„Mój mąż myśli, że gotowanie i usługiwanie innym to moja pasja. Teściowa mu przyklaskuje, bo sama była kobietą na posyłki”
„Wtedy coś drgnęło. Po raz pierwszy chyba oboje zrozumieli, że dom to nie magiczne miejsce, gdzie rzeczy dzieją się same. Że nie jestem robotem z opcją przygotuj, posprzątaj, podaj, uśmiechnij się”.

- Redakcja
Wyszłam za mąż mając dwadzieścia sześć lat. Pół roku później wprowadziłam się do domu, w którym nie tylko mieszkał mój świeżo upieczony mąż, ale i jego matka. Na początku wszystko wydawało się w porządku – dużo się uśmiechałyśmy, gotowałam obiady, piekłam ciasta. Problem w tym, że z czasem wszyscy zaczęli to traktować jak coś oczywistego. Nie tylko Marek, ale i jego matka uznali, że dom to moje królestwo. I owszem – tyle że chodziło im o kuchnię, odkurzacz i pralkę. Tylko że ja nie miałam zamiaru być służącą.
Kanapka z trzema ogórkami
– Kochanie, zrobisz mi kanapkę? Taką jak lubię, z trzema ogórkami i tym chrzanem z lodówki – Marek krzyknął z kanapy.
Nie odpowiedziałam od razu. Stałam przy zlewie, z rękami w wodzie, szorując garnek po jego wczorajszym gulaszu. Wciąż jeszcze wchodził mi w nos zapach smażonej cebuli. Tłuste ścianki garnka nie poddawały się łatwo, a moje ręce były już zaczerwienione od gorącej wody.
– Słyszałaś mnie? – zapytał głośniej, tym razem z nutą zniecierpliwienia.
– Słyszałam – odpowiedziałam bez entuzjazmu, nie odwracając się. – Może sam sobie zrobisz? Wszystko masz w lodówce.
– Ale ty robisz najlepsze – odparł z rozbrajającym uśmiechem.
Zaraz po nim do kuchni weszła teściowa, akurat w szlafroku. Przeciągnęła się i powiedziała:
– Zrób mu, zrób. Przecież to tylko kanapka. Jak kobieta kocha, to dba o mężczyznę.
Nie wiedziałam, czy się roześmiać, czy rzucić tą ścierką o podłogę. Zamiast jednego, miałam nagle dwóch dorosłych ludzi do obsługi. I oboje zachowywali się, jakby to była moja misja życiowa. Z trudem powstrzymałam się od komentarza. Wzięłam kromkę chleba i zaczęłam układać ogórki, licząc do trzech. Ale wewnątrz wszystko się we mnie gotowało.
– Proszę – rzuciłam sucho i postawiłam talerz przed Markiem.
Zrobił mi buziaka w powietrze i nawet nie oderwał wzroku od telewizora.
– Dzięki, kochanie. Najlepsza jesteś.
Najlepsza? A może – najbardziej naiwna?
Dwie kobiety w jednej kuchni
Z początku myślałam, że jakoś się dogadamy. W końcu teściowa też kiedyś była młodą żoną, też musiała się uczyć wszystkiego od początku, prawda? Ale szybko się przekonałam, że to nie będzie żadna współpraca. To będzie walka o terytorium. A tym terytorium była nasza wspólna kuchnia.
– My tu zawsze tak robiliśmy – mówiła z uśmiechem, przestawiając mój garnek na inny palnik. – Ten z przodu mocniej grzeje, nie wiedziałaś?
Nie wiedziałam. Ale też nie prosiłam o radę. Gotowałam zupę według własnego przepisu, a nie jej, i nie pasowało jej, że nie dodaję śmietany.
– Bez śmietany to jak woda z warzywami, nie zupa – oznajmiła pewnego razu, kiedy nalałam jej talerz kremu z dyni. Odłożyła łyżkę po pierwszym kęsie.
Marek siedział cicho. Nigdy się nie wtrącał, kiedy coś się działo między nami. Zawsze wtedy nagle „musiał do łazienki” albo „zobaczyć coś na komputerze”.
– A wiesz, że Marek jako dziecko uwielbiał moją pomidorową z lanymi kluskami? – wspominała pewnego wieczoru, kiedy jadł moją wersję z makaronem.
– Wiem. Ale teraz jest dorosły – odparłam spokojnie.
Nie odpowiedziała nic, tylko westchnęła teatralnie. Zaczęłam unikać kuchni, kiedy ona tam była. Czekałam, aż wyjdzie. Ale ona zaczęła przychodzić wcześniej. Kiedy tylko wchodziłam z torbami z zakupami, już coś kroiła na desce.
– Oj, myślałam, że ci pomogę – mówiła niewinnie.
A mi odechciewało się gotować cokolwiek.
Nie jestem u siebie
Zaczęło się niewinnie. Od drobnych sugestii, że może powinnam częściej piec ciasta, „bo Marek tak lubi coś słodkiego do kawy”. Albo że warto byłoby uprać firanki, „bo się trochę przykurzyły, a wiadomo, kobieta powinna dbać o dom”. Słowo „powinna” słyszałam średnio pięć razy dziennie. Nie miało znaczenia, że pracowałam na pełen etat, często po godzinach. Teściowa powtarzała tylko:
– Ja też pracowałam i jeszcze trójkę dzieci ogarniałam. Taka była rola kobiety. Teraz młode są wygodne. Gotować by chciały raz w tygodniu, a obiad miałby się sam zrobić.
Raz nie wytrzymałam.
– A Marek? Jaka jest jego rola?
– On zarabia. I musi odpocząć. Po pracy mężczyzna potrzebuje spokoju. Ty za to możesz się wykazać.
Wykazać. Też ciekawe słowo. Zwłaszcza że Marek nie zarabiał więcej ode mnie. Zresztą nie chodziło o pieniądze. Tylko o to, że w tej rodzinie obowiązki miały płeć. Któregoś dnia zapytałam Marka, czy możemy ustalić grafik sprzątania. Tak po prostu. Żebyśmy dzielili obowiązki. Popatrzył na mnie jakbym mu kazała iść do kopalni.
– Ale przecież ty to lubisz… Gotowanie, porządkowanie, no wiesz… Jesteś w tym dobra.
– A może po prostu nie mam wyboru?
– No nie przesadzaj. Zresztą mama zawsze mówi, że jesteś świetną gospodynią. Więc chyba ci się to podoba?
I wtedy dotarło do mnie, że on naprawdę wierzy, że usługiwanie innym to moja pasja. A ja przez lata pozwoliłam mu tak myśleć.
Mój dom to nie restauracja
W niedzielę obudził mnie zapach pieczonego kurczaka. Zeszłam na dół i zobaczyłam teściową krzątającą się w kuchni. Marek siedział przy stole i jadł ogórka kiszonego jak przystawkę przed daniem głównym.
– O, już wstałaś. Mama zrobiła obiad – powiedział z pełnymi ustami. – Tak dla odmiany.
– Dla odmiany? – powtórzyłam, starając się nie wybuchnąć. – A kto robi obiady przez cały tydzień?
Teściowa tylko wzruszyła ramionami.
– Ja to lubię niedzielne gotowanie. Tak mnie relaksuje. A że młodzi nie mają kiedy, to trzeba ich czasem wyręczyć.
Marek uśmiechnął się szeroko. On naprawdę nic nie rozumiał. Po południu wpadł jego brat z rodziną. Teściowa od razu zaproponowała kawę i ciasto, a Marek wskazał na mnie:
– A może moja żona coś upiecze? Ona robi świetny sernik.
Zacisnęłam zęby.
– Nie mam czasu. Muszę przygotować prezentację do pracy – odparłam spokojnie.
Widziałam, jak spojrzeli po sobie. Teściowa tylko westchnęła:
– Taka teraz moda. Praca, praca, praca. A dom? Dzieci? Kiedyś to kobiety miały inne priorytety.
Nie odpowiedziałam. Bo nie chciałam być niemiła. Ale wieczorem, kiedy Marek zapytał, co będzie jutro na obiad, odpowiedziałam krótko:
– Kanapki. Każdy sobie zrobi. Mój dom to nie restauracja.
– Ale przecież zawsze robisz... – zająknął się zdezorientowany.
– Właśnie. Zawsze ja.
Odsunęłam talerz i wstałam od stołu. Chciałam zobaczyć, czy cokolwiek się w tym domu zmieni, jeśli ja przestanę być tą, która podaje, zmywa i pamięta.
Lista obowiązków pani domu
W poniedziałek rano, zanim wyszłam do pracy, przykleiłam na lodówce kartkę. „Kto bierze ostatni kromki – dopisuje chleb do listy. Brakuje mleka – dopisuje. A jeśli nie wiesz, co zjeść na obiad, to... może ugotuj”. Wróciłam późnym popołudniem. Kartka dalej wisiała, pod nią pusta półka na chleb i puste opakowanie po mleku.
– Już nie zdążyłem do sklepu – powiedział Marek z rozbrajającą szczerością, grzebiąc w szafce w poszukiwaniu czegoś na kolację. – Ale może coś zamówimy?
– Możemy. Ale nie za moje.
– Co ty taka spięta?
– Nie jestem spięta. Po prostu zmęczona. Bo spróbowałam dziś nie być panią domu. I chyba nikt nie zauważył różnicy. Oprócz pustej lodówki.
Usiadłam w kuchni i patrzyłam, jak Marek nieporadnie rozgląda się po szafkach. Po chwili pojawiła się teściowa. Spojrzała na mnie podejrzliwie, potem na niego.
– Marek, dziecko, a czemu jeszcze nie zjadłeś?
– Bo nie ma co.
– Jak to nie ma? – zaniepokoiła się.
– Bo nikt nie zrobił.
Wtedy coś drgnęło. Po raz pierwszy chyba oboje zrozumieli, że dom to nie magiczne miejsce, gdzie rzeczy dzieją się same. Że nie jestem robotem z opcją „przygotuj, posprzątaj, podaj, uśmiechnij się”. Wieczorem usłyszałam od Marka:
– Może zrobimy listę obowiązków? Taką wspólną.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– No… Chyba masz rację. Przesadziliśmy. Ja i mama. Może… nie wiedzieliśmy, że ci z tym ciężko.
Może. A może nie chciało im się tego widzieć.
Podano do stołu – tylko komu?
Minęły dwa tygodnie od dnia, w którym przestałam gotować z obowiązku. Nie, nie wyprowadziłam się. Nie rzuciłam talerzami. Po prostu przestałam być tą, co zawsze wszystko ogarnia. I choć było kilka spięć, czułam się lżej niż kiedykolwiek. Marek w końcu zrozumiał, że lodówka nie napełnia się sama, a pranie nie wędruje magicznie z kosza do szafy. Zaczął pytać, co może zrobić, a nie – co zrobiłam. A teściowa? Na początku była obrażona. Nosiła się po domu jak męczennica, wzdychając i trzaskając drzwiami od szafek.
Aż któregoś dnia zobaczyłam, jak obiera ziemniaki. Dla siebie. I dla Marka. Mnie nie pytała. Ale to był pierwszy raz, gdy sama z siebie coś ugotowała.
– Nie trzeba mi robić obiadu – powiedziałam spokojnie. – Zjem coś po pracy.
– Ja nie dla ciebie – mruknęła. – Po prostu nie lubię marnować jedzenia.
Nie musiała mówić więcej. I tak wiedziałam, że coś się zmieniło. Dziś nie mam już potrzeby nikomu usługiwać. Gotuję wtedy, kiedy chcę. I dla tych, którzy to doceniają. Czasem wspólnie, czasem na zmianę. Nikt już nie mówi, że to moja pasja. Bo teraz wiem – to była potrzeba. Bycia docenioną. A skoro nie byłam, przestałam się starać.
Nie mam żalu. Mam za to spokój. I pusty zlew, choć wcale nie myłam naczyń. Czasem naprawdę wystarczy przestać podawać do stołu. Wtedy dopiero widać, kto był głodny, a kto tylko czekał, żeby go obsłużono.
Ewelina, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zostałem sam z córką, bo moja żona miała inne plany. Ważniejsze od dziecka były dla niej zrobione paznokcie i imprezy”
- „Gdy ja poświęcałam się rodzinie, mój mąż znikał w pracy. Po 10 latach okazało się, że jego raporty miały długie nogi”
- „Mój mąż to szałaput i niczego nie potrafi dokończyć. Dziwię się, że nasz dom z dykty i kartonu jeszcze się nie zawalił”

