Reklama

Nie jestem typem kobiety, która szuka w życiu fajerwerków. Nigdy nie byłam. Lubiłam spokój, przewidywalność i to, że wiem, czego mogę się spodziewać następnego dnia. Moje życie od lat toczyło się w ustalonym rytmie – praca, dom, weekendowe zakupy na targu, niedzielny rosół, czasem wypad do kina z koleżanką. Waldek, mój mąż, od zawsze był filarem tego świata. Nie mówił wiele o uczuciach, ale był… po prostu był. Wracał z pracy, przynosił świeże bułki na śniadanie, dbał o dom, robił drobne naprawy. Dawał mi poczucie, że cokolwiek się wydarzy – poradzimy sobie razem.

Od dawna między nami brakowało wielkiej namiętności, ale nigdy mi to szczególnie nie przeszkadzało. Wmwiałam sobie, że po kilkunastu latach małżeństwa ważniejsze jest zaufanie i stabilność niż motyle w brzuchu. On miał swoje wyjazdy „służbowe”, ja swoje codzienne obowiązki. Czasami, kiedy pakował torbę na kolejny kilkudniowy wyjazd, czułam w sercu drobne ukłucie – niepokój, którego nie potrafiłam nazwać. Ale zaraz w myślach karciłam samą siebie: „Nie bądź śmieszna, przecież Waldek nigdy nie dał ci powodów do zazdrości”. Tamtego ranka siedzieliśmy razem w kuchni. Pachniała świeżo zaparzona kawa, a ja smarowałam masłem ciepłe bułki.

– Znowu jedziesz? – spytałam niby obojętnie, ale w głosie pobrzmiewała mi lekka uszczypliwość. – Zaczynam się zastanawiać, czy częściej mieszkasz w domu, czy w hotelach.

– Oj, Haniu, przestań – Waldek uśmiechnął się, jakby chciał mnie rozbroić tym swoim spokojem. – Ktoś musi zarobić na twoje ulubione czekoladki, prawda?

– Tak, bo bez czekoladek to ja bym nie przeżyła… – mruknęłam, udając, że skupiam się na krojeniu pomidora.

On tylko roześmiał się pod nosem, dopił kawę i wstał od stołu. Ja patrzyłam na jego plecy, gdy wychodził z kuchni, i czułam w sobie dziwną mieszankę ciepła i tęsknoty. Nie wiedziałam jeszcze, że te wyjazdy skrywają prawdę, której wcale nie chciałam usłyszeć.

Krew odpłynęła mi z twarzy

Pewnego popołudnia, gdy siedziałam w salonie i przeglądałam pocztę, usłyszałam pukanie do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo, więc podeszłam powoli, zastanawiając się, kto to może być. Kiedy otworzyłam, zobaczyłam kobietę około trzydziestu paru lat, a obok niej stał nastolatek. Miał ciemne włosy, oczy jak dwa węgle i ten niepewny, zamknięty wyraz twarzy, który tak często można zobaczyć u młodych ludzi. Kobieta patrzyła na mnie ze zdeterminowaniem i chyba złością.

– Szukam Waldemara – powiedziała twardo, bez zbędnych uprzejmości. – Chodzi o Damiana, mojego syna. Pani mąż jest jego ojcem.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Na chwilę zabrakło mi słów. Patrzyłam raz na nią, raz na chłopca, nie wiedząc, co mam odpowiedzieć.

– Co pani opowiada? – wyrwało mi się w końcu, choć brzmiało to bardziej jak pytanie do samej siebie niż do niej.

W tym momencie z korytarza dobiegły mnie kroki Waldka. Wyszedł z gabinetu, w ręku trzymał telefon. Spojrzał na kobietę, potem na mnie, i uśmiechnął się krzywo.

– Haniu, to jakieś nieporozumienie – powiedział tonem, jakby właśnie próbował mnie uspokoić , bo stłukłam wazonik. – Nie wiem, o co tej pani chodzi.

– Nieporozumienie? – kobieta niemal wybuchnęła gorzkim śmiechem. – Przestań udawać! Damian jest twoim synem i wiesz o tym od lat.

Stałam między nimi jak niemowa. Chciałam wierzyć Waldkowi, że to absurd, że ta kobieta się myli. Ale w jej głosie było coś, co nie pasowało do obrazu zwykłej pomyłki. Było w nim zbyt wiele pewności i gniewu. Spojrzałam na twarz męża, szukając najmniejszego drgnięcia, które zdradziłoby, że kłamie.

– Haniu, proszę, nie daj się wciągnąć w tę bzdurę – odezwał się znów, ale zauważyłam, że jego oczy nerwowo uciekają gdzieś w bok.

Serce waliło mi tak, że słyszałam je w uszach. Starałam się opanować, wmawiając sobie, że to tylko dziwne nieporozumienie. Jednak w środku zaczynał rosnąć we mnie cichy, ale uporczywy lęk, że stoję właśnie u progu czegoś, co na zawsze zmieni moje życie.

Nie wiedziałam, co się dzieje

Kobieta wyprostowała się i spojrzała prosto na Waldka.

– Zróbmy testy DNA. Wtedy zobaczymy, kto tu mówi prawdę – rzuciła stanowczo, a jej głos zabrzmiał tak, jakby była gotowa walczyć o to do samego końca. – Obiecałeś kiedyś, że pomożesz, ale uciekłeś potem jak tchórz.

– Skończ z tymi bzdurami – odpowiedział Waldek, ale tym razem ton miał ostrzejszy. – To szantaż. Nie będę płacił za cudze dziecko.

– Szantaż? – prychnęła. – Chcesz, żebym opowiedziała wszystko w twojej pracy? Myślisz, że ktoś uwierzy, że Damian nie jest twój?

– Wystarczy! – wtrąciłam się, czując, jak rośnie we mnie gniew i poczucie, że tracę nad wszystkim kontrolę. – Waldek, chcesz mi wytłumaczyć, co tu się dzieje?

– Nie wierzę babie, która przychodzi pod nasz dom z takimi rewelacjami – rzucił, nawet na mnie nie patrząc. – I radzę, żebyś ty też w to nie wierzyła.

– Nie wierzę, ale chcę wiedzieć, o co chodzi – odparłam, czując, że jego złość zamiast mnie przekonywać, tylko podsyca wątpliwości.

Kobieta patrzyła na mnie z czymś w rodzaju współczucia, ale też satysfakcji, jakby wiedziała, że zasadziła we mnie ziarno niepokoju.

– Powiem pani tylko jedno – odezwała się ciszej, ale wyraźnie. – Gdyby on był niewinny, zgodziłby się na testy bez słowa.

Chłopak przez cały ten czas milczał. Patrzył w ziemię, jakby chciał być niewidzialny, ale czułam, że każde z tych słów wbija się w niego jak szpilka. Waldek w końcu zamknął drzwi przed ich nosem. Odwrócił się do mnie, ale ja już nie chciałam patrzeć mu w oczy. W głowie huczały mi słowa kobiety, a serce szarpało się między lojalnością wobec męża a narastającymi wątpliwościami. Wiedziałam jedno, że to się tak łatwo nie skończy.

To był jeden jedyny raz

Listonosz przyniósł kopertę w zwyczajny, cichy poranek. Wzięłam ją do rąk i od razu poczułam, jak palce robią mi się lodowate. Logo laboratorium było jak pieczęć wyroku. Stałam chwilę w korytarzu, wpatrując się w biały papier, aż w końcu usiadłam przy stole. Waldek wszedł do kuchni, jakby nic się nie stało, i położył na blacie kubek z herbatą.

– To pewnie od tej wariatki – mruknął, wskazując kopertę.

– Sprawdzimy – powiedziałam cicho, rozrywając papier.

Przez moment widziałam tylko gęsto zapisane linijki i tabelki, aż mój wzrok padł na jedno zdanie, które wyraźnie wybijało się z reszty: „Prawdopodobieństwo ojcostwa: 99,9%”. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła.

Podniosłam wzrok na Waldka. Stał nieruchomo, ale po twarzy widziałam, że już wie.

– Haniu… To był jeden jedyny raz – zaczął, ale jego głos brzmiał, jakby sam nie wierzył w to, co mówi. – Dawno temu, to nic nie znaczyło…

– Nic nie znaczyło? – powtórzyłam, a słowa wyszły ze mnie jak ostry nóż. – Masz dziecko z inną kobietą, a przez te wszystkie lata udawałeś, że nic się nie stało.

Cisza między nami była ciężka jak ołów. Patrzyłam na niego i miałam wrażenie, że patrzę na obcego człowieka. Wspomnienia wspólnych lat nagle straciły swoją wartość, jakby ktoś wyrwał z nich fundamenty. Czułam, że coś we mnie gaśnie, ustępując miejsca chłodowi, którego wcześniej nie znałam.

Nie miałam już nic

Waldek siedział przy stole, a ja stałam oparta o blat kuchenny. Ręce trzęsły mi się tak, że musiałam je spleść, żeby je jakoś uspokoić.

– Jak mogłeś żyć ze mną tyle lat i milczeć? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Jak mogłeś kłaść się obok mnie każdego wieczoru, wiedząc, że tamta kobieta wychowuje twoje dziecko?

– Haniu, to było podczas jednego z wyjazdów… – zaczął, unikając mojego wzroku. – Poznałem ją przypadkiem. Piliśmy, rozmawialiśmy… To się stało samo. Myślałem, że nigdy więcej jej nie zobaczę.

– A jednak zobaczyłeś – przerwałam mu ostro. – I dowiedziałeś się, że urodziła twoje dziecko. I co zrobiłeś? Uciekłeś.

– Bałem się – wyszeptał. – Bałem się, że cię stracę.

– A teraz? Myślisz, że mnie zatrzymałeś? – spytałam, czując, że w gardle rośnie mi gula. – To, co mieliśmy, już nie istnieje. Może i wcześniej brakowało namiętności, ale miałam pewność, że jesteś lojalny. Teraz nie mam już nic.

Waldek milczał. Tylko jego dłonie zdradzały napięcie – zaciskał je w pięści i rozluźniał, jakby szukał w sobie odwagi. Ja w głowie przewijałam każdy nasz wspólny moment, próbując znaleźć ślady tej zdrady. Zdałam sobie sprawę, że od lat żyłam w małżeństwie, którego idealny obraz istniał tylko w mojej wyobraźni.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mogła na ciebie spojrzeć tak jak dawniej – powiedziałam w końcu. – A ty nawet nie próbuj mnie teraz przekonywać.

Odwróciłam się i wyszłam z kuchni, zostawiając go samego. Potrzebowałam oddechu, dystansu, czegokolwiek, co pozwoli mi zebrać myśli. Wiedziałam jednak, że te rozmowy dopiero się zaczynają.

Mój świat się rozpadł

Umówiłyśmy się w małej kawiarni na obrzeżach miasta. Przyszłam wcześniej, żeby zebrać myśli, ale im dłużej czekałam, tym bardziej czułam, że moje serce bije jak oszalałe. W końcu drzwi się otworzyły i zobaczyłam ją – tę samą kobietę, która stała kiedyś w moich drzwiach. Teraz wyglądała na zmęczoną, w oczach miała cień, który trudno było pomylić z czymkolwiek innym niż rozczarowanie życiem.

– Dziękuję, że pani przyszła – zaczęła, gdy usiadła naprzeciwko mnie. – Chciałam, żeby pani usłyszała wszystko ode mnie, a nie tylko od Waldka.

Skinęłam głową, choć miałam ochotę powiedzieć, że już wiem wystarczająco dużo i nie wiem, czy chcę znać wszystkie najdrobniejsze szczegóły.

– Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, Waldek obiecał, że będzie przy nas – mówiła powoli, jakby każde słowo ważyło tonę. – A potem nagle zniknął. Przestał odbierać telefony, przestał odpisywać na wiadomości. Byłam sama, z dzieckiem na rękach i bez grosza.

– Nigdy wam nie pomagał? – zapytałam, choć w duchu bałam się tej odpowiedzi.

– Ani złotówki – odpowiedziała bez wahania. – Może myślał, że dam sobie radę. I dałam, ale… to nie tak miało wyglądać. To zresztą nie był tylko jeden raz. Damian dorastał bez ojca, a ja musiałam patrzeć, jak udaje szczęśliwego męża przy pani.

Poczułam, jak ściska mi się gardło. Jej słowa wbijały się we mnie głębiej niż cokolwiek, co wcześniej usłyszałam od Waldka.

– Nie mówię tego, żeby panią zranić – dodała ciszej. – Ale żeby pani wiedziała, z kim pani żyła. On odwrócił się od własnego dziecka. To o nim mówi więcej niż cokolwiek innego.

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. W jej oczach widziałam żal, ale i jakąś dziwną ulgę, że wreszcie mogła to powiedzieć. Ja natomiast czułam, jak obraz mojego męża rozpada się na kawałki, a każdy z nich kaleczy mnie jeszcze mocniej.

Hanna, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama