„Mój mąż ma gdzieś nasze dzieci, bo ciągle gra na konsoli. Jeszcze chwilę, a zapomni, jak mają na imię i ile mają lat”
„Pomyślałam, że to dzieciństwo, które miał spędzić z nimi, po prostu mu przecieka przez palce. Przegapia ich pierwsze razy, ucieczki do mnie w nocy, kolorowanki, uśmiechy, pytania, ciepło. Wszystko to, czego nie da się później cofnąć ani odzyskać”.

- Redakcja
Jeszcze kilka lat temu myślałam, że stworzyliśmy z Krzyśkiem całkiem zwyczajną, kochającą się rodzinę. Dwoje dzieci, wspólne obiady, rozmowy przy stole, wakacje nad morzem. Nic nadzwyczajnego, ale przecież o to chodziło – o codzienność, która daje poczucie bezpieczeństwa. Teraz? Krzysiek znika za ekranem telewizora i słuchawkami. Mówi do ludzi z drugiego końca świata, a nie słyszy własnych dzieci. Czasem odnoszę wrażenie, że szybciej przypomni sobie pseudonim jakiegoś gracza niż to, ile lat ma jego córka. A ja? Zaczynam czuć się w tym wszystkim... sama. Choć przecież niby jesteśmy razem.
Cały czas w słuchawkach
Weszłam do salonu, a tam – znowu to samo. Krzysiek siedział na kanapie, pochylony do przodu, z padem w rękach i słuchawkami na uszach. Jego twarz, jak zawsze w takim stanie, była napięta, oczy utkwione w telewizorze. Nawet nie zauważył, że weszłam.
– Krzysiek, obiad stygnie – powiedziałam głośniej niż zwykle, bo wiedziałam, że i tak mnie nie usłyszy.
– Jeszcze chwila – rzucił bez odwracania głowy. – Kończę mecz.
Tyle że ta chwila nigdy nie trwała pięć minut. Zawsze była jakaś dogrywka, nowy poziom, nowy przeciwnik. Spojrzałam na zegar – dzieci już dawno zjadły. Ja też. Teraz siedziałam przy stole sama, popijając zimną herbatę i wlepiając wzrok w puste krzesło po jego stronie. W kuchni rozległ się tupot małych stóp.
– Mamo, mogę bajkę? – spytała Marysia, trzymając swojego pluszaka.
– Tylko jedną – powiedziałam łagodnie i pogłaskałam ją po głowie. – A tata znowu gra – dodała półszeptem i wróciła do swojego kącika.
Tak, znowu. I z każdym dniem coraz trudniej było mi udawać przed dziećmi, że wszystko jest w porządku. Że tata po prostu „teraz jest zmęczony”. Bo ja też byłam zmęczona. Zmęczona jego nieobecnością w naszym życiu. I tą ciszą, którą przykrywał tylko jego krzyk:
– Strzelaj! No strzelaj, przecież miałeś czystą!
Dzieci mu przeszkadzają
Stałam w progu, ścierając ręce w kuchenną ścierkę, gdy usłyszałam głos Antosia.
– Tato, pomożesz mi z tą grą planszową?
Oczywiście, że nie pomoże. Zajrzałam do salonu tylko po to, żeby zobaczyć, jak mój mąż podnosi rękę, machając nią w powietrzu jakby odganiał muchę.
– Nie teraz, synku – rzucił bez emocji, nie zdejmując słuchawek.
Antoś stał jeszcze chwilę z pudełkiem w rękach. Potem spojrzał na mnie, wzruszył ramionami i poszedł do swojego pokoju. Znałam ten jego gest – niby obojętny, ale oczy miał smutne. I znowu musiałam gryźć się w język, żeby nie wykrzyczeć Krzyśkowi w twarz, co o nim myślę. Że to nie dzieci są problemem, tylko jego głupia konsola, w której zanurza się każdego wieczoru.
Później, gdy dzieci już spały, podeszłam do niego.
– Krzysiek, widziałeś, jak Antoś na ciebie patrzył? On cię prosił o chwilę. To tylko gra planszowa, piętnaście minut...
– No to mogłaś z nim zagrać – burknął, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Ale on prosił ciebie – odpowiedziałam cicho.
– Kurde, przecież cały dzień zasuwałem w pracy, nie mogę mieć chwili dla siebie?
– Możesz. Ale masz też dzieci. Rodzinę.
Spojrzał na mnie na moment, potem znów wrócił do gry.
– Mówiłem, że nie teraz.
I to było tyle. Nie teraz. Jakby to był nasz nowy rytuał: pytania bez odpowiedzi, dzieci bez ojca, ja bez partnera.
Nieobecny w naszym życiu
Zawsze marzyłam o wspólnych obiadach. Takich zwykłych, rodzinnych – z rozmowami, śmiechem, plamami z pomidorówki na serwetce. Nie potrzebowałam niczego wielkiego. Tylko obecności. Tymczasem u nas od miesięcy wyglądało to tak samo: ja z dziećmi przy stole, Krzysiek z padem w rękach, z „zaraz” na ustach, które nigdy nie znaczyło „teraz”.
– Tato, dziś w szkole pani mnie pochwaliła, że ładnie rysuję – powiedziała Marysia z entuzjazmem, trzymając w dłoni pomięty rysunek. – Pokazać ci?
Siedzieliśmy przy stole. Tylko nas troje.
– Tato? – powtórzyła ciszej, już z niepewnością w głosie.
Spojrzałam na nią i aż ścisnęło mnie w środku. Gdyby tylko mogła, odłożyłaby swój zachwyt gdzieś na półkę, tylko po to, żeby się nie rozczarować. Bo on nawet nie słyszał. W jego świecie liczył się tylko poziom, który właśnie przechodził.
– Zanieś mu to po kolacji – powiedziałam łagodnie.
Marysia kiwnęła głową i uśmiechnęła się smutno. A ja poczułam, że jestem już zmęczona wymyślaniem wymówek za mężczyznę, który coraz mniej przypominał ojca. Po kolacji, jak się domyślałam, rysunek wylądował na komodzie. Krzysiek rzucił na niego okiem, powiedział „ładnie”, nie patrząc nawet na córkę.
W nocy Antoś przyszedł do naszego łóżka.
– Mamo, czy tata nas jeszcze kocha?
Zamarłam. Przytuliłam go mocno i odpowiedziałam, że tak. Choć sama nie byłam już tego taka pewna.
Awantura o baterie
Była sobota rano. Jedyny dzień, kiedy mogliśmy wszyscy być razem. W teorii. Bo w praktyce – ja prałam, dzieci budowały z klocków, a Krzysiek jak zwykle siedział z twarzą w ekranie. Zabrakło baterii do jego kontrolera. I wtedy zaczęło się przedstawienie.
– Gdzie są baterie?! – wrzasnął z salonu, jakby chodziło o pożar.
– W szufladzie, gdzie zawsze – odkrzyknęłam z łazienki.
– Nie ma! – warknął, już stojąc przy drzwiach. – Kto je znowu zużył?
Wysunęłam głowę zza pralki.
– Antoś używał ich do pilota. Mówiłam ci, że się kończą. Mieliśmy kupić nowe.
– No świetnie – prychnął. – Cały weekend w plecy.
– Może zamiast grać, spędzisz czas z dziećmi? – rzuciłam bez namysłu.
Spojrzał na mnie z takim wyrzutem, jakbym właśnie zabrała mu ostatni oddech.
– A może ty przestaniesz wtrącać się w każdą rzecz, która mnie cieszy?
– Cieszy cię gra, a nie dzieci?
Zrobiła się cisza. Taka ciężka, gęsta. Dzieci schowały się do pokoju. Widziałam, że słyszały wszystko.
– Cieszy mnie, że po całym tygodniu pracy mogę robić, co chcę – rzucił zimno i poszedł po kurtkę. – Idę do sklepu. Po baterie.
Trzasnęły drzwi. Ja zostałam z pralką, dziećmi i wrażeniem, że po raz pierwszy przestałam się bać powiedzieć, co myślę.
Przegapione dzieciństwo
Antoś miał przedstawienie w szkole. Grał wilka w „Czerwonym Kapturku”. Próbował w domu, ćwiczył kwestie przed lustrem, przebierał się w pelerynę z koca. Był podekscytowany i powtarzał codziennie:
– Tylko żeby tata był, dobrze?
Obiecałam, że przypomnę. Zrobiłam to rano. Powiedział, że zdąży, że weźmie sobie dłuższą przerwę z pracy zdalnej. Wierzyłam. A potem siedziałam na szkolnej ławce obok pustego miejsca, które miał zająć ojciec mojego syna. Antoś wypatrywał nas z kulis. Gdy wychodził na scenę, rzucił spojrzenie w moją stronę. I zrozumiał. Nie przyszedł.
Wieczorem wróciłam z dziećmi. Krzysiek siedział z padem. Grał. Spojrzał na nas jakbyśmy przeszkadzali.
– Jak poszło?
Antoś tylko wzruszył ramionami i poszedł do siebie.
– Nie mogłem wyjść z calla, szef był na linii – dodał Krzysiek cicho, jakby wiedział, że to za mało.
– Ale później od razu usiadłeś do gry? – spytałam.
Nie odpowiedział. Marysia podeszła do niego z kartką. Rysowała ich dwoje na huśtawce.
– To ja i ty, tato. Może pójdziemy jutro na plac zabaw?
Krzysiek wziął kartkę i skinął głową, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Zobaczymy, kochanie.
A ja wtedy pomyślałam, że to dzieciństwo, które miał spędzić z nimi, po prostu mu przecieka przez palce. Przegapia ich pierwsze razy, ucieczki do mnie w nocy, kolorowanki, uśmiechy, pytania, ciepło. Wszystko to, czego nie da się później cofnąć ani odzyskać.
Nie wiem, czy nam sie uda
Siedzieliśmy przy stole. Dzieci rysowały. Krzysiek? Jak zwykle – z padłem, z głową gdzie indziej. Usłyszałam, że krzyczy do słuchawek:
– Dobrze, dobrze, jeszcze jedna runda i kończę!
Złapałam się na tym, że słyszę to zdanie od miesięcy. Jak zaklęcie, które nigdy nie działa. Jak obietnicę, której nikt nie ma zamiaru dotrzymać. Spojrzałam na dzieci. Antoś śmiał się do Marysi. Byli tacy piękni. Tacy obecni. A on – obok, ale jakby w innym świecie. Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam obok Krzyśka.
– Wiesz, że Antoś nauczył się jeździć bez bocznych kółek? – zapytałam.
– Tak? Super – odpowiedział mechanicznie, nie patrząc na mnie.
– I że Marysia zna już wszystkie literki?
– Serio? Ale fajnie – znów bez emocji.
Patrzyłam na niego chwilę, potem wstałam. Podniosłam pilot i wyłączyłam telewizor. Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Co ty robisz?
– Ratuję to, co jeszcze może da się uratować – powiedziałam cicho. – Ale nie wiem, czy chcesz grać w tym zespole. Bo my tu żyjemy. Bez ciebie.
Nie odpowiedział. Nie potrafił. Może dotarło do niego, że to już ostatni poziom. Tyle że on go chyba nie przejdzie. Bo nie zrozumiał, że grał nie tylko o rozrywkę. Ale o nas.
Natalia, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mama obiecywała, że mi pomoże przy dziecku. Kiedy urodziłam, powiedziała mi, że nie jest nianią na zawołanie”
- „Tydzień spędzałam z mężem, a weekend z kochankiem. Gdy zakiełkowało nasionko, nie miałam pojęcia, czyj będzie owoc”
- „Poszłam na grzyby, by odetchnąć od codzienności. Wróciłam ze złamanym sercem i tajemnicą, której nikomu nie wyznam”

