Reklama

Zimą ściany mojego mieszkania wydają się grubsze. Cisza też. Szum kaloryfera, kapanie wody z kranu i oddech sąsiada przez zbyt cienką ścianę — to wszystko zagłusza jedną ciszę, która wciąż mnie prześladuje. Tę, która należy do niego: milczącą, czystą jak tafla lodu. Żyłam w niej przez lata, aż w końcu zaczęłam się dusić.

Połowę swojego życia byłam z Dawidem. Do dziś nie wiem, czy on mnie kochał, czy po prostu dobrze mu było w naszej cichej codzienności. Jego spokój, który kiedyś mnie urzekł, zamienił się w chłód. On nawet nic nie mówił, kiedy płakałam. Milczał też, kiedy się śmiałam. A kiedy go prosiłam: „Powiedz, co czujesz”, on tylko wzruszał ramionami albo ewentualnie kiwał głową czy znikał za gazetą.

Czasem miałam wrażenie, że w moim domu jest echo, które wciąż powtarza ostatnie zdanie, które od niego usłyszałam: „Nie chcę dramatu”.

Nie krzyczał wtedy — po prostu wyszedł. A ja siedziałam z rozdziawionymi ustami, bo przecież nie tak się kończy miłość. Myślałam, że będzie płacz, walka, że chociaż rzuci talerzem. A on po prostu wyszedł i już nie wrócił.

— Radosia, powiedz szczerze, czego ci tak naprawdę brakowało? — zapytała mnie wczoraj Ala.

— Emocji — odpowiedziałam. — Ja... nigdy nawet nie wiedziałam, czy rzeczywiście istniejemy.

Bo może nie istnieliśmy. Nie jako prawdziwe małżeństwo.

Nie odpowiedział

— Odezwij się! Powiedz coś w końcu! — krzyknęłam, czując, jak moje ręce trzęsą się z bezsilności.

Stał w przedpokoju, jak zawsze opanowany, jakby nic się nie działo. W jednej dłoni trzymał klucze, w drugiej kurtkę. Nie patrzył na mnie. W oczach miał pustkę. Jakby mnie już nie było.

— Dawid, ja naprawdę próbowałam — mówiłam dalej. — Ale to nie działa. My nie działamy! Nie mogę żyć z kimś, kto mnie nie widzi!

Chodził w kółko, a jedynym, co słyszałam, był odgłos jego kroków. W końcu uniósł głowę. Spojrzał na mnie tak, jak patrzy się na kogoś, kogo się zna, ale już się nie słucha.

— Nie chcę dramatu — powiedział cicho.

Zamarłam.

— A może ja go w końcu potrzebuję! Może to ja chcę, żeby coś wreszcie się wydarzyło! — wrzasnęłam.

Ale on tylko pokręcił głową, jakby wszystko było już przesądzone.

— Ty naprawdę nic nie czujesz, prawda? — wyszeptałam.

Nie odpowiedział — po prostu wyszedł i zamknął drzwi z delikatnością, która bolała bardziej niż trzask.

A ja stałam tam, sama, z mokrymi policzkami i jednym pytaniem w głowie: Jak można tak po prostu odejść? Jak można nic nie powiedzieć? Nic nie poczuć? Podeszłam do lustra i długo na siebie patrzyłam. Wyglądałam tak samo jak zawsze, ale czułam, że coś się skończyło. Coś, co już nigdy nie wróci.

Wstałam gwałtownie

— I co teraz? — zapytała matka, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. — Myślisz, że to była dojrzała decyzja?

Siedziałyśmy w jej kuchni. Pachniało tam rosołem, a jednak czułam się w tym miejscu strasznie obco. Matka miała ten talent: potrafiła sprawić, że człowiek czuł się winny, zanim cokolwiek powiedział.

— Nie wiem, mamo — przyznałam w końcu. — Ale nie mogłam już tego znieść. Tego jego milczenia. Jakby go nic nie obchodziło. Jakbym była tylko… dekoracją. Przypadkowym elementem w jego życiu.

— Kiedyś kobiety nie potrzebowały wielkich rozmów. Po prostu były. Robiły swoje. — Jej głos był spokojny, ale ostry. — Teraz wszystko musi być „przepracowane”. Dialogi, emocje, uczucia. Może po prostu byłaś zbyt wymagająca?

Zamarłam.

— Zbyt wymagająca? — powtórzyłam, czując, jak we mnie wszystko się napina. — Może po prostu nie chciałam być samotna w małżeństwie. Może chciałam, żeby ktoś mnie zauważył.

Matka westchnęła i wzruszyła ramionami.

— On przynajmniej nie pił, nie bił — stwierdziła. — Zawsze grzeczny, zawsze punktualny. Może to ty nie umiałaś docenić tego, co masz.

Wstałam gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Krzesło zaskrzypiało, a potem uderzyło o podłogę.

— Może kiedyś kobiety po prostu nie miały głosu, mamo — powiedziałam cicho. — Ale ja mam. I nie będę milczeć.

Wyszłam, zanim zdążyła odpowiedzieć.

Jakby mnie nie było

Kiedyś ta cisza mnie uspokajała. Na pierwszej randce Dawid przyniósł książkę zamiast kwiatów. Milczał, gdy inni mężczyźni trajkotali bez sensu. Słuchał. Uważnie. Czułam się wtedy jak ktoś wyjątkowy, ktoś wart ciszy.

Pamiętam, jak siedzieliśmy na jego kanapie — on z herbatą w ręku, ja z głową na jego ramieniu. Miałam wrażenie, że nic więcej nie potrzebuję. Tylko że to „nic” rozciągnęło się na kolejne lata.
Z czasem cisza przestała być przestrzenią i zmieniła się w przepaść.

— Dawid, powiedz coś. Cokolwiek — prosiłam, stojąc w łazience z czerwonymi oczami po kolejnej nieprzespanej nocy. — Płaczę. Widzisz to, prawda?

— Widzę — odpowiedział.

I tyle. Ani „przepraszam”, ani „co się dzieje”, ani „przytul się”. Tylko „widzę”. Jakby chodziło o jakiś eksponat, a nie o żonę.

— Wiesz, jak ja się czuję?! — wybuchłam. — Jakby mnie nie było. Jakby moje emocje odbijały się od ściany.

Jak zwykle zbył to milczeniem. Wtedy mimowolnie spojrzałam na zdjęcie z naszego ślubu. Na jego półuśmiech. I pierwszy raz nie zobaczyłam tam spokoju, tylko strach przed bliskością.

Popatrzył na mnie

Zobaczyłam go przypadkiem, w księgarni przy dworcu. Stał przy półce z literaturą faktu, ubrany jak zawsze — ciemna kurtka, niedbale zarzucony szalik. Ten sam Dawid, a jednak jakiś... mniejszy. Albo to ja urosłam.

Zastygłam. Miałam w ręku tomik poezji, którego pewnie i tak bym nie kupiła. Nie wiedziałam, co robić. Uciec? Zaczepić? Udawać, że się nie widzimy? Ale wtedy on podniósł wzrok. I nasze spojrzenia się spotkały.

— Cześć — powiedział cicho, prawie szeptem.

— Cześć — odparłam. — Nie spodziewałam się tu ciebie.

— A ja ciebie.

I znów to milczenie. Nie chciałam go, więc sięgnęłam po pierwsze zdanie, jakie przyszło mi do głowy:

Czytasz coś ciekawego?

Wzruszył ramionami.

— Właściwie tylko przeglądam — mruknął.

Zamilkliśmy. Trwało to może kilka sekund, ale dłużyło się jak godzina.

— Czemu nic nie powiedziałeś? Choćby jednego słowa?

— Bo wiedziałem, że każde słowo będzie początkiem końca — odpowiedział.

Zamrugałam.

— Ale może ten koniec i tak nadszedł już wcześniej — dodał, jakby do siebie.

— Dla mnie nie — szepnęłam.

W jego oczach po raz pierwszy dojrzałam cień emocji. Smutek lub żal... ale to było tylko mgnienie.

Nie wszystko trzeba rozkładać na części — rzucił, jakby to była recepta na życie.

A potem się odwrócił i odszedł między regały. Ja zostałam z książką, której nie kupiłam. I z pewnością, że on zniknął dawno temu, choć ja zobaczyłam to dopiero po czasie.

Uśmiechnęłam się smutno

— I co teraz? — zapytała Ala, mieszając łyżeczką cappuccino. — Będziesz go jeszcze szukać? Czy już sobie odpuściłaś?

Siedziałyśmy w kawiarni na rogu, tej z miękkimi fotelami i zbyt głośną muzyką. Lubiłam tam przychodzić, bo dźwięki zagłuszały myśli. Przynajmniej trochę.

— Już nie muszę go szukać — odparłam. — On przecież odszedł, zanim jeszcze to zrobił fizycznie.

Ala przekrzywiła głowę i przyjrzała mi się uważnie.

— A może to ty lubisz ogień, a on po prostu nie chciał płonąć?

Uśmiechnęłam się smutno. Tyle razy sobie powtarzałam, że jestem zbyt emocjonalna, że dramatyzuję, że może to ja nie potrafię być spokojna.

— Może — powiedziałam cicho. — Ale w tym związku gasłam tylko ja.

— Znasz siebie? – zapytała Ala nagle. — Tak szczerze? Bo czasem mam wrażenie, że próbujesz zrozumieć jego, ale siebie zostawiasz na później.

Zamilkłam. Wiedziała, gdzie uderzyć. Ala zawsze mówiła rzeczy, które bolały, ale były prawdziwe.

— Wiesz, czego się nauczyłam? — zapytałam po chwili. — Że cisza to nie zawsze spokój. Czasem to rezygnacja. A ja nie chcę z nikim dzielić życia w rezygnacji.

Ala kiwnęła głową.

W końcu mówisz jak Radosia. A nie jak cień siebie.

Popatrzyłam przez okno. Ludzie przechodzili w pośpiechu, niosąc w dłoniach parasole, zakupy, telefony. Nagle poczułam, że też mogę coś nieść. Choćby własną wersję tej historii.

Słyszę własny głos

W moim nowym mieszkaniu wszystko jest jeszcze nie na swoim miejscu. Kartony w przedpokoju, niepowieszone zasłony, kubki bez pary. Ale dźwięki są inne. Nawet cisza wydaje się odmienna.

Czasem łapię się na tym, że nasłuchuję kroków. Albo czekam, że ktoś powie „hej” z drugiego pokoju. Ale nie ma nikogo. I to wcale nie znaczy, że jestem samotna. Może po raz pierwszy jestem... sama ze sobą.

Wiem, że mogłabym teraz napisać do niego. Spytać, jak się czuje, czy czegoś nie żałuje. Ale nie chcę. Może kiedyś chciałam odpowiedzi. Teraz wystarcza mi, że mam siebie. Czasem jeszcze wracam myślami do dnia, kiedy odszedł. Teraz uczę się, że jego nie będzie już obok, nigdy. I słyszę swój własny głos. Nie jest głośny, ale bardzo prawdziwy.

Radosława, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama