„Mój mąż i siostra spędzali mnóstwo czasu na siłowni. Dziś mają wspólne konto w mediach społecznościowych i zero wstydu”
„– Nie planowaliśmy tego. Ale... nie chcę się już z tym ukrywać. – Z moją siostrą?! – głos mi się załamał. – Kamil, ty zdajesz sobie sprawę, co robicie? Co zrobiliście?! – Wiem, że to trudne. Ale my... jesteśmy szczęśliwi. Pierwszy raz od dawna czuję, że ktoś mnie rozumie”.

- Redakcja
Nie podejrzewałam niczego złego. Przysięgam, naprawdę. Kiedy Kamil zaczął chodzić na siłownię z moją siostrą Martą, cieszyłam się, że znaleźli wspólną pasję. Ona była singielką, on moim mężem – nie przyszłoby mi do głowy, że może między nimi zaiskrzyć. Tym bardziej że przez lata byli sobie niemal obojętni. Z czasem zauważyłam jednak, że coś się zmienia. Ich żarty, wspólne selfie, czułe gesty... Wmawiałam sobie, że przesadzam.
Wspólne treningi i wspólne żarty
– Mogę iść z Kamilem na siłownię? – zapytała Marta pewnego sobotniego poranka, gdy piliśmy kawę przy kuchennym stole.
Wzruszyłam ramionami.
– Jasne. Czemu nie? I tak mam dziś mnóstwo pracy zdalnej. A wy się rozruszacie.
To był ten pierwszy moment. Niby nic, ot propozycja wspólnego treningu. Marta miała wtedy za sobą kilka nieudanych związków i chyba szukała czegoś, co pozwoli jej wyładować frustrację. Kamil od miesięcy narzekał na brzuch piwny, który niebezpiecznie urósł po trzydziestce. Pomysł wydawał się idealny.
Po pierwszym wspólnym wyjściu wrócili w znakomitych humorach. Śmiali się jak dzieci. Marta opowiadała o jakimś facecie, który jej zdaniem wyglądał jak kulturysta z TikToka, ale miał na sobie legginsy w różowe ananasy. Kamil parskał śmiechem, dopowiadał szczegóły. Pamiętam, że wtedy jeszcze się uśmiechałam. Cieszyłam się, że mają ubaw.
Potem zaczęli chodzić regularnie – wtorki, czwartki, soboty. Ich wspólne żarty zaczęły brzmieć jak jakiś kod, którego nie rozumiałam. Mieli swoje ulubione piosenki, zawołania, nawet wspólne przekąski białkowe. Raz przyłapałam ich na tym, jak razem przygotowywali owsiankę, śmiejąc się, że „moja siostra tego i tak nie tknie, bo przecież nienawidzi cynamonu”. Poczułam się wtedy jak obca osoba we własnym domu. Zaczęłam im się przyglądać inaczej. I zaczęłam coś czuć. Niepewność. Niepokój.
Wtedy było już za późno
Na początku próbowałam to sobie tłumaczyć: może po prostu dobrze się dogadują. Może Marta potrzebuje bratniej duszy, a Kamil – kompana do treningów. Przecież byli dorośli, wiedzieli, gdzie są granice. Prawda? Pewnego dnia, gdy wróciłam z pracy wcześniej, usłyszałam śmiech z kuchni. Cichy, trochę jakby konspiracyjny. Stanęłam w drzwiach i zobaczyłam ich razem nad telefonem. Patrzyli na coś, Marta ściszyła ekran, Kamil odwrócił głowę. Zamilkli. Na chwilę. Nie zapytali nawet, jak mi minął dzień.
– Co oglądacie? – zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał naturalnie.
– A nic, jakieś głupoty z siłki – rzuciła Marta z uśmiechem. – Znasz Kamila, on ma czarne poczucie humoru.
Tego wieczoru Kamil zapomniał, że miał skosić trawę. Nie odpisał też mojej mamie na wiadomość o niedzielnym obiedzie. Z kolei Marta po raz pierwszy od dawna nie zapytała mnie o nic – ani o to, jak się czuję, ani co obejrzałam na Netfliksie, ani czy chcę z nią wyskoczyć na lody.
Czułam, jak coś między nami się zmienia, ale nie potrafiłam tego nazwać. Ściany naszego mieszkania coraz częściej milczały. Kamil siedział z telefonem, Marta znowu była „zmęczona”. Tylko ja nie mogłam spać nocami, przewracając się z boku na bok, próbując zrozumieć, kiedy straciłam kontrolę. Kiedy zaczęłam być kimś niewidzialnym. Wiedziałam, że coś się dzieje. Nie miałam jeszcze dowodów. Ale miałam intuicję. A ta krzyczała, że jestem oszukiwana.
Niedziela, która zmieniła wszystko
To była zwykła niedziela. Przynajmniej miała taka być. Obiad u moich rodziców – rosół, schabowe, ciasto ze śliwkami. Kamil miał jechać ze mną, ale rano powiedział, że boli go głowa. Uznałam, że skoro boli go głowa, niech odpocznie. Marta też odpuściła, rzuciła tylko, że „nie zdążyła pomalować paznokci”. A Marta? Może naprawdę miała dość tych rodzinnych spotkań.
Gdy wróciłam do domu, było cicho. Za cicho. Weszłam do kuchni, szklanka po koktajlu stała na blacie, a na stole... telefon. Należał do Marty. Otwarty, odblokowany, jakby dopiero co odłożony. I wtedy przyszło powiadomienie z Instagrama. „Marta i Kamil dodali nowe story”. Zamarłam. Ręka mi drżała, ale kliknęłam.
Na ekranie zobaczyłam ujęcie z siłowni. Ich dwoje, przyklejeni do siebie, uśmiechnięci, ona z ręką na jego brzuchu, on wpatrzony w nią. Nad filmikiem widniał podpis: „Moja najlepsza motywacja #teamwork #fitlove”. Fit… co? Wcisnęłam palcem kolejne story. Tym razem w aucie, ona całuje go w policzek, on mruczy: „Jak ja się cieszę, że Cię mam…”.
Wysiadłam. Dosłownie. Wyszłam z kuchni, ubrałam się i zaczęłam chodzić po okolicy, jakby ktoś mnie wyrzucił ze snu. Nie czułam nóg. Nie słyszałam przejeżdżających samochodów. Wiedziałam tylko jedno: mój mąż i moja siostra przestali się ukrywać. Przestali nawet próbować. Zabrali mi wszystko. I jeszcze zrobili z tego spektakl.
Coraz więcej kłamstw
Wróciłam do mieszkania późnym wieczorem. Światła były zgaszone, tylko z salonu sączyło się niebieskawe światło telewizora. Kamil siedział na kanapie, z miską popcornu. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakby cały świat nie przekręcił się o 180 stopni.
– Musimy pogadać – powiedziałam stanowczo, stając naprzeciw niego.
Kamil spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, jakby to on był ofiarą.
– Wiem, że widziałaś – rzucił bez cienia emocji.
Zamarłam. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Oczekiwałam tłumaczeń, może nawet kłamstw, może „to nie tak, jak myślisz”. A on... po prostu się przyznał.
– Czyli co? To prawda? Ty i Marta?
Wzruszył ramionami.
– Nie planowaliśmy tego. Tak wyszło. Nie szukaliśmy tego. Ale... nie chcę się już z tym ukrywać.
– Z moją siostrą?! – głos mi się załamał. – Kamil, ty zdajesz sobie sprawę, co robicie? Co zrobiliście?!
– Wiem, że to trudne. Ale my... jesteśmy szczęśliwi. Pierwszy raz od dawna czuję, że ktoś mnie rozumie.
Zacisnęłam pięści, bo czułam, że za chwilę go uderzę.
– A ja? Nasze małżeństwo? Dziesięć lat?! To nic nie znaczy?!
– Zmieniłaś się. Byłaś wiecznie zmęczona, zamknięta w sobie. A Marta... Marta mnie słuchała.
Zalała mnie fala wściekłości. Jego wyznanie bolało bardziej niż jakikolwiek krzyk. Wstałam i poszłam do sypialni, choć wiedziałam, że tej nocy i tak nie zasnę. A może i żadnej kolejnej.
Nie mają wstydu
Następnego dnia zablokowałam ich oboje. Na telefonie, w komunikatorach, na Instagramie. Ale nie mogłam powstrzymać się od tego, by nie zajrzeć. Ich wspólne konto nosiło nazwę @fitlove_k&m – jakby to był jakiś projekt, jakby nie chodziło o moje życie, o moją rodzinę, tylko o markę do wypromowania. Zdjęcia: Marta w sportowym staniku, Kamil przy niej, oboje spoceni, zadowoleni, z podpisem „Wspólna pasja = wspólne życie”. Albo: „Każdy zasługuje na szczęście. My wybraliśmy swoje”. I jeszcze komentarze: „Ale z was cudna para!”, „Mega inspiracja!”…
Nie znałam tych ludzi. Nie rozpoznawałam w nich ani mojej siostry, ani męża. Byli jak para celebrytów, żyjąca w jakimś błyszczącym, plastikowym świecie. Uśmiechnięci, jakby wyrzucenie mnie z własnego życia było formą detoksu. W międzyczasie Marta przysłała mi maila. Pisała, że „nie planowała tego”, że „zawsze mnie kochała jako siostrę”, ale „nie da się walczyć z uczuciami”. Że mam prawo się złościć, ale że kiedyś mi podziękuję. I że „wszystko się dzieje po coś”.
Zamknęłam skrzynkę. Płakałam w łazience tak długo, aż nie miałam siły oddychać. Potem pod prysznicem, żeby nikt nie słyszał. Tylko że już nikogo nie było w domu, żeby usłyszeć. Zabrali mi nie tylko zaufanie. Zabrali mi też język do opowiadania o tym, co się stało. Bo jak powiedzieć komuś: „Mój mąż i moja siostra są razem – i są z tego dumni”?
Nie mam siły zazdrościć
Minęły trzy miesiące. Kamil się wyprowadził, Marta przestała pisać. Ich konto nadal istnieje – czasem przypadkiem na nie trafiam, choć udaję, że już mnie to nie obchodzi. Widzę ich na zdjęciach w nowych ubraniach, z nowymi suplementami, w nowych klubach fitness. Uśmiechnięci, szczęśliwi, zakochani. Tak przynajmniej chcą wyglądać. Nie jestem jeszcze szczęśliwa. Ale przynajmniej znowu jestem sobą. Odrabiam swoją codzienność krok po kroku. Zaczęłam chodzić na jogę, spotkałam się z dawną koleżanką z liceum, kupiłam sobie sukienkę, którą zawsze uważałam za „zbyt odważną”.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że nie bolała mnie sama zdrada. Bolało to, że wszystko odbyło się tak publicznie. Że nie tylko mnie opuścili, ale jeszcze stworzyli z tej zdrady spektakl. Zrobili z niej markę, coś, co można opisać hasztagiem i wrzucić na stories. Tak, jakby moje życie było im potrzebne tylko po to, by na jego gruzach zbudować coś własnego, lepszego.
Ale nie chcę już tego analizować. Nie chcę rozumieć. Chcę po prostu żyć. Czasem budzę się w nocy i czuję się samotna, ale potem przypominam sobie, że to ja zostałam. Ja mam twarz, która nie musi być przykryta internetowymi filtrami. Mam serce, które boli, ale bije. Nie mam siły zazdrościć. Ale mam siłę żyć inaczej.
Karolina, 37 lat
Czytaj także:
- „Nie chciałam zgodzić się na urlop u teściowej. Potem stało się coś, co podzieliło rodzinę na zawsze”
- „Randka z aplikacji skończyła się śniadaniem. Rano dowiedziałam się, że obok mnie leży mój nowy szef”
- „Myślałam, że mąż jedzie w delegację, ale zamiast do Gdańska trafił z kochanką na Majorkę. Mam nagranie”

