„Mój mąż mnie olewał, więc przy płocie pomógł mi sąsiad. Po ogrodzie zajął się moją kuchnią, a na koniec – sypialnią”
„– Bycie żoną Tomasza uczy wielu rzeczy – odparłam, może zbyt gorzko. – On ma zawsze coś pilniejszego. Bartek skinął głową. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu nasze dłonie spotkały się na tej samej desce. Ani jedno, ani drugie nie cofnęło ręki”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy zaczęłam znikać. Może wtedy, gdy Tomasz przestał mnie całować na dzień dobry. Albo gdy śniadania stały się rutyną w ciszy, a wieczory – osobnymi światami w tym samym domu. Mamy dwójkę dzieci, domek na obrzeżach miasta i wszystko to, co z zewnątrz wygląda jak stabilne życie. Ale nie czuję się częścią tego układu. Czuję się przezroczysta. Tomasz wiecznie w pracy, a jak już jest, to zamknięty – w komputerze, w zmęczeniu, w sobie. Nawet płotu, który się rozpada, nie ma kiedy naprawić. Bo zawsze „nie ma czasu”.
Któregoś dnia, gdy dzieci bawiły się na podwórku, podszedł Bartek – sąsiad z naprzeciwka.
– Ten płot się zaraz przewróci. Może pomogę go naprawić?
Zaskoczył mnie. Chciałam odmówić, ale skinęłam głową. Przyniósł narzędzia i termos z herbatą – z imbirem, pachniała ciepło. Usiadł obok na skrzynce. Rozmawialiśmy. O niczym, a jednak... czułam się słyszana. To było dziwne. I potrzebne.
Wieczorem wróciłam do domu. Tomasz nawet nie spojrzał. A ja, pierwszy raz od dawna, nie byłam całkiem sama – przynajmniej w myślach.
Coś zaczęło się dziać
– Podaj jeszcze tamtą deskę, Justyna, tą krótszą – Bartek wskazał brodą, a ja sięgnęłam.
– Mów mi jeszcze, co mam robić, i zaraz zostanę twoim czeladnikiem – zażartowałam.
Zaśmiał się. Ten jego śmiech był prawdziwy, nie uprzejmy, nie zdawkowy. Słońce zachodziło, dzieci biegały, a my staliśmy przy płocie jak para sąsiadów z serialu. Tylko że ja czułam coś, czego nie czułam dawno – lekkość. Jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.
– Nieźle ci idzie – powiedział, zerkając na mnie spod daszka czapki. – Masz niezłego cela młotkiem. Chyba nie pierwszy raz trzymasz go w ręku.
– Bycie żoną Tomasza uczy wielu rzeczy – odparłam, może zbyt gorzko. – On ma zawsze coś pilniejszego.
Bartek skinął głową, jakby rozumiał. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu nasze dłonie spotkały się na tej samej desce. Ani jedno, ani drugie nie cofnęło ręki.
– Może herbata? – spytał, podając mi kubek. – Ta sama co wczoraj.
Pachniała ciepłem i bezpieczeństwem. Niechcący dotknęłam jego palców. Utrzymał spojrzenie.
– Justyna...
Zanim coś powiedział, dzieci wrzasnęły:
– Mama, chodź, zobacz! Zbudowaliśmy domek z piasku!
Odeszłam szybko, nie patrząc na Bartka. Wieczorem w kuchni Tomasz siedział przy laptopie.
– Chciałabym o czymś pogadać – zaczęłam.
– Teraz nie mam głowy – odburknął.
– Ty nigdy nie masz. Czy ty mnie w ogóle jeszcze słuchasz?
– Dobra, nie przesadzaj – westchnął.
– Zawsze coś: komputer, zmęczenie, cisza. A ja mam tego dość!
On wzruszył ramionami. A ja zrozumiałam – mój mąż zniknął, choć fizycznie był tuż obok.
Chciałam czuć to ciepło
Pewnego dnia razem z Bartkiem pojechaliśmy po gwoździe do marketu budowlanego. Potem dłubaliśmy przy płocie i przy altanie. Przyniósł ciasto od swojej mamy, którą podobno rzadko odwiedza. Zaczęliśmy rozmawiać dłużej. O wszystkim i o niczym.
– Czasem czuję się jak duch we własnym domu – powiedział któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy w jego garażu. Padał deszcz, a dzieci już spały. – Agnieszka ma swoje życie. Nawet nie wiem, czy mnie jeszcze lubi.
– Znam to – odparłam cicho. – Czasem mam wrażenie, że Tomasz już dawno żyje gdzieś indziej. Tylko jego koszule jeszcze u nas mieszkają.
Patrzył na mnie długo, bez uśmiechu. A potem dotknął mojej dłoni. Drżałam, ale nie cofnęłam się.
– Justyna, ja… – zaczął.
Pocałował mnie. Delikatnie, jakby bał się, że zniknę. Może właśnie wtedy coś się we mnie przełamało – opór, lojalność, całe to moje „nie wolno”. Chciałam więcej. Tego ciepła. Tego spojrzenia.
Od tego dnia zaczęliśmy się spotykać ukradkiem. W samochodzie na parkingu za laskiem. W jego garażu, gdy dzieci bawiły się obok. W parku, niby przypadkiem. Czułam się winna i szczęśliwa jednocześnie. Jakby świat się przewrócił, ale wreszcie w moją stronę.
Którego wieczoru stanęłam przed lustrem. Spojrzałam sobie w oczy.
– To szaleństwo – szepnęłam.
Ale wyglądałam… inaczej. Jaśniej. Jakby coś we mnie w końcu odżyło.
Sam nie był niewinny
– Muszę mu powiedzieć – powiedziałam do Bartka, siedząc z nim w samochodzie, na bocznej drodze za lasem. Padał deszcz, cicho, miękko, jakby chciał zmyć nasze grzechy.
– Myślisz, że to możliwe? Ty i ja? – spytał, patrząc na mnie tak, jak Tomasz nie patrzył od lat.
– Wszystko jest możliwe – odpowiedziałam, ale w głosie miałam więcej strachu niż pewności.
Pocałował mnie w czoło. Umówiliśmy się: najpierw ja z Tomaszem, potem on z Agnieszką. Ułożymy to. Będziemy razem.
Wieczorem dzieci jadły kolację. Poczekałam, aż pójdą spać. Tomasz siedział przy stole, przewijając coś w telefonie. Usiadłam naprzeciwko. Serce waliło mi jak młot.
– Tomek, mam ci coś do powiedzenia.
– Co znowu?
– Ja… chcę odejść. Coś się zmieniło. Ja się zmieniłam.
Podniósł wzrok. Przez chwilę tylko patrzył. Bez złości. Bez zdziwienia. Tylko z tym jego chłodnym uśmieszkiem.
– Wiem o tobie i Bartku.
Zamarłam.
– I tak się składa – dodał – że ja od miesięcy sypiam z Agnieszką.
Usłyszałam dźwięk. Mój widelec wypadł z ręki.
– Co…?
– Naprawdę myślałaś, że nie zauważyłem? – uniósł brew. – Ale spokojnie. Nie mam do ciebie żalu. Każde z nas wzięło, co chciało.
Nie mogłam oddychać. Świat zawirował. Byłam pewna, że ja jestem tą, która zdradziła. Ale myliłam się. To wszystko było jednym wielkim kłamstwem – po obu stronach płotu.
Wszystko było kłamstwem
Siedziałam w łazience. Drzwi były zamknięte. Próbowałam zmyć z twarzy nie tylko makijaż, ale i wszystko, co dzisiaj usłyszałam. W lustrze nie widziałam siebie. Tylko kobietę z wody i szkła.
– Od kiedy? – spytałam Tomasza godzinę wcześniej, stojąc w kuchni.
– Od... dawna. Myślałem, że się domyślasz. Przecież nigdy nas nie było. Ty i ja to tylko układ, nie?
Zamilkłam.
– Nie chciałeś odejść? – wydusiłam w końcu.
Wzruszył ramionami.
– Nie. Wolałem cię ukarać. W swoim czasie. I z bliska. Ty z Bartkiem, ja z Agnieszką. Remis.
Remis? Słowo dźwięczało mi w uszach, jakby chodziło o jakąś głupią grę planszową, a nie o nasze życie.
– Czy ty mnie w ogóle kiedyś kochałeś?
– Nie wiem. Może kiedyś. Ale już nie pamiętam.
Zamknęłam oczy. Nagle wszystko zaczęło się przesuwać. Nasze lata razem, ślub, narodziny dzieci, wspólne obiady, śmiech. A potem cienie. Chłód. Milczenie. Usiadłam na brzegu wanny i zaczęłam się trząść. W głowie miałam Bartka. Czy on wiedział? Czy Agnieszka mu powiedziała? A jeśli wiedział, to dlaczego…?
Wstałam, ubrałam się i wyszłam. Potrzebowałam odpowiedzi. Musiałam zrozumieć, co z tego wszystkiego było prawdziwe. A co tylko kolejnym kłamstwem w teatrze, który wszyscy razem odgrywaliśmy – jeden wielki spektakl, w którym każdy z nas miał swoją rolę. Tyle że nikt już nie wiedział, kiedy zaczął improwizować.
Nie wybrał mnie
Zapukałam do drzwi domu Bartka. Była późna noc, ale nie mogłam czekać. Otworzył niemal od razu. W samych dresach, z niepokojem w oczach.
– Justyna… Co się stało?
– Czy ty wiedziałeś? – zapytałam bez przywitania. – Tomasz i Agnieszka. Od miesięcy.
Zamilkł. Odsunął się, wpuścił mnie do środka. W kuchni paliło się światło. Pachniało kawą.
– Powiedziała mi. Wczoraj. Powiedziała, że wie o nas. I że… chce spróbować jeszcze raz. Ze mną.
Oparłam się o ścianę. Poczułam, jak powietrze ucieka z płuc.
– I co jej odpowiedziałeś?
Bartek zamilkł na długo.
– Powiedziałem, że nie wiem. Że muszę to przemyśleć. Justyna, to wszystko... tak się pokomplikowało.
– Czy to było prawdziwe? – spytałam, czując, jak gardło ściska mi się od łez. – Ty i ja?
– Nie wiem już, co było prawdziwe – odparł cicho. – Chciałem wierzyć, że tak. Ale teraz... czuję się rozdarty. Jakbym był tylko częścią cudzego planu.
Zrobiłam krok w jego stronę, ale on cofnął się o pół kroku. I wtedy zrozumiałam. Zostaję sama. Tomasz miał Agnieszkę. Agnieszka miała wybór. A ja... miałam tylko złudzenie. Nikt nie wybrał mnie.
– Nie chcę być nagrodą pocieszenia – powiedział Bartek. – Ty też nie powinnaś być.
Skinęłam głową. Drżącą dłonią zamknęłam drzwi za sobą. Na podjeździe spotkałam Agnieszkę. Spojrzałyśmy na siebie długo.
– Nie jesteś lepsza ode mnie – powiedziała lodowato.
Nie odpowiedziałam. Nie musiałam. Wiedziała.
To było jak iluzja
Siedzę w kuchni, patrząc przez okno. Płot wygląda jak nowy. Jakby nic się nigdy nie wydarzyło. Tylko że ja już wiem, że to nieprawda. Wszystko się wydarzyło. I nic nie jest jak dawniej.
Dzieci śpią. W pokoju obok słychać ich cichy oddech, ten mały rytm, który trzyma mnie jeszcze przy ziemi. Przestawiłam czajnik, umyłam naczynia, poukładałam przyprawy alfabetycznie. Tyle mogę zrobić, kontrolować. Porządkować to, co z zewnątrz. W środku nadal panował chaos.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy zostanę w tym domu. Czy Tomasz chce znowu być rodziną. Nie wiem nawet, czy Bartek naprawdę się wycofał, czy tylko się przestraszył. Może to nie ma już znaczenia. Może wszystko, co było między nami, wydarzyło się w jakiejś osobnej rzeczywistości. Tej, w której przez chwilę poczułam się żywa.
Przez lata byłam tylko tłem. Statystką we własnym życiu. Przezroczystą kobietą, która dźwigała zakupy, gotowała obiady i czekała – na rozmowę, na dotyk, na jakikolwiek znak, że jeszcze istnieje. Nie będę już czekać. Może nie będę z nikim. Ale będę sobą. Bez iluzji. Bez dekoracji.
Justyna, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na romantycznym wyjeździe we dwoje mąż pisał SMS-y do kochanki. Modliłam się tylko, by to nie był ktoś, kogo znam”
- „Zimna karta płatnicza jest dla mnie więcej warta niż gorąca miłość. Wolałam płakać, ale przynajmniej w limuzynie”
- „Odkąd zostałam matką, sama siebie nie poznaję. Mąż ma mnie za nudziarę, przyjaciółka mu wtóruje, a ja powoli znikam”

