„Mój mąż nie przynosił mi kwiatów, więc ktoś inny zajął jego miejsce. Przez prezenty rumieniłam się jak brzoskwinia”
„Od tamtej pory i pierwszego bukietu zaczął zaglądać coraz częściej. Raz przyniósł moje ulubione ciasteczka z piekarni na rogu, innym razem gazetę z artykułem o reklamie, która może mnie zainteresować. A najczęściej – kwiaty. Bez okazji”.

- Redakcja
Od pięciu lat jestem żoną Marka. Teoretycznie mam wszystko, co potrzeba do spokojnego, dorosłego życia – stabilną pracę w agencji reklamowej, ładne mieszkanie i męża, który... no właśnie. Jest. Po prostu jest. Trochę jak mebel, który ktoś kiedyś przyniósł do domu, postawił w kącie i zapomniał.
Nasze małżeństwo jest jak herbata bez cukru. Niby da się wypić, ale nie smakuje. Marek jest typem pracoholika. Codziennie znika z mieszkania bladym świtem i wraca późnym wieczorem. Zawsze zmęczony, z głową pełną myśli, w których – mam wrażenie – nie ma dla mnie miejsca.
– Jak ci minął dzień? – pytam czasem z nadzieją, że w końcu usłyszę coś więcej niż „w porządku”.
– W porządku – odpowiada, nawet nie odrywając wzroku od ekranu telefonu, a ja wzdycham głęboko.
To właśnie w tej ciszy, w tej emocjonalnej pustce, pierwszy raz poczułam, że... ktoś mnie zauważa. Ktoś patrzy, słucha, pyta. I tym kimś był... Tadeusz. Mój teść.
Zaczęło się od drobnostki. Pewnego popołudnia, gdy Marek po raz kolejny utknął „na spotkaniu”, usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam zaskoczona – przed wejściem stał Tadeusz, w płaszczu, z szalem przewiązanym starannie pod szyją. W rękach trzymał bukiet tulipanów. Wręczył mi je od razu.
– Pomyślałem, że ci się spodobają – powiedział z uśmiechem. – Taka szarość za oknem, trzeba ją czymś przełamać.
Patrzyłam z niedowierzaniem. Marek nigdy nie przyniósł mi kwiatów bez okazji. A często – nawet z okazji.
– Dziękuję... naprawdę miło z pana strony – powiedziałam, zawstydzona i wzruszona jednocześnie.
– Tadeusz – poprawił. – Mów mi Tadeusz.
Od tamtej pory zaczął zaglądać coraz częściej. Raz przyniósł moje ulubione ciasteczka z piekarni na rogu, innym razem gazetę z artykułem o reklamie, „bo może cię zainteresuje”. A najczęściej – kwiaty. Bez okazji.
Nie umiałam wtedy jeszcze nazwać tego, co się działo. Wiedziałam tylko, że kiedy słyszałam dźwięk dzwonka do drzwi, serce przyspieszało mi jakby odruchowo.
Powiedziałam mu o wszystkim
Pewnego wieczoru miałam już dość tej ciszy.
– Marek, możemy porozmawiać? – zapytałam spokojnie, choć w środku już się gotowałam.
– Teraz? – rzucił, nie odrywając wzroku od monitora.
– Teraz. Nie rozmawialiśmy ze sobą od tygodnia. Nawet nie wiem, czy zauważyłeś, że ostatnio miałam gorączkę i dwa dni leżałam w łóżku.
– Przecież żyjesz, prawda? – burknął. – Po prostu miałem roboty po uszy. I dalej mam.
– Nie o to chodzi! Ja nie chcę być tylko dodatkiem do twojego kalendarza. Nie chcę, żebyś przypominał sobie o mnie dopiero wtedy, kiedy czegoś potrzebujesz!
Spojrzał na mnie niechętnie, zmęczony.
– Co ty znowu wymyślasz? Przesadzasz. Przecież jesteśmy razem, mieszkamy razem, wszystko działa.
– Nic nie działa! – podniosłam głos. – Wiesz, kto ostatni raz spytał mnie, jak się czuję? Twój ojciec. Przyniósł mi kwiaty, usiadł, porozmawiał. Widział, że coś jest nie tak. A ty nawet nie zapytałeś, czy wszystko w porządku!
Mąż zesztywniał.
– Ojciec...? Przyniósł ci kwiaty?
– Tak. I to nie pierwszy raz. On przynajmniej widzi we mnie człowieka, nie tylko kucharkę i sprzątaczkę.
Zamilkł. Zbladł lekko. Ale nie zapytał o nic więcej. Po prostu wstał, założył kurtkę i wyszedł, zostawiając za sobą ciszę, która dzwoniła mi w uszach.
Stałam przez chwilę jak wmurowana. Nie wiem, czego się spodziewałam. Że powie: „masz rację”? Że się rozpłacze? Że zapyta, co do cholery miałam na myśli, mówiąc o jego ojcu? Ale on po prostu... uciekł.
Stałam tam, w pustym mieszkaniu, z bijącym sercem i jedną myślą, która nie dawała mi spokoju: Dlaczego tak wyszedł?
Musiałam go zapytać
– Marek coś mówił? – zapytałam, siadając przy stole naprzeciwko Tadeusza, kiedy znowu przyszedł.
Spojrzał na mnie spokojnie, z tym swoim melancholijnym uśmiechem.
– Nie. Dlaczego miałby coś mówić?
– Bo wczoraj... powiedziałam mu o kwiatach. O tym, że przynosisz je bez okazji. Wyszło to w kłótni. Widziałeś go dzisiaj?
– Wpadł rano. Ale nie wyglądał, żeby coś było nie tak. Przynajmniej nic nie mówił.
Milczałam przez chwilę, próbując wyczytać z jego twarzy jakąkolwiek emocję. Ale Tadeusz był mistrzem w ukrywaniu tego, co naprawdę myśli. Albo tak mi się tylko wydawało.
– Dlaczego to robisz? – zapytałam w końcu cicho.
– Co takiego?
– Te kwiaty. Te wszystkie gesty. Po co?
Patrzył na mnie przez chwilę, jakby ważył każde słowo.
– Bo lubię cię uszczęśliwiać – powiedział w końcu. – A świat ci tego nie ułatwia.
– To nie wystarczy jako powód – rzuciłam ostrożnie. – Marek myśli, że coś jest między nami. A ja zaczynam się zastanawiać, czy on nie ma racji.
Opuścił wzrok. Jego palce zaczęły nerwowo obracać filiżankę.
– Justyno... Ja nie powinienem. Wiem. Ale są rzeczy, które się czuje, zanim zdąży się je zrozumieć.
Zadrżałam. To był moment, w którym wszystko mogło się potoczyć w inną stronę. W dobrą albo złą – jeszcze nie wiedziałam.
– To znaczy? Co czujesz?
Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że wstanie i wyjdzie, jak Marek. Ale nie. Został.
– Czuję, że nie chcę, żebyś była taka smutna. I że jesteś mi... coraz bliższa.
A ja, zamiast się cofnąć – po prostu zamknęłam oczy.
Pogubiliśmy się we troje
Stałam w korytarzu, przyklejona do ściany jak dziecko, które podsłuchuje rozmowę dorosłych. Nie planowałam tego. Po prostu wróciłam do mieszkania, a drzwi do salonu były lekko uchylone. Ich głosy odbijały się od ścian.
– Nie powinieneś robić takich rzeczy. To moja żona – powiedział Marek, sucho, ale z tym ledwo słyszalnym drżeniem w głosie.
– Może gdybyś był lepszym mężem, nie musiałbym – odpowiedział Tadeusz bez wahania.
Zamarłam.
– Co ty gadasz?! – Marek uniósł głos. – Przestań grać mądralińskiego. To, co robisz, to nie żadne filozofowanie. To zdrada. A ty mnie to robisz, swojemu synowi.
– Nie zdradzam nikogo. Ratuję tę biedną kobietę, którą ty zostawiłeś samą, mimo że siedzicie przy jednym stole – powiedział cicho Tadeusz.
Weszłam bez pukania. Powoli, z podniesioną głową, choć miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.
– Słyszałam wszystko – powiedziałam.
Marek odwrócił się zaskoczony. Tadeusz tylko spojrzał na mnie spokojnie.
– Rozmawiajcie sobie dalej. Może czegoś jeszcze się dowiem. Bo ja już nie wiem, co tu jest prawdą.
Marek nic nie powiedział. Patrzył na mnie tak, jakby pierwszy raz mnie widział. Tadeusz wstał, poprawił kołnierz marynarki, a potem... podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego ramienia.
– Justyna, to nigdy nie miało się tak rozwinąć. Ale się stało. Wiem, że to niewłaściwe. I wiem też, że ty to czujesz.
– Ja? – zapytałam cicho. – A może to tylko iluzja? Może widzisz we mnie swoją zmarłą żonę?
Tadeusz zamilkł. Poczułam, że nie wiem, z kim tak naprawdę mam do czynienia.
Nasza rozmowa była gorzka
– Chodź, przejdziemy się – powiedział Tadeusz. – Nie chcę tej rozmowy prowadzić przy nim.
Spojrzałam jeszcze na Marka. Siedział na kanapie, jakby zgaszony, z oczami wbitymi w podłogę. Nie zatrzymał mnie. Nawet nie spojrzał. To miał być mój mąż?
Szliśmy w milczeniu przez park, gdzie zwykle spacerowali staruszkowie z psami. Tadeusz trzymał ręce w kieszeniach, a jego twarz była zamyślona, ciężka. Dopiero przy ławce przy fontannie się zatrzymał.
– Jola… nie była łatwą kobietą. Ale była piękna. Inteligentna. Chłodna jak lód – zaczął. – Z czasem przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Tylko graliśmy. Ja męża, ona żonę. Jakbyśmy oboje stali w dwóch końcach długiego, zimnego korytarza.
– I co? Zobaczyłeś w mojej twarzy jej cień? – zapytałam, z nutą goryczy.
– Nie. W tobie zobaczyłem wszystko, czego mi brakowało. Czułość. Bliskość. Spokój. To, że patrzysz, słuchasz, myślisz – westchnął. – Ale wiem, że to nie powinno się wydarzyć.
Patrzyłam na niego długo.
– Może i nie powinno. Ale wydarzyło się. A ja teraz nie wiem, czy to ty mnie naprawdę widzisz… czy tylko szukasz jej. Jolanty.
– Justyna, ja też się boję. Nie planowałem zakochiwać się w kobiecie mojego syna.
– Nie jestem jego własnością. Nie tak, jak myślisz – powiedziałam. – Ale nie wiem też, czy jestem twoja. Czy kiedykolwiek mogłabym być.
Zamilkliśmy.
A potem dodałam jeszcze tylko jedno zdanie:
– Nie wiem już, co jest prawdą, a co tylko twoją iluzją.
Tadeusz nie odpowiedział.
To były najtrudniejsze słowa
Wróciłam do mieszkania wieczorem. Marek siedział przy stole, z kubkiem herbaty, który na pewno już dawno wystygł. Nie podniósł wzroku, kiedy weszłam. Usiadłam naprzeciwko.
– Chciałabym z tobą poważnie porozmawiać – powiedziałam.
– Nie trzeba. Wszystko jest jasne – odpowiedział cicho, nie patrząc na mnie.
– Ja nic nie zrobiłam – zaczęłam, ale przerwał mi.
– Nie musiałaś. Wystarczy to, jak na niego patrzysz. Widziałem to wcześniej. Ale teraz... teraz nie potrafię tego już ignorować.
Westchnął, odchylił się na krześle. Był blady. Zmęczony. Starszy, niż był jeszcze wczoraj.
– Nie musiałem podsłuchiwać. Wystarczyło patrzeć. Między wami coś się dzieje od miesięcy. A ja... udawałem, że tego nie widzę. Może dlatego, że nie miałem już siły walczyć. Może dlatego, że wiedziałem, że cię tracę.
Zamilkłam. Nie umiałam nic powiedzieć.
– Nie jestem bez winy. Wiem. Ale nie potrafię ci wybaczyć – dodał po chwili. – Nawet jeśli nic się między wami fizycznie nie wydarzyło... to wszystko już się stało w waszych oczach. A to boli bardziej.
– Marek... ja też nie wiem, co czuję. Naprawdę – głos mi zadrżał. – Ale wiem jedno: od dawna byliśmy już osobno. Tylko nikt z nas nie miał odwagi, żeby to przyznać.
Kiwnął głową. Powoli. Ze smutkiem, który aż ścinał oddech.
– Masz rację. Nas już nie ma.
Rozstaliśmy się bez krzyku. Bez łez. Tylko z cichym, obustronnym zawodem.
Kwiaty się skończyły
Mieszkanie, które kiedyś było nasze, teraz należało tylko do mnie. Choć tak naprawdę... już dawno nie było niczyje. Marek się wyprowadził. Cicho, z godnością. Nie prosił o nic, nie zostawił żadnych słów pożegnania. Nie musiał – wszystko zostało już powiedziane.
Z Tadeuszem też przestałam się kontaktować. Nie dlatego, że nagle przestałam czuć „to coś”. Właśnie dlatego, że czułam za dużo – strachu, winy, wstydu, niepewności. Bałam się, że jeśli pozwolę temu uczuciu pójść dalej, nie będę już sobą. Kobietą, która kiedyś wierzyła w miłość, w czułość, w szczerość.
Zastanawiam się czasem, czy on naprawdę mnie kochał. Czy widział we mnie kobietę z krwi i kości... czy tylko cień swojej zmarłej żony. I czy ja sama tego cienia nie chciałam udawać – żeby ktoś w końcu spojrzał na mnie jak na kobietę, nie jak na obowiązek.
Justyna, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój mąż wpadł jak grzyb do barszczu przez kłamstwa. Zamiast ubijać interesy w delegacji, konsumował nadmorską flądrę”
- „Teściowa wciskała mi czekoladowe ciasto i słodką kawusię. Gdy grzecznie odmówiłam, rozpętała aferę z piekła rodem”
- „Teściowa wprowadziła się do nas bez pytania. Moje życie zmieniło się w piekło, a Wieśka tylko dokładała do pieca”

