Reklama

Od kiedy pamiętam, żyłam w cieniu kobiety, której nigdy nie poznałam. Miała na imię Dorota i była pierwszą miłością mojego męża. Mówił o niej z takim ciepłem, jakiego nigdy nie usłyszałam w jego głosie, gdy zwracał się do mnie. Z czasem przestałam zadawać pytania, bo nie chciałam słuchać odpowiedzi, które bolały. Każde porównanie, każda wzmianka o niej wbijała się we mnie jak szpilka. Czułam się jak ta „druga”, choć to ja byłam żoną. A jednak w jego sercu... zawsze była ona. Ja zbierałam tylko to, co z niej zostało.

Cień z przeszłości

– Wiesz, Dorota to robiła zupełnie inaczej – rzucił Michał znad talerza, nawet nie podnosząc wzroku.

Zawahałam się z łyżką w dłoni. To miała być zwykła niedziela, a skończyło się jak zawsze. On, wspominający swoją wielką miłość. Ja, udająca, że mnie to nie rani.

– Nie jestem Dorotą – odpowiedziałam cicho.

– No przecież wiem. Ale jak robiła tę zupę, to zawsze dodawała jeszcze śmietany i koperku. Tak pachniała... domem.

Przytaknęłam, nie mówiąc już nic. Mój dom pachniał rozczarowaniem. Wyszłam za niego z miłości, on ożenił się ze mną, bo „trzeba było iść dalej”. Powtarzał, że tamten związek to przeszłość. A jednak z każdym rokiem czułam, jak ta przeszłość przykleja się do naszego małżeństwa jak pleśń.

Zdarzały się dni, kiedy udawał, że jesteśmy szczęśliwi. Przytulał mnie, kupował kwiaty bez okazji. Ale zawsze kończyło się tak samo – rozmową, w której Dorota pojawiała się niby mimochodem. Że była ciepła, że miała śliczny śmiech, że potrafiła go rozśmieszyć, kiedy miał zły dzień. Ja tylko słuchałam. O niej. O tym, jaka była idealna. O tym, że „gdyby życie się inaczej potoczyło”… Te niedopowiedzenia wisiały nad nami jak gradowe chmury.

Raz nawet zapytałam:

Gdyby mogła wrócić, to co byś zrobił?

Uśmiechnął się wtedy dziwnie, bez słów. I właśnie ta cisza bolała mnie najbardziej.

Zawsze była lepsza

Nie lubiłam chodzić z nim na rodzinne spotkania. Jego siostra Basia zawsze znajdowała sposób, by wpleść Dorotę w rozmowę. Jakby była jedną z nich – kimś, kto odszedł, ale nigdy nie zniknął.

– A pamiętacie, jak Dorotka tańczyła na weselu Ewy? – roześmiała się Basia, nalewając sobie wina. – Miała ten bordowy kombinezon, wyglądała jak modelka. Michał, przecież ty nie mógłbyś oderwać od niej wzroku!

– No... była wtedy piękna – przytaknął mój mąż, nawet nie patrząc w moją stronę.

A ja siedziałam, popijając wodę, bo wino ścinało mnie na nogi. Wiedziałam, że się uśmiecham, ale to był uśmiech, który ćwiczyłam przez lata – szeroki, sztuczny, wyćwiczony jak maska. Po kolacji w samochodzie jechaliśmy w milczeniu. Patrzył przed siebie, jakby mnie tam nie było.

– Wiesz, to nie fair – powiedziałam w końcu, łamiąc ciszę.

– Co?

To, że ciągle o niej mówisz. Że ja tu jestem, ale jakby mnie nie było.

– Nie przesadzaj. Przecież to tylko wspomnienia. Każdy ma jakąś przeszłość – odpowiedział z irytacją.

– Tylko że twoja przeszłość siedzi z nami przy stole. Cały czas.

Nie odpowiedział. Przełknął ślinę i włączył radio, jakby piosenka mogła zatuszować to, co właśnie powiedziałam. A ja znów poczułam się jak kopia. Słabsza, mniej wyrazista, bardziej nijaka. Nie Dorota. Nigdy Dorota.

Najgorsza kolacja w moim życiu

Pamiętam tę kolację do dziś. Miałam na sobie nową sukienkę, czerwoną, z dekoltem w kształcie serca. Kupiłam ją specjalnie na naszą rocznicę ślubu. Marzyłam, że chociaż jeden wieczór będzie należał tylko do nas – bez wspomnień, bez porównań, bez niej. Usiedliśmy przy świecach. Zrobiłam jego ulubione danie – polędwiczki w sosie pieprzowym. I deser, który kiedyś pochwalił. Dbałam o każdy detal, nawet serwetki wyprasowałam, choć nigdy tego nie zauważał.

– Ładnie wyglądasz – powiedział po chwili. Od dawna nie słyszałam tego zdania. Serce zabiło mi szybciej.

– Dziękuję. Chciałam, żeby było wyjątkowo.

– Wiesz… Dorota też miała taką sukienkę – dodał nagle, jakby to był komplement.

Zamarłam z widelcem w dłoni. Spojrzałam na niego. Jadł spokojnie, jakby właśnie nie odebrał mi powietrza.

Michał, błagam cię... – wyszeptałam.

– Co? Nie mogę nic powiedzieć? Przecież to nie znaczy, że ją porównuję. Po prostu skojarzyło mi się. Nie przesadzaj.

– Wszystko ci się z nią kojarzy – powiedziałam. – Nawet ja.

