„Mój mąż jeździł w delegacje i wracał z nich dziwnie radosny. Ten jego uśmiech mógł świadczyć tylko o jednym”
„Po raz pierwszy w życiu, zamiast wrzucić wszystko do pralki, usiadłam na podłodze z tą bluzą w rękach i... popłakałam się. Cicho. Tak, żeby nie usłyszał. Nie wiedziałam jeszcze, co dokładnie się działo. Ale czułam, że on wraca z tych delegacji... nie tylko z fakturami”.

- Redakcja
Nigdy nie miałam powodu, by nie ufać Michałowi. Był moim mężem, partnerem, przyjacielem. Przez dziesięć lat żyliśmy zgodnie, bez większych dramatów, bez cichych dni i bez scen zazdrości. Pracował w branży technicznej, często jeździł w delegacje – przywykłam do pustego łóżka i samotnych kolacji. Ale od kilku miesięcy coś się zmieniło. Wracał z tych wyjazdów odmieniony, z błyskiem w oku i dziwnie szerokim uśmiechem. Taki... zbyt radosny. Na początku myślałam, że przesadzam. Że to ja się czepiam. Ale nie umiałam już dłużej tego ignorować.
Uśmiechy nie pasowały do zmęczenia
Michał wrócił z delegacji późnym wieczorem. Przekroczył próg mieszkania z torbą przerzuconą przez ramię i tym swoim nowym uśmiechem, jakby właśnie wygrał los na loterii.
– Hej, kotku! – zawołał od progu i cmoknął mnie w policzek. – Ale się za tobą stęskniłem.
– Mhm. Długa droga? – spytałam, przyglądając się jego twarzy.
– Masakra. Pięć godzin za kółkiem i jeszcze spotkanie się przedłużyło. Padam z nóg.
Tyle że... wcale nie wyglądał na zmęczonego. Wręcz przeciwnie. W oczach miał ten irytujący błysk, którego nie umiałam już ignorować. I ten luz w głosie. Jakby nie wracał z pracy, tylko z jakiegoś miłego weekendu.
– Coś ty taki wesoły? – rzuciłam niby od niechcenia, układając kolację na stole.
– A nie mogę? Spotkanie dobrze poszło, szef zadowolony, atmosfera fajna. Czemu nie miałbym być wesoły?
Tylko że Michał nigdy nie był takim typem. On wracał z delegacji znużony, marudny, nieraz cicho przeklinał korki i brak klimatyzacji. A teraz? Jakby był zupełnie innym człowiekiem. Nawet zaczął nucić coś pod nosem, kiedy zrzucał buty. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok niego i patrzyłam w sufit, a myśli krążyły w kółko. Może to tylko stres w pracy tak go zmienił? A może... Może w tych hotelach działo się coś więcej niż tylko służbowe zebrania? Ten jego uśmiech – nie dawał mi spokoju.
Rzeczy w jego walizce
Michał jak zawsze zostawił torbę w przedpokoju. Miał zwyczaj rzucać ją byle gdzie i brać się od razu za prysznic, zanim w ogóle dojdzie do rozmowy o tym, co działo się na wyjeździe. Kiedy woda zaczęła szumieć w łazience, a para zaparowała lustro, ja... po prostu uklękłam przy jego bagażu i rozsunęłam zamek. Nie jestem z tych kobiet, które grzebią mężowi w rzeczach. Ale coś mnie tknęło. Może to było to nowe „coś” w jego zachowaniu, ta beztroska, która nie pasowała do zmęczenia. Może intuicja.
Najpierw zapach. Nie jego. Perfumy. Damskie. Delikatne, słodkie, zdecydowanie nie moje. W środku znalazłam złożoną koszulę, jak zawsze idealnie uprasowaną. Bieliznę. Skarpety. Wszystko wyglądało, jakby nawet nie było noszone. Znałam Michała na tyle, żeby wiedzieć, że po delegacjach wracał zmięty, spocony, czasem z niedopitym energetykiem. A tu... sterylnie.
Ale bardziej niż to, co znalazłam, uderzyło mnie to, czego nie było. Nie było paragonów. Michał zawsze przywoził kilka – za paliwo, za obiad, za hotel. Tłumaczył, że musi je oddać w księgowości. Teraz – zero. Ani jednego. Zapięłam torbę, zanim wyszedł spod prysznica. Serca mi waliło. W jednej chwili poczułam się jak głupia. Jak dziewczyna, której facet opowiada bajki, a ona tylko kiwa głową, bo tak jest wygodniej.
A może po prostu nie chciałam jeszcze wiedzieć?
– Kolację zostawiłam ci w piekarniku – powiedziałam, jakby nic się nie stało. A przecież właśnie wszystko zaczęło się sypać.
Delegacja, która nie istniała
Następnego dnia Michał wyszedł do pracy wcześnie. Zostawił buziaka na czole i mruknął, że „dzisiaj mogę być później”. Otworzyłam oczy dopiero po trzaśnięciu drzwi. W ciszy kuchni parzyłam sobie kawę i bezwiednie sięgnęłam po jego notatnik, który zostawił na stole. To tam zapisywał spotkania, numery kontrahentów, adresy hoteli. Na ostatni wyjazd wpisał: „Poznań, Hotel Apollo, 13-15”. Nic więcej. Żadnego nazwiska, żadnej firmy. Zawsze robił szczegółowe notatki, zawsze planował wszystko z dokładnością do godziny. Teraz – jedna linijka.
Weszłam na stronę hotelu. Znalazłam numer. Zadzwoniłam. Głos w słuchawce był uprzejmy, kobiecy.
– Dzień dobry, chciałabym się upewnić, czy w dniach 13-15 października w państwa hotelu był zakwaterowany pan Michał R.
– Proszę poczekać, sprawdzę. – Słyszałam stukanie w klawiaturę. Cisza. – Przykro mi, ale nie widnieje u nas taka rezerwacja na żadne z tych dni.
– Może na inną osobę? Na przykład z firmy NOV-TECH? – rzuciłam ostatnią deskę ratunku.
– Nie, nie mamy żadnej rejestracji na tę firmę w październiku.
Podziękowałam i rozłączyłam się. Patrzyłam na wyświetlacz, jakby sam miał mi podać wyjaśnienie. On tam w ogóle nie był. Nie w tym hotelu, nie z tą firmą. Czyli… gdzie był przez trzy dni? Pół dnia chodziłam jak otępiała. A kiedy wrócił wieczorem, rzuciłam:
– A powiedz właściwie, jak było w Poznaniu?
– Jak zawsze. Nudno. Ale zaliczone – uśmiechnął się szeroko.
A ja pierwszy raz nie odwzajemniłam tego uśmiechu.
Jej perfumy, jego bluza
Zawsze piorę jego rzeczy. Nie dlatego, że muszę. Tak po prostu się u nas ułożyło – on naprawia cieknące krany, ja ogarniam pranie i obiady. Kiedy wyjęłam z torby Michała jego rzeczy i wrzuciłam do bębna, znów poczułam ten zapach. Nie mój. Nie jego. Słodki, kwiatowy, duszący – jakby należał do kobiety, która uwielbia zostawiać po sobie ślad. A na bluzie Michała – tej szarej z kapturem, którą nosił od lat – była plama pod kołnierzem. Lekko beżowa, jakby od fluidu.
Bluza pachniała tym samym, co torba. Poczułam, jak dłonie mi drżą, gdy podnosiłam ją bliżej nosa. Nie wyobrażałam sobie, że tak będą wyglądać moje dowody. Nie SMS-y, nie zdjęcia. Zapach obcej kobiety na jego ubraniach. Ślady makijażu na jego bluzie. I ten jego nienaturalnie dobry humor po powrocie.
Po raz pierwszy w życiu, zamiast wrzucić wszystko do pralki, usiadłam na podłodze z tą bluzą w rękach i... popłakałam się. Cicho. Tak, żeby nie usłyszał. Nie wiedziałam jeszcze, co dokładnie się działo. Ale czułam, że on wraca z tych delegacji... nie tylko z fakturami. W nocy położył się blisko mnie, jakby nic. Położył rękę na moim biodrze.
– Zimna jesteś – szepnął. – Co się dzieje?
– Nic – odpowiedziałam. – Zmęczona jestem.
Ale to było kłamstwo. Bo tamtej nocy nie byłam tylko zmęczona. Byłam zawiedziona. I czujna. Bo wiedziałam, że wszystko się sypie, a on udaje, że nie widzi niczego.
Prawda z ust obcej kobiety
Wiedziałam, że nie dowiem się prawdy, jeśli będę tylko siedzieć i wąchać bluzy. Michał był zbyt sprytny, zbyt spokojny. Potrafił patrzeć mi w oczy i mówić „kocham”, jakby naprawdę kochał. Więc musiałam działać inaczej. Kiedy następnym razem powiedział, że jedzie na delegację, pokiwałam tylko głową.
– Jedziesz sam? – spytałam cicho.
– Z Bartkiem z działu technicznego. Ale i tak każdy śpi w swoim pokoju – zaśmiał się i cmoknął mnie w czoło. – Nie rób tej miny, kotku.
Tym razem nie czekałam, aż wyjedzie. Kiedy tylko wyszedł z domu z walizką, wsiadłam do auta i ruszyłam za nim. Jechał na obrzeża miasta. Nie do żadnego biura, nie na stację, nie na spotkanie. Zatrzymał się pod blokiem. Stałam w samochodzie, serce mi waliło. Z okna na drugim piętrze wychyliła się dziewczyna. Młoda, długie włosy, krótki rękaw mimo chłodu. Pomyślałam, że może to siostra kolegi, znajoma… Ale kiedy Michał do niej podszedł, przytuliła go. A potem pocałowała. Jakby robili to od dawna. Naturalnie. Swobodnie.
Gdy on odjechał wysiadłam z auta i poszłam za nim do klatki. Drzwi były jeszcze otwarte. Stanęłam na drugim piętrze, niepewna, co dalej. Wtedy usłyszałam kroki. Drzwi się uchyliły. Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.
– Szukasz kogoś?
– Michała – odpowiedziałam.
Zamilkła na sekundę. A potem powiedziała tylko:
– A ty jesteś jego żoną?
Nie zaprzeczyłam. Ona spuściła wzrok.
– Myślałam, że jesteście po rozwodzie.
Nie musiała mówić więcej.
Wtedy powiedziałam „wystarczy”
Nie pamiętam, jak znalazłam się z powrotem na ulicy. Nogi miałam jak z waty, a w głowie echo jednego zdania: „Myślałam, że jesteście po rozwodzie”. Brzmiało, jakby ktoś wyrzucił mnie z własnego życia. Zepchnął do roli statystki w historii, która toczy się poza moimi plecami. Nie zrobiłam sceny. Nie wrzeszczałam. Wróciłam do domu, zdjęłam buty, odłożyłam klucze na komodę. Zrobiłam sobie herbatę. Nie czułam jej smaku.
Michał wrócił wieczorem do domu. Uśmiechnięty jak zawsze. Z butelką wina i czekoladą, jakbyśmy byli na początku znajomości. Jakby nic.
– Mam dla ciebie coś słodkiego – zażartował.
– Ja też mam coś dla ciebie – odparłam, patrząc mu prosto w oczy.
Nie zapytał co. Może czuł. A może po prostu nie chciał wiedzieć. Wieczorem, kiedy siedzieliśmy przy stole, powiedziałam spokojnie:
– Wiem o niej. O tej dziewczynie. Byłam tam.
Zamarł. Jego twarz po raz pierwszy od miesięcy przestała być uśmiechnięta.
– Poczekaj... to nie tak…
– Nie. Dokładnie tak. I nie chcę już więcej wiedzieć. Nie będziemy tego naprawiać, Michał. Ja się wycofuję.
Nie płakałam. Bo to już nie było smutne. To było jasne. Przez te wszystkie delegacje on odchodził powoli. Ja tylko musiałam w końcu mu na to pozwolić. Następnego dnia spakował się bez słowa. Zabrał torbę. Tę samą, z której kiedyś pachniało obcym perfumami. A ja? Wreszcie mogłam się naprawdę uśmiechnąć.
Iwona, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka nie wie, że sprzedaję podgrzybki, by opłacić jej studia. Z emerytury nie wystarczy mi nawet na najtańszy akademik”
- „Jesienią odkryłam, że mąż ma kochankę. Zasiał nasionko tak blisko, że aż trudno mi było uwierzyć”
- „Gdy wygrałam miliony w totolotka, mąż nalegał, by nie mówić rodzinie. Bał się, że wydoją nas z kasy”

