Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie przestałam wierzyć w słowa. Może wtedy, gdy któryś raz z rzędu słyszałam: „To ostatni raz, Magda. Przysięgam”. Może wtedy, gdy Ola zaczęła pytać: „Mamo, czemu tata znowu śpi na kanapie?”. Albo, kiedy wieczorem siadałam przy kuchennym stole i zamiast rozmowy – słyszałam dźwięk otwieranej puszki.

W zeszłym roku w grudniu zrobił coś, co wtedy rozdarło mnie na pół. Wziął się za ręczny kalendarz adwentowy. W każdej przegródce – liścik z obietnicą. „Będę lepszy”, „Postaram się na ciebie zasłużyć”, „Nie poddam się”, „Będę tatą, jakiego Ola potrzebuje”. Wzruszyłam się. Czytałam to i płakałam jak głupia. Żyłam tą nadzieją jak powietrzem. Myślałam, że może naprawdę coś się zmienia. Że znowu będziemy rodziną.

Minął rok. Kalendarz dalej wisi na lodówce. Przegródki pożółkły, litery się rozmazały, niektóre okienka nie domykają się jak dawniej. Trochę jak nasze życie. Jakby ktoś przykleił tamte obietnice tylko po to, by nie patrzeć na brudną powierzchnię pod spodem.

W tym roku to ja przygotowuję kalendarz dla niego. Ale nie będzie w nim czekoladek ani słodkich słów. W moim kalendarzu każde okienko to inna gorzka prawda. I inny powód, dla którego już nie chcę walczyć.

Nie dotrzymywał żadnych obietnic

Znowu powtarzało się to, co zwykle.

– Miałeś ją odebrać – wrzuciłam klucze do miski na komodzie i spojrzałam na męża z niedowierzaniem. – Tomek, przedszkole było otwarte do siedemnastej. Jest osiemnasta dziesięć.

Zapomniałem. Miałem spotkanie. Nic się nie stało przecież – wzruszył ramionami i wrócił do przeglądania telefonu.

– To nie pierwszy raz – głos mi zadrżał, ale się nie rozkleiłam. – Zapomniałeś o swoim dziecku. Ola siedziała w szatni z panią, patrzyła na każde drzwi, czy się wreszcie ruszymy. I znowu musiała dzwonić do mnie.

– Przestań dramatyzować, Magda. Przecież ją odebrałaś, wszystko dobrze się skończyło.

Nic nie jest dobrze! Tylko obiecujesz. Wszystko. Że przestaniesz pić. Że się ogarniesz. Że zaczniesz być obecny. A potem co? Cisza. Albo wymówki.

Podszedł do blatu kuchennego, otworzył piwo. Spojrzał na mnie, jakbym była natrętnym dźwiękiem z telewizora.

Ty jesteś taka... zimna. Zawsze coś ci nie pasuje. Wieczne pretensje.

Parsknęłam. Tak, jasne. Zimna. Bo przestałam skakać z radości, że mąż jednak wrócił do domu przed północą. Przestałam tłumaczyć go przed własną córką. Odwróciłam się, żeby nie widział, jak zagryzam wargi. Nie dam mu satysfakcji. Nie dziś. Kiedy Ola zasnęła, usiadłam przy stole. Wyciągnęłam stare pudełko po jego kalendarzu sprzed roku. Powoli, jakby to była ceremonia, zaczęłam wkładać do środka karteczki. Po kilka słów na każdej. 1 grudnia: „Mam dość”. Pomyślałam: „skoro on nie pamięta, to ja przypomnę mu każdy powód, dla którego to się skończy”. To naprawdę w to uwierzyłam.

Musiałam to zrobić

Kaja zamieszała łyżeczką w herbacie tak energicznie, że aż rozchlapała trochę na spodek. Popatrzyła na mnie znad kubka.

Dajesz mu drugą, trzecią, dziesiątą szansę. A on dalej swoje.

– Myślisz, że nie wiem? – westchnęłam, opierając się łokciami o blat stolika. – Ale jak mam to zakończyć? Ola go kocha. Gdy słyszy, że trzaska drzwiami, biegnie jak piesek. A ja mam jej to odebrać?

A ty? Kochasz go jeszcze?