Odłożyłam sztućce. Straciłam apetyt. Deser został nietknięty. Siedzieliśmy w ciszy. Tylko świeczki paliły się uparcie, jakby próbowały uratować ten wieczór. Tej nocy płakałam w łazience. Wycierałam tusz papierem toaletowym i zadawałam sobie to samo pytanie: czy on mnie w ogóle kocha?

Dlaczego ze mną jest?

Z czasem nasze małżeństwo zaczęło przypominać teatr – grałam rolę żony, on udawał męża. Żyliśmy obok siebie, dzieląc przestrzeń, rachunki i milczenie. Coraz mniej było dotyku, rozmów, spojrzeń. Nawet jego obojętność przestała mnie dziwić – stała się normą. Raz spróbowałam go objąć od tyłu, kiedy mył naczynia. Odsunął się.

– Co robisz? – zapytał chłodno.

– Przytulam cię – odpowiedziałam, zaskoczona jego reakcją.

– Nie teraz, mam mokre ręce – burknął i odwrócił się do zlewu.

Tak wyglądała nasza intymność. Zimna jak dłoń w lodowatej wodzie. A ja? Tkwiłam w tym dalej. Bo kochałam. Bo naiwnie wierzyłam, że on kiedyś się obudzi. Że zrozumie. Zaczęłam unikać Doroty, choć jej nie było. Odkładałam zdjęcia Michała z czasów młodości, ukrywałam pamiątki, których nigdy nie wyrzucił. Ale ona wracała. W rozmowach, w porównaniach, w jego wzroku, który gdzieś błądził poza mną.

Najgorsze było to, że nie miałam do kogo pójść. Rodzice mówili: „Wszystko da się przepracować”. Koleżanki radziły: „Zrób się na bóstwo, niech widzi, co traci”. Ale ja już nie miałam siły. Nawet lustro w łazience patrzyło na mnie bez współczucia.

Pewnego dnia zapytałam go wprost:

Czy ty mnie jeszcze w ogóle pragniesz?

Spojrzał na mnie długo. Za długo.

– Nie wiem – powiedział. – Już sam nie wiem, czego chcę.

I wtedy po raz pierwszy przestałam się łudzić.

Czy to ja jestem problemem?

Zaczęłam obwiniać siebie. Może to moja wina, że nie umiał mnie pokochać tak jak ją? Może to ja byłam zbyt zwyczajna, zbyt cicha, zbyt przeciętna? Porównywałam się do kobiety, której nie znałam. Przeglądałam się w oczach mężczyzny, który widział we mnie tylko cień wspomnień. Zaczęłam rozważać terapię. Sama. Bo on uważał, że „nie mamy żadnych problemów”.

– Jesteśmy normalni. Ludzie mają gorzej – rzucił kiedyś, gdy spróbowałam zacząć trudną rozmowę.

– Ale ja jestem nieszczęśliwa – powiedziałam.

– Przesadzasz.

Tak po prostu. Przesadzam, bo potrzebuję uwagi. Przesadzam, bo chcę być kochana. Przesadzam, bo nie chcę być porównywana do kogoś, kto odszedł, ale nigdy nie zniknął. Bywały dni, kiedy miałam ochotę wyjść i nie wrócić. Ale nie miałam dokąd. Żyłam w związku, który z zewnątrz wyglądał dobrze. Mieliśmy wspólne konto, mieszkanie, znajomych. Nikt nie widział pęknięć. Tylko ja je czułam, kiedy patrzyłam na niego przy kolacji i wiedziałam, że jego myśli są gdzie indziej.

Zaczęłam pisać pamiętnik. W tajemnicy. Tam mogłam być sobą – bez filtra, bez cenzury. Pisałam, że boli. Że tęsknię. Że się duszę. Ale też, że zasługuję na coś więcej. Bo zasługuję. Tylko jeszcze nie wiedziałam, czy mam odwagę po to sięgnąć.

Okruchy, które mi zostały

Któregoś dnia, w środku tygodnia, spakowałam walizkę. Nie z krzykiem, nie z dramatem. Po cichu. Włożyłam do niej tylko najpotrzebniejsze rzeczy – kilka ubrań, książki, kosmetyki. Zostawiłam mu kartkę na stole: Nie czekaj z kolacją. Nie chodziło już o Dorotę. Ani o to, że mnie nie kochał tak jak ją. Chodziło o to, że nie kochał mnie wcale. A ja już dłużej nie chciałam żyć na resztkach uczucia, którego nigdy nie dostałam w całości.

Znalazłam małe mieszkanie w innej dzielnicy. Cisza w nim była inna niż tamta – nie bolała. Nikt mnie nie porównywał, nikt nie milczał z pogardą. Zaczęłam uczyć się samotności jak nowego języka. Każdego dnia rozumiałam trochę więcej. Nie odezwał się przez tydzień. Dopiero ósmego dnia napisał: To dla ciebie najlepsze? Nie odpowiedziałam. Bo to pytanie padło o lata za późno.

Czasem jeszcze budzę się z uczuciem, że czegoś mi brak. Czasem śni mi się, że wracam do niego, a on patrzy na mnie wreszcie jak na kobietę, a nie cień kogoś innego. Ale potem się budzę i wiem, że to tylko sen. I że nie chcę już wracać. Z Dorotą nigdy nie wygrałam, ale przestałam walczyć o miejsce przy stole, gdzie zawsze byłam tylko dodatkiem do wspomnień. Teraz jem sama. Ale przynajmniej mam spokój.

Aldona, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama