Reklama

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spojrzałam na Piotra i pomyślałam: „kocham go”. Może wtedy, gdy razem składaliśmy łóżeczko dla naszego syna. Może wcześniej. A może wcale. Teraz czuję tylko ciężar. Jakbym przez dziesięć lat wspólnego życia dźwigała coś, co mnie powoli przygniata. Jego narzekanie, wieczne niezadowolenie, ta cicha pretensja w spojrzeniu. Jakby cały świat go zawiódł – a ja byłam temu światu najbliższa.

– Agnieszka... jak długo jeszcze chcesz tak żyć? – zapytała mama, stawiając mi przed nosem herbatę.

Wzruszyłam ramionami. Co miałam jej powiedzieć? Że boję się zmian bardziej niż samotności? Że łatwiej udawać, że „jeszcze może być dobrze”, niż przyznać, że wszystko się rozpadło?

– Przecież ty przy nim znikasz, dziecko. Jeszcze trochę, a zapomnisz, kim jesteś.

Spojrzałam na swoje dłonie. Kiedyś malowałam paznokcie. Na czerwono. Teraz były krótkie, nierówne. Zaniedbane zupełnie jak ja.

Może to ja jestem problemem? – wyszeptałam.

– Nie – powiedziała stanowczo. – Problemem jest to, że on od dawna już z tobą nie idzie. On tylko stoi. A ty próbujesz ciągnąć was oboje.

Zamilkłyśmy.

Nie docierało do niego

Musiałam to wreszcie kiedyś z siebie wyrzucić.

– Piotrek, chcę rozwodu.

Powiedziałam to przy drzwiach, z torbą w ręce, zanim jeszcze zdążył zdjąć buty. Stał jak wmurowany, trzymając siatkę z mlekiem i chlebem. Spojrzał na mnie długo, bez słowa, jakby nie rozumiał.

Wiedziałem, że kiedyś to zrobisz – powiedział w końcu. – Zawsze czułaś się za dobra dla mnie.

– Nie. Po prostu już nie czuję się nijaka, niczyja – odparłam.

Przeszedł do kuchni. Bez słowa usiadł przy stole i zaczął rozpakowywać zakupy, jakby nie usłyszał, co powiedziałam. Wzięłam głęboki oddech, poszłam za nim.

Złożyłam dziś pozew.

– A ja zrobiłem zakupy. Widzisz różnicę?

– Widzę. Ty udajesz, że wszystko jest w porządku. Ja już nie chcę.

Podniósł na mnie wzrok. Miał w oczach tę swoją chłodną pogardę, którą znałam aż zbyt dobrze.

– Wszystko ma być po twojemu, prawda? Ty wszystko wiesz lepiej. Jak żyć. Jak kochać. Jak naprawiać.

– Przez dziesięć lat próbowałam nas ratować – uniosłam głos. – A ty tylko stałeś i patrzyłeś, jak się topię. I mówiłeś, że to moja wina, bo źle pływam.

Zamilkł. Wtedy poczułam ulgę. Po raz pierwszy od lat. Wyszłam z kuchni i zamknęłam za sobą drzwi. W klatce schodowej serce waliło mi jak oszalałe. Ale w środku – było cicho. Zrobiłam pierwszy krok. I wiedziałam, że już się nie cofnę.

To mi dało do myślenia

Dwa dni później wróciłam z pracy i zastałam Piotra siedzącego na kanapie. Uśmiechał się.

Wygrałem – powiedział spokojnie, jakby właśnie ogłosił, że kupił świeże bułki.

– Co?

Trzy miliony. W totka. Nasze liczby – spojrzał na mnie z błyskiem w oku. – Widzisz? Może jednak życie daje nam drugą szansę.

Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka. Mój mózg próbował to ogarnąć: pieniądze, rozwód, jego spokój. To było nierealne.

To niczego nie zmienia – powiedziałam powoli.

– A może zmienia wszystko? – Piotr wstał. – Może to znak. Może właśnie teraz powinniśmy zawalczyć o nas.

– Po co? – głos mi zadrżał. – Żeby się nie rozwodzić, bo teraz się opłaca?

– Nie bądź taka cyniczna, Aga. Może to... odkupienie. Nowy początek. Przecież kiedyś byliśmy szczęśliwi.

Odsunęłam się od niego.

Wieczorem zadzwoniłam do mamy. Siedziałam na parapecie z kubkiem herbaty, a ona słuchała, milczała, aż w końcu powiedziała:

– Uważaj. Piotr nic nie zmienił w sobie. Wygrał tylko pieniądze.

– Myślisz, że to manipulacja?

– Myślę, że nie wraca się do człowieka dlatego, że mu się trafiło sześć cyfr. Miłość to nie wygrana.

Zamilkłam. W głowie kłębiło się wszystko – cynizm, nadzieja, wstyd. A jednak... był cień pokusy. Bo może... może naprawdę się zmieni? A może ja po prostu za bardzo chcę w to uwierzyć?

Postanowiłam spróbować jeszcze raz

Zostałam. Minął rok. Ale nie było żadnych podróży dookoła świata. Żadnych sportowych aut. Żadnych remontów. Żadnych wspólnych planów. Piotr był... miły. Zaskakująco uprzejmy, pomocny. Gotował, czasem sprzątał, czasem przynosił mi kwiaty bez okazji. Ale był też dziwnie nieobecny. Jak aktor, który zna swoją rolę, ale nie wierzy w nią ani przez chwilę.

Pieniądze niby były. Ale jakoś nigdy ich nie widziałam. „Na koncie oszczędnościowym”, „Jeszcze nie czas na szaleństwa”, „Spokojnie, zabezpieczam nas” – tyle słyszałam. A lodówka nadal była ta sama. Meble – te same. Ja – ta sama. Tylko Piotr niby inny. Niby.

Zaczęłam się zastanawiać, czy on mnie nie rozgrywa. Nie inwestował w nasze życie. Nie kupił mieszkania, nie zapisał dziecka do prywatnej szkoły. Nie zrobił absolutnie nic, co świadczyłoby, że planuje przyszłość… ze mną.

W końcu zadzwoniłam do prawnika.

– Chcę się dowiedzieć, gdzie są te pieniądze – powiedziałam. – Czy on może wszystko ukryć?

– Jeśli nie byliście po rozdzielności majątkowej, to połowa jest twoja – odparł spokojnie. – Ale trzeba to udowodnić. Chcesz, żebym się tym zajął?

– Tak – odpowiedziałam bez wahania.

Po rozmowie siedziałam długo na kanapie, analizując wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie miesiące. Kolacje, które smakowały sztucznie. Uśmiechy bez ciepła. I to, jak znikał z domu wieczorami, „na spacer”.

Czułam w środku, że coś jest nie tak. I że ta cała „szansa” była tylko przynętą. Nie wiem, kiedy zaczęłam się bać, że właśnie to kupił – mój spokój. Żebym nie patrzyła zbyt dokładnie. Żebym nie pytała. Ale teraz zamierzałam pytać. O wszystko.

Cały czas coś ukrywał

Kiedy w końcu to usłyszałam, poczułam, jak żołądek skręca mi się w supeł.

– Pani Agnieszko… on kupił i przepisał połowę mieszkania na jakąś Sandrę. I to już kilka miesięcy temu – powiedział prawnik, zerkając na dokumenty. – Kupił je za gotówkę. Zresztą, sporo tam przelewów... dużo rzeczy nie pasuje.

– Sandra? Jaka Sandra? – powtórzyłam głucho. – Kim ona jest?

– Wszystko wskazuje na to, że... jego partnerką. Albo kimś bardzo bliskim. Chce pani, żebym to sprawdził dokładniej?

– Nie – powiedziałam. – Ja sama to załatwię.

Nie musiałam długo czekać. Wystarczyło kilka pytań, jeden telefon do koleżanki z urzędu, trochę zdjęć z mediów społecznościowych. Sandra. Młodsza ode mnie o dziesięć lat. Uśmiechnięta, piękna, opalona. A pod zdjęciem komentarz: „Nareszcie w domu! Dziękuję”. Zamknęłam laptopa. Nie czułam już szoku. Czułam tylko... cichy wstyd, że dałam się nabrać.

Wieczorem czekałam na niego przy stole. Przyszedł jak zwykle – z reklamówką z zakupami, jakby był mężem z serialu.

– Piotrek, kto to jest Sandra?

Zamarł na sekundę. Ale to wystarczyło.

– Co ty… Aga, o co ci chodzi? – próbował jeszcze.

– Przestań. Wiem wszystko. Wiem o mieszkaniu. I o niej.

Milczał. Oparł się o framugę.

– To nie tak, jak myślisz.

– Naprawdę? Bo wygląda na to, że przez rok robiłeś ze mnie idiotkę.

Wzruszył ramionami, jakby się zmęczył tą rozmową.

– Między nami już dawno się skończyło. To było tylko... zabezpieczenie. Na wszelki wypadek.

– Na wypadek czego, Piotr? Że w końcu otworzę oczy?

Spojrzał na mnie z jakąś dziwną ulgą. Jakby czekał, aż to powiem. Już nie próbował się tłumaczyć. A ja poczułam, że to koniec. Nie ma już nic do ratowania. Nie miałam dla niego już nawet pogardy.

Po prostu odpuściłam

Spakowałam się w jedną noc. Zabrałam tylko to, co moje – ubrania, kosmetyki, trochę książek. Zostawiłam mu wspólne zdjęcia. Niech sobie wisi to nasze ślubne nad komodą, skoro tak dobrze gra mu się w teatrze życia.

Wróciłam do mamy. Siedziałyśmy w kuchni. Parowały nam herbaty, a ona milczała. W końcu zapytała:

– Dlaczego dopiero teraz?

– Bo przez rok wierzyłam, że może się zmienić. Że pieniądze to nowy początek. Ale one tylko obnażyły to, co było wcześniej – odpowiedziałam. – Pieniądze niczego nie naprawiają. One tylko wyciągają brudy na wierzch.

– I co teraz?

– Teraz? Odpuszczam. Zostawiam mu wszystko, oprócz siebie. Już nie chcę walczyć o kogoś, kto nie był warty ani jednego dnia mojego strachu.

Zadzwonił do mnie wieczorem. Raz. Nie odebrałam. Napisał: „Możemy porozmawiać?”. Odpisałam: „Nie musimy. Nie ma o czym”.

Następnego dnia przyszłam po swoje dokumenty. Był blady. Cisza między nami była gęstsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Chciałem to jakoś wyjaśnić – zaczął cicho.

– Nie musisz. Nic nie jest już ważne. A ja... nie jestem już zła. Po prostu dziękuję, że dałeś mi powód, żeby odejść bez żalu.

Skinął głową. Nie miał już siły udawać. Wyszedł z pokoju. Za sobą zostawił tylko ciszę. I puste mieszkanie. Wyszłam. I wiedziałam, że to ostatni raz, kiedy widzę Piotra. I że... dobrze mi z tym.

Żałuję tylko czasu

Minęły trzy miesiące, odkąd odeszłam. Trzy krótkie miesiące, a jakbym przeszła pół życia. Nikt nie czekał w domu. Sama decydowałam, co zjem na kolację i czy zapalę światło w sypialni. Cisza nie bolała, leczyła.

Piotr próbował jeszcze raz. Napisał długi mail – że wszystko źle rozegrał, że to nie tak miało być, że jest samotny. Ale ja już nie byłam tą samą Agnieszką, która czekała na cud.

Zrozumiałam, że przez lata byliśmy dwojgiem ludzi, którzy zapomnieli, po co są razem. I że gdyby nie te trzy miliony, pewnie rozstalibyśmy się w ciszy, bez dramatu, bez zdrad, bez końca. Ale wygrana odsłoniła całą prawdę. I bardzo się cieszę, że ją zobaczyłam, zanim było za późno.

Czasem, wieczorem, siedzę z kubkiem herbaty i pytam siebie, czy żałuję. Nie. Żałuję tylko tego, że tak długo się łudziłam. Że uwierzyłam, iż pieniądze są szansą na nowy start. Ale one nie budują. One tylko podświetlają pęknięcia.

Dziś nie mam nic spektakularnego. Nie mam fortuny, nie mam willi z basenem, nie mam męża. Ale mam siebie. To jest warte więcej niż trzy miliony.

Agnieszka, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama