„Mój mąż nie odzywał się do mnie od tygodnia. Gdy przemówił, usłyszałam coś, co mnie zszokowało”
„– Może ma kryzys, nie wiem... może potrzebuje czasu – tłumaczyłam go z przyzwyczajenia. – Albo cię już skreślił – rzuciła Marta. – Wiesz, jak to jest. Jak facet milczy, to znaczy, że coś się skończyło albo coś się zaczęło. Zamarłam. Ta myśl była okrutna”.

- Redakcja
Od lat gniłam od samotności i milczenia, którego nie dało się już tłumaczyć zmęczeniem czy charakterem. Nasze życie nie przypominało już małżeństwa. Było raczej systemem zadań do odhaczenia – zakupy, rachunki, posiłki, śmieci, płyny do spryskiwaczy. I ten jego głos, kiedy jeszcze czasem mówił – suchy, rzeczowy, bez cienia emocji. Kochałam go. Chyba. A może już tylko wspomnienie tego, kim był na początku?
Tydzień przed wszystkim pokłóciliśmy się o coś głupiego. Nie pamiętałam już, o co dokładnie – chyba znowu nie wyniósł śmieci. Wybuchłam. A on się zamknął. I to milczenie trwało. Pamiętam, jak tamtego wieczoru zadzwoniłam do Natalii, mojej młodszej siostry. Tylko ona umiała ze mnie coś wyciągnąć.
– Znowu się bawi w mnicha? – rzuciła przez telefon.
– Może jest zmęczony – odparłam.
– Przestań go wiecznie tłumaczyć. Siedem dni ciszy to nie wyczerpanie materiału, to komunikat.
– A może to ja coś schrzaniłam, tylko nie wiem co?
– Albo on po prostu cię już nie kocha – powiedziała z brutalną szczerością. – A ty boisz się to przyznać.
Nie odpowiedziałam. Bo ona miała rację. I nie byłam gotowa, żeby to usłyszeć na głos.
Ta cisza była nieznośna
Tomasz wszedł do kuchni, otworzył lodówkę, wyjął butelkę wody i nalał ją do szklanki. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, z dźwiękiem pozbawionym treści. Nie odezwał się. Nawet nie spojrzał.
Leżałam na kanapie z książką na kolanach, udając, że czytam. W rzeczywistości od piętnastu minut gapiłam się w jedno słowo na stronie i nie potrafiłam go przeczytać. Dźwięk zegara wydawał się zbyt głośny. Każdy krok Tomasza był jak uderzenie młotka w moją głowę.
Milczał od siedmiu dni. Siedem dni obecności bez obecności. Mijał mnie, jakby byłam meblem. Znikał za drzwiami sypialni, nie rzucając nawet „dobranoc”. Próbowałam do niego dotrzeć.
Dwa dni wcześniej usiadłam przy stole, gdy pracował na laptopie.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam cicho.
Podniósł na mnie wzrok. Zimny. Obcy.
– Nie teraz – rzucił i odwrócił się z powrotem do ekranu.
– Tomasz, błagam cię. Nie możesz po prostu ze mną rozmawiać? Cokolwiek? Milczysz od tygodnia...
Wzruszył ramionami. Wstał. I wyszedł. Nie wiedziałam już, czy bardziej bolało to milczenie, czy to, że było mu z nim chyba... wygodnie. Wieczorami zamykał się w sypialni, światło paliło się do późna. Spał sam. Ja wylądowałam w gościnnym. Zastanawiałam się, czy to moja wina. Czy to ja coś zrobiłam. A może on miał kogoś? Może był już daleko, w innym świecie, z kimś, kto go nie pytał, nie chciał rozmawiać, nie płakał nocami do poduszki.
Zwierzyłam się koleżance
W poniedziałek wyszłam wcześniej z domu. Zostawiłam Tomasza śpiącego. Nawet nie drgnął, gdy zamykałam za sobą drzwi. Jego obojętność bolała, ale ten ból zaczynał mi już znieczulać duszę.
Praca była moją iluzją normalności. Biurko, komputer, lista zadań, kawa z automatu – wszystko to było lepsze niż cisza w naszym mieszkaniu. Marta z działu obsługi klienta od razu mnie wyhaczyła. Usiadła przy moim biurku z herbatą i tym swoim spojrzeniem, które zawsze mówiło: „Ja wiem więcej, niż mówisz”.
– Nie dosypiasz? – zapytała niby mimochodem.
– Trochę – odpowiedziałam, udając, że sprawdzam maila.
– Problemy z Tomaszem? – dodała bez cienia subtelności.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Dlaczego pytasz?
– Bo odkąd przestałaś się śmiać z moich głupich żartów, coś jest nie tak. I nie wciskaj mi, że masz PMS od dwóch tygodni.
Uśmiechnęłam się słabo.
– On się do mnie nie odzywa. Od tygodnia.
– Okej. To nie PMS. To cichy alarm.
– Może ma kryzys, nie wiem... może potrzebuje czasu – tłumaczyłam go z przyzwyczajenia.
– Albo cię już skreślił – rzuciła Marta. – Wiesz, jak to jest. Jak facet milczy, to znaczy, że coś się skończyło albo coś się zaczęło.
Zamarłam. Ta myśl była okrutna. Chciałam się na nią wściec, powiedzieć, że nie ma prawa tak mówić. Ale jej słowa siedziały mi w głowie przez resztę dnia. Może miała rację.
Podsłuchałam rozmowę męża
Wracałam z pracy zmęczona, z siatką zakupów w ręce i głową pełną mrocznych scenariuszy. Wchodząc do mieszkania, zauważyłam, że drzwi do sypialni są przymknięte, ale nie zamknięte. Z pokoju dobiegał cichy głos. Zatrzymałam się. To był Tomasz. Rozmawiał przez telefon.
– Nie, nie powiedziałem jej nic... – jego głos był cichy, zmęczony. – Myśli, że to tylko jakiś mój kryzys. Ale ja już nie mam siły udawać.
Zamrugałam. Serce przyspieszyło, a dłonie zaczęły mi się pocić.
– Ona myśli, że jeszcze coś między nami jest. Ale dla mnie to już tylko obowiązek. I litość.
Zamarłam. W głowie zaczęło mi szumieć, jakby ktoś nagle zatkał mi uszy i kazał słuchać tylko tych dwóch słów: obowiązek i litość.
Nie pamiętam, jak otworzyłam drzwi.
– Naprawdę tak myślisz? – powiedziałam w progu. – Że jestem twoim obowiązkiem?
Tomasz spojrzał na mnie zaskoczony. Chyba nie zdążył się rozłączyć, bo przyłożył telefon do ucha i powiedział tylko:
– Oddzwonię.
Odłożył aparat i patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, jakby próbował ocenić, ile usłyszałam.
– To nie tak... – zaczął.
– Nie tak? To jak? – podniosłam głos. – Bo dla mnie zabrzmiało to całkiem jasno.
– Nie chciałem cię ranić – powiedział cicho. – Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć.
– Więc zamiast powiedzieć, wybrałeś tydzień milczenia i tajne rozmowy za zamkniętymi drzwiami?
Nie odpowiedział. Patrzyliśmy na siebie przez moment, który wydawał się wiecznością. Ja – z rozdartym sercem, on – ze wzrokiem człowieka, który dawno już był gdzie indziej. To był ten moment. Punkt, z którego nie było powrotu.
Byłam załamana
Wyszłam z domu, nie wiedząc, dokąd idę. Po prostu musiałam wyjść, odciąć się, uciec od tego, co właśnie usłyszałam. Noc była chłodna, sierpniowe powietrze pachniało kurzem i benzyną. Przeszłam kilka przystanków pieszo, zanim wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu. Jechałam bez celu, patrząc w ciemne okna, jakby świat za nimi miał mi podpowiedzieć, co dalej.
Wysiadłam pod blokiem Natalii. Wciskałam dzwonek, zanim zdążyłam się rozmyślić.
– Anka? Boże, co się stało? – otworzyła w dresie, z kubkiem w dłoni.
– Mogę wejść?
Nie zadawała więcej pytań. Po prostu otworzyła drzwi i zamknęła mnie w ramionach. Usiadłyśmy w kuchni. Wypiłam łyk herbaty, zanim głos mi się nie załamał.
– On powiedział, że jestem tylko obowiązkiem. I że jest ze mną z litości.
Natalia zamilkła na chwilę. Położyła dłoń na mojej.
– Anka... on cię nie kocha od dawna. Ty też jego nie kochasz. Ty się po prostu boisz być sama.
Zamknęłam oczy. To było tak bolesne, bo tak prawdziwe.
– Myślałam, że jeszcze coś się da uratować.
– Ale co? On nie mówi, nie patrzy na ciebie, nie dotyka cię. Nie jesteś jego partnerką, tylko tłem.
– Więc mam to po prostu zostawić?
– Nie. Masz przestać walczyć o coś, co już nie istnieje.
Wiedziałam, że ma rację. I że mój dom przestał być domem dawno temu. Teraz po raz pierwszy zaczęłam to dopuszczać do siebie naprawdę.
To koniec nas
Wróciłam następnego dnia po południu. Tomasz był w kuchni, jadł kanapkę, jakby nic się nie wydarzyło. Gdy mnie zobaczył, spojrzał tylko krótko, nie spuszczając wzroku z talerza.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho, siadając naprzeciwko.
Nie protestował. Po prostu odstawił kubek z herbatą i skinął głową. Przez chwilę milczeliśmy. Po raz pierwszy ta cisza nie była agresją. Była tylko pustką, która w końcu musiała się zapełnić.
– Nie chcę już tego ciągnąć – zaczęłam. – Nie chcę być w relacji, w której jestem tylko ciężarem.
– Nie jesteś ciężarem – powiedział spokojnie. – Ale... to wszystko się skończyło. Już dawno. Po prostu nie mieliśmy odwagi tego przyznać.
– Więc czemu nie odszedłeś wcześniej?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiedziałem jak. Może czekałem, aż sama zrozumiesz.
Poczułam w sobie mieszankę wściekłości i ulgi. Jakby ktoś w końcu powiedział to, co wisiało nad nami od lat.
– To już chyba koniec – powiedziałam.
– Chyba tak. I wiesz co? Może to dobrze – dodał, nie patrząc mi w oczy.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, każde z własnym ciężarem. W tej rozmowie nie było krzyków, dramatów, tylko chłód i zmęczenie. Jakbyśmy właśnie podpisali wewnętrzny protokół o zakończeniu misji.
Anna, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam pewna, że przyszła teściowa chce mi pomóc z weselem. Zamarłam, gdy odkryłam, co planuje za moimi plecami”
- „Wdałam się w romans z przystojnym sąsiadem. Cała kamienica znała mój sekret szybciej niż mąż”
- „Wygrałam 800 tysięcy i przeznaczyłam je na nietypowy cel. Rodzina i znajomi uznali, że wydadzą kasę lepiej ode mnie”

