„Mój mąż jest ode mnie starszy o ponad 20 lat. Rodzice mnie skreślili, bo nie spełniłam ich nadziei na młodego zięcia”
„Mówił mi rzeczy, które trafiały prosto do serca. Kiedy powiedziałam mamie, że Marek jest dla mnie kimś więcej, zobaczyłam w jej oczach coś, co było gorsze niż gniew – zawód. Patrzyła na mnie tak, jakby nie poznawała własnej córki”.

- Redakcja
Czasami mam wrażenie, że życie postawiło mnie przed wyborem: miłość albo rodzina. A ja wybrałam sercem i zapłaciłam za to cenę. Mam dwadzieścia siedem lat i od dwóch miesięcy jestem żoną Marka, który jest ode mnie o dwadzieścia pięć lat starszy i był moim wykładowcą na uczelni. Dla jednych to skandal, dla innych po prostu dziwna historia. A dla mojej rodziny zdrada ich wyobrażenia o tym, kim powinnam być.
Mieli oczekiwania
Wychowałam się w rodzinie, gdzie zawsze byłam „tą grzeczną”. Moja mama zawsze powtarzała, że dobrze rokuję.
– Na pewno coś w życiu osiągniesz, znajdziesz porządnego chłopaka, założysz rodzinę, tak jak trzeba.
Tata kiwał głową z dumą, babcia dokładała swoje:
– Taka mądra dziewczyna, szkoda by było, gdyby coś się w jej życiu popsuło.
Poznałam Marka na uczelni. Był wykładowcą od filozofii, prowadził zajęcia z logiki, takie, które dla większości studentów były nudne i męczące. Ale nie dla mnie. Siedziałam wtedy w pierwszej ławce, patrzyłam na niego z zaciekawieniem, notowałam każde słowo, bo potrafił mówić tak, że świat poza tą salą znikał. Po zajęciach podeszłam z pytaniem o pracę zaliczeniową, a on uśmiechnął się i zaprosił do gabinetu, żeby omówić szczegóły.
Zaczęliśmy spotykać się częściej, niby w sprawach uczelnianych, ale te rozmowy szybko stały się czymś więcej. Po wykładach wychodziliśmy na kawę, a potem na spacery, długie rozmowy o życiu, o marzeniach, o tym, co chcielibyśmy robić, gdybyśmy mogli wszystko rzucić.
Skrytykowała mnie
Mówił mi rzeczy, które trafiały prosto do serca. O tym, że życie jest zbyt krótkie, żeby robić tylko to, czego oczekują inni. Że trzeba iść za tym, co naprawdę daje szczęście. I wtedy myślałam – właśnie to chcę robić.
Kiedy powiedziałam mamie, że Marek jest dla mnie kimś więcej, zobaczyłam w jej oczach coś, co było gorsze niż gniew – zawód. Patrzyła na mnie tak, jakby nie poznawała własnej córki.
– Ola, ty oszalałaś. To jest człowiek, który mógłby być twoim ojcem. Co ty w ogóle wyprawiasz?
– Mamo, nie mów tak – czułam, że głos mi drży. – My się kochamy. On mnie rozumie jak nikt inny.
– Nie, Ola. On cię zmanipulował. Znalazł sobie młodą, naiwną dziewczynę, żeby się odmłodzić, poczuć lepiej. A ty się na to nabrałaś.
– To nieprawda – wstałam gwałtownie. – Ja wiem, co czuję.
– Nie wiesz. Jesteś dzieckiem. I jeśli za niego wyjdziesz, nie licz na nas.
Te słowa zawisły w powietrzu jak coś ostatecznego. Mama wstała, poszła do drugiego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Zostałam sama przy stole, w ciszy, która bolała bardziej niż cokolwiek innego. Nie chciałam płakać, ale łzy same zaczęły lecieć. Wiedziałam, że to był moment, który zmienił wszystko.
Byli przeciwni
Siedziałam na kanapie w salonie Marka, opierając głowę o jego ramię. Miał ciepłe dłonie, takie spokojne, pewne, jakby mówiły: wszystko będzie dobrze, ja tu jestem, ja cię ochronię. Zamknęłam oczy.
– Ola, wiesz, że chcę, żebyś była moją żoną? – zapytał cicho, gładząc moje włosy.
Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Były spokojne, ciepłe, z tym błyskiem, który zawsze sprawiał, że robiło mi się miękko w środku.
– Wiem – odpowiedziałam. – I ja tego chcę.
To było dla mnie takie proste. Nie liczyło się, co myślą inni. Nie liczyła się różnica wieku, opinie, układy, głosy, które szeptały mi do ucha: „To się nie uda, to nie ma sensu”. Liczyło się to, co czułam, kiedy byłam z nim. To, że potrafił mnie słuchać, traktował mnie poważnie, jakby wszystko, co mówię, miało znaczenie. Przy nim czułam, że jestem kimś więcej niż tylko grzeczną, ułożoną dziewczyną z dobrego domu.
Mieliśmy plan – skromny ślub, kameralna uroczystość, tylko bliscy. Marek mówił, że chce, żebym była szczęśliwa, a ja naprawdę byłam. Wierzyłam, że to będzie nasze życie – normalne, choć może trochę inne, bo z nim.
Byłam szczęśliwa
Musiałam powiedzieć o naszym ślubie rodzicom. Tata siedział na swoim miejscu, czytał gazetę, a mama układała naczynia w zlewie. Pachniało herbatą. Zanim otworzyłam usta, serce biło mi tak mocno, że aż bolało.
– Mamo, tato… muszę wam coś powiedzieć – zaczęłam cicho.
Mama odwróciła się, spojrzała na mnie z lekkim niepokojem.
– Co się stało?
– Bierzemy z Markiem ślub. W lipcu.
Przez moment była cisza. Tylko wskazówki zegara tykały na ścianie, a ja patrzyłam na ich twarze, które zmieniały się z niedowierzania w coś, co przypominało złość, niedowierzanie, wściekłość.
– Nie, nie… ty sobie żartujesz? – Tata odłożył gazetę.
– Ola, czy ty zwariowałaś?! – Mama krzyknęła tak głośno, że aż się cofnęłam. – Ślub?! Z tym człowiekiem?!
– Nie z tym człowiekiem, mamo. Z Markiem.
– To jest stary facet! On mógłby być twoim ojcem! A ty chcesz wychodzić za niego za mąż?!
Czułam, jak mi ręce drżą, ale nie chciałam się cofnąć.
– Kocham go. Rozumiecie to? Kocham go.
Sprzeciwiali się
– To nie jest miłość, to jest jakieś zauroczenie, coś chorego! – Mama wrzasnęła, a ja pierwszy raz w życiu zobaczyłam w jej oczach taki gniew. – On cię wykorzystał, Ola! Wykorzystał twoją naiwność, twoją młodość.
– Nie. To nie tak. Nie macie pojęcia, jak to wygląda.
– Wiem, jak to wygląda! – Tata wtrącił się, a jego głos był zimny jak lód. – Wygląda to tak, że nasza córka dała się wciągnąć w jakąś dziwną historię i teraz mówisz nam, że masz zamiar zniszczyć sobie życie?
– To moje życie! – krzyknęłam, pierwszy raz w życiu podnosząc głos na rodziców.
– Jeśli za niego wyjdziesz, nie licz na nas. – Mama patrzyła na mnie, a w jej oczach było coś, co mnie przeraziło: obojętność. – Nie przyjdziemy na ślub. Nie będziemy w tym uczestniczyć. Nie chcemy mieć z tym nic wspólnego.
Zrobiło się cicho. Tylko ja stałam, jak wmurowana, z rękami zwieszonymi wzdłuż ciała. Wiedziałam, że coś się właśnie skończyło.
– W takim razie… – zaczęłam cicho, drżącym głosem – dziękuję wam za wszystko.
Nikt nie przyszedł
Musiałam być twarda. Ale potem przyszedł dzień ślubu. Stałam w białej sukience przed lustrem. Mama powinna była wtedy być obok mnie, poprawiać mi włosy, mówić: „Ślicznie wyglądasz, kochanie”. Ale jej nie było. Nie było też taty. Puste miejsca przy stole, które miały być zajęte przez moich bliskich, ziały dziurą.
Patrzyłam na Marka, jak stoi przy ołtarzu, patrzy na mnie ze spokojnym uśmiechem, jakby cały świat był w porządku. I wtedy zrozumiałam, że to jest mój wybór. Moja decyzja.
Po ceremonii wróciłam z Markiem do mieszkania. Kiedy zasiedliśmy przy stole, patrzyłam na telefon. Cisza. Ani jednej wiadomości.
– Nawet głupiego „gratuluję” nie dostałam – powiedziałam, próbując brzmieć obojętnie, ale głos mi się załamał.
Marek wziął moją dłoń.
– Daj im czas. Może się oswoją.
Pokręciłam głową.
– Nie chcą się oswajać. Już mnie skreślili.
Wiedziałam, że to prawda. A mimo to patrzyłam na Marka i mówiłam sobie w myślach: „To jest to, czego chcę. Moje życie, mój wybór. Nie będę przepraszać za miłość”.
Aleksandra, 27 lat
Czytaj także:
- „Po ślubie odkryłem drugą twarz mojej żony. Wieszanie czosnku w progu to pikuś w porównaniu z tym, co wyprawia nocami”
- „Nie jestem dewotką, ale to, co wyczynia moja wnuczka to już przesada. Dziewucha nie ma za grosz wstydu”
- „Kochałam Janka nad życie, a on wystawił mnie przy pierwszej okazji. Nie daruję mu tego upokorzenia”

