działo — mruknęłam.

Wstałam, zdjęłam sweter z krzesła. Spakowałam się już wieczorem, kiedy spał. Jedna torba, najpotrzebniejsze rzeczy. Telefon, ładowarka, książka. Cisza. Tylko ją chciałam zabrać ze sobą.

— No dobra, sorry. Przepraszam. Ale robisz z igły widły — powiedział w końcu, już mniej pewnie.

Zatrzymałam się w progu i spojrzałam na niego jeszcze raz.

– Po prostu potrzebuję odetchnąć — stwierdziłam spokojnie.

Nie odpowiedział. Może nie miał już nic do powiedzenia. A może właśnie po raz pierwszy naprawdę zrozumiał, że coś się wydarzyło, i nie da się tego cofnąć zwykłym „przepraszam”.

Wysiadłam z pociągu kilka godzin później. Wynajęta kawalerka w innym mieście — Nic wielkiego: szare ściany, mała kuchnia, okno na ulicę. Ale kiedy zamknęłam za sobą drzwi, usiadłam na łóżku i pierwszy raz od dawna... naprawdę oddychałam.

Noc jest cicha i niepewna

Minął tydzień. Kawalerka zaczęła pachnieć moją herbatą i perfumami. Nikt nie mówił mi, co zjadł na obiad. Nikt nie rzucał żartów, które zostawiały ból w sercu. Codziennie rano budzę się i sprawdzam telefon. Adam pisze. Nie jakoś nachalnie, ale codziennie.

„Myślę o tobie”, „Mam nadzieję, że odpoczywasz”, „Zrobiłem dziś twoją soczewicę. Bez komentarza”. Nie odpowiadam. Jeszcze nie umiem.

Chodzę po mieście. Patrzę na ludzi w kawiarniach, w tramwajach, w parkach. Zastanawiam się, ilu z nich właśnie dziś coś w sobie zgubiło. Zaufanie, bliskość, może wiarę. Nie wiem, czy wrócę. Ale jeśli wrócę, to nie do tej samej wersji mnie. Ani do tej samej wersji jego. Może to, co było, już się nie sklei. A może można zbudować coś nowego — z tych kawałków, które zostały.

Wieczorem piszę do Adama krótką wiadomość: „Nie wiem, co dalej. Ale teraz muszę pobyć sama”. Odpowiada po godzinie: „Czekam”.

Odkładam telefon. Wychodzę na balkon. Noc jest cicha i niepewna, taka jak ja. Może w każdej rodzinie się obgaduje, ale w tej dobrej potem się za to przeprasza.

Renata, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama