Reklama

Nie wiem, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, kiedy po raz drugi zostałam mamą i powiedziałam: „Tomek, teraz twoja kolej, ja zostanę z dzieciakami w domu”. Może wcześniej, kiedy przestałam kupować sobie cokolwiek, bo „lepiej wydać na dzieci”, a może wtedy, gdy pierwszy raz usłyszałam: „Nie masz prawa narzekać, bo to ja przynoszę pieniądze”. I nie zaprotestowałam.

Mój dzień to pobudka przed siódmą, śniadanie dla wszystkich, pakowanie kanapek, odprowadzanie młodszego do przedszkola, starszego do szkoły, potem szybkie zakupy, pranie, gotowanie, sprzątanie, odbieranie dzieci. Po południu lekcje, kolacja, bajka, kąpiel, bajzel do posprzątania. Wieczorem padam na twarz. A Tomasz? Wraca po dziewiętnastej, rzuca torbę, siada z telefonem. I tyle go widzę.

– A ty? Gdzie ty jesteś w tym wszystkim, Karola? – zapytała ostatnio Natalia, sącząc kawę w mojej kuchni.

Zatkało mnie. Ja? Mnie tu chyba już nie ma. Zostałam gdzieś po drodze, między kuchenką a odkurzaczem. Czasem patrzę w lustro i nie rozpoznaję kobiety, która się ze mnie zrobiła. Głowa pełna obowiązków, ręce zajęte, serce puste. Cicho marzę, żeby ktoś wreszcie zapytał: „Jak się dziś czujesz, Karolina?”. Chyba nie wiedziałabym, co odpowiedzieć. Ale nikt nie pyta.

Mówił, że „bawię się w dom”

– Chciałam tylko powiedzieć, że czuję się zmęczona – powiedziałam cicho, niemal szeptem. Stał przy zlewie, kończąc kolację, którą właśnie dla niego przygotowałam. W domu panowała cisza, dzieci już spały.

Tomek nawet się nie odwrócił.

– Zmęczona? A ja to co? Haruję, żebyś miała na zakupy – burknął i odłożył widelec na talerz z takim impetem, że aż podskoczyłam.

– Nie o to chodzi… – zaczęłam niepewnie. – Po prostu czuję, że znikam. Że mnie już nie ma, wiesz?

– Ciągle tylko dramatyzujesz. Chcesz, żebym się zamienił z tobą? Pójdziesz do pracy, a ja będę się bawił w dom? Chyba zapominasz, kto to wszystko utrzymuje.

To „kto to wszystko utrzymuje” rozlało się we mnie jak zimna woda. Poczułam, jak ogień we mnie gaśnie.

– Czyli co? Jestem tylko kosztem? Przeszkodą?

– Daj spokój, Karolina. Zawsze coś ci nie pasuje. Masz dom, dzieci, nie musisz pracować. Inne kobiety by się cieszyły.

Milknę. Chcę coś powiedzieć, ale nie umiem. On wychodzi, trzaska drzwiami. Zostaję z pustymi talerzami i pełnym gardłem łez.

Czy naprawdę przesadzam? Może faktycznie tak trzeba. Może to jest właśnie dorosłe życie. Ale dlaczego wtedy tak boli?

„Nie masz prawa narzekać, bo to on przynosi pieniądze”. To zdanie dźwięczy mi w głowie całą noc. Powtarzam je jak mantrę. Jakby miało uspokoić. A ono tylko boli.

Teściowa mnie podkopywała

Teściowa zaskoczyła mnie przy kasie w markecie. Wyłoniła się nagle zza regału, jakby mnie śledziła. W rękach trzymała dwie torby, oczywiście elegancka jak zawsze – w beżowym płaszczu, z fryzurą jak świeżo po fryzjerze.

– O, Karolinko! – uśmiechnęła się chłodno. – Widzę, że zakupy robimy.

– Tak… – wymamrotałam, starając się ułożyć na taśmie jabłka, mleko, bułki, jakby miały mi uratować twarz.

A Tomaszek co, w pracy? – zapytała jakby od niechcenia.

– Tak, jak zawsze. Wraca późno – powiedziałam i już wiedziałam, że za chwilę pożałuję tej szczerości.

– No, no… Twój mąż to złoty chłop. Pracowity, zaradny. Nie każda kobieta ma tyle szczęścia.

Nie odpowiedziałam. Co miałam powiedzieć? Że czuję się, jakbym była na jego utrzymaniu jak dziecko? Że zasypiam z myślą, że nie mam nic swojego – ani pieniędzy, ani planów, ani nawet chwili ciszy? Na nic nie zasługuję?

Kiedyś kobiety nie miały tyle co ty – dodała, patrząc na mnie z wyższością. – Doceniaj to, Karolinko. Tylko nieliczne mogą sobie pozwolić, żeby siedzieć w domu.

Ugryzłam się w język. Bo wcale nie „siedzę w domu”. Ja go dźwigam.

Wieczorem pożaliłam się Natalii.

To nie jest miłość, Karola – powiedziała stanowczo. – To niewola. On cię nie widzi. A ty już nawet nie próbujesz się ratować.

Milczałam. Miała rację.

Tego było już za wiele

Nie chciałam tego usłyszeć. Przysięgam, nie podsłuchiwałam. Przypadek. Po prostu weszłam do kuchni po szklankę wody. Tomek rozmawiał przez telefon w gabinecie.

– Nie no, stary, moja to ma luksus. Nic nie robi. Obiad, dzieci i seriale – śmiał się do słuchawki, rozbawiony.

Zamrugałam. Czy to naprawdę było… o mnie?

Czasem burczy, że zmęczona, ale nie wie, co to znaczy harówka. Siedzi sobie, zakupy, spacery, przedszkole… Sielsko.

Zamknęłam oczy. Moje wnętrze rozpadło się na milion kawałków. Każdy dzień, kiedy nie miałam siły wstać. Każda noc bez snu przy gorączkującym dziecku. Każde „mamo!”, „gdzie są moje skarpetki?”, „zupa niedobra!”. Każda chwila, gdy byłam dla wszystkich, tylko nie dla siebie.

Weszłam do pokoju. Stał tam, z telefonem przy uchu. Spojrzał na mnie zdziwiony.

Z kim rozmawiasz? – zapytałam chłodno.

– A… z Piotrkiem. Z pracy – wyjąkał. – Coś się stało?

– Wiesz co, zastanawiam się… Czy ja jestem twoją żoną, czy darmową pomocą domową?

– Karolina… – zrobił krok w moją stronę, ale cofnęłam się. – Daj spokój, nie dramatyzuj.

– Ja dramatyzuję? Bo słyszałam, jak mnie opisałeś. Jak mój dzień to „seriale i spacery”. Jakby mnie nie było. Jakbyś nie miał pojęcia, co tu się naprawdę dzieje.

Milczał. Prawda zabrzmiała wystarczająco głośno.

Wreszcie coś zrozumiał

– To wszystko nie tak miało wyglądać – powiedział w końcu. Siedział na brzegu łóżka, z twarzą w dłoniach. Nie był już pewny siebie. Już nie unikał rozmowy.

Stałam przy drzwiach, miałam skrzyżowane ramiona i zimno w sercu.

– A jak miało wyglądać, Tomek? Miałam się wypalić w ciszy? Udawać, że wszystko gra, dopóki nie zniknę całkiem?

– Ja… ja nie rozumiem, czego ty ode mnie chcesz. Przecież ja cię kocham. Pracuję, żebyśmy mieli spokojne życie.

– Spokojne życie? – prychnęłam. – W tym „spokojnym życiu” jestem samotna. Dźwigam dzieci, dom, ciebie, twoje fochy i pretensje. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zapytałeś, co u mnie. Czy według ciebie ja w ogóle jeszcze mam prawo istnieć jako osoba?

Patrzył na mnie pustym wzrokiem. Nie miał odpowiedzi. Prawda była prosta – nie zauważał mnie od dawna.

– Mam dosyć. Nie chcę być więcej tłem. Ja też istnieję – dodałam cicho, ale z taką siłą, że aż zadrżał.

Wyszłam z sypialni i chwyciłam telefon.

– Natalia… Mogę do ciebie wpaść? – zapytałam. – Na chwilę. Po prostu… nie chcę być teraz tutaj.

Dopiero u niej się rozpłakałam. Tak po ludzku, z cichym szlochem i drżeniem rąk. Natalia zrobiła mi herbatę, podała koc.

Może to czas, żeby zacząć nowe życie – powiedziała. – Choćby małym krokiem.

Poczułam, że muszę coś zmienić. Nie wiem jeszcze co. Ale wiem, że jeśli zostanę tu dłużej, to się rozpadnę.

Nawet teraz podcinał mi skrzydła

Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną z drżącym sercem. Byłam zdumiona, że potrafię się jeszcze spakować w sekundę – papierowe CV, koperta z referencjami, lakier na paznokciach. Gdy siedziałam w poczekalni i obserwowałam swoje odbicie w ciemnej szybie, myślałam o tym, ile lat minęło, odkąd ostatni raz zrobiłam coś wyłącznie dla siebie.

To tylko rozmowa – powtarzałam sobie jak mantrę.

Ta rozmowa poszła lepiej niż się spodziewałam. Kobieta z rekrutacji była konkretna, uśmiechnięta, zadawała pytania, które sprawiały, że w głowie układały się zdania, na które nie umiałam znaleźć czasu od lat: czym chcę się zajmować, jakie mam pomysły, co mogę wnieść. Wychodziłam z biura z poczuciem, że świat nadal może mnie potrzebować.

Tomasz dowiedział się o wszystkim, bo przecież nie potrafiłam już dłużej udawać.

– Co masz w tych papierach? – zapytał, przewracając moje CV jak kartę do gry. – I co to za praca? Przecież mamy dzieci.

– To etat na pół etatu – poprawiłam go cicho. – Kilka godzin po południu. Dzieci są w przedszkolu i w szkole.

– A kto odwiezie młodszego? Kto zrobi obiad? — jego głos stawał się ostry, jakby każdy praktyczny szczegół mógł zatruć decyzję.

– Mogę kombinować z gorącym obiadem, mogę zatrudnić kogoś do pomocy raz w tygodniu – mówiłam spokojnie, choć w środku gotowałam się z irytacji.

– Nie rozumiem – wyrzucił. – Po co ci to? Masz tu wszystko. Nie trzeba nam twoich pieniędzy. A poza tym… rozbijesz rodzinę.

Słowa uderzyły mnie jak kamień. Znałam ten argument: strach przed zmianą, podszyty manipulacją. Ale coś innego zaczęło we mnie rosnąć – determinacja, której nie czułam w sobie od dawna.

Obwiniał mnie o wszystko

Kilka dni później była wielka awantura. Krzyczał, groził, że praca zabiera mi czas z dziećmi, że nie pozwoli, żebym „psuła” dom. Mówił o rodzinie, o tym, że to on trzyma wszystko w ryzach. Ja wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na niego zupełnie inaczej niż zwykle – nie błagalnie, nie z nadzieją, ale z wyraźną decyzją.

– Nie. Rodzina się nie rozbije przeze mnie – odpowiedziałam spokojnie. – Rodzina już dawno się rozpadła, tylko ty tego nie widzisz. Ja nie zamierzam więcej milczeć. I nie będę tylko siedzieć w domu, żeby mi to potem wypominał.

Spakowałam torbę z rzeczami dzieci, zabrałam dokumenty, zabawki, ulubioną kołderkę młodszego. Dzieci patrzyły na mnie szeroko oczami, nie w pełni rozumiejąc, co się dzieje.

– Mamusiu, a my tu zostaniemy? – zapytał starszy, ściskając misia.

– Tylko na trochę. Zaczynamy nowy rozdział, kochanie – uśmiechnęłam się, chociaż serce mi pękało. – Będziemy bezpieczni.

Zamieszkałyśmy z Natalią. Było ciasno, pachniało kawą, była pomocna i bez litości, kiedy trzeba było. Pierwsze noce bez Tomasza były najgorsze – cisza w mieszkaniu przypominała pustkę po wszystkim, co znamy. Ale z każdym dniem odkrywałam małe rzeczy: możliwości, godziny, które mogłam zagospodarować, rozmowy, które wracały do mnie jak echo.

Poszłam do pracy. To nie był triumfalny powrót – raczej małe, nieśmiałe kroki: szukanie równowagi między grafikami, opieką, sprzątaniem, rozmowami z byłym mężem o odbiorze dzieci. Tomasz krzyczał, próbował osaczyć, błagał, groził. Zdarzały się też chwile, kiedy stawał pod blokiem i patrzył na nas przez okno, jak ktoś, kto utracił coś, co byłoby dla niego najważniejsze, gdyby potrafił to nazwać.

Nie mam szczęśliwego zakończenia. Zostawiłam męża, bo inaczej nie mogłam żyć. Nie wiem, gdzie doprowadzi nas przyszłość, jakie będą rozmowy w sądzie, jak podzielimy święta. Wiem tylko, że po raz pierwszy od lat czuję, że istnieję.

Tego wieczoru, kiedy położyłam się obok dzieci i patrzyłam na ich twarze, pomyślałam: nie jestem idealna, nie jestem bohaterką. Jestem zwykłą kobietą, która wreszcie przestała milczeć. I to wystarczy, by na nowo zacząć oddychać.

Karolina, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama