„Mąż ma porządną wypłatę, a jest tak pazerny, że aż wstyd. Myślałam, że na imprezie mikołajkowej zapadnę się pod ziemię”
„Patrzyłam, jak dzieci z entuzjazmem sięgają po kolorowe pakunki. Kiedy przyszła kolej na naszego synka, sięgnął po skromną, nieco zgniecioną kopertę z papieru. Rozdarł ją i wyjął… trzydzieści złotych. Nic więcej. Żadnej zabawki, żadnego cukierka. Tylko banknot. Nawet bez karteczki z życzeniami”.

Mój mąż od zawsze miał głowę do liczb i talent do oszczędzania. Nie był skąpy na początku, raczej rozsądny. Tak mi się wtedy wydawało. Z czasem jednak zaczęłam zauważać, że jego podejście do pieniędzy przybiera dziwny kierunek. Zarabiał dobrze, więcej niż wielu naszych znajomych razem wziętych, ale potrafił się wykłócać o każdą złotówkę. W domu oszczędzał na wszystkim: wodzie, jedzeniu, a nawet papierze toaletowym. Przymykałam na to oko, tłumacząc go sobie. Jednak pewna impreza mikołajkowa w pracy uświadomiła mi, że chyba za bardzo go usprawiedliwiałam. Tam pierwszy raz naprawdę się go wstydziłam.
Świąteczna gorączka
Od kilku tygodni w pracy wrzało. Przed nami była coroczna impreza mikołajkowa – wydarzenie, na które wszyscy czekali z niecierpliwością. Organizowała ją żona szefa, kobieta z klasą, która przywiązywała wagę do każdego szczegółu. Było wiadomo, że będzie elegancko, z prezentami dla dzieci i wspólną kolacją. W tym roku po raz pierwszy zaproszono również rodziny pracowników. Nie ukrywam, cieszyłam się. To miała być okazja, by trochę się oderwać, ubrać się ładnie, porozmawiać z ludźmi i może wreszcie pokazać, że jestem czymś więcej niż tylko żoną księgowego.
Tyle że właśnie ten mój księgowy, mój mąż – Daniel – podchodził do tej imprezy zupełnie inaczej. Przewracał oczami za każdym razem, gdy o niej wspominałam.
– I po co ja tam mam iść? – zapytał któregoś wieczoru, gdy prasowałam mu koszulę.
– Bo mnie zaprosili. Bo to miłe. Bo wypada – odpowiedziałam zniecierpliwiona.
– I co, jeszcze prezent mam jakiś kupić? – dopytywał, a w jego głosie słyszałam już tę specyficzną nutę oskarżenia, jakbym chciała go zrujnować.
– To mikołajki, Daniel. Prezent dla dziecka. Miłą atmosfera.
Wzruszył ramionami. Wiedziałam, że i tak zrobi po swojemu. Zawsze robił. Mimo wszystko liczyłam, że może tym razem się postara. Że może w końcu zrozumie, jak ważne są te drobne gesty.
Skarpeta pełna rozczarowań
Dzień imprezy nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Ubrałam się w sukienkę, którą zostawiłam sobie na specjalną okazję, a Daniel założył koszulę, choć bez entuzjazmu. Całą drogę do sali bankietowej milczał, z rzadka mrucząc coś pod nosem o korkach i braku miejsc parkingowych. W głowie już układałam sobie rozmowy, które mogłyby się wydarzyć, starając się nie myśleć o jego nastroju.
Sala była pięknie udekorowana – czerwień, zieleń, białe światełka. Dzieci kręciły się podekscytowane wokół dużej choinki, a dorośli sączyli wino i wymieniali się uśmiechami. W powietrzu unosił się zapach pierników i barszczu. Było ciepło, przytulnie, prawie bajkowo.
Zaraz po przywitaniu szef ogłosił moment rozdania prezentów dla dzieci. Każdy rodzic miał wcześniej przygotować drobny upominek i podpisać imieniem swojego dziecka, by Mikołaj mógł je „losować”. Zleciłam to mężowi i poprosiłam, by dostarczył do sekretariatu mojej firmy. Patrzyłam, jak dzieci z entuzjazmem sięgają po kolorowe pakunki. Kiedy przyszła kolej na naszego synka, sięgnął po skromną, nieco zgniecioną kopertę z papieru. Rozdarł ją i wyjął… trzydzieści złotych. Nic więcej. Żadnej zabawki, żadnego cukierka. Tylko banknot. Nawet bez karteczki z życzeniami.
Spojrzałam na Daniela z niedowierzaniem.
– Ty to przygotowałeś? – wyszeptałam, próbując się nie unieść.
– Przecież to lepsze niż jakieś plastikowe badziewie – odpowiedział, zupełnie spokojny.
Widziałam spojrzenia innych rodziców. Ich miny. Ich zmieszanie. Mnie też ogarnął wstyd. Taki wstyd, że aż ścisnęło mnie w gardle.
Trzydzieści złotych w kopercie
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Mój synek stał z tą kopertą w ręce, patrząc zdezorientowany na inne dzieci rozpakowujące klocki, książki, maskotki. Było mu głupio. A mnie bolało, że nie mogę mu tego wytłumaczyć w żaden sensowny sposób. Złapałam Daniela za ramię i odciągnęłam go na bok.
– Co to miało być? – spytałam ostro, choć starałam się nie robić sceny.
– Przecież to pieniądze. Może sobie sam coś kupi – odpowiedział jakby nigdy nic, sięgając po krakersa ze stołu.
– On ma pięć lat, Daniel. Dla niego liczy się ten moment. Radość, niespodzianka… A ty mu dajesz banknot, jakbyś dawał napiwek portierowi.
Wzruszył ramionami.
– Dzieci teraz wszystko mają. Nie będę się wygłupiał z zabawkami. Trzydzieści złotych to uczciwa suma.
Czułam, jak robi mi się gorąco na twarzy. Jak łzy palą mnie pod powiekami, choć nie chciałam płakać. Nie przy tych ludziach, nie przez coś takiego. Przez cały wieczór unikałam rozmów. Czułam się, jakbym była kimś obcym. Własny mąż wystawił mnie na pośmiewisko. I nawet nie rozumiał, co zrobił źle. Po kolacji podeszła do mnie koleżanka z pracy.
– Nie przejmuj się. Dzieci są mądrzejsze, niż nam się wydaje. Twój synek i tak wyglądał na szczęśliwego – powiedziała z uśmiechem, który miał być pocieszający, ale tylko pogłębił moje poczucie porażki.
Daniel wracał do domu zadowolony z siebie. Ja nie mogłam zmrużyć oka.
Co ludzie powiedzą?
Następnego dnia w pracy wszyscy wspominali imprezę. Jedni chwalili dekoracje, inni jedzenie, jeszcze inni żartowali z występu Mikołaja, który potykał się o brodę. Uśmiechałam się sztucznie, a w środku aż się gotowałam. Nie złościłam się już tylko na Daniela – miałam też żal do siebie, że znów przemilczałam coś, co powinno było być nazwane głośno i wyraźnie.
Kiedy w kuchni zaparzałam herbatę, doszły mnie strzępki rozmowy dwóch koleżanek z innego działu.
– Widziałaś ten prezent? Trzydzieści złotych w kopercie. Przecież to wyglądało, jakby ktoś zapomniał i wrzucił co miał w portfelu.
– No właśnie! I jeszcze tak bez serca… Biedne dziecko. Musiało się poczuć okropnie.
Stałam nieruchomo, patrząc w kubek, jakby herbata miała mi dać odpowiedź. Chciałam wejść do tej rozmowy i ich uciszyć. Chciałam powiedzieć, że to nie ich sprawa. A najbardziej – że Daniel nie jest złym ojcem, tylko czasem nie rozumie, co naprawdę ważne. Jednak nie zrobiłam nic.
Wieczorem w domu postanowiłam z nim porozmawiać. Spokojnie. Bez wyrzutów.
– Wiesz, ludzie gadają o tej kopercie. Wyszło… dziwnie.
– Ludzie zawsze gadają. Niech sobie gadają – rzucił, nawet nie odrywając wzroku od laptopa.
– Chciałabym, żebyś czasem pomyślał, jak to wygląda z boku. Jak ja się z tym czuję.
Spojrzał na mnie dopiero po chwili.
– Ty zawsze się czymś przejmujesz. Ja nie mam na to siły.
Nie odpowiedziałam już nic. Może właśnie o to chodziło. Że tylko ja się przejmowałam.
Wstyd nie pozwala mi zasnąć
Tej nocy długo kręciłam się w łóżku. Słyszałam, jak Daniel spokojnie oddycha obok, kompletnie nieświadomy, jak bardzo siedzi mi to wszystko w głowie. W ciemności rozważałam nasze wspólne życie – nie pierwszy raz, ale pierwszy raz tak poważnie. Czy ja naprawdę chcę całe życie tłumaczyć jego brak empatii? Czy muszę się wstydzić za kogoś, kogo wybrałam na partnera i ojca mojego dziecka?
Oszczędność była jego religią. Potrafił policzyć koszt każdej sekundy gotowania wody w czajniku. Dziecku kupował używane buty z internetu, a ja od lat nie dostałam od niego ani kwiatka, ani zwykłego „dziękuję”. Wszystko, co nie miało praktycznej wartości, było dla niego stratą. Nawet uczucia.
Zaczęłam się zastanawiać, czy ta impreza nie była tylko symbolem czegoś większego. Może wcale nie chodziło o te trzydzieści złotych. Może chodziło o to, że ja od lat godzę się na coś, co mnie po cichu wypala. Rano spojrzałam na Daniela, kiedy ubierał się do pracy. Ten sam schemat, ten sam wyraz twarzy – niewzruszony, odłączony. Chciałam z nim porozmawiać. Naprawdę. Tylko że… już nie miałam siły.
Zamiast tego ubrałam syna i zawiozłam go do przedszkola. Po drodze zajrzałyśmy do sklepu zabawkowego. Pozwoliłam mu wybrać, co tylko chciał. Uśmiech, jaki zobaczyłam na jego twarzy, był wart każdej złotówki. Wiedziałam, że zrobiłam dobrze.
Tego nie można kupić
Nie wybuchłam. Nie rzuciłam obrączką, nie spakowałam walizek. Wszystko zostało tak, jak było – przynajmniej na zewnątrz. W środku jednak coś się zmieniło. Przestałam czekać, aż Daniel się domyśli. Już nie próbowałam go tłumaczyć przed innymi ani przed sobą. Zrozumiałam, że nie da się nauczyć kogoś okazywania czułości, jeśli on nie widzi w tym żadnej wartości. I że miłości nie da się zmierzyć oszczędnościami.
Nie chodziło o wielkie prezenty. Chodziło o to, czy komuś zależy. Czy mu na mnie zależy, a ja przestałam to czuć. Zaczęłam robić rzeczy po swojemu. Czasem sama, czasem z synem. Przestałam pytać Daniela o zgodę na każdą złotówkę. Gdy chciałam coś kupić dziecku – kupowałam. Gdy miałam ochotę na kawę z koleżanką – szłam. Poczułam, że znowu oddycham.
Wciąż byliśmy razem, ale to już nie było to samo „razem”. Może kiedyś zdecyduję się na większy krok. Może nie. Na razie uczę się żyć z tym, co mam. I chronić siebie oraz syna przed wstydem, którego nie powinniśmy czuć. Najbardziej boli mnie to, że on chyba naprawdę nie rozumie, o co mi chodzi. Może nigdy nie zrozumie. A może dla niego trzydzieści złotych to wciąż więcej niż czas, gest, myśl. Mimo wszystko – ja już wiem, co jest ważne. I wiem, że są rzeczy, których nie kupi się za żadne pieniądze.
Alicja, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na mikołajki mąż kupił luksusowe perfumy za 500 zł. Gdy w skarpecie znalazłam tanią czekoladę, wiedziałam, co się święci”
- „Złośliwe pytania mojej teściowej doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Wreszcie zamknęłam jej usta 1 zdaniem”
- „Szef zasypywał mnie obowiązkami, aż w końcu miałam dość. Kiedy się zbuntowałam, szybko pokazał mi, gdzie moje miejsce”