Zamilkłam. Spojrzałam w bok, jakby odpowiedź mogła być gdzieś między plamą na ścianie a napisem „Toaleta” nad drzwiami kawiarni.

Nie wiem.

To była najuczciwsza odpowiedź, jaką mogłam z siebie wydobyć. Zamilkłyśmy na chwilę. Przez szybę patrzyłam na ludzi spieszących się z prezentami w torbach, jakby to wszystko było ważniejsze niż słowa, które tu padły.

– Wiesz, zrobię mu kalendarz – powiedziałam cicho.

– Że co?

– Kalendarz. Jak jego zeszłoroczny. Ale zamiast czekoladek i obietnic… moje powody. Każdego dnia jedno zdanie. Jedno przypomnienie, dlaczego mnie rozczarowuje.

Kaja uśmiechnęła się pod nosem. Ale nie ironicznie. Raczej z ulgą.

– Zrób to. Choć raz powiedz, czego ty chcesz. Nie co wy, nie co Ola. Ty.

Pokiwałam głową. Przez chwilę poczułam się, jakbym odzyskiwała język, którym zapomniałam mówić.

Gdy wróciłam do domu, usiadłam na podłodze. Otworzyłam pudełko. Kartki już czekały. 2 grudnia: „Dość picia”. 3 grudnia: „Dość niespełnionych obietnic”. Czułam, że z każdą napisaną zaczynam oddychać trochę głębiej.

Czekałam na jego reakcję

Położyłam kalendarz na blacie kuchennym. Nie zawieszałam go, nie tłumaczyłam. Po prostu go zostawiłam. Zrobiony był z jego starego kalendarza. Inny niż tamten – mniejszy, surowszy. W środku nie było kolorowych papierków ani świątecznych motywów. Tylko białe karteczki, każda w małej przegródce, ponumerowane od 1 do 24.

Tomek wszedł do kuchni, przecierając oczy. Miał na sobie dres i ten sam wyraz twarzy, co zawsze, gdy coś go przerastało – niby zmęczenie, ale bardziej obojętność.

Co to? – wskazał na pudełko. – Może czekoladki? Tylko nie fit, błagam.

– Nie. Coś do przeczytania. Codziennie jedno.

– Zabrzmiało groźnie – zaśmiał się nerwowo. – To jakiś test?

Nie odpowiedziałam. Po prostu patrzyłam mu w oczy, po raz pierwszy od dawna nie spuszczając wzroku. Wziął pudełko i zajrzał do pierwszego okienka.

„Mam dość” – przeczytał. – Dość czego?

Wzruszyłam ramionami.

Otwórz jutro kolejne. I pojutrze. A potem dalej.

Tego wieczoru nie rozmawialiśmy. Ola już spała, więc siedzieliśmy przy stole jak obcy. Ja piłam herbatę. On piwo. Cisza między nami miała smak żelaza.

W nocy nie spałam. Słyszałam, jak chodzi po kuchni. Szelest papieru. Pewnie otworzył kolejne.

2 grudnia: „Dość picia”.

3 grudnia: „Dość niespełnionych obietnic”.

4 grudnia: „Dość kłamstw”.

5 grudnia: „Dość samotnych nocy”.

6 grudnia: „Dość tego, że czuję się niewidzialna”.

Nie wrócił już do łóżka. Spał na kanapie. A ja po raz pierwszy od miesięcy zasnęłam spokojnie.

Zaczął coś rozumieć

Był 20 grudnia, a w mieszkaniu unosił się zapach bigosu, który nastawiłam z przyzwyczajenia. Tylko że nikt nie czekał na ten smak. Nikt nie pytał o święta. Ola rysowała coś przy stoliku, a Tomek – siedział przy kuchennym stole w ciszy z kalendarzem przed sobą.

Z każdym kolejnym dniem przestał robić z tego żart. Nie pytał, nie śmiał się, nie rzucał głupimi uwagami. Czytał. Milczał. Czasem widziałam, jak długo wpatruje się w jedno słowo.

Tego wieczoru wszedł do pokoju, gdy zmywałam naczynia.

Otworzyłem dzisiaj pięć – jego głos był cichy. – Wiem, że miałem jeden dziennie. Ale nie wytrzymałem.

Odwróciłam się. Stał oparty o framugę. Miał w rękach kilka karteczek.

„Dość wymówek” – przeczytał. – „Dość tego, że nie słuchasz” „Dość bycia twoją matką, nie partnerką” „Dość twoich poranków z kacem” „Dość czekania”.

Podszedł bliżej.

– Naprawdę tak mnie widzisz?

– Nie widzę cię wcale. Od dawna cię nie widzę – odpowiedziałam spokojnie. – Może dlatego, że ty pierwszy przestałeś patrzeć.

– Nie musimy tak tego kończyć – słowa ledwo mu przeszły przez gardło. – Magda, ja…

To ty wybrałeś, jak to się skończy.

Odszedł bez słowa. A ja znów zostałam w kuchni. Sama. Ale bez tej dobrze znanej pustki. Teraz była cisza, inna. Gęsta jak śnieg za oknem. Czułam, że ta cisza przynosi decyzję.

Nie skorzystał z szansy

Nadszedł 24 grudnia. Wigilia. Ola wstała pierwsza jak zwykle. Niosła swój rysunek – choinkę z wielkim sercem na czubku.

Mamo, a gdzie tata? – zapytała cicho, patrząc na puste miejsce przy stole.

– Śpi – skłamałam. Tak było łatwiej.

Nie zapytała więcej. Usiadłyśmy razem i zaczęłyśmy kleić łańcuch z kolorowego papieru. Bez radia, bez kolęd, bez tego całego udawania.

Tomka zobaczyłam dopiero po południu. Wyszedł z pokoju w koszuli, którą nosił tylko na święta. Twarz miał nieogoloną, oczy – czerwone. W rękach trzymał pudełko.

Otworzyłem ostatnie – powiedział. – Tam jest… pytanie.

Nie musiał mówić, jakie. Wzięłam oddech i spojrzałam mu prosto w oczy.

Chcesz rozwodu? – zapytał.

Nie odpowiedziałam od razu. Wzięłam filiżankę z blatu i upiłam łyk herbaty. Czułam, jak wali mi serce. Ale słowa przyszły same, bez wysiłku.

– Chcę życia, w którym nie muszę codziennie walczyć o szacunek.

Tomek przygryzł wargę. Stał bez ruchu.

– Naprawdę nie ma już szans?

– Miałeś ich dużo. Dwadzieścia cztery. Jedną na każdy dzień grudnia. I żadnej nie wykorzystałeś.

Odsunęłam krzesło, zebrałam talerze ze stołu. Nie płakałam. Była cisza. Ta sama, co od dni. Ale teraz nie bolała. Była jak mur – zbudowany na spokojnie, cegła po cegle.

Wreszcie mam spokój

Pierwszy dzień po Wigilii. Obudziłam się sama. W kuchni panowała cisza, tak gęsta, że aż mi dzwoniło w uszach. Zerknęłam na lodówkę – pusta. Kalendarz zniknął. Nawet magnesy ktoś poukładał inaczej. Tomek się spakował. Cicho, bez scen. Zabrał swoją torbę sportową, szczoteczkę, nawet ulubiony kubek. Na stole zostawił kartkę z krótkim zdaniem: „Muszę to przemyśleć”. Nie zostawił łez. Ani krzyku. I może dlatego poczułam pustkę bardziej niż kiedykolwiek.

Ola weszła do kuchni z misiem w ręku.

Gdzie tata?

Uklękłam przed nią. Spojrzałam w jej duże, ciemne oczy. Nie umiałam powiedzieć: „Odszedł”. Ani: „Zostawił nas”. Powiedziałam coś, co było najbliżej prawdy.

Wyjechał na jakiś czas. Musimy teraz być trochę same, dobrze?

Kiwnęła głową. Mocno się do mnie przytuliła.

Wieczorem usiadłam przy stole. Tam, gdzie leżał kalendarz, położyłam kartkę. Tylko jedną. Wzięłam flamaster i napisałam dużymi literami: „Zasługuję na więcej”. Nie wiem, co będzie jutro. Nie planuję dalej niż do wieczora. Ale kiedy gaszę światło, wreszcie czuję coś, co dawno mi uciekło. Cisza i spokój.

Magdalena, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama