„Mój mąż nie chce się zgodzić na dziecko. Jeśli myśli, że zaczekam, aż pozwoli mi być matką, to grubo się myli”
„Wieczór układał się dokładnie tak, jak zaplanowałam. Rozmawialiśmy spokojnie, śmialiśmy się. Przez chwilę naprawdę poczułam, że wszystko może wrócić do dawnych czasów – do nas sprzed tych wszystkich rozmów, sprzeczek i niezgód. Kiedy się do mnie zbliżył, serce biło mi tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać. Nie planowałam tego zrobić”.

- Redakcja
Nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak tylko o dziecku. Wszystkie moje koleżanki były już matkami albo właśnie planowały ciążę. A ja? Ja tylko patrzyłam na nie z zazdrością i udawałam, że to wszystko mnie nie rusza. Mój mąż od lat powtarzał, że nie chce dzieci. Że świat jest zbyt brutalny, że go to przerasta. Ale ja czułam inaczej. Każda komórka mojego ciała wołała o to, żeby zostać matką. I chociaż go kochałam, byłam gotowa zrobić coś, co jeszcze niedawno wydawało mi się niewyobrażalne.
Cisza po pytaniu
– A jeśli powiem, że naprawdę tego pragnę? – zapytałam cicho, nie patrząc mu w oczy.
– To powiem, że nie chcę – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Tylko dźwięk stukających w klawiaturę palców przypominał, że nie jestem tu sama. W brzuchu miałam zaciśnięty supeł. Nie wiedziałam, co bardziej mnie bolało – jego obojętność, czy może fakt, że tak łatwo przyszło mu odmówić. Wstałam i podeszłam do okna. Nasze mieszkanie w centrum było dokładnie takie, jak chcieliśmy: przestronne, nowoczesne, idealne dla pary bez dzieci. I nagle poczułam, że nie chcę być już częścią tej „pary bez dzieci”.
– Nie rozumiesz, że nie chcę tego odkładać? Że zegar mi tyka? – odwróciłam się do niego, ale on tylko westchnął.
– Weronika, przecież ustaliliśmy to przed ślubem. Mówiłem jasno, że nie chcę mieć dzieci. Nic się nie zmieniło.
– Ale ja się zmieniłam! Mam trzydzieści cztery lata! Chcesz, żebym za pięć lat obudziła się z żalem, że nie spróbowałam?
Zamknął laptopa i w końcu spojrzał mi w oczy. Miał w nich coś między znużeniem a smutkiem.
– Wolałbym, żebyś żałowała czegoś, czego nie zrobiłaś, niż tego, co zrobisz wbrew mnie – powiedział cicho.
I znów zapadła cisza. Tylko teraz była już zupełnie inna. Gęsta. Trująca. Pełna zawodu i... czegoś, czego nie umiałam jeszcze wtedy nazwać.
Zegar biologiczny tyka
Zaczęłam liczyć dni. Najpierw nieświadomie – ot tak, z ciekawości. Ale potem weszło mi to w nawyk. Każdy poranek zaczynałam od sprawdzenia aplikacji. Rano termometr pod język, wieczorem notatki o śluzie. I tak dzień po dniu – cykl po cyklu.
– Co to za wykresy w twoim telefonie? – zapytał raz, gdy zostawiłam go odblokowanego na stole.
– Nic ważnego – skłamałam bez wahania i szybko zmieniłam temat. Kiedyś bym się zarumieniła, może zawstydziła, ale nie teraz. Teraz czułam, że każda informacja, którą zyskałam o swoim ciele, może być narzędziem.
Owulacja przypadała w piątek. Wiedziałam to już w poprzednią sobotę. Miałam tydzień, by wszystko przygotować. Zrobiłam rezerwację w restauracji, kupiłam nową bieliznę, nawet wzięłam wolne z pracy, żeby być wypoczęta, uśmiechnięta i... płodna.
– Coś ty taka miła ostatnio? – rzucił w czwartek, całując mnie w szyję.
– Nie mogę być miła dla własnego męża?
Uśmiechnął się, dał się wciągnąć w grę. Wydawało mi się wtedy, że to będzie proste. Zbliżenie, przypadek, los. Nic nie planowałam oficjalnie. Przecież nie mogłam mu powiedzieć wprost: „Dziś mam owulację, chodź do łóżka i zapomnij o zabezpieczeniu”. On by się odsunął. Znów zaczął tłumaczyć. A ja nie chciałam już niczego słuchać. W piątek zapaliłam świeczki, otworzyłam wino, ugotowałam jego ulubione danie. Wiedziałam, że tej nocy zrobię coś, czego nigdy wcześniej bym nie zrobiła. I chyba byłam na to gotowa.
Za wszelką cenę
Wieczór układał się dokładnie tak, jak zaplanowałam. Rozmawialiśmy spokojnie, śmialiśmy się, piliśmy wino. Przez chwilę naprawdę poczułam, że wszystko może wrócić do dawnych czasów – do nas sprzed tych wszystkich rozmów, sprzeczek i niezgód. Kiedy się do mnie zbliżył, serce biło mi tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać.
Nie planowałam tego zrobić. A przynajmniej tak sobie wmawiałam. Ale gdy odwrócił się, by wyjąć z szafki prezerwatywę, coś we mnie pękło.
– Nie musisz… – szepnęłam, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Weronika, nie zaczynaj znowu – westchnął, sięgając po opakowanie.
– Chcę czuć cię naprawdę – powiedziałam szybko, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. – Nie myśl, po prostu bądź.
Patrzył na mnie przez kilka sekund. W jego oczach widziałam wahanie, potem – coś jak znużone poddanie. Odłożył opakowanie na szafkę. Pragnął mnie, a ja wiedziałam, że to moja jedyna szansa. Czułam wyrzuty sumienia, ale jednocześnie dziwny spokój. Jakbym właśnie przejmowała kontrolę nad własnym życiem. Po wszystkim leżał obok mnie w ciszy. Oddychał głęboko, a ja udawałam, że śpię. W głowie liczyłam godziny, dni, szanse. Wszystko, co do tej pory było niepewne, nagle nabrało ostrego kształtu.
– Weronika? – odezwał się po chwili. – Wiesz, że tego nie chciałem.
Nie odpowiedziałam. Udawałam sen jeszcze długo po tym, jak zasnął. A w środku pulsowało jedno zdanie: albo teraz, albo nigdy. Czy miałam wyrzuty? Tak. Ale bardziej bałam się, że nic z tego nie wyjdzie.
Nic z tego nie wyszło
Dwa tygodnie później dostałam okres. Przyszedł o poranku, bez uprzedzenia, jak kubeł zimnej wody w twarz. Wpatrywałam się w czerwony ślad na papierze, jakby to był wyrok. Mój plan się nie powiódł. I nagle poczułam nie tylko rozczarowanie, ale też... złość. Na siebie, na niego, na cały ten świat, który pozwala niektórym zachodzić w ciążę po pijanym seksie na imprezie, a innym odbiera każdą próbę.
Tego samego dnia wracając z pracy, kupiłam test. Nie po to, by go zrobić. Tylko po to, by go położyć w łazience. Na umywalce. Z dwiema kreskami, które domalowałam flamastrem. Byłam przerażona tym, co robię. Ale jednocześnie czułam, że nie mam już nic do stracenia.
– Weronika? – jego głos dobiegł z łazienki. – To jest…?
– Tak – odpowiedziałam. Głos miałam spokojny, choć w środku cała się trzęsłam. – Jestem w ciąży.
Stał w progu, trzymając test w dłoni. Przez chwilę myślałam, że zaraz go rzuci, powie, że to niemożliwe, że coś tu nie gra. Ale nie. Usiadł ciężko na brzegu łóżka i schował twarz w dłoniach.
– Nie wiem, co mam czuć – powiedział po chwili. – Nie jestem na to gotowy.
Usiadłam obok i objęłam go, czując, jak bardzo drży. Nie wiedziałam, co mnie przeraża bardziej – jego reakcja czy to, że będę musiała to kłamstwo kontynuować. A przecież jeszcze nic się nie wydarzyło. Następnego dnia kupiłam witaminy dla kobiet w ciąży i zaczęłam prowadzić ciążowy notes. On nie zadawał pytań. A ja zaczęłam liczyć dni do kolejnej owulacji.
Musiałam się przyznać
Minął miesiąc. Zaczęłam udawać mdłości. Zwolniłam się z pracy, mówiąc, że potrzebuję spokoju. On chodził jak cień – zamyślony, nieobecny. Nie był wściekły. Bardziej wyglądał na człowieka, który został przez życie zepchnięty na boczny tor i jeszcze nie wie, czy warto z niego wracać.
– Może powinniśmy pójść do lekarza? – zaproponował pewnego wieczoru. – Sprawdzić, czy wszystko w porządku.
– Jest za wcześnie na USG – skłamałam. – Ale mam umówioną wizytę za tydzień.
Tydzień później weszłam sama do przychodni i siedziałam w kawiarni na rogu, patrząc tępo w filiżankę kawy. Wiem, że to chore. Że to przerażające. Ale byłam zdesperowana. Całe moje ciało krzyczało za dzieckiem. A on, choć wydawał się z tym pogodzony, wciąż był gdzieś daleko, poza tym wszystkim. Wieczorem, gdy wróciłam do domu, czekał na mnie z wydrukowaną listą imion. Pokazywał mi kartkę, a ja czułam, jak wszystko się we mnie trzęsie.
– Weronika… ty jesteś pewna, że jesteś w ciąży?
Zamarłam. Oczywiście, że zapytał. Wcześniej czy później musiało to paść.
– Dlaczego pytasz?
– Bo coś mi nie gra. Nie widziałem jeszcze żadnego potwierdzenia. A przecież, znając cię, już byś pokazała zdjęcie z USG. Coś jest nie tak.
Poczułam, że tracę grunt. Patrzył na mnie już nie jak mąż, ale jak ktoś, kto właśnie zrozumiał, że był okłamywany. Zrobiło mi się słabo. Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– Powiedz mi prawdę – powiedział. – Czy ty w ogóle byłaś w ciąży?
Ja już wybrałam
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam w podłogę, próbując wymyślić cokolwiek, co nie zabrzmiałoby jak kolejne kłamstwo. Ale on już wiedział. Widział to w moich oczach, w moim milczeniu, w sposobie, w jaki zaciskałam dłonie. Cisza między nami była jak mur – nie do przeskoczenia.
– Weronika, dlaczego? – zapytał cicho. – Dlaczego mi to zrobiłaś?
– Bo już nie miałam siły czekać – wyszeptałam. – Bo ty wciąż mówisz, że nie jesteś gotowy, a ja... ja nie wiem, ile jeszcze mam lat, by być matką. Nie chciałam cię stracić, ale nie chciałam też siebie oszukiwać. Więc... zrobiłam to.
Odsunął się. Nie krzyczał, nie przeklinał. A to bolało najbardziej. To jego rozczarowanie. Ta cicha rezygnacja.
– Wiesz, co mnie przeraża najbardziej? – zapytał po dłuższej chwili. – Że jeszcze kilka dni temu naprawdę zacząłem się cieszyć. Że byłem gotowy. Ale nie na oszustwo. Nie na kłamstwo.
– I co teraz? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.
– Nie wiem – odparł szczerze. – Może kiedyś ci wybaczę. Może nie. Ale na razie... potrzebuję przestrzeni.
Zabrał kurtkę i wyszedł. Zostałam sama. Nie z dzieckiem. Nie z nadzieją. Z wyborem, którego nie da się cofnąć. I z pytaniem, które dręczyło mnie od tamtej chwili: co, jeśli naprawdę był już gotowy – tylko nie zdążyłam mu zaufać?
Weronika, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie wstydzę się tego, że traktuję dziadków jak bankomat. Mają wysokie emerytury, więc mogą mi trochę uszczknąć”
- „Chłopak mojej przyjaciółki bezczelnie smalił do mnie cholewki. Nie byłam w stanie powstrzymać tych zalotów”
- „Ojciec nie chciał stracić honoru i zmuszał mnie do ślubu. Ja nie chciałem marnować życia przez 1 noc na sianku”

