Reklama

Kiedyś czekałam na niego z obiadem. Gotowałam te jego ulubione klopsiki w sosie koperkowym, nakrywałam stół, zapalałam świeczki. Teraz gaszę światło, żeby nie widzieć bałaganu. Żeby nie widzieć jego w ogóle.

Jarek leży na kanapie, w tej samej pozycji każdego dnia. Gapi się w ekran telefonu. Minęło pół roku, odkąd stracił pracę. Przez pierwszy tydzień było jeszcze: „Dam sobie chwilę, muszę to przetrawić”. Potem: „Na razie się rozejrzę, bez spiny”. Po miesiącu: „Nie mogę się nigdzie zapisać, bo zgubiłem dowód”. I tak już zostało.

Ja chodzę do pracy, robię zakupy, płacę rachunki, sprzątam, organizuję nasze życie. A przynajmniej próbuję. Jarek nie ma siły nawet zadzwonić do urzędu. Bo – uwaga – „wciąż szuka dowodu”.

– On nawet nie zadzwonił. Przez pół roku. Bo „nie miał dowodu”. Serio, Karo, nie miał dowodu… – powiedziałam przez telefon, z kubkiem zimnej kawy w ręku.

– Serio?! – Karolina aż się zakrztusiła po drugiej stronie. – Przecież to się robi przez internet!

– Wiem. Ale jego to przerasta. Najlepiej, jakby to ktoś zrobił za niego. Najlepiej ja.

Mówią, że miłość umiera gwałtownie. Ale to nieprawda. Czasem po prostu rozpuszcza się jak cukier w herbacie, którą codziennie pijesz sama.

Nie jestem jego matką

– Jarek, ile jeszcze?! – wyrzuciłam z siebie, stając na środku salonu z rękami pełnymi zakupów. – Miałeś iść do urzędu! Miałeś się zarejestrować, zacząć coś robić, ruszyć dupsko z tej kanapy!

On nawet nie odwrócił głowy. Zerknął na mnie kątem oka, jakbym mu przeszkadzała w oddychaniu.

– Przecież mówiłem. Nie mam dowodu...

– No to miałeś go wyrobić! – krzyknęłam i cisnęłam siatki na stół. Jabłka potoczyły się po podłodze, ale miałam to gdzieś. – Miałeś pół roku! A ty dalej leżysz i nawet nie próbujesz. To już nie lenistwo, to… sabotaż.

– No przepraszam, że mam doła, okej? Może wiesz, jak to jest? Może nie każdy ma siłę jak ty, Marta. Może system jest do dupy i nikt nie pomaga takim jak ja!

– System?! – prychnęłam. – System nie każe ci siedzieć w gaciach do piętnastej i grać na telefonie. System nie zrobił z ciebie kogoś, kto udaje, że nie ma problemu, tylko po to, żeby nie musieć nic z tym zrobić!

Jarek westchnął i wreszcie się podniósł. Widziałam, jak go to męczy. Ale nie mnie było już żal.

– A wiesz, co ja mogę? Mogę cię zostawić. Bo ja już nie chcę być twoją opiekunką – powiedziałam cicho, ale tak, żeby każde słowo wbiło się jak gwóźdź.

Po raz pierwszy naprawdę pomyślałam, że mogłabym to zrobić. Że może nie jestem potworem, tylko kobietą, która się zwyczajnie zmęczyła. Tyle że zmęczenie to nie sen. Z tego się nie wyśpię. Z tego można się tylko wyprowadzić.

Odegrał cały teatrzyk

– Co ty robisz? – Jarek stał w drzwiach sypialni w samych skarpetkach i bokserkach, patrząc, jak wkładam rzeczy do torby. – Marta…?

Pakuję się – odpowiedziałam chłodno, zginając bluzkę na pół. – I nie rób tej miny. Sam doprowadziłeś do tego momentu.

– Ale... czekaj – zrobił krok w moją stronę. – Zostawiasz mnie?

Nie odpowiedziałam. Wzięłam kolejną parę spodni i wrzuciłam do torby. Ręce mi się trochę trzęsły, ale głos już nie. Byłam zbyt zła, żeby się bać.

– Marta, proszę… – jego głos się załamał. – Nie rób tego. Pogubiłem się, ale... naprawię wszystko. Wyrobię dowód, pójdę do urzędu, obiecuję. Daj mi jeszcze jedną szansę.

Zaczął płakać. Może gdybym nie widziała tego wcześniej… może by mnie to poruszyło. Ale to były te same łzy, co dwa miesiące temu. I cztery. I po świętach, kiedy powiedziałam, że nie dam rady sama ciągnąć wszystkiego.

Marta… proszę… – osunął się na kolana. – Jesteś jedyną osobą, która jeszcze we mnie wierzy.

– A widzisz, Jarek – powiedziałam cicho, klękając, by zapiąć torbę – ja właśnie przestałam.

Wstałam i spojrzałam mu w oczy. Tam było wszystko – strach, błaganie, ale żadnej decyzji. Żadnego działania. Jakby cały czas czekał, że świat sam mu się naprawi.

– Słyszałam to już tyle razy, że mogłabym cię cytować z pamięci. Ale wiesz co? Nie śpię już przez ciebie od miesięcy.

Wyszłam. Jeszcze nie wiedziałam, gdzie pójdę. Ale wiedziałam, od czego odchodzę.

Nawet nie szukał

Zostawiłam torbę u Karoliny. Nie pytała zbyt wiele. Dała mi herbatę i ciszę – to drugie było cenniejsze. Przespałam się ledwo kilka godzin i rano wróciłam po swoje dokumenty. Nie chciałam, żeby Jarek potem kombinował. Znałam go – jak się ocknie, będzie płakał, dzwonił, że nie może nawet zapłacić rachunków bez mojej pomocy.

Weszłam do mieszkania bez słowa. Jarka nie było – pewnie wyszedł po bułki albo na spacer, żeby się nie pogubić w swojej wersji zdarzeń. Pomyślałam, że zabiorę też ładowarkę, książkę i może jeszcze szczoteczkę. Ale najpierw musiałam znaleźć klucze do śmietnika.

Sięgnęłam do kieszeni jego kurtki, tej granatowej, zimowej, której od miesięcy nie ruszał. Poczułam coś. Twardy plastik, wyraźne krawędzie. Wyciągnęłam dowód osobisty. Mój mózg zarejestrował jeszcze paragon, zgięty w kostkę, wciśnięty za dokument. Rozwinęłam go mechanicznie. „21.11.2023 – zakupy spożywcze”.

Stałam tak dłuższą chwilę. W ręce trzymałam coś, co nie powinno istnieć. Dowód, który „zaginął”. I paragon z datą sprzed dwóch lat.

– Nie... nie. To nie jest możliwe – szepnęłam do siebie. – Tu był? Przez cały czas?

Uklękłam na podłodze. Zatkało mnie. Czułam, jak coś we mnie powoli się przesuwa. Przez miesiące wspierałam go, tłumaczyłam, że system trudny, że dół, że damy radę. A on... on po prostu nie chciał sprawdzić kieszeni. Nie zgubił nic. Olewał wszystko. Mnie. Życie. Siebie. I nagle żal się skończył. Została pogarda.

Żarty się skończyły

Usiadłam przy stole. Dowód położyłam przed sobą. Obok paragon. Patrzyłam na nie jak na szczątki jakiegoś dawnego świata. I nagle wiedziałam – to koniec. To nie była tylko obojętność. To była decyzja. Żeby nic nie robić. Żeby niczego nie zmieniać. Żebym wszystko załatwiała za niego ja.

Drzwi się otworzyły. Jarek wszedł z reklamówką i rozmytym spojrzeniem. Zobaczył mnie przy stole i zamarł.

– Marta...? – zapytał niepewnie.

Nie odpowiedziałam. Przesunęłam dowód po stole, w jego stronę. On nawet nie sięgnął.

Znalazłam go. W kurtce. Tam, gdzie zawsze. Z paragonem sprzed dwóch lat. To ta sama kurtka, Jarek.

Zbladł. Przeszedł trzy kroki i usiadł naprzeciwko. Milczał.

Nie wiedziałem, że tam jest... – wymamrotał w końcu.

– Nie wiedziałeś, bo ci się nie chciało sprawdzić – powiedziałam spokojnie. – Przez pół roku opowiadałeś bajki. Że bez dowodu nic nie możesz. Że to cię blokuje. A prawda jest taka, że to ty blokujesz wszystko sam. Nikt ci nie pomaga.

Milczał. Patrzył w stół. Ja też. Już nie chciałam krzyczeć. Nie miałam ochoty się tłumaczyć, przekonywać, płakać.

– Masz. Twój dowód. Twoja odpowiedzialność. Ja już swoją wzięłam – wstałam i sięgnęłam po klucze.

– Marta... poczekaj, przecież... możemy porozmawiać...

– Nie ma o czym. Nie dzwoń. Nie płacz. I nie mów, że się zmienisz. Bo ty nie chcesz się zmienić. Tobie jest tak wygodnie.

Wyszłam. Nie trzaskałam drzwiami. Nie trzeba było. Coś we mnie się skończyło. Już nie bolało.

Mnie też się już nie chce

Zamieszkałam u siostry. Na początku spałam z nią w jednym łóżku, jak za dzieciaka, bo nie mogłam znieść ciszy w pustym pokoju. Przez pierwsze dni chodziłam na nogach jak z waty. Ale potem... coś się we mnie zaczęło prostować. Nie było olśnienia. Nie obudziłam się nagle szczęśliwa. Ale czułam, że oddycham lżej.

Jarek dzwonił. Pisał. Przysyłał zdjęcia, jak siedzi z kubkiem kawy i pisze „plan działania”. Ale to było za późno. To nie był żaden plan. To była panika, że nie ma już komu prać jego skarpetek. Nie wróciłam i nie zamierzam. Przestałam się łudzić, że jeszcze coś w nim się zmieni, że wreszcie się obudzi. On był obudzony. Tylko nie chciało mu się wstawać.

Zaczęłam znowu chodzić na jogę, czytać książki. Czasem płakałam, czasem śmiałam się sama z siebie. Ale coraz częściej czułam coś, czego nie czułam od miesięcy. Spokój. Może nie znajdę nikogo lepszego. Może będę sama. Ale przynajmniej będę żyła w prawdzie. Nie chce mi się już chcieć robić wszystko za kogoś. Chcę już tylko za siebie.

Marta, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama